niedziela, 9 listopada 2014

XVIII - I won my woman just before she died

Zostały jeszcze dwa, o Boże.
Chamska autoreklama? - Fire Burnin' Slow
* *** *
***

- Mama? - szepnęłam, kiedy tylko otworzyłam drzwi. Sama teraz nie wiem, dlaczego widok jej stojącej w progu tak bardzo mnie zaskoczył, skoro przed chwilą zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała o wszystkim, co teoretycznie może mnie dziś spotkać. - Co ty tutaj robisz...? Wejdź. - Kiwnęłam głową i odsunęłam się, wpuszczając ją do środka.
- Postanowiłam odwiedzić przeszłość, córeczko - rzuciła krótko i spojrzała na mnie znacząco. - Przepraszam, że tak bez uprzedzenia do ciebie wpadam, ale to już swoją drogą.
- Nie, no żaden problem niby, ale gdzie masz walizkę? Chyba przyleciałaś tutaj na dłużej niż jeden dzień.
- Ależ naturalnie, walizkę mam w hotelu, blisko centrum. - Zaskoczyła mnie ta odpowiedź, chociaż o czym ja w ogóle mówię, cała sytuacja była dla mnie nienaturalnym zaskoczeniem.
- Po co masz płacić za hotel, przecież mogłabyś zatrzymać się u mnie, mam duży dom!
- Nie mam w zwyczaju zwalać się komuś na głowę, już dawno się tego oduczyłam, to twój dom.
- Twój też. - Uśmiechnęła się do mnie, kiedy to powiedziałam, uświadamiając mi przy tym, że będąc w Szwecji, odparła w ten sam sposób, kiedy z kolei to ja powiedziałam ,,to twój dom'', gdy spytała mnie, czy może wejść do pokoju, w którym dane mi było pomieszkać. - W ogóle...nie spodziewałam się akurat ciebie dzisiaj i ktoś u mnie jest, ale to nie powinno w niczym przeszkodzić.
- Istotnie, nie powinno, chciałam ci tylko dać znać, że jestem w mieście.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie, że przylatujesz?
- Wczoraj podjęłam tę decyzję, to wszystko jest bardzo spontanicznie, moja droga, chciałabym porozmawiać z twoim oj...Chryste Panie, Joe Perry! - Widok, który zastała w moim salonie, nie pozwolił jej dokończyć, że ,,chciałaby porozmawiać z moim ojcem''. Zresztą, cóż się dziwić, ludzie pokroju mojego szanownego byłego partnera nie na co dzień siedzą w cudzym salonie, patrząc na śpiące dziecko.
- No właśnie to jest mój gość, o którym ci mówiłam... - powiedziałam, siadając na skraju kanapy, obok Joe'go. - Mamo, to jest...Joe, jak wiesz, Joe, to jest moja mama, Astrid, o której również wiesz.
- Znając facetów, byłam święcie przekonana, że Alice kłamie, mówiąc, że odwiedzasz ją i dziecko...zwracam honor.
- Gdzież ja bym kłamała.
- Ta, dla ciebie to słowo jest obce. - Wyczułam tę dyskretną ironię. Pokiwał głową i spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na moją matkę. - Nie mam się co dziwić, niejeden by uciekł. Billie sama ma syna z poprzedniego związku, który teraz jest i moim synem, także i ona rozumie, że ja chcę mieć kontakt i ze swoimi dziećmi.
 Astrid spojrzała na mnie pytająco.
- Są razem, Joe ma przybranego syna, że pozwolę sobie to tak nazwać, a Billie nie ma nic przeciwko temu, by on widywał się ze mną i Victorią.
- No, matka najlepiej rozumie coś takiego, więc zrozumiałe, że nie ma nic przeciwko.
- Tak myślę. - Uśmiechnął się.
- Chcę zobaczyć swoją wnuczkę. - Odwzajemniła uśmiech i popatrzyła na mnie, ja zaś skinęłam głową i przeniosłam wzrok na niewielkie zawiniątko leżące pomiędzy mną a nim.
- Jest podobna do ciebie... - szepnęła cicho, kucając przy kanapie i spoglądając na śpiącą dziewczynkę. - Victoria...śliczna jest.
- Mając taką matkę nie ma po kim być brzydka.
- Po ojcu brzydoty raczej też nie powinna odziedziczyć!
- Oczywiście, że nie. - Spojrzał na mnie z wyższością. Och, mogłam się do tego przyzwyczaić, chciałam już udzielić kreatywnej odpowiedzi, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
 Świat mi się zatrząsł. Jeżeli to ojciec wpadnie zaraz do mojego domu i zastanie w nim Astrid, gitarzystę Aerosmith i moje dziecko, o którym nie miał bladego pojęcia... Boże, miej mnie w swojej opiece.

***

 Siedziałam z Danny'm na ławce w parku i patrzyłam razem z nim na Richie'go, który z niewiarygodną precyzją tworzył właśnie ósmą z rzędu babkę z piasku. Zastanawiała mnie wtedy tylko taka jedna rzecz, bardzo niewinna: czy ojciec już rozpierdolił pół miasta? I wtedy doznałam olśnienia, to nie była głupia myśl, absolutnie. Hej, a gdyby tak złożyć siostrze wizytę i w końcu sobie wszystko wyjaśnić? Druga taka okazja mogła się już nie trafić, pierwszy raz w życiu bylibyśmy wszyscy w jednym miejscu! 
- Danny? 
- Co jest?
- Nie chciałbyś się może przejść do szwagierki w odwiedziny? Tak rodzinnie. 
- Rozwiń... - Spojrzał na mnie swoimi bystrymi oczami, wiedziałam, że stara się sam dojść do tego, co miałam na myśli. A coś na pewno, w rzeczy samej! 
- Wiesz, myślałam, by wykorzystać sytuację, że w końcu, po tylu latach, cała moja, nasza, rodzina będzie w komplecie i uda się ustalić, dlaczego wyszło tak, nie inaczej. 
- Myślisz, że ja powinienem tam być? Z młodym? 
- Tak. Ty pójdziesz ze mną koniecznie, bo jesteś moim mężem i należysz do jednej z odnóg rodziny Harrisonów, a jak będzie i Richie, to nie dojdzie do żadnych rękoczynów, ani nic z tych rzeczy. I nikt nikogo nie wydziedziczy. 
- Co masz na myśli...mówiąc ,,nie wydziedziczy''? - spytał z lekką dezorientacją w głosie. Było mi nieco wstyd, opowiadać mu o tym wszystkim, ponieważ dla kogoś, kto nie należał oryginalnie do mojej rodzinie, nasza sytuacja mogła prezentować się komicznie albo nawet patologicznie. W zasadzie, tak chyba właśnie było. 
- Mam na myśli to, że teraz może obrócić przeciwko mnie fakt, że mam dziecko z jednym, rozwiodłam się i niedługo potem wyszłam znów za mąż, a on i matka mnie przed Nikki'm ostrzegali. Oraz to, że oni nic nie wiedzą o dziecku Alice. Nic, kurwa, rozumiesz? Nawet nie wiem, czy wiedzą, ze spotykała się z Perry'm. Oni żyją w cieniu od skandali z życia sław i tak dalej. 
 Zapadła cisza między nami, w tle było tylko słychać piski i śmiechy dzieciarni na placu zabaw. Po chwili Danny pokręcił z niedowierzaniem głową i popatrzył na mnie jak dziewczynę specjalnej troski. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Ten schemat powtórzył się jeszcze z pięć razy w przeciągu dziesięciu minut, aż w końcu udało mu się coś z siebie wyrzucić. 
- Aż...aż mi ciężko uwierzyć, że...że jeszcze żyjecie. Veronica, to jest, kurwa, jakaś paranoja, wasza rodzina jest czymś, co mnie przerasta, wiesz? Mówię poważnie, ja cię podziwiam, ze ty wyszłaś na ludzi, skoro mieszkałaś z takimi pod jednym dachem przez kilkanaście lat. Co więcej, po tym, co rano zobaczyłem...chyba mógłbym ci wręczyć jakiś medal starego weterana, czy coś w ten deseń...
- Wiem, Danny, ja to wszystko wiem i wiedziałam już w wieku piętnastu lat. 
- Co to jest w ogóle za historia...
- Powiem więcej, tata zawsze powtarzał, że nie zdzierży, jeśli któraś z nas będzie przezywała zawody miłosne.
- Co się w ogóle właśnie stało...
- Danny?
- Kurwa...no?
- Pójdziesz ze mną i z Richie'm do domu Alice? - spytałam spokojnie, zupełnie tak, jakby to wszystko było zupełnie normalne i naturalne, jakby tak było w każdej amerykańskiej (i włoskiej, i szwedzkiej...) rodzinie. 
- Tak... - wykrztusił. - Pójdę, tylko postaram się raczej w to nie mieszać, jeśli nie będziesz miała nic przeciwko?
- Nie, nie będę miała. Po prostu chcę, żebyś tam był, coś w rodzaju wsparcia, reprezentanta mojej własnej rodziny...
- Nie ma sprawy, możemy iść, Richie! Idziemy do cioci... - krzyknął, po czym znacznie ciszej dodał, patrząc na mnie - ...i do dziadka. 
- Sam przyznasz, że za długo było spokojnie, to było do przewidzenia, że zaraz coś się na nas zwali. - Wstałam z ławki i podałam rękę synkowi, który właśnie do nas przybiegł. 
- Ta, rzeczywiście. Już z trzy miesiące spokojne były jak nic... - mruknął, a ja tylko zaśmiałam się, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego. 
 Sytuacja była żałosna i jedyne co, to można było płakać ewentualnie. Chociaż, jakby na to nie spojrzeć...co mnie jeszcze mogło zaskoczyć i dobić na tyle, bym płakała z powodu jakieś sytuacji? Właśnie. 

***

 Otworzyłam drzwi po raz trzeci tego dnia i zastałam w nich Marka z tą słynną beztroską na twarzy. Boże, jeszcze jego tu brakowało. Nie wiedziałam, tak naprawdę, co powinnam mu wtedy powiedzieć. ,,Wybacz, ale jest u mnie były kochanek i matka, a zaraz może tu wpaść rozwścieczony ojciec''? W zasadzie, dlaczego nie? To była prawda. 
- O, to ty.
- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział i uniósł lekko brew. - Stało się coś? Jesteś strasznie blada. 
- Nie. To znaczy...jest u mnie teraz Joe i nagle moja mama przyleciała ze Sztokholmu i...jestem trochę...roztargniona dzisiaj. 
- O, moja droga, nie tylko dzisiaj. Mam przyjść kiedy indziej? Albo później, może rzeczywiście nie powinienem przeszkadzać... - mówił, a jego głos stawał się coraz mniej wyraźny. Zorientowałam się, że spogląda mi przez ramię, widziałam, że w jego oczach rosło podekscytowanie. Tak, to był pierdolony Joe Perry i moja matka, która mogłaby być siostrą, trzymająca na rękach moje i jego dziecko, zachowujące chwilowo ciszę. 
- Głupio mi, że tak wyszło, ale jeśli to nie byłoby dla ciebie problemem, to rzeczywiście mógłbyś przyj...albo nie. Czekaj, dobra. Inaczej, wchodź. 
- Ale coś nie tak?
- Nie zadawaj teraz pytań, długa historia, wchodź. - Wciągnęłam go do mieszkania, stał akurat twarzą w twarz z moimi gośćmi. Kilka razy zaklęłam w swojej głowie i stanęłam obok niego. - Mark, to jest Joe Perry, nie wiem, po jaka cholerę ci o tym mówię, a to jest moja mama, Astrid. Joe, mamo, to jest Mark Daniels, spotykamy się. 
- Hej - rzucił niepewnie i zmierzył po kolei wzrokiem stojących przed nim. 
 Nie miałam pojęcia, co mam z nimi wszystkimi zrobić, dosłownie każdy był z innej bajki, włącznie ze mną. 
- Joe, chodź na chwilę. - Spojrzałam na niego błagalnie i poszłam szybko w stronę łazienki, do której zresztą po chwili z nim weszłam. - Ja cię przepraszam, ze tak wyszło, ale sytuacja nagle się trochę pokomplikowała...
- Chciałaś powiedzieć, ze popierdoliła, widzę to po tobie. 
- Tak, popierdoliła się. Matka bez uprzedzenia przyleciała ze Szwecji, jak widzisz, Mark przyszedł bez zapowiedzi, co również widzisz, dzwoniła siostra, uprzedzając mnie przed kataklizmem, który wywołuje mój ojciec, co zresztą słyszałeś i on, ojciec, zresztą prawdopodobnie niedługo się tutaj, kurwa, również pojawi. 
- Alice, ale spokojnie, ja staram się być niekonfliktowy, tylko jedna osoba potrafi mnie doprowadzić szybko do kurwicy, ja jestem w stanie zrozumieć twoją sytuację. 
- Steven? 
- Steven, może ja powinienem pójść, co? 
- Nie. To znaczy...nie wiem, co będzie korzystniejsze dla mnie. - Paranoja, paranoja, paranoja. 
- Alice, ktoś puka do drzwi!  - Usłyszałam wołanie Marka. 
 Kurwa, kurwa, kurwa. 
- Szlag, teraz stąd już nie wyjdziesz...
- Przeżyjemy, raz się żyje, kochana, idziemy. - Patrzył w moje oczy, które wtedy były jak talerze i po chwili otworzył drzwi i wypchnął mnie z łazienki, przed którą stał Mark z Astrid. Widząc ich twarze myślałam, że zemdleję, tak, ja sobie zdaje sprawę, jak wtedy pewnie wyglądała cała ty sytuacja, ale Daniels musiał się liczyć z tym, że w tamtej chwili zdrady mi nie w głowie, nawet jeśli byłam zamknięta w łazience z Joe Perry'm. (Litości...)
 Rzuciłam im wredne spojrzenia (Boże, czemu im tylko to w głowie?) i pobiegłam do drzwi. 
- A wy co tutaj robicie?! - ryknęłam, kiedy otworzyłam je. Przyznam, że tego nie spodziewałam. 
- Przyszliśmy, bo uznałam, że to będzie jedyna sytuacja, by porozmawiać z całą rodziną o wszystkim i wyjaśnić sobie pewne sprawy.
 Patrzyłam na Veronicę z Danny'm i Richie'm z przerażeniem, nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Już miałam coś powiedzieć, ale uznałam, że to bez sensu, a Veronica miała trochę racji w tym, co powiedziała, dlatego też westchnęłam tylko cicho i bez słowa się odsunęłam, wpuszczając ich do środka. Poszliśmy w czwórkę do salonu, w którym siedziała pozostała trójka. 
- Zaniosłem małą do jej pokoju, na górę, niech śpi - powiedział Joe, widząc, że szukam wzrokiem Victorii. 
- Mamo, to jest moja siostra Veronica i jej mąż Danny oraz synek Richie. Joe, wy się już znacie, Mark też. 
- Miło mi - powiedziała blondynka i podeszła bliżej Astrid. - Alice mi dużo o pani powiedziała, chciałam powiedzieć, że i mnie jest wstyd za ojca. 
- A, wam nie ma co być wstyd. To jest tylko i wyłącznie jego sprawa, ale przyznać muszę, że dzieci ma naprawdę godne podziwu. - Uśmiechnęła się, patrząc w zielone oczy Veroniki. - Czy on nie miał składać ci wizyty, Alice? - Przeniosła wzrok na mnie. 
- Powinien rzekomo, rzeczywiście nas tu mało - mruknęłam, siadając pomiędzy obecnym a byłym partnerem i zamknęłam oczy. - Czujcie się jak u siebie...
 Emocje powoli opadły. Astrid poszła na górę, do wnuczki, która nadal spała kamiennym snem, Danny rozmawiał o czymś z Markiem, Veronica siedziała z synem w kuchni, a ja patrzyłam wraz z Joe tępo przed siebie. Wiedziałam, że dla niego ta sytuacja również jest jaka jest, ale życie nauczyło mnie, że męska duma jest czymś naprawdę dziwnym i nie pozwalała mu się stąd zabrać, choćby chciał. 
 Czterdzieści minut po zjawieniu się Veroniki z rodziną, ktoś znów zapukał do moich drzwi, ale to pukanie było o wiele bardziej efektowne. 
- Alice, otwieraj! - Usłyszałam i wiedziałam, że dziś właśnie nastał ziemski dzień ostateczny. 
- Ja otworzę! - krzyknęła ciszej Veronica, wbiegając do salonu. - Siedźcie tutaj, Richie, idź do cioci! 
 Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, wzięłam na kolana siostrzeńca, który właśnie do mnie przyszedł i śledziłam wzrokiem siostrę, która spokojnie poszła do drzwi frontowych. 
 Otworzyła drzwi. Cisza. Wszyscy milczeliśmy, nawet Richie. 
- Co ty tutaj robisz?! - Usłyszałam krzyk ojca, kiedy tylko zobaczył w progu ją, nie mnie. - Gdzie jest Alice?!
- Musimy sobie coś wyjaśnić, tato. Poważnie porozmawiać, tak, jak nigdy tego nie robiliśmy. Zawsze nas kłamałeś! - odpowiedziała mu tym samym tonem. 
- Alice?! - Widziałam jak odpycha Veronicę od drzwi i wdziera się do domu, szedł w stronę salonu, do nas. 
 Stanął jakieś trzy metry od kanapy i patrzył po kolei na wszystkich, którzy na niej siedzieli. Mark, Danny, Richie...ja...Joe...Joe. 
- Kto to jest...? - Spojrzał na mnie. 
- Cześć, Philip. dawno się nie widzieliśmy. - Wszyscy raptownie odwrócili głowy w stronę schodów, z których właśnie schodziła Astrid, trzymając na rękach zaspaną Victorię. 
 Ojciec zamarł, patrzył na nią wielkimi oczami, otwierając usta i zamykając je bez przerwy. Myślałam, że zaraz zejdzie na zawał, wyglądał beznadziejnie. 
- Co do diabła... - szepnął, znów rzucając mi wrogie spojrzenie. 
- To jest Victoria, a ta druga to chyba twoja dawna znajoma, prawda, tatusiu? - Do salonu weszła Veronica i usiadła obok Danny'ego, uśmiechając się triumfalnie. 
 Milczenie. Po chwili dołączyła do nas i Donna, która zatrzymała się u boku swego męża. 
 A ja czułam tylko stróżki zimnego potu na karku i modliłam się, by nie stracić przytomności. Joe położył mi rękę na lewym ramieniu, Mark na prawym. 
 Właśnie, brakowało mi jeszcze zazdrości! 

4 komentarze:

  1. Jestem, Alicjo.
    Jak pewnie się domyślasz, ten komentarz do udanych należeć nie będzie, bo... Bo ostatnio mi takie tylko wychodzą. Dlatego, przepraszam Cię bardzo za niego. ;__;
    Od razu wiedziałam, że to Astrid wtedy pukała, nie ich ojciec. To by było za szybko, jeśli miałby być to on. Tak trochę podejrzewałam, że sprowadzisz ich wszystkich do domu, za nim przyjdzie Philip. Najpierw Astrid, potem nagle Veronica zdecydowała się przybyć wraz z Dannym i Richiem, i dopiero potem ojciec. Czekałam na jego przyjście z zniecierpliwieniem. I się w końcu doczekałam. Przyszedł, narobił hałasu, ale zauważył Astrid z Victorią. Zastanawia mnie tylko jakim cudem on mógł nie wiedzieć o istnieniu wnuczki. No chyba, że było aż tak źle... Dobra, było źle.
    Jestem teraz ciekawa jak zareaguje, bo oprócz tego milczenia, coś z niego wyjdzie, prawda? Czy się po prostu wkurwi i wyjdzie wraz z cudną Donną? Nie wiem. Nie wiem... Za to wiem, że Joe i Mark są uroczy. Taka zazdrość, w takim miejscu, w takiej sytuacji, to jest coś. Brawa dla Marka. No, ale mogę mu wybaczyć, w końcu to Joe Perry... Ale w sumie to nawet lepiej, że Philip nie wie nic o tym, że Alice była z Perry'm i, ze ma córkę. Może być bardzo ciekawie. Nawet ciekawiej niż w tej chwili.
    Muszę już iść, bo ktoś karze mi się uszykować 'tak jak do wyjścia', więc trzeba się uszykować.
    Żegnam, i do następnego. Chyba do czwartku, prawda...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, było bardzo źle, jak wspomniałam, Philip z Donną żyli w koszmarnym cieniu, totalnej odskoczni od tego, co działo się na muzycznej i celeb...ryckiej (?) arenie międzynarodowej i - przede wszystkim - krajowej.
      Joe z Markiem mnie samą tutaj uwiedli, uznałam, że takie zagranie będzie urocze, jej...!
      I dziękuję CI bardzo, owszem - do czwartku ♥

      Usuń
  2. Nie no.
    Gdybym miała teraz coś powiedzieć, a nie napisać, zapewne wyglądałabym jak Danny na placu zabaw, 'Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Ten schemat powtórzył się jeszcze z pięć razy w przeciągu dziesięciu minut, aż w końcu udało mu się coś z siebie wyrzucić. '
    Alicja! Co się właśnie stało, o cholera, czytam dzisiaj drugi rozdział w Twoim wykonaniu i po raz drugi jest to zwalające z nóg (znów siedzę na fotelu, ale pomińmy to)... Tylko, że po dziesiątym na Until The Rain [...] nasunął mi się istny słowotok, a teraz mam w głowie coś pomiędzy pustką, a mętlikiem, z którego i tak nie da się wyciągnąć niczego konkretnego. Nie wiem co się dzieje, że tak powiem krótko i na temat. Stworzyłaś mieszankę wybuchową!
    Zacznę może od sytuacji wstępnej, że się tak wyrażę, która i tak - cholera! - była absurdalna. Wiesz, taka sobie Alice, była perkusisty glam metalowej legendy, siedzi w salonie z ojcem własnego dziecka, który z kolei jest prowadzącym gitarzystą rock n' rollowej kapeli o randze mistrzów, jest pieprzonym Joe Perry'm. I nagle, bez zapowiedzi, wpada kto? Matka owej Alice, która przyleciała kompletnie spontanicznie ze Szwecji, i tak naprawdę widzą się ona razem po raz drugi dopiero. Dziwnie już jest, no nikt nie zaprzeczy, znaczy może inaczej: nietypowo. Ale się okazuje, że to dopiero początek. Wpada Mark, to se chłopina wybrał porę na odwiedziny! No, no, w czas, naprawdę, przyznaję. Stawiam Danielsowi Danielsa za to wyczucie chwili, ha!
    Dobra, to już mamy: byłego faceta (TEGO Joe Perry'ego!), aktualnego faceta, matkę, z którą Alice się widzi po raz drugi oraz córkę, twór związku jej oraz OWEGO Joe Perry'ego.
    Już wtedy czułam co się będzie święcić, czułam już normalnie w kościach, haha! Wpada Veronica! Ale, żeby nie było 'za normalnie i spokojnie' wpada wraz z mężem! I synem! Ale syn nie jest tego męża! Jest NIKKI'EGO SIXX'A!
    Normalka. Nie no, typowy dzień z życia Amerykańskiej (i Włoskiej, i Szwedzkiej!) rodzinki... Dużej rodzinki...
    Dobra, ale przynajmniej wszyscy są pokojowo do siebie nastawieni, Joe prezentuje swoją dumę, iście rock n' roll'ową, bo taką męską, reszta facetów zajmuje się gadaniem, dzieci z babami, i tak dalej, a gospodyni w stresie, no tak.
    I nadchodzi moment, który, jak mi się wydaje, był przez wszystkich albo wyczekiwany, albo chcieli, żeby nie nadszedł, albo chcieli mieć go już za sobą. Wchodzi Philip! I widzi swoją córkę, ale NIE właścicielkę mieszkania, następnie widzi Astrid, która wita się kompletnie na luzie, ale jednak (tak mi się zdaje) z słuszną satysfakcją. Potem wreszcie Alice... Z dzieckiem, o którym nie miał pojęcia, pomiędzy facetami, o których nie miał pojęcia.
    Paranoja? Owszem.
    Alicjo, mistrzostwo, w czystej, niczym nie zmąconej postaci. Punkt kulminacyjny całego opowiadania, tak mi się zdaje, właśnie się 'zbudował' a rozstrzygnie się już niedługo, na co czekam, ze zniecierpliwieniem, chyba bardziej niż na obiecanego Jaspera na drugim blogu... Wiesz, tutaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo dziewczyny mają pokręcone życie, ile spotkało ich zawodów, ale też szczerych uczuć. Uświadamia to też, jak bardzo pomysłową fabułę sobie obmyśliłaś, dlatego teraz, ja, mała Rocky biję Ci pokłony. Cudotwórstwo, każdy Twój rozdział moja droga!
    Poniosło mnie z komentarzem bardziej niż rano, takie mam wrażenie, ale mam nadzieję, że nie jest zbyt... dziwny. Taaaak...
    Pozdrawiam, do miłego (czwartku!), i no... Natchnienia życzę, żeby już się nie powtarzać, że 'weny'.
    ♥!

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostały jeszcze dwa, o Boże!
    Co się tutaj właśnie wydarzyło, co się dzieje, co, jak, dlaczego, w ogóle... Nie!
    Ja nie wiem, co mogę napisać, zresztą znowu, zresztą jak zawsze, bo Ty mi mowę odbierasz, naprawdę. I coraz mi smutniej. Uwielbiam to, jak piszesz i co piszesz(tak, jak obiecałam - gdy tylko to opowiadanie się skończy, będę Cię męczyć na Until[...], przygotuj się na moje nadejście!). A ten rozdział... Z nóg mnie zwalił, no.
    Bo ja ciągle nie jestem pewna, co się wydarzyło i ciągle nie mogę się pozbierać(przeczytałam parę dobrych godzin temu, ale musiałam tu wrócić i zrobić to jeszcze raz, by coś sensownego powiedzieć), a zostały tylko dwa rodziały, DWA ROZDZIAŁY i co się będzie dziać? Boże. Nie. Alicjo.
    Nie wiem. Dziękuję Ci za ten rozdział. Bardzo, bardzo dziękuję. I na wpół czekam, na wpół nie na następny. Nie chcę, żeby się kończyło. Pozdrawiam Cię najmocniej ♥

    OdpowiedzUsuń