piątek, 14 listopada 2014

XIX - Oh daddy, you know you make me cry...

O Panie, został jeszcze jeden...

* *** *
***

- ...wyszło jak wyszło. Nie wiem sam, dlaczego tak zrobiłem. Może myślałem, że to jest...fajne, wtedy. Nie jest, wiem o tym. Wiem od dawna. I...może rzeczywiście nie powinienem ukrywać przed dziewczynami tego wszystkiego. Chyba naprawdę musiały o tym wiedzieć, to...to jest ważne. Wiem. Denerwowałem się na was zawsze, kiedy poruszałyście ten temat. Zawsze chciałem, byście miały u mnie posłuch i nie zadawały zbędnych, w tym przypadku niewygodnych dla mnie, pytań. Donnę potraktowałem nie fair, nie mówiąc jej wszystkiego na początku naszej znajomości, za co ją...teraz przepraszam, bo wiem, że zrobiłem źle. A...a Astrid...ciebie przepraszam teraz, bo...teraz czuję...bo nie mogę się bać całe życie. Przerastało mnie zawsze to, jak silną kobietą byłaś i jesteś. Zresztą, moja obecna żona też taka jest, dlatego nigdy nie miałem odwagi i jej powiedzieć o wszystkim, co zrobiłem. Przerastało mnie i to, że mam takie...takie silne córki. Które mimo wszystko się dużo wycierpiały, chociażby przeze mnie samego. I je również przepraszam. Alice, Veronica...miałyście rację. Przepraszam was... Donna, ciebie też przepraszam. Kocham was, zawsze kochałem. Zachowywałem się jak kretyn, wiem. Ale kocham. Astrid...ciebie przepraszam...ja...bałem się ciebie kochać. I...nie wiem, co jeszcze jestem wam winien.
 Ojciec po blisko czterdziestu minutach skończył swoją wypowiedź, która sprawiła, że po pierwsze - byłam z siebie dumna, że wpadłam na ten cudowny pomysł, by zmusić go do mówienia poprzez doprowadzenia do zamknięcia wszystkich z ,,rodziny'' w jednym miejscu, w tym wypadku padło na dom Alice. Po drugie, słowa Philipa mnie...poruszyły. Pękła w moich oczach skorupa, w której się zamykał przez te wszystkie lata. Wybaczyłam mu? Tego wtedy nie byłam jeszcze w stanie stwierdzić. Nadal bolało mnie to wszystko. Tamte lata i kłamstwa. Wiedziałam już, dlaczego to robił, ale mimo wszystko. Owszem, było to głupotą nie do ogarnięcia w jeden dzień, tydzień, może nawet i rok, dwa! Ale pewne było to, że od tamtego momentu patrzę na Philipa Harrisona, mojego ojca, w zupełnie innym świetle. Wszystko się zmieniło, na lepsze, nie ukrywajmy tego. Rodzinna karta była czysta, w końcu ją oczyściliśmy. Wiecie, co było w tym najważniejsze? Zrobiliśmy to razem. Veronica, Alice, Philip, Donna Harrison i Astrid Petersen, w towarzystwie świadków, Danny'ego Newtona, Marka Danielsa, Richie'go Sixx'a, Joe'go Perry oraz Victorii Harrison-Perry. Nikt mi nie powie, że nie byliśmy najbardziej barwnym sądem rodzinnym w historii, haha!
- Cieszę się, że w końcu to od ciebie usłyszałam, Philip - powiedziała Astrid i spojrzała na swojego dawnego kochanka z powagą.
- Powinienem to już zrobić lata temu, wiem o tym...
- A ja wiem, że mężczyzn, których stać na powiedzenie ,,przepraszam'' do kobiety jest niewielka garstka. Jednak sądziłam, że ty do nich należysz. Pomyliłam się, ale cieszy mnie właśnie fakt, iż zmądrzałeś.
- Kiedyś trzeba było. - Przeniósł wzrok na siedzącą obok niego Donnę. Mama patrzyła tępym wzrokiem przed siebie, na przestrzeń pomiędzy moją głową a Danny'ego.
 Znów zapadło milczenie. Absolutnie nikt z nas nie wiedział, co powinien powiedzieć w takiej sytuacji i czy w ogóle coś. Prawdopodobnie wszyscy z nas uznali, że nie, nie należy. Jednak po blisko dziesięciu minutach Astrid wstała i spojrzała na nas wszystkich z góry.
- Państwo wybaczą i postarają się mnie zrozumieć, ale ja już pójdę. Wszystko wyjaśnione. - Podeszła do Alice i położyła jej rękę na ramieniu. - Do ciebie się odezwę. - I ruszyła w stronę drzwi, zabierając ze sobą nasze spojrzenia i ciche przytaknięcie swojej córki.
- Astrid... - Ojciec poderwał się nagle i poszedł jej śladem. - Astrid, poczekaj.
- Nie, Philip. Ja już z tobą skończyłam dawno, to, co wydarzyło się dzisiaj jest tylko brakującym elementem z naszej barwnej przeszłości. Nas nic nie łączy od ponad dwudziestu lat i tak już pozostanie do samego końca. Masz żonę i córki, swoje życie. Ja mam partnera, córkę i swoje życie. Miłego dnia. - Wyszła, zamykając drzwi i pozostawiając go w progu. Zresztą, na co on liczył?
 Jakiś czas później zostawił nas i Joe, który z kolei zabrał ze sobą ciepłe spojrzenie moje i Alice oraz spojrzenie Marka, przepełnione zazdrością, której nawet nie starał się już kamuflować. Nikki też tak patrzył na Dave'a, kiedy z nim wychodziłam...och, nieważne. Tym oto sposobem zostaliśmy tylko my, najbliżsi.
- Ile ma Victoria? - spytał ojciec, pytanie pewnie kierował do Alice, ale kiedy zorientował się, że jej nie ma, ponieważ poszła z małą na górę, spojrzał w moim kierunku.
- Trzy miesiące.
- Trzy miesiące...a Richie prawie cztery lata...
- Wnuki udane, co? - Uśmiechnęłam się blado.
- Wnuki, dzieci...nie mogłoby być inaczej. Córeczko... - powiedział to takim głosem, jakim mówił do mnie, gdy byłam niewiele starsza od swojego syna. Coś się we mnie zacisnęło, wciąż pamiętam to uczucie. - Naprawdę cię przepraszam. Powinienem był cię bardziej wesprzeć, kiedy brałaś rozwód. Powinienem był przylecieć z mamą na twój ślub z Danny'm. Powinienem był docenić to wszystko. Nie zwróciłem nawet uwagi, jakie wielkie, dla ciebie na pewno, szczęście cię spotykało, kiedy znów trafiłaś na niego, twoją pierwszą miłość. Danny Newton, niesamowite... - Przeniósł wzrok na mojego męża i uśmiechnął się do niego. - Zawsze miałem o tobie dobre zdanie. Bardzo szanowałem twoją matkę, Betsy...tak?
- Betsy, tak. - Uśmiechnął się lekko, głaszcząc Ricie'go po główce. - Też pana zawsze szanowała.
- O nie. Nie będziesz mówił do mnie na ,,pan''. Jesteśmy rodziną. A ty jesteś aniołem, jak wspomniała o tobie kiedyś moja Veronica.
- A o tym mi nic nie wiadomo!
- No to widzisz! Jeszcze kiedy spotykała się z tobą, w latach siedemdziesiątych, wciąż powtarzała, że jesteś jej aniołem.
- Nadal jesteś... - szepnęłam zmieszana, rzucając ukochanemu przelotne spojrzenie. - Zawsze byłeś, jesteś teraz i zawsze będziesz.
- Rumieni się!
- Tato! Przestań...
- Mama się lumieni! - Jednak śmiech dziecka potrafi wszystko załagodzić. Wiecie...można myśleć co się chce, niech się pali, niech się wali, ale moja rodzina była i jest...najlepsza.
- Kocham was.
 Cisza. Znów zapadło milczenie, we mnie wszystkie wnętrzności zatoczyły koło, tak czułam. Co ja powiedziałam? Dlaczego to zrobiłam? Co mnie podkusiło? Czyżby prawda?
- My ciebie tes! - Małe dzieci nie zdają sobie nawet sprawy z tego, ile szczęścia mają w tych wczesnych latach. Zawsze mówią prawdę i bez zastanowienia i nikomu to nie przeszkadza, nikt nie ma pretensji, wszyscy są wręcz zadowoleni. Ale to tylko do pewnego wieku, cóż.
 Było pięknie. W końcu się dogadaliśmy. Bałam się tego, jak ojciec. Czekałam na to, jak...tata. W końcu na dół zeszła Alice z młodą na rękach. Spojrzała na nas, zatrzymała wzrok na Donnie. Wyczuła to. Przez cały czas nic nie mówiła, była jedyną osobą, która milczała. I wtedy musiała wyczuć wzrok swojej...pasierbicy. Nie było już sensu nazywania Alice jej córką. Nigdy go nie było, ale przecież dzieciom łatwiej wtłuc do głów najprostszą linię oporu, córkę.
- Alice, ja...ciebie też przepraszam - mruknęła cicho, spoglądając na moją siostrę. Ta pokiwała tylko głową i usiadła między mną a Markiem, z Victorią na kolanach. Uznałam, że na nas już czas.
- Może my już będziemy się zbierać? - spytałam Danny'ego, który w odpowiedzi wstał tylko i wziął Richie'go za rękę.
- Pa, ciocia.
- Cześć, Richie. - Uśmiechnęła się lekko do niego, potem do mnie i do Danny'ego. - Dzięki wam. Dziękuję, że przyszliście. To było bardzo mądre posunięcie.
- Nie ma za co, jeszcze się będziesz miała okazję odwdzięczyć! - zaśmiałam się, mierzwiąc jej włosy, co zresztą zainteresowało jej córeczkę. - Trzymajcie się, teraz ty porozmawiaj sobie z tatą.
- Do zobaczenia.
- Cześć, Alice - rzucił Danny, posyłając jej lekki uśmiech.
- Hej...
 I wyszliśmy, kierując się w stronę naszego domu. Oazy, której wtedy najbardziej potrzebowaliśmy. Och, udało nam się!

***

- Nie sądziłem, że kiedykolwiek moje relacje z dziećmi będą aż tak...zatarte - powiedział, kiedy tylko drzwi się zamknęły. Jego wzrok był utkwiony w wyjątkowo spokojnej Victorii, którą trzymałam w ramionach.
- Mało kiedy udaje się córce zataić prawie roczny związek z gitarzystą znanego zespołu, kiedy ta jest jeszcze w dodatku w ciąży. A mieszka w tym samym mieście, co ojciec. To masz na myśli, mówiąc o zatartych relacjach? - spytałam spokojnie i ułożyłam ostrożnie dziecko obok na kanapie.
- Właśnie to...on był z tobą tylko ze względu na...na nią?
- Czy Joe był ze mną tylko ze względu na Victorię? Nie. Joe był ze mną tylko dlatego, że chcieliśmy być ze sobą. Ale w pewnym momencie przeprowadziliśmy szczerą rozmowę i wspólnie podjęliśmy decyzję, by się rozstać. Ale jak sam widzisz, wciąż jesteśmy blisko, w pewien sposób. Zawsze będziemy. 
- Widzę, jestem aż...zaszokowany... - Spojrzał na siedzącego cicho Marka. 
- To jest znany ci pewnie Mark Daniels, przedstawiłam ci go jakieś cztery lata temu. Spotykamy się.
- Ale...
- Ale dopiero od niedawna, bo od sierpnia. 
- Wcześniej się przyjaźniliśmy - dodał Mark. 
- No... - zaśmiałam się. 
- Niespełniona miłość, tak. - Ta sama reakcja i zagubione spojrzenie ojca oraz wciąż nieobecne, należące do Donny. 
- Mark twierdzi, że kochał się we mnie od dawna i tylko się modlił o moje rozstanie z Tommy'm. Ponowne rozstanie. 
- No i mu się udało. - Tata podchwycił temat. - Za co ci, Mark, bardzo dziękuję. Byłem od zawsze przeciwny temu...małżeństwu. 
- Pan jeszcze nie wie, co Alice postanowiła z nim zrobić! 
- Chyba się nie obrazi, jeśli rozwiniesz temat...?
 Och, no tak. Musieliśmy jeszcze raz wrócić do przeszłości, Mark nie byłby sobą, gdyby się nie podroczył. Jego wielką wadą jest i było to, że uwielbiał wytykać mi błędy, ale zaczynając od słynnego ,,moim zdaniem robisz źle, ale...''. Rzecz jasna, to była jedna z wielu jego wad, chyba wspominałam, że był jednym, wielkim zbiorem cech przeciwstawnych, a skoro zalet miał masę - wad tyle samo. Za coś musiałam go pokochać, za coś znienawidzić, haha. 
- Nie obrażę się, i tak już mi nikt nic nie zrobi. 
- Otóż, Alice wiedziała o tym, że Tommy ją zdradza od ponad roku a mimo to nadal kontynuowała ten związek, udając, że o niczym nie wie. 
- Chciałam tylko zobaczyć, czy on rzeczywiście jest, był takim debilem, że sadził...że ja o niczym nie wiem i się nie zorientuję. Nie widział mojej gry. 
- I on istotnie zdradzał ją bez przerwy, chociaż wciąż nazywał ją per kochanie i żyli w małżeństwie. 
- Tak, ale wtedy znów pojawił się Mark z dwoma biletami na Aerosmith. W Oakland. 
- Zabrałem ją do Oakland, w zasadzie myślałem, ze wtedy w końcu jej powiem, że ją kocham. Ale...
- Ale... - Wiedziałam, że chciał właśnie wspomnieć o Joe i nie mogłam sobie odpuścić tego, by zobaczyć jego wyraz twarzy po wypowiedzeniu tego. 
- Ale wtedy pojawił się Joe Perry, który w przeciągu...nie wiem, dwóch dni, osiągnął więcej niż ja w cztery lata naszej znajomości. - Rzucił mi to urocze, wrogie spojrzenie, a ja zaśmiałam się jak niesforna nastolatka. 
- Zrobił to w jeden dzień, niecały, kochanie. 
- Mogłaś to sobie darować...w każdym bądź razie, on mi ją ukradł na długie miesiące, aż w końcu się rozstali, co pewnie też wymodliłem. Aczkolwiek załamałem się, kiedy wyszło, że jest w ciąży. Z nim. Myślałem, że mnie rozsadzi, kiedy zdałem sobie sprawę, że mój, nie wiem, idol będzie ojcem dziewczyny, która mogła być MOJA. I w końcu ją mam, ale czasem mnie szlag trafia, kiedy chcę z nią gdzieś pójść, a w odpowiedzi słyszę CO?
- Że nie, bo dziś przychodzi Joe! 
- Dokładnie. I w zasadzie tyle. 
- Tyle się u mnie wydarzyło, tato. Nic więcej.
 Znowu zapadła cisza, tata patrzył to na mnie, to na Marka, to na Victorię. I w pewnym momencie zrobił coś, co zwaliłoby mnie z nóg, gdybym właśnie wtedy stała. Zaczął płakać i śmiać się równocześnie. Ostatnio go takiego widziałam, kiedy zobaczył swojego pierwszego wnuka, nawet na chwilę zapomniał wówczas o jego nazwisku którego się nieco brzydził. Sixx, ha. 
- Wiesz...Alice, wiesz, co mi się przypomniało...? - wyłkał. 
 Pokręciłam przecząco głową i spojrzałam zdziwionym wzrokiem na Marka, który uczynił zresztą to samo. 
- Przypomniało mi się, że...zawsze, kiedy przychodził do nas...Victor, i ty...mi coś z nim mówiłaś...opowiadaliście o tym...tak samo. Część on...potem ty...on...i ty. A potem on odszedł, zostawiając cię samą...a ja i to zlekceważyłem....nie było mnie z tobą, kiedy...tego potrzebowałaś...ja cię strasznie skrzywdziłem, prawda? Córeczko...Alice...
 Byłam w szoku, zamurowało mnie. Czułam, że wszystkie moje mięśnie nagle zamieniły się w ołów. Nie pojmowałam tego, co właśnie powiedział, ale miał rację. To było okropne i piękne. Rzeczywiście, Victor miał to do siebie, że kiedy ja coś mówiłam, cały czas dopowiadał. I na odwrót. Mark też posiadał tę śmieszną tendencję, a ja na to nie zwracałam nigdy aż takiej uwagi, aż do wtedy. Miał rację, że nie było go wtedy, kiedy ja się zapadałam. Miał rację, że skrzywdził. 
 Ale ja wybaczyłam. To był mój ojciec. To był mimo wszystko mój ojciec. Który zrozumiał swój błąd. Po dwudziestu latach, ale ponoć mężczyźni później dorastają. Owszem, dlatego byłam w stanie mu to...wybaczyć. 
- Tata...już. To...to było dawno. Ja...nie mam żalu... Odzyskałam matkę. Odzyskałam ojca, którego tak naprawdę też nigdy nie miałam. Wreszcie związałam się z kimś, z kim mam zamiar być do końca. I mam piękną córeczkę z nieśmiertelnym imieniem.
- Victoria...! Boże, rzeczywiście... 
- Tato, już...już dobrze, no. Już wszystko wiemy. Nie płacz...
 Ale on płakał. Łzy płynęły mu po siatce zmarszczek, wyraźnie zarysowanej na twarzy. Wyglądał na starszego, niż był. Zdecydowanie, odniosłam wrażenie, że w ciągu jego wizyty u mnie postarzał się o dwadzieścia lat, może nawet więcej. 
- Kocham cię, córeczko...
- Też cię kocham, tato. Niestety. 
 Uśmiechnął się blado, po chwili wstał i spojrzał na wciąż nieobecną Donnę. 
- My pójdziemy... - powiedział i podał żonie rękę. Pożegnaliśmy się i poszli. 
 Zostałam sama. Z moimi sercami. Małym i dużym. Victoria i Mark. Ich brakowało w moim życiu. 
 W 1986 wzięłam ślub. W 1986 zostałam po raz drugi ciocią. W 1986 nie spotkał nas żaden zawód. Wyczerpaliśmy już limit złej passy. 
 Wreszcie wyszliśmy na prostą, po jedenastu latach trafiliśmy do raju. Wszyscy. 

6 komentarzy:

  1. Cześć, Alicjo. Jestem i tu, wiem, że wczoraj się nie popisałam komentarzem na drugim blogu i teraz... Teraz to ja nie wiem, jak to wyjdzie. Boże, przed chwilą mama mnie pochwaliła! Ha, ''Dziecko ładnie przetarło kurza, a ty co?". Nie, ja nie mogę. XD Jak nie mama. Ale teraz już nie będę Ci gadać o tym, że przetarłam kurze, co nowością nie jest, tylko przejdę do rozdziału.
    Nie spodziewałam się, że ten ich ojciec - Philip - powie takie coś... Myślałam, ze on wyskoczy im tu z pretensjami, a ten ich przeprosił. Przeprosił za wszystko co zrobił córki, Astrid, Donnę... No cóż, takie trochę w nie jego stylu, ale to dobrze. Dobrze, że teraz jest już normalnie, a to, że On znormalniał oznacza koniec opowiadania. Dziwnie. Dziwnie, bo już nic nie przeczytam na tym blogu, prawda? No chyba, że masz coś w planach, ale wątpię.
    Teraz jest normalnie, dobrze, idealnie prawie. Philip jest już przykładnym ojcem, a przynajmniej się stara, szkoda tylko, że tak późno... Ale to już coś. I wszyscy wyszli na prostą i trafili do raju. Potem będą już tylko Kolejne Dni w Raju. I wszystko skończy się szczęśliwie.
    Wybacz, Alicjo, ale nie potrafię nic mądrego napisać teraz, kiedy mamy już koniec.
    Do następnego - tego ostatniego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem z Ciebie, Faith, dumna. Za te kurze XD
      Cóż, Philip zaskoczył wszystkich, mnie też, bo kiedy pisałam to w lipcu, planowałam coś zupełnie innego, jednak wyszło jak zawsze, mhm.
      Do następnego, dzięki ♥

      Usuń
  2. Dopiero, co tu dotarłam, za co Cię przepraszam(koncert, sama rozumiesz), przeczytałam na jednym oddechu i jestem, jak zawsze, zachwycona, zachwycona obrotem spraw, bo dobre zakończenia to najlepsze zakończenia, chociaż tutaj tego zakończenia nie chcę, ale o tym wiesz. Będzie mi tak cholernie przykro, jak się skończy, a to kwestia pewnie tygodnia, dwóch czy cokolwiek. Tylko jeden!
    Nie spodziewałam się, że Philip się na coś takiego zdobędzie, że zdobędzie się na cokolwiek, prócz dalszego zatruwania życia wszystkim wokół, jestem... pod wrażeniem? Może tak to ujmę. I bardzo mi szkoda Donny w tej sytuacji. Nie mam pojęcia dlaczego, po co, jak to. Ale szkoda mi jej.
    I ZA MAŁO JOE, POTRZEBUJĘ WIĘCEJ JOE!
    To chyba tyle, za dużo z siebie nie wykrzeszę, moje ciało jest martwe, a umysł gdzie indziej, więc uciekam i czekam - nie czekam - na ten jeden, ostatni, pozdrawiam Cię z całych sił ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Perry jest na Until [...], haha!
      Boże, ale wierz mi lub nie, samej mi szkoda będzie opublikować koniec w piątek bądź sobotę.
      Dziękuję Ci, jak zawsze ♥

      Usuń
  3. Wiesz, aż ciężko mi uwierzyć, że został ostatni. Tak bardzo zżyłam się z tymi postaciami, tak bardzo wczułam się w ich zagmatwaną historię, że... No będzie mi smutno, po prostu, kiedy skończę czytać XX. Ale na szczęście - zostało mi jeszcze parę dni życia w niepewności, haha.
    Czytając ten rozdział wczoraj koło 23, tak około, i słuchając kolejno utworów: Dżemu, Deep Purple i Dire Straits, po prostu cholernie się wzruszyłam. Przemowa Philipa, ta, która otwierała cały ten tekst, była tak szczera, taka nietypowa jak na faceta, który zrobił tyle niedobrych rzeczy, co zresztą zauważyła Astrid, że no... Po raz kolejny zwaliła mnie z nóg. Chyba za często używam tego sformułowania na Twoich blogach, ale co ja na o poradzę, jeśli jest to święta prawda?
    Czekałam na to rodzinne spotkanie, czekałam bardzo. Od poprzedniego, zakręconego rozdziału, czekałam na tą rozmowę, jaka miała się odbyć. Nie sądziłam, że tak to się rozwinie, że Philip przyzna się do błędu... Jestem w lekkim szoku, mówiąc dobitnie. Astrid podziwiam. Jest naprawdę silną kobietą, zresztą wszystkie przedstawicielki płci pięknej w Another Day [...] takie są. Powiedziała, że to już definitywny koniec, że teraz nie łączy ich już kompletnie nic. Cały ten czas Phil wisiał jej te przeprosiny, a kiedy się to dopełniło, ona... Tak pp prostu powiedziała mu to w twarz, że w tym momencie mogą o sobie zapomnieć. I pięknie, i cudnie. Prawidłowo.
    Ah, jej, ten fakt, że Mark i Alice dopełniają swoje wypowiedzi nawzajem, tak samo jak Alice robiła to z Victorem, jest też taki... poruszający. A jeszcze bardziej, że ojciec zwrócił na to uwagę. A najbardziej to, że się rozpłakał, oj tak. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, żeby mój własny tata płakał, choć co dziwniejsze, widziałam go raz w życiu w takim stanie, plus drugi raz powiedział mi, że było tak źle, że się rozpłakał, ale bez świadków. Mimo to - nie jestem w stanie. Widok płaczącego taty, własnego taty, jest chyba naprawdę czymś druzgoczącym. Nie wiadomo co ma się zrobić. No, ale kiedy Alice i Mark uświadomili mu, ile rzeczy ważnych dla jej życia go ominęło, to ja się zupełnie nie dziwię. Wyrzuty sumienia, ogromne. Eh...
    Jej, nie wspomniałam jeszcze o rozmowie rodzinki Veroniki z Philipem. 'Kocham was'. Zaskoczyła mnie, na początku w ogóle myślałam, że to Phil powiedział, a to nie, to Veronica... I dobrze. Dobrze. Ha, i dobrze, że był mały Richie, że pomógł nieświadomie rozładować sytuację, haha! Dzieci się czasem przydają, że tak powiem.
    Nie wiem co mam sądzić o Donnie, ja nie wiem, czy ona w ogóle tam była, jakkolwiek to brzmi. Chyba zdawała sobie sprawę, że nie do końca jest w tej rodzinie. Znaczy ogólnie to jest, ale... taka była kompletnie nieświadoma, co się w ogóle działo, jakie to przyniosło skutki. I mimo, że nie znam jej prawie w ogóle - nie lubię jej. Tak dla zasady, sama nie wiem jakiej.
    I wreszcie, wszyscy trafili do raju. To się liczy chyba najbardziej, żyją długo, szczęśliwie... Tak.
    Rozdział zniewalający, Alicjo. Jestem zauroczona.
    Weny życzę, i pozdrawiam serdecznie! <3

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciebie to zawsze powala, a w rezultacie i mnie, bo ja nigdy nie wiem, jak powinnam odpisać na Twoje komentarze, co chyba zauważyłaś...haha. Ale tak, Philp pękł i zalal dziewczyny, kobiety, wszystkimi swoimi przemyśleniami, Alice starała się zachować zimną krew, Astrid zachowała się z klasą, nie tracąc swej szwedzkiej godności, Veronica pękła jak ojciec, a Donna nie poczuła nic, poza pewnego rodzaju upokorzeniem - normalne w tej rodzinie, o Boże.
      Dziękuję Ci bardzo, kochana Rocky! ♥

      Usuń