sobota, 25 października 2014

XVI - The bitch is hungry, she needs to tell

TO SIĘ DZIEJE NAPRAWDĘ.
Nie wiem, dlaczego zrobiłam to dopiero teraz, skoro Another Day... jest napisane od samego początku lata, po prostu...coś chyba się zablokowało we mnie, ciężko mi było tu wrócić, ale jednak się udało. Mam nadzieję, że ci, którzy czekali na ciąg dalszy tego raju się ucieszą. 
Co więcej - och. Ten rozdział jest dla mnie taki typowy, w nim dałam sobie kiedyś upust. Zauważyłam, że każde jedno moje opowiadanie ma jakieś odniesienie do następnego. Tak jest i tu, pisząc je zalała mnie fala emocji i pomyślałam - a następne będzie Until the Rain Fall Down!
Zapraszam :)

* *** *
***

- Zgadnij, kochana, kurwa, siostrzyczko, kto jedzie do Oakland z Mark'iem?! - ryknęłam, wparowując bez zapowiedzi do domu Veroniki w pewno nienaturalnie gorące, lipcowe popołudnie 1984 roku.
- Czy ty nie czujesz się czasem za bardzo ,,jak u siebie"? - Zeszła po schodach na dół i spojrzała na mnie zaskoczona, chociaż nawet nie starała się udawać oburzenia. Były już gorsze akcje, ale cóż...rodzina.
- Odpowiadaj!
- No skoro wdzierasz się do mojego domu i pytasz mnie o coś takiego...ty?
- Perfekcyjna odpowiedź! - Siadłam na kanapie w salonie i uśmiechnęłam się szeroko do siostry, ta zaś usiadła obok, przysuwając bliżej talerz z resztką ciasta.
- Zjedz to, bo inaczej będę musiała wyrzucić.
 Spojrzałam na nią pytająco.
- No zjedz, długa historia. I powiedz mi teraz, bo widzę, że jajo zniesiesz zaraz: po co jedziesz z Mark'iem do Oakland?
- Na koncert.
- Kto gra? I kiedy?
- Trzydziestego pierwszego sierpnia, Aerosmith. - Doskonale wiem, że miałam znaczący błysk w oku. Czułam go, rozcinał mi gałkę oczną, odkąd tylko Mark powiedział mi wczoraj, że kumpel załatwił dwa bilety dla niego i osoby towarzyszącej. Jakież ja miałam szczęście.
- No w końcu! Tyle żeś za nich wyjęczła, że w końcu ci się należało chyba.
- Tak też myślę, może nie to samo co Stonesi albo Purple, no ale...
- Boże, ta wiecznie niezadowolona! - Wywróciła teatralnie oczami i uśmiechnęła się do mnie. - Z Mark'em jedziesz, mówisz, tak?
- Tak, trzydziestego pojedziemy i pewnie się chwilę zatrzymamy tam, odskocznia mi dobrze zrobi.
- Na pewno, ale...czy nie uważasz, że najlepszą odskocznią byłoby...no nie wiem, uwolnienie się od tego człowieka?
- Nie mogę.-  Pokręciłam przecząco głową i wzięłam na kolana talerz z resztą wysychającego już cista. - Uwolnię się, kiedy dopnę swego.
- Alice, już to zrobiłaś. On się męczy i stara się za wszelką cenę kamuflować, on jest święcie przekonany, że ty nic nie wiesz i kochasz go jak przedtem, już udowodniłaś nie raz i nie dwa, że jesteś dobrą aktorką. I tak już wyjdzie na kretyna, na co ty się masz jeszcze męczyć? W ogóle dlaczego nawet nie starasz się znaleźć kogoś innego? Chyba nie odpuściłaś, nie ty.
- Nie każdy będzie miał tyle szczęścia. Na mnie nie wpadnie mój anioł, jak polecę do Las Vegas. W zasadzie ja sama nie wiem, czy chcę mi się teraz kogokolwiek szukać. Za dużo na moje nerwy, nie mam szczęścia do tego, chyba jeszcze nie teraz. A on...ja się śmieję cały czas, widząc jak on kręci, Boże, kurwa, ja nie wierzę, że ludzie są tacy naiwni. Jak jakiś zagubiony szesnastolatek. Jeszcze chwilę poczekam i dam sobie spokój, rzeczywiście. Tu masz rację może, wyjątkowo. - Puściłam do niej oko.
- Podziwiam twój stoicki spokój i opanowanie w tym wszystkim. Ja Nikki'ego od razu odprawiłam, bez zbędnych kłótni, słów. Tylko łez za dużo, ale potem było już tylko lepiej.Chociaż kiedy powiedziałaś mi po raz pierwszy o swojej grze, myślałam, że zwariowałaś. W sumie nadal tak uważam, to jest paranoją, wiesz?
- Wiem. Ale odkąd wróciłaś do Los Angeles jest mi lepiej. - W rzeczy samej, nie kłamałam. Veronica z Richie'm  przez ponad rok mieszkała w Reno, gdzie Danny kończył studia. W czerwcu ona znów wyszła za mąż, również w Nevadzie. I pierwszego lipca stawiła się ze swoją nową rodziną w Los Angeles, co było dla mnie pewnym zbawieniem, bo w zasadzie...siedziałam tutaj sama. Pomiędzy Tommy'm a mną powstał ogromny mur, lustro weneckie. On widział mnie ze swojej połowy, ale ja jego już nie. Byliśmy innymi ludźmi, prawie wszystko nas dzieliło, co się stało z naszymi bratnimi duszami? Dlaczego on mnie tak ranił? Dlaczego nie było go stać na prawdę? - Chociaż...ja tak myślę, że my nie możemy mieć nie wiadomo jakich pretensji. Jednak.
- Rozmawiałyśmy o tym, Alice... - westchnęła cicho. - Ale tutaj z kolei ty masz też rację. Wychodząc za muzyków, którzy na naszych oczach miażdżyli inne wschodzące zespoły i teraz osiągający sukcesy...rzeczywiście mogłyśmy się liczyć, że dojdzie do tego. Tak, masz rację. Same się wepchałyśmy do tego świata, więc konsekwencje też wzięłyśmy na siebie. Koniec tematu.
- Hej, nie złość się. A jak tam z mężem? I z młodym?
 Te pytania były dla niej jak balsam z najwyższej półki. Od razu się uśmiechnęła. Ostatnio taka szczęśliwa naprawdę była pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy chodziła z nim po dachach starych garaży i nieelegancko paliła papierosy.
- Danny od rana biega po całym mieście, szuka jakiegoś niewielkiego lokalu na pracownię, jest strasznie napalony na to. I w sumie słusznie, jego obrazy są naprawdę bardzo dobre. - Nie mogłam się nie zgodzić. - A Richie jest w przedszkolu. Młody, dzielny i, co najważniejsze, mój mężczyzna.
 Cieszyłam się, kiedy ona była w takim nastroju. Znowu żyła, nie martwiła się, bo najzwyczajniej nie miała czym. Wreszcie miała swojego wymarzonego, idealnego męża, miała dziecko, o którym zawsze tak gadała. Miała dom, miała mnie, miała wszystko. Jej się ułożyło, nadeszła pora na mnie i pytanie: czy kiedyś? Cóż, okazało się, że tak. Ale musiałam jeszcze raz wejść do tej samej rzeki, chociaż ta zostawiła mi dobre wspomnienia, nadal czasem do niej wchodzę, choć już tylko do kolan.

***

- Co nasz lowelas powiedział, kiedy mu oznajmiłaś, że jedziesz na czas bliżej nieokreślony do Oakland? - Siedziałam na miejscu pasażera i wychylając głowę przez okno jadącego samochodu, wdychałam powietrze, ile sił w płucach, hej, czy tak właśnie smakowała wolność? Jeśli tak, to zostajemy w Oakland na półroczną kurację! 
- Był w lekkim szoku, bo powiedziałam mu o tym dopiero wczoraj wieczorem. Ale potem uśmiechnął się, jak to on, i po sprawie. 
- A mówiłaś mu, że jedziesz tam ze mną? 
- A skąd, to by było za proste! Powiedziałam mu, że znajomy z pracy miał dwa bilety i nie miał z kim pojechać, a że wiedział, że mnie na Aerosmith czy inne giganty, klasyki, długo prosić nie trzeba. Żyje sobie w nieświadomości, z kim pojechałam, może pomyśli, że i ja mam romans, ale szczerze mówiąc, to nie sądzę, by go to zbytnio przejęło. Już dawno obydwoje zrezygnowaliśmy. 
- To masz w sumie luz, nie masz się czym martwić, nie masz nic na głowie. Jutrzejszy wieczór pewnie ci na długo w pamięci, zostanie, co? - zaśmiał się i spojrzał na mnie. Odpowiedziałam mu tym samym i znów wychyliłam głowę przez okno. 
- Za ile będziemy? 
- Jakieś pół godziny do miasta, do hotelu szybko się dostać powinniśmy. 
- Będę ci dłużna do końca życia za te bilety, wiesz? Inaczej bym pewnie zdesperowana leciała do Bostonu w grudniu. 
- Kochana, ja mam wtyki wszędzie, czasem nawet sam o tym nie wiem! Jakoś się kiedyś odpłacisz, spokojnie - zapewnił mnie, a w jego głosie wyczułam zabawną beztroskę. Spojrzałam na niego i myślałam chwilę, jak to jest możliwe, że w osobie tak nieposkładanej znajdowało się tyle różnych cech. Wspominałam chyba kiedyś, że był niesamowicie inteligentny i doskonale potrafił odróżnić, kiedy się śmiejemy, a kiedy płaczemy. Czasem odnosiłam wrażenie, że w połowie mógłby być kobietą, w pozytywnym sensie, jeśli mogę to tak nazwać. Był beztroski, a ludzi dla siebie ważnych, rzeczy, na których mu zależało, pilnował jak smok swej jamy. Mark był i jest przeogromnym zbiorem cech przeciwstawnych. Nie miałam nigdy pojęcia, jak to się dzieje.
 ,,On nie jest stąd'' - pomyślałam i uśmiechnęłam się sama do siebie, patrząc z jaką lekkością prowadzi auto, trzymając jedną rękę na kierownicy, w drugiej trzymał papierosa, którego co jakiś czas strzepywał na drogę poprzez otwarte okno. Wiatr rozwiewał nasze włosy, rozpierała mnie energia, jakiej już dawno we mnie było. Czułam, że w Oakland miało stać się coś dziwnego, wiedziałam, że znów miałam zrobić coś głupiego i nieodpowiedzialnego. 
 Tak też się stało, ale tego nie żałuję. Nikt z naszej obecnie trójki tego nie robi. 

***

 Szanowni państwo, wracam do sedna mojego bieżącego spowiadania się ze swojego życia, wracam do rozpoczętego przeze mnie wątku z ponownym wchodzeniem do tej samej rzeki, zrobiłam to po raz trzeci. Jak wiemy, albo przynajmniej się domyślacie, pierwsze dwa razy tyczą się Tommy'ego. Weszłam raz, wyszłam, potem zrobiłam to znów i prawie się wtedy utopiłam. Weszłam do niej po raz trzeci drugiego września w '84. Tym razem rzeka miała włosy całkiem podobne do moich, zarówno w kolorze jak i w strukturze, posiadała idealnie, zbudowane ciało i prawdziwie męskie rysy... Można powiedzieć, że był moim ideałem (nie, to nie młody Jagger. Naprawdę to powiedziałam?). To był Joe Perry, tak. Przyznaję się do tego. Przez część swojego życia po, tak zwanym, fakcie, uważałam, że to wszystko jest żałosne. Spotykałam się z nim od września do końca czerwca następnego roku. To jest bardzo poruszająca historia, tak z drugiej strony, ponieważ nasz związek trwał dziewięć miesięcy, a tyle samo trwa ciąża, w której byłam! Bum! Tak, tak własnie się stało. Rozstaliśmy i to było naszą wspólną decyzją. Rozeszliśmy się w zgodzie, każdy w swoim kierunku, ale wpadaliśmy na siebie co chwila w sposób zamierzony. Dziecko było co prawda nieplanowane, ale kochane. Ojciec chciał je widywać, co było dla mnie od początku oczywiste, ponieważ wyszłam z założenia, że gdyby było inaczej, to nie nazywalibyśmy siebie ,,parą'' przez pewien okres czasu. Z początku sama nie wiedziałam, czy powinnam mu mówić o dziecku. Nie sądziłam, że będę traktowana poważnie, jakkolwiek strasznie to nie brzmi. Ale...ale chyba mówię za bardzo chaotycznie. Cóż, historia naszej miłości sama w sobie nie należy do tych najbardziej skomplikowanych. 
 Koncert był dla mnie ucieczką z tego bagna, w którym utknęłam w dniu, w którym Sebastian powiedział mi o zdradzie Tommy'ego. Było cudownie, byłam tam z osobą zajebiście dla mnie ważną, Aerosmith jest jednym z zespołów, które szanuję i cenię nad wyraz bardzo, także już samo to szufladkowało ten dzień do mojej specjalnej półki z etykietką ,,życie ma jeszcze sens, Alice. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej, a sama nigdy tak nie pomyślisz''. Dzień po nim dochodziłam z Mark'iem do normalnego stanu, ponieważ nasza zabawa naturalnie nie skończyła się wraz z zapaleniem zwykłych lamp i z zejściem zespołu ze sceny. Także można się domyślić, że pierwszy września był ciężkim dniem, myślałam, że już nigdy nie będę czuła się gorzej jak po blisko piętnastogodzinnym locie samolotem i drastycznej zmianie czasu, ale pomyliłam się. W życiu się nie spodziewałam, że alkohol potraktuje mnie, barmankę i kelnerkę, w tak perfidny sposób. Jednak los zwrócił mi to następnego dnia. 
 Nie mam pojęcia, dlaczego stało się tak, nie inaczej. Nie mam pojęcia, dlaczego padło na mnie. Nie mam pojęcia, czemu akurat on. Pamiętam tyle, że pamiętnego drugiego września patrzył na mnie jak głodny, dziki pies. Niby niczym nie wyróżniający się klub w Oakland, w stanie Kalifornia. Właśnie tam spotkałam gościa, w którym kochałam się jako nastolatka (a w którym to ja się nie kochałam, zresztą...), co ciekawe, on mnie kojarzył. Zdjęcia, wszystko załatwiły te pierońskie zdjęcia w gazetach. Załatwiło to też, że od '81 stałam w drugim rzędzie za chłopakami z Mötley i za swoim nazwiskiem zawsze dopisywałam jeszcze ,,Lee'', chociaż od dłuższego czasu wtedy starałam się jednak tego unikać. Wracając - cóż. On patrzył na mnie, ja na niego. Pogadaliśmy, potem po kieliszku, potem się pośmialiśmy, po kieliszku. Potem zaszłam w ciążę. W październiku płakałam na jego ramieniu i śmiałam się za razem, że życie jest popierdolone i gdyby nie to, że ich koncert w Oakland był ostatnim przed kilkumiesięczną przerwą - moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej i możliwe, że w fatalnym kierunku. 
- Tommy, mam dla ciebie dwie wiadomości, dobrą i złą - powiedziałam do mojego męża pewnego wrześniowego wieczoru. 
- Co się stało? - spytał z niby przejęciem. 
- Pozwolisz, że zacznę od złej?
- Tak, tak będzie chyba lepiej. 
- Zła jest taka, że jestem w ciąży, a dobra, że nie z tobą. 
 Odstawił wtedy ładną szopkę, wyzywając mnie od najgorszych i w zasadzie wszyscy wiemy, jakie obelgi mogły polecieć. Wtedy był świętym, oczywiście. 
- Powiesz mi łaskawie chociaż, kto jest tym ojcem?!
- Joe Perry. 
 Klamka zapadła, a on pobladł. Powiedziałam mu, że wiem o jego romansie, że cały rok o nim wiedziałam i liczyłam, że mi się przyzna. Nic nie powiedział. Spojrzeliśmy na siebie w milczeniu i to było pierwsze spojrzenie bez kłamstw od marca ubiegłego roku. Rozwiedliśmy się szybko, niby w spokoju, ale nie utrzymujemy za wielkiego kontaktu. Nikt go chyba od nas nie wymaga. 
 Dwunastego czerwca 1985 roku urodziła się moja i Perry'ego córeczka, której dałam na imię Victoria. Pod koniec miesiąca ja i on - rozstaliśmy się, ale od tamtej pory widujemy się regularnie. Najpierw chodziło, wiadomo, o dziecko. Potem już o czysto przyjacielskie relacje. On ożenił się z uroczą blondynką o imieniu Billie. 
 A ja? Ja chwilowo byłam samotną matką z dzieckiem, widującą się regularnie z gitarzystą Aerosmith i z kochanym, bystrym przyjacielem.
 Victora pokochałam jako pierwszego i kocham po dziś dzień, dramat. Tommy'ego kochałam, ale on okazał się nie być wart mojego uczucia, porażka. Joe'ego...nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę go kochałam, ale czas, który z nim spędziłam był dla mnie bardzo dobry, odbiłam się od dna. I...pozostał jeszcze jeden ktoś, kogo nie doceniłam tak jak powinnam. 
 Nazywał się Mark Daniels i był ode mnie rok młodszy. 

11 komentarzy:

  1. Zaczęłam piszczeć - z radości, przejęcia, może niewielkiego strachu - gdy zobaczyłam powiadomienie na asku. ALICJO!
    Już myślałam, że zupełnie porzuciłaś to miejsce i nic się tutaj nigdy nie pojawi, przecież mówiłaś, że jest dokończone, że teraz tylko dodawać, a nie dodawałaś nic, nawet nie chciałam pytać dlaczego, bo jakiś powód być musiał, artyści swoje powody mają i czasem lepiej się do nich nie dogrzebywać. Ale całe szczęście wróciłaś, w wielkim stylu wróciłaś, w Twoim stylu no. Jestem zachwycona.
    Pochwalę się, że od razu wiedziałam, że pojawi się tutaj Joe, chociaż nie spodziewałam się, że w takiej formie i taką pamiątkę po sobie zostawi, ale cieszę się, że tak wyszło. Bo wyszło w sumie idealnie, wszystko się poukładało, tylko... Mark. Ja go uwielbiam, uwieeeelbiaaaaam po prostu i mam nadzieję, że moje nadzieje się spełnią, lubię radosne, piękne zakończenia, a jak ostatnio się rozglądam po blogsferze to ich coraz mniej i troszkę przez to cierpię. Tutaj pasuje mi ten happy end, nie wyobrażam sobie, żeby to się miało skończyć inaczej, a jeśli tak będzie - serce mi pęknie chyba(tak tylko ostrzegam).
    Bardzo się cieszę, że znów tu jesteś i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, tak liczyłam tu na Ciebie, Zosiu, haha! Ja wiem, że to wszystko było takie przewidywalne i w ogóle, ale wiem, iż to tu ładnie wygląda, wszystko potoczyło się tak, nie inaczej i...i nie wiem, co powinnam jeszcze napisać - DZIĘKUJĘ ♥

      Usuń
  2. Boże, miałam tego dzisiaj nie komentować, bo siły już nie mam, ale tak jakoś do domu przyszłam i jak napisałam jeden komentarz, to się wciągnęłam. Wiesz, że ja już myślałam, że w najbliższym czasie nie pojawi się tu nic? Zastanawiałam się nawet czy w ogóle coś wstawisz. Całe szczęście napisałaś i wstawiłaś, za co Ci dziękuję! Ej, no zobacz, na 'Until The Rain...' na samym początku zawsze Ci coś głupiego napiszę, a tu za bardzo nie potrafię. Cieszy Cię to, prawda?
    Ja sama nie wiem o czym mam Ci tu napisać. Alice... Tyle się w tym rozdziale wydarzyło i chyba jest tego za dużo. Cieszę się, że potoczyło się to tak, ale... Ale nie ma żadnego 'ale' tak w sumie. Alice pojechała na Aerosmith, a tam... A tam spotkała Joe'ego (kurwa, jak mogła go nie spotkać, widzieć?! Moja inteligencja poraża) i również tam dużo się wydarzyło. W sumie ten rozdział trwa dziewięć miesięcy i zawsze dziwnie się czuję, kiedy czytam coś, w czym czas tak szybko mija. W pewnym sensie to dobrze, że nie było aż takiej ogromnie negatywnej reakcji Tommy'ego... I dobrze, że Alice nie jest z Joe... I również (wręcz wspaniale) dobrze, że spotkała Marka! Oj tak, tu może być ciekawie. A o imieniu jakie nosi córka Joe'ego i Alice, wypowiadać się nie będę. XD Powiem tylko, że... Ładne.
    I co dalej mam powiedzieć? Rozdział skupiał się tylko i wyłącznie na Alice, więc o Veronice nic powiedzieć nie mogę, bo Ty i tak wiesz, że cieszę się z tego wszystkiego, z tego jak się to potoczyło.
    Teraz muszę się już z Tobą pożegnać, bo coś jeszcze do nadrobienia mam... I to z opóźnieniem, kilku dniowym. ;__;
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siedzę i się śmieję z imienia dziecka Alice i Joe'ego, Boże, nie wiem, dlaczego. Przez Ciebie, ale rzeczywiście jest ładne...Faith XD
      Ach, ja w ogóle widzę, że Ty masz jakieś uprzedzenie do Perry'ego, ty za wszelką cenę chcesz, by był sam i to się nie tyczy tylko mnie, co też mnie bawi, ale to jest urocze!
      I ogólnie rzecz biorąc bardzo Ci dziękuję, kochana, nieważne, co piszesz - ja zawsze czekam na Twoje komentarze ♥

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ryczę. Słucham tego cholernego ''One of us'' i łzy mi ciekną po twarzy. Pięknie dobrałaś piosenkę, stworzyła mi niesamowity klimat do czytania tego rozdziału. Gdy piszę ten komentarz, ''One of us'' leci już trzeci raz. Nie chcę wychodzić z tego klimatu. Ryczę...
    ''(...) siedziałam tutaj sama. Pomiędzy Tommy'm a mną powstał ogromny mur, lustro weneckie. On widział mnie ze swojej połowy, ale ja jego już nie. Byliśmy innymi ludźmi, prawie wszystko nas dzieliło, co się stało z naszymi bratnimi duszami? Dlaczego on mnie tak ranił? Dlaczego nie było go stać na prawdę?''
    DEMARS! TY! DLACZEGO TWOJE OPOWIADANIA ZAWSZE SĄ TAKIE SMUTNE?!?! NO BŁAGAM, NIECH COŚ SIĘ CHOCIAŻ RAZ DOBRZE SKOŃCZY.......bo już nie pamiętam, ile razy płakałam podczas całego ''Another day in paradise''....
    ''Życie ma jeszcze sens, Kathi. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej, a sama nigdy tak nie pomyślisz.'' Dlaczego to do mnie kompletnie nie dociera? Ile razy bym sobie tego nie mówiła, jakoś nie mogę zrozumieć, że życie ma sens, wiesz? Może dlatego tak ryczę, bo ten temat jest dla mnie taki, cholera, bliski... dobra, nieważne, to nie miejsce na moje użalanie się nad sobą.
    Ale wiesz, dodam jeszcze, że jak czytałam te fragmenty... ''Pomiędzy Tommy'm a mną powstał ogromny mur, lustro weneckie. On widział mnie ze swojej połowy, ale ja jego już nie. Byliśmy innymi ludźmi, prawie wszystko nas dzieliło, co się stało z naszymi bratnimi duszami? Dlaczego on mnie tak ranił? Dlaczego nie było go stać na prawdę?''... ''Wychodząc za muzyków, którzy na naszych oczach miażdżyli inne wschodzące zespoły i teraz osiągający sukcesy...rzeczywiście mogłyśmy się liczyć, że dojdzie do tego. Tak, masz rację. Same się wepchałyśmy do tego świata, więc konsekwencje też wzięłyśmy na siebie. Koniec tematu.''
    Przy czytaniu tego momentu po prostu miałam ochotę krzyczeć ''NIE! NIE! TO SIĘ NIE MOŻE TAK SKOŃCZYĆ! BŁAGAM, NIE TAK...'' No ale cóż, już wiedziałam, że oni się rozwiodą. Tylko, to było takie... no wiesz, takie przykre.
    Cały ten rozdział jest taki smutny.........jak go czytałam, to było mi, cholera, przykro. BYŁO MI PRZYKRO, SŁYSZYSZ, DEMARS?!?!? Tak, i nie będę się z tym ukrywać. Następny rozdział ma być bardziej pozytywny!!!
    No dobra, i tak go przeczytam, niezależnie od tego, jaki będzie XDDD
    No i muszę koniecznie nadrobić ''Until the rain...'', bo nawet jeszcze nie zaczęłam, jakoś ostatnio bardzo nie mam czasu......
    Tylko błagam, dodawaj te rozdziały częściej, nie trzymaj nas już w napięciu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JA PIERDZIELĘ, BARDZO DZIĘKUJĘ. O BOŻE.
      Obiecuję, że będę dodawać regularnie, ponieważ jak już wspominałam - Another day... zostało przeze mnie skończone już dawno, ale z powodów dziwnie osobistych sie zastałam z publikacją.
      I czekam na Ciebie przy moim Until..., haha - DZIĘKUJĘ :')))

      Usuń
  5. W tym momencie na zegarku jest piętnasta osiem, a ja za dokładnie godzinę i dwadzieścia minut mam autobus odjeżdżający z przystanku oddalonego od mojego domu dziesięć minut leniwego marszu. I jasna cholera- zastanawiam się, czy ja Ci zdążę napisać wszystko, co mi w głowie siedzi.
    Może zacznę od samego początku, czemu akurat teraz zdecydowałam się przeczytać to cudo. W ogóle to przygotuj się na komentarz sporej zawartości, bo szczerze, to jeszcze nigdy przenigdy w życiu nie miałam tyle do powiedzenia, naprawdę!
    Otóż w ostatnią sobotę, którą (nie)fortunnie spędzałam w domu, coś mnie tknęło, że tak to ujmę. Znaczy wiesz, wstałam o tej czternastej z łóżka (normalne u mnie), po przesłuchaniu chyba z pięciu płyt i po dogłębnym rozpracowaniu 'Naiwnych Pytań' Dżemu na gitarze, zasiadłam przed komputerem, bo w sumie co ciekawego można robić, jak się nawet nie chce przebrać w jeansy i wyjść na zewnątrz? No i siadam, siedzę, oglądam jakiś film (eh, 'Polowanie Na Czerwony Październik' po raz 2837239), siedzę... I no musiałam czymś myśli, palce i czas zająć, to tak pomyślałam, że może poszukam jakiś blogów, w miarę na bieżąco prowadzonych, i żeby nie miały jakiejś ilości rozdziałów z kosmosu. Kurde, i szukam, przeglądam, już mnie nerwica bierze, bo albo ostatni wpis dwa lata temu, albo 60 rozdziałów naskrobanych, i no... Przyznam się bez bicia- nie chciało mi się tyle czytać. Chciałam coś, co mogłabym zacząć i w ciągu kilka dni skończyć, skomentować, później doczekać się kolejnego. I nie znalazłam czegoś takiego do końca, co naprawdę by mnie usatysfakcjonowało.
    I nagle olśnienie.
    'Chwila, chwila, przecież... deMars!' <--- Takie o, mniej więcej. Przeglądając na wylot internet, nie wpadałam na to, że to, powyższe opowiadania, że Another Day In Paradise jest tuż tuż, i na dodatek spełnia moje... wymagania, że tak to nazwijmy w więcej niż stu procentach!
    I wtedy się wzięłam, szczególnie, że cholera, opublikowałaś przez wielu długo wyczekiwany szesnasty.
    I czytam, w sobotę początek, potem trochę w niedzielę, już czuję, że mnie wciągnęło, ale cholera- za każdym razem jak chcę się zanurzyć w tym blogu, coś mnie odrywa.
    Wczoraj rano nawet czytałam, przed wyjściem do szkoły, jedząc jogurt z lidla i jęcząc sama do siebie, że na dworze zimno, a na trzeciej lekcji kolejna kartkówka. Wracam ze szkoły, robię jakiś obiad na szybko i się uwalam na łóżku, odpalam 'Toys In The Attic' i, kurde, nie uwierzysz- czytam!
    Ale REWOLUCJA nastała dziś dokładnie, zaraz który to my mamy... 28 października, roku pańskiego 2014, tak właśnie, no dziś.
    Nie poszłam do szkoły, nieważne dlaczego, w sumie nie ma konkretnego powodu, po prostu cztery zastępstwa i dwie odwołane lekcje, no to po co się przemęczać, nie? Ale no robotnicy pod moim oknem nie byliby sobą, jakby cholera wiertarkami koncert urządzali mi właśnie w ten dzień, kiedy mogę się wyspać o godzinie siódmej rano. Ale ok- pogodziłam się z tym. I biorę telefon, coś tam patrzę, otwieram internet, i na wierzchu mam tego Twojego bloga właśnie, no! I kurde- czytam, haha. Czytam. Schodzę rano, jem śniadanie, czytam. Z nudów piekę ciasto, wkładam do piekarnika i... czytam. Wracam do siebie, czytam. Idę robić obiad, gotuje mi się brukselka, czytam! I w końcu, jedząc tą właśnie brukselkę kończę czytać, a było to, no, z pół godziny temu maks. No to co, siadam przed komputerem, i oto jestem, słuchając mieszaniny 'Love Over Gold' z moich własnych głośników oraz jakiś przebojów ubiegłego stulecia, na oko lata 90' z wiecznie włączonego pod MOIM oknem radia cholernych robotników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozpisałam się, ja wiem, ale musiałam, bo cała historia czytania tego bloga przeze mnie, jest cholernie ważna wiesz? Ja, jak były te momenty jak nie czytałam akurat, to i tak o tym myślałam. Rano wzięłam jakąś brudną koszulkę, chcę ją zanieść do kosza na brudy, ale nie, wchodzę z nią do kuchni i kładę ja na blacie, w kompletnym rozkojarzeniu.
      Bo myślę, bo się zastanawiam co będzie dalej, a ponad to, w tej właśnie sytuacji z koszulką, miałam przed oczami scenę, jak to Veronica oddała dziewictwo Nikkiemu. I jak tu żyć, hm?
      Tak, tak, teraz czuję się spełniona jeśli chodzi o historię mojego życia, haha. I przejdę do konkretów, bo pewnie Cię to interesuje najbardziej.
      Podzielę to, może tak jak mam w zwyczaju, postaciami.
      I zacznę do Alice. Alice jest... Jest piękna, o tak powiem, na pewno. Obie dziewczyny, znaczy się razem z Veroniką, mają dużo wspólnego, choć naturalnie nie wszystko. Nie wiem kompletnie jak mam z perspektywy wszystkich rozdziałów o niej napisać coś bardziej konkretnego, wiesz? Więc, hm... Może na początek Victor. Jak tylko był ten moment, jak oni razem siedzieli w tym pokoju u niego, jak byli młodzi, tak bardzo młodzi, to już wiedziałam, że będzie, że będzie to COŚ. Ta ich miłość. Wielka piękna, niesamowita. Cudowna, nie? Bo wbrew pozorom mimo tej 'głupiej' młodości, to właśnie wtedy czuć tak najmocniej to wszystko chyba, tak myślę. I oni byli w sobie zakochani, tak pięknie. I jak przeczytałam, w tej chyba mojej ulubionej scenie całego opowiadanie (jeszcze się o niej rozpiszę, pewnie), że Victor, ten chłopak, który zdobył moje serce tak jak serce Alice, że nie żyje on, że go nie ma tak już w ogóle... Wśród żywych. Nie ma go z Alice. Boże, ja wiem, że jakby był, to na pewno razem z nią. Na pewno! Z tego jak ona o nim mówiła, to było to naprawdę piękne, co ich łączyło i uwaga -przyznam się- uroniłam łezkę nad ich miłością, tak tragicznie zakończoną. Ostatnio ryczałam nad czymś do czytania naprawdę dawno, więc dzięki deMars, że przypomniałaś mi, jak to jest, bo zapomnieć bym nie chciała.
      Co do jej tak bardzo pomieszanego związku z Tommy'm Lee. Ja nie wiem co ja mam o tym facecie sądzić tak szczerze. Chyba uważam tak jak ona, że jest zakłamany bardzo, że nie umie być szczery, że jest no, naiwny. Dzieciak, ha. Nie umiał się przyznać, mały sukinsyn, ale dobrze, że Alice to jest niewyobrażalnie twarda babka. Jej 'intryga' mnie na początku rozbawiła, przyznam to szczerze. Tak se myślę 'nie wytrzyma, nie ma szans,.' A tu proszę, proszę.
      Tak jak o tej Alice tak dalej, no to wiadomo kto- Astrid. Podobna do córki, no to już coś znaczy. I strasznie mi się podobało, że to ta Europa była tu wolnością, a nie na odwrót do jasnej cholery! Zawsze jest- młode, piękne zbuntowane, lecimy do Ameryki, będziemy wolne!
      A tu było jakby na odwrót, to Stany były te, wiesz, 'pod kloszem' jak to sama ujęłaś, no.
      I powyższy rozdział, znaczy się to piękne, naprawdę w moim mniemaniu piękne, bo tak słodko okrutne zakończenie związku z Tommy'm. Bo co? Bo dziecko z Joe! Jezu, ja takie zaskoczenie przeżyłam, że daj spokój, się prawie brukselką zakrztusiłam, nie żartuję. Victoria, o jej. No, czy tylko ja myślę o takim jednym nieżywym chłopaku, jak czytam to imię, hm...?
      No i ta końcówka powyższa, mój dobry boże. Chociaż- może jednak było to do przewidzenia? Nie, nie było, moim zdaniem. Ona tyle z tymi facetami kręciła, że jakoś tak Mark jak dla mnie na początku nie wchodził w grę jako partner. Znaczy później może już trochę tak, niech będzie. Ale... Ale wcześniej, to ja naprawdę bym nie pomyślała. Ale, ale... Cóż, jestem ciekawa tego bardzo.

      Usuń
    2. No i teraz czas na Veronicę. Tak jak u jej siostry zaczęłam od Victora, tak tu zacznę od Danny'ego, żeby porządek zachować, o tak właśnie! To też było takie podobne trochę do miłości tamtej dwójki, no było. Z tym, że koniec tego związku, o ile można mówić o takim konkretnym końcu, był mniej brutalny. Nie przeczę, że mniej bolesny, ale jednak jak się można z kimś pożegnać widząc go po raz ostatni zdrowego, zapłakanego, ale jednak zdrowego, to... No nie ma tej brutalności, właśnie. Nie ma. I tu również ta miłość była ogromna, naprawdę się też wzruszyłam, jak Dave przekazał Veronice to zdjęcie Danny'ego, tak. Tak...
      I Nikki. No ta scena pierwsza gdzie on się pojawił jest moją drugą ulubioną. To było tak spontaniczne, dzikie, zajebiste, nieokrzesane, że no... Łał! Podobał mi się taki obrót spraw, serio. I no, myślałam, że małżeństwem to będą szczęśliwym. Dziecko, no miłość, do cholery, czego chcieć więcej? A jednak, jednak. Się suka musiała wtrynić, niech ją szlag. Pierdolona Claudia, że tak dobitnie powiem, no! Okropna. Okropna ona jest. Nienawidzę.
      I Sixx'a też, po tym co zrobił. Zrozumiałabym może zdradę z jakąś taką, hm, zwykłą dziwką (?), ale ta Claudia to był cios poniżej pasa. I to mocy cios, do cholery.
      Ale może dobrze się stało? Z tym Las Vegas? Z tym Reno? Danny! Było mi dane wreszcie go poznać bliżej, z czego cieszę się niemiłosiernie, i facet naprawdę jest cudowny, ja się nie dziwię, że ta miłość przetrwała. Tak bardzo w to spotkanie ich wkomponował się adres bloga. Tacy pozostaniecie. Tacy pozostali. I to co ich łączyło też, cholera! Pięknie to wymyśliłaś, cudownie, ach.
      Dobra, i teraz powiem o tych moich akcjach numer jeden i dwa.
      Jak Alice powiedziała Tommy'emu o Victorze. Jak powiedziała, że tak naprawdę nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo jak tego zmarłego nieszczęśliwie chłopaka. To było pięknie przykre, tak... Tak poruszające i naprawdę genialnie zilustrowałaś w jej słowach ich miłość. Niesamowite to było, niesamowita jesteś Ty.
      I druga rzecz, czyli to jak Veronica poszła do łóżka z Nikkim, jak się zakochała w parę godzin. Ja nie wiem, ja się po prostu uśmiechałam wtedy do ekranu, wiesz? Nie umiem powiedzieć, czemu aż tak mi się to wbiło w pamięć. To chyba dlatego, że to autentycznie była REWOLUCJA! :)
      Kochana, ja nie wiem czy mogę, tak stwierdzić, ale kocham Cię, haha. Cudowne jest to, cudowna jesteś ty, ja nie mogę się wyzbyć takiego dziwnego uczucia w żołądku po przeczytaniu, i to nie jest wina brukselki.
      Weny życzę i do zobaczenia, tu, lub gdzie indziej.


      Hugs, Rocky.



      [boże aż trzy, przeszłam samą siebie! ♥]

      Usuń
    3. Po...prostu słów mi brak. Aż ryczę, Rocky.

      Usuń