czwartek, 21 sierpnia 2014

XIV - And the land that I once loved is not my own

Z początku trzeba będzie przebrnąć przez czyste gadanie i z pozoru bezsensowne, ale myślę, że się opłaca - zapraszam!
Sam ten rozdział chciałabym zadedykować Kathi z najlepszym, co mogłabym jej powiedzieć - weź się, kurwa, w garść, po prostu.
Co więcej, zapraszam jeszcze na moją desperacką twórczość pseudo poetyczną.

* *** *
***

 Trzydziestego kwietnia o godzinie dwudziestej dwadzieścia cztery koła samolotu musnęły pas na lotnisku w Las Vegas, dwadzieścia minut później po raz pierwszy od blisko dwóch miesięcy poczułam, że jeszcze gdzieś we mnie tli się życie i natura, która tylko czeka na uwolnienie. To miasto wydawało się dobre, by to zrobić i dać sobie na luz, puścić w zapomnienie wszystko, co złe i zacząć od nowa. Richie spokojnie przesiedział w samolocie, niezmiernie zafascynowany wszystkim, co się działo, także poczułam się dumną matką, w końcu udało mi się wychować takiego grzecznego małego mężczyznę!
 Las Vegas było miastem, do którego lubiłam wracać i lubię nadal, ponieważ mogę śmiało powiedzieć, że zawsze spotykało mnie w nim pewne miłe zaskoczenie. Pierwszy raz pojechałam tam ze znajomymi w lipcu '79, samej podróży nie zapomnę do końca życia, mordowaliśmy się kilka dni, nim udało nam się dotrzeć na miejsce starym vanem Rona Blooma, tego samego, którego wcześniej podsłuchiwałam, gdy wraz z Ianem Jonesem prowadził zawziętą wymianę zdań na temat Claudii. Pamiętam dobrze, że jadąc tam po raz pierwszy - przeszyła mnie jedna myśl: Nevada. Jadę do Nevady. Prawdopodobnie już wiecie, czemu tak zapadło mi to w pamięć, prawda? Istotnie, gdzieś tam liczyłam, że może spotkam swoją miłość, ale nie doszło do tego. Może lepiej.
 Drugi raz pojawiłam się w Las Vegas w kwietniu 1982, ale była to w pewnym sensie ,,podróż słuzbowa'', zabawiłam tam niecały tydzień. I po roku stawiłam się znów. Stałam przed budynkiem, będącym częścią Portu Lotniczego Las Vegas - McCarran, jednego z najpotężniejszych portów lotniczych w Stanach, trzymając za rączkę swojego kochanego synka, który bacznie obserwował wszystko, co działo się wokół niego. Czekaliśmy na taksówkę, mającą zawieść nas pod hotel, w którym planowałam pozostać przez czas bliżej nieokreślony, na pewno dwa tygodnie.
 Pokój, w którym znaleźliśmy dziesięć po jedenastej był bardzo przestronny, miał spore okna wychodzące na wiecznie żywe miasto. Położyłam Richie'go na dwuosobowym łóżku, po czym stanęłam przy długim parapecie, patrząc przed siebie. Przez moją głowę przewijało się wiele myśli i drobny niepokój. Wszystko miałam idealnie zaplanowane, ale mój plan kończył się akurat na przybyciu do hotelu. Nie wiedziałam, co dalej. Nie wiedziałam, co robić. Nic. Odwróciłam się i spojrzałam na małą kulkę, leżącą na łóżku, oddychającą spokojnie. We śnie wyglądał prawie tak bezbronnie jak jego ojciec, nie chciałam o tym myśleć, ale ten fakt był niestety za bardzo widoczny. Westchnęłam cicho, bo cóż mi pozostało, i poszłam wziąć prysznic, zimny, że podkreślę. A potem położyłam się obok mojej prawdziwej miłości i tuląc ją do siebie, zasnęłam z myślą, że jutro będzie dobry dzień i że od tej pory każdy już będzie dobry.
 Chyba się nie pomyliłam.

***

 Kiedy tylko czternastego marca znów zalazłam się w Los Angeles, poczułam smutek. Nie chciałam wracać, w Sztokholmie było mi cudownie, okazało się, że Astrid jest prawie kropka w kropkę jak ja, odkąd ją zobaczyłam, to modliłam się, by zestarzeć się tak jak ona. Urodziła mnie mając blisko dwadzieścia lat, skończyła wydział psychologii na Uniwersytecie Sztokholmskim, miała własny gabinet kilka kamienic w bok, przystojnego faceta z równie dobrym zawodem, wspaniałe mieszkanie w centrum i... Wchodząc jakąś godzinę po wylądowaniu na parking przy lotnisku i łapiąc taksówkę, dosłownie czułam szarą rzeczywistość, która na mnie spadła. Siostra zdradzona przez męża. Mój mąż, który nie był łaskaw przyjechać po mnie na lotnisko. ''Rodzice'', którzy podawali mi się całe życie za zbawicieli. Przesiąknięte alkoholem, papierosami, kobiecymi perfumami, potem i dymem innych substancji odurzających Whisky A Go Go. Miasto, które nigdy nie śpi. To był ten sam świat, ta sama mentalność. Z wolnej Europy znów trafiłam pod amerykański klosz, niech żyje Los Angeles. 
 Wróciłam do domu i nie miałam nawet co liczyć na cud, było dokładnie tak jak przed moim wylotem, ale tym razem był przynajmniej temat do rozmów na jakieś dwa tygodnie. 
- Powiedz coś jeszcze, jak było!
 I opowiadałam, w zasadzie cały czas o tym samym, czasem coś dodałam, czasem ubrałam w inne słowa. Potem ja spytałam coś o zespół, odpowiadał mi w ten sam sposób. Kiedy z kolei poruszyłam temat Nikki'ego - on milkł. W sumie mogłam się po nim spodziewać tej męskiej solidarności, przecież byłby ciotą, gdyby uznał, że Veronica słusznie postąpiła, biorąc rozwód. Temat zdrady w domu Sixx'ów był tematem tabu w naszym domu. Nie rozmawialiśmy o tym, jakbyśmy nie chcieli ściągać na siebie złej passy, uchronić się przed takimi wyskokami. 
 No cóż...
 Dwudziestego marca mijał kolejny piękny dzień w Whisky, Veroniki wtedy nie było, wzięła wolne do końca marca, bo sama uznała, że nie jest absolutnie w formie, by latać z kieliszkami od stoliku do stoliku i więcej by wylała na ladę niż do szkła, a że szef bardzo ją lubił i cenił - nie było problemu. Jednak tego dnia moi znajomi ,,po fachu'' podkopali grunt, na którym stałam, przeprowadzając ze mną poważną rozmowę. Szczerze mówiąc bardzo im za to później dziękowałam. Dzięki nim mój suczy plan, który uknułam na balkonie przed wylotem do Astrid był już istotnie podły, a ja i Tommy żyliśmy już zupełnie innymi rytmami, choć wciąż maż i żona. Łgaliśmy sobie prosto w oczy przez rok, ale tylko ja wiedziałam o wszystkim, co było niezwykle zabawną grą. Toksyna?
- Alice, idziesz zapalić? - Dochodziła siedemnasta, kiedy podszedł do mnie Sebastian z tą kuszącą propozycją. 
- Z tobą zawsze, Mark! Pilnuj tu! - Uśmiechnęłam się do kasztanowej głowy przyjaciela i poszłam na zaplecze, gdzie już czekał na mnie kolega z fajkami. - Dzięki - powiedziałam, kiedy podał mi i odpalił papierosa. 
- Ej...głupio się trochę czuję z tym wszystkim, ale jest jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć, razem z Kelly doszliśmy do tego wniosku już jakiś czas temu. 
- Coś się stało?
- Tak, coś niekoniecznie...ciekawego. 
- A to mnie dotyczy w jakiś bardzo dokładny sposób?
- Chodzi o twojego męża.
- Co z nim? - Uniosłam brew i wypuściłam dym, czując, że ta rozmowa rzeczywiście jest ważna i dobrze, że mam takie znajomości a nie inne. 
- Śpi z inną. 
 Zaskoczyło mnie to, że walnął prosto z mostu, patrząc mi przy tym w oczy. Skłamałabym, jeżeli powiedziałabym teraz, że w ogóle to na mnie nie zadziałało, bo zadziałało zajebiście bardzo, ktoś mi wywiercił dziurę w okolicach lewej piersi, wyrywając serce z zawiasów, jeśli przyjmiemy, że takie zawiasy istnieją. Nie miałam wątpliwości, Sebastian nie kłamał. Oczywiście miałam jakieś nadzieje, że to nieprawda, ale spojrzałam na to wszystko z tej racjonalnej strony i to było kurewsko oczywiste, że kogoś miał. Czułam, że spadłam w jego notowaniach. 
- Kelly ci o tym powiedziała?
- Kelly widziała ich razem, laska ma na imię Elaine chyba. 
- Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. 
- Nie jesteś zła? Nie znienawidziłaś go nagle? Nie popędzisz do niego naubliżać mu jak tylko się da? - Zdziwienie na jego twarzy było bezcenne, ale ja chcąc dalej realizować swój plan musiałam przynajmniej zachować pozory, że ,,nic się nie stało''.
- Mam ochotę przejechać jego twarzą po rozgrzanym asfalcie. 
- Stawiałem na ten kobiecy trik z kopnięciem sama wiesz gdzie. 
- Tam nic nie ma, Sebastian, nie uważasz? - Upuściłam peta i wgniotłam go obcasem w ziemię. - I ja o niczym nie wiem, jak coś. - Kiwnęłam głową i wróciłam do Whisky, słysząc za sobą jego ciche ,,Kurwa, co się stało...''
 Czułam się jak totalny wrak,  ale nie mogłam się po tym wszystkim poddać. Musiałam mu pokazać, że to ja zejdę jako zwycięzca z tej sceny, ktoś w małżeństwie musi mieć jaja i skoro on nie podołał, musiałam ja. 

***

- Mamaaa - Czułam jak coś ponad dziesięć kilo żywej wagi wpełza na mnie, dając do zrozumienia, że szósta rano minęła jak nic i trzeba zaczynać żyć. 
- Richie, mama umiera... - mruknęłam. 
- Nie, mama pi. 
- Nie, mama nie śpi, bo ją ktoś obudził - Popatrzyłam na niego ospale i z wyrzutem, on tylko dumnie się uśmiechnął. - Zejdź ze mnie, a wstanę. 
 Posłusznie zwlókł się z mamy i usiadł na poduszce, patrząc, czy rzeczywiście wstaję. Tak też się stało, wstałam, ubrałam się, potem jego, uczesałam się, jego również i poszliśmy na śniadanie, gdyż ku mojemu wielkiemu zdumieniu było po dziewiątej. Później wróciliśmy do pokoju, pobawiłam się z nim wedle obietnicy wcześniej złożonej i o trzynastej młody padł jak długi i spał równo dwie godziny i trzydzieści jeden minut, podczas gdy ja się umalowałam i myślałam, co można zrobić, jak się obudzi. 
- Richie, pójdziemy na spacerek? 
- A kupis mi ciatko? 
- Kupię ci ciastko. 
- Pódziemy na pacelek.
 I tym oto sposobem, za sprawą drobnego przekupstwa, poszliśmy na spacerek. Całe Las Vegas co prawda jakby było zbudowane ze światełek (jak trafnie zauważył Richie), ale udało nam się dotrzeć do parku (,,a te dzewa som zywe, mama?'') i potem do całkiem sporej kawiarni, w której kupiłam dziecku obiecane ciastko, będące naszym tematem do rozmów od jakichś dwóch godzin. 
 Było po osiemnastej, kiedy siedzieliśmy przy stoliku w głębi lokalu, mały mordował się zawzięcie z czekoladową kulką. A ja siedziałam z kawą i choć patrzyłam przed siebie, widziałam coś, co zostało bardzo daleko za mną. I wtedy mój świat zawirował i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nazwijcie to cudem, niesamowitym przypadkiem lub tym, że głupi ma szczęście, ale to wszystko jest prawdą. 
- Harrison? - Usłyszałam za sobą czyjś głos, zupełnie jak przez mgłę. Odwróciłam się i zmierzyłam wzrokiem szczupłego mężczyznę. Miał pomierzwione, jasnobrązowe włosy za ramiona, na sobie wytarte, jasne jeansy i wetkniętą w nie czarną koszulkę, na szyi połyskiwał delikatnie złotawy łańcuszek, ginący za cienkim, ciemnym materiałem. Znoszone białe (kiedyś na pewno białe) buty idealnie dopełniały całą stylizację. - Co ty tutaj robisz? 
 Patrzyłam na niego chwilę, aż nagle przeszył mnie przeraźliwi dreszcz, a po nim zalazła mnie fala potu. Chyba przestawałam oddychać. Ktoś uderzył mnie niewidzialną pięścią w twarz, ktoś niewidzialnym nożem poderżnął mi gardło. 
- Newton... - wykrztusiłam, pochłaniając wzrokiem jego coraz bardziej promienną twarz.
- Może ci wody przynieść? 
- DANNY! - ryknęłam nagle, błyskawicznie podniosłam się z kanapy i rzuciłam mu się na szyję, co groziło wspólnym upadkiem, ale na szczęście do tego nie doszło. Poczułam na plecach jego dłonie, umarłam. - Danny, kurwa, Newton! - Czy ja płakałam?
- Czarownica z Los Angeles! Niesamowite... - powiedział po kilku minutach i spojrzał na mnie, oczy szkliły mu się tak samo jak w grudniu '78, kiedy wyjeżdżał z LA. A ja płakałam, tak. - Jezu, kobieto! Co ty robisz w Las Vegas, akurat dzisiaj?! Akurat dzisiaj, teraz, kiedy i ja tu jestem?! - Śmiał się i kręcił z niedowierzaniem głową, robiłam dokładnie to samo, aż opadłam bezwładnie na kanapie, przysuwając się bliżej Richie'go i robiąc przy tym miejsce dla Danny'ego. 
- Musiałam złapać powietrza zza Kalifornii, że tak powiem. 
- Cholera jasna, a ja tak wyklinałem przez cały zeszły tydzień to miasto, musiałem tu przyjechać z powodu kumpla, inaczej w życiu bym tego nie zrobił, bo nienawidzę Las Vegas z całego serca, ale...ale chyba trochę się to zmieni! 
- Kto to? - spytał nagle Richie, patrząc to na mnie, to na moje objawienie. 
- Właśnie. - Wzięłam małego na kolana. - Richie, to jest Danny, mój...dawny znajomy. Danny, to jest Richie...mój synek. 
- Ceść Danny. 
- Cześć, Richie. - Uśmiechnął się do niego, potem się zaśmiał, a młody zrobił to samo. 
- Skarbie, idź się tam pobawić, ja chwilę porozmawiam, hm? - Popatrzyłam na synka, który nie dał się długo prosić i pobiegł do innych dzieci, szwendających się po innych kanapach do tego właśnie przeznaczonych. 
- Ile ma twój mężczyzna? - spytał mnie Danny, kiedy tylko młody się oddalił. 
- Blisko dwa lata, chociaż gada jak trzylatek. 
- W zasadzie tak samo jak z tobą było i jest. - Uśmiechnął się, ja pokazałam mu język. Byliśmy tacy sami. Czułam się jakby znów był '76. - Nie chciałbym być wścibski, ale przyleciałaś tu sama z nim?
- Tak. 
- A co z jego ojcem? Masz męża? - Spojrzał na moją dłoń, jakby szukał obrączki. Cóż, jak się później okazało...on unikał świata sław jak ognia i nie za bardzo interesowało go, co dzieje się na obecnym rynku muzycznym, może to i lepiej.
- Miałam męża, Danny. Rozwiodłam się na początku miesiąca, byliśmy razem od stycznia '81. Zdradził mnie. Z Claudią. 
- Lacroix?! 
- Tak. A ty co tutaj sam robisz?
- To samo co w Panace i w Reno. Jestem. 
- Nie masz nikogo? I zaraz...co robisz w Reno? - Pomyślałam sobie, że w Reno jest przecież uniwersytet, ale z drugiej strony... Danny jako student? Nigdy nic mi nie wspominał, że myśli o uczelni.
- Studiuję. Akademia Sztuki, Uniwersytet w Nevadzie, w Reno. Sama wiesz, ja światowy człowiek jestem! - zaśmiał się, puszczając do mnie oko. Umarłam.
- No to mnie zaskoczyłeś teraz...nazwisko swoje zrobiło jednak...a co z dziewczyną?
- Pamiętasz Jane Dawson? - spytał jakby zażenowany tym, co mi mówił, a ja tylko pokiwałam twierdząco głową. Pamiętałam ją, istotnie. Przyjaciółka Sandry Lee, dwie wzorowe uczennice. 
- Z nią chodziłeś? 
- Kilka miesięcy w zasadzie. Uczyła się może świetnie, ale to zimna suka, tak prywatnie...
- Ludzie, których kochasz, zaskakują...a więc jesteś sam. 
- Dokładnie tak jak ty. 
 Och, nikt mi teraz nie powie, że to był jakiś tam głupi zbieg okoliczności...

***
Chyba nie ma sensu się powtarzać, ja proszę o to...co zawsze (komentarze).
Dziękuję bardzo z góry.

13 komentarzy:

  1. Tak tu weszłam, przeczytałam i już jestem pewna, że tego nie skomentuję tak, jak bym chciała. Będzie krótko i do dupy, bo nie mam zbytnio natchnienia na pisanie komentarzy.
    Veronica... Ja się tam cieszę, że rozwiodła się z Nikki'm. W sumie na początku myślałam, że jednak jako pierwsza męża porzuci Alice, a tu taka niespodzianka. :D A w Las Vegas spotkało ją szczęście - Danny. Ciekawe co będzie jeśli dowie się, że mężem Veroniki był Nikki Sixx, choć czy on wie, że ktoś taki istnieje. Podobno nie interesuje się rynkiem muzycznym, ale to bardzo dobrze, przynajmniej dla Veroniki. A jeśli chodzi o małego Richie'go... Jest takim słodkim dzieckiem - tyle mogę powiedzieć. Ale (prawie) każde dziecko jest słodkie. Czasami jednak zdarzają się takie upierdliwe, dlatego właśnie nie lubię dzieci.
    Alice i Tommy, ha, nie spodziewałam się, że będzie ją zdradzać. Bardziej podejrzewałam, że to ona go zostawi. Alice popełniła błąd ponownie wiążąc się z Lee. Jest od niej młodszy i bądźmy szczerzy, Tommy to taki niedorozwój. Zdradza ją, jest leniwy, nie martwi się o nią - dla mnie będzie takim nieodpowiedzialny dzieciakiem. Tyle w tym temacie.
    No widzisz, mówiłam, że komentarz będzie do dupy. :c
    Cudowny rozdział!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ skomentowałaś uroczo jak zawsze, nie ma się co przejmować! Ale tak, no cóż, Danny jest taką bardzo oderwaną od rzeczywistości osobą i chyba to rzeczywiście o wiele lepiej dla Veroniki, a Richie - ech, mnie małe dzieci doprowadzają do szału, wszystkie z wyjątkiem mojego brata, dlatego pisało mi się o tym dość ciężko, haha.
      Dziękuję, miła Faith!

      Usuń
  2. Co ja ci mam powiedzieć? Nie powiem "dziękuję". Powiem ci, jak było.
    Przyszłam do swojego pokoju w takim nastroju, w jakim ostatnio jestem , ze łzami w oczach (musiałam się powstrzymywać, żeby się nie rozpłakać przy rodzicach). Włączyłam laptop, żeby, cholera, zająć czymś myśli. Zobaczyłam, że jest u ciebie nowy rozdział. Pomyślałam "jej, fajnie, tak na niego czekałam, w końcu dowiem się, co będzie dalej".
    No i, przeczytałam początek.
    I łzy same poleciały mi z oczu, płakałam przez bite 11 minut. Wiem, bo patrzyłam na zegarek na laptopie. Płakałam, a minuty leciały... i nie mogłam się ogarnąć.
    To jest najbardziej wzruszający prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Moja idolka zadedykowała mi rozdział na moim ulubionym blogu - na blogu z najlepszym opowiadaniem, jakie czytałam kiedykolwiek.
    deMars, jesteś niesamowita! Teraz uwielbiam cię jeszcze bardziej.
    DZIĘKUJĘ!
    Przeczytałam początek o 19:51, zaczęłam czytać rozdział o 20:09. To było takie......ahhh, poruszające, że nie byłam w stanie ogarnąć się szybciej.
    Więc teraz odnośnie rozdziału:
    Poczuła "szarą rzeczywistość"? W Los Angeles? Wiem, co przeszła, ale wydaje mi się to taką samą hipokryzją jak narzekanie Pameli Des Barres w "I'm With The Band", że Robert Plant traktował ją jak prostytutkę (przecież nikt jej cholera nie kazał z nim spać!). Jak mnie irytują tacy ludzie. Mieszka w LA, miliony ludzi o tym marzą! A ona o szarej rzeczywistości...
    Tommy nic nie gadał o Nikkim. Nic dziwnego, ale to chamskie...
    TOMMY MA INNĄ!!! Cholera. To znaczy, mogła się spodziewać, tak samo jak Veronica. Obie mogły i powinny spodziewać się zdrady... tak to jest jak się ma męża z Mötley Crüe.
    "Ktoś w małżeństwie musi mieć jaja" - UMARŁAM XDDD
    Richie to najuroższe......cholera, najbardziej urocze dziecko, jakie znam...
    ...no i NARESZCIE!! PIĘKNA ŁZAWA SCENA!! WIEDZIAŁAM ŻE ONI SIĘ SPOTKAJĄ! Czekałam na to!!!
    "Ludzie, których kochasz, zaskakują". Jakie piękne zdanie. Jakie niesamowite, jakie życiowe... to powinno być na Wikicytatach. W ogóle, połowa tego, co piszesz, powinna być na Wikicytatach, bo pięknie piszesz. Ale to zdanie... cholera, ono jest godne Jima Morrisona i jego cudownych wierszy.
    No, to by chyba było na tyle, jeśli chodzi o to, co myślę.
    Jeszcze raz ogromnie DZIĘKUJĘ.

    I znów życzę ci weny do następnego opowiadania. Oby było jeszcze lepsze niż to (jeśli coś takiego jest w ogóle możliwe)!
    ~Kathi Veill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym się tylko czepić ''szarej rzeczywistości''. Miliony ludzi marzy o LA, podczas gdy ci, którzy tam mieszkają, żyją w normalnym mieście, w którym nic nie ma. Nic.
      Niemniej, bardzo Ci dziękuję. Cieszę się, że udało mi się jakoś Cię ''podźwignąć'' z tego wszystkiego. Życzę Ci jak najlepiej, moja miła.
      Dziękuję.

      Usuń
    2. Ty mi dziękujesz? To ja ci dziękuję i żałuję, że nie jestem w stanie w kompletnie żaden sposób ci się odwdzięczyć.
      Czy udało mi się podźwignąć...? Chyba jeszcze nie do końca. Ale na pewno jest teraz lepiej niż kilka miesięcy temu (niż w maju, cholera... nieważne.).
      Więc nie masz za co mi dziękować! To ja dziękuję tobie.

      Usuń
  3. U mnie nowy rozdział. :) http://welcome-to-my-fucking-paradise.blogspot.com/2014/08/rozdzia-11_22.html?m=1
    A tak poza tym, to jutro biorę się za czytanie Twojego opowiadania! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam serdecznie na nowy rozdział pt. "Koncertowe łóżko." opowiadania o Aerosmith. :)
    http://living-on-the-edge-with-aerosmith.blogspot.com/2014/08/iv-koncertowe-ozko.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie! Nareszcie przezwyciężyłam lenistwo i zapoznałam się z Twoim dziełem!
    Jestem oczarowana. Żałuję, że dopiero teraz wszystko przeczytałam, bo pierwszy raz na tym blogu zawitałam kilka miesięcy temu, ale szczerze powiedziawszy to do czytania zniechęciło mnie to, że jest to opowiadanie o Motley Crue, poniekąd, bo po zapoznaniu się wyszło na to, że rola chłopców jest taka... drugoplanowa, bardzo mało ich tutaj, co mnie bardzo cieszy, hah.
    W każdym razie, uwielbiam główne bohaterki. ♥ Nie dość, że inteligentne to jeszcze piękne, szkoda tylko, że ich mężowie są... jakby to powiedzieć, nie lubię ich, po prostu.
    Jak mnie denerwuje Tommy... co to w ogóle jest za mąż? Olewa swoją żonę, nawet nie chciało mu się ruszyć tyłka, żeby zawieść ją na to pieprzone lotnisko, a jakby tego było mało to jeszcze ją zdradza.

    Co więcej mogę napisać... zakochałam się w tym co tworzysz, w tym wspaniałym, profesjonalnym stylu pisania, we wszystkim.
    Czekam na kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maddie, Maddie, jak miło jest mi Cię tutaj u mnie widzieć! ♥
      Nie mam teraz absolutnie głowy do komentarzy, ale chciałabym tylko Ci bardzo podziękować za to, co napisałaś, zgadzam się w stu procentach z Tobą (haha) i jestem zaszczycona tym, że tak sądzisz.
      Czekaj na mnie dzisiaj, dziękuję raz jeszcze ♥

      Usuń
  6. Przychodzę z rozdziałem 21. Prawdopodobnie ostatnim w te wakacje.
    Zapraszam!
    http://one-rainy-dream.blogspot.com/2014/08/rozdzia-21-wyscig-do-poranka.html

    OdpowiedzUsuń
  7. WRESZCIE, dotarłam tu, przepraszam za zwłokę, ale pobyt u tego irytującego malucha, emocje, sama rozumiesz. Ale skupmy się na WSPANIAŁYM, jak zawsze, rozdziale.
    Chyba mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że wszystko potoczyło się po mojej myśli i na moją korzyść, bo ach, cudownie się czyta o Veronice i Dannym, już go lubię, uwielbiam nawet, mam nadzieję, że Richie go też pokocha i będą cudowną rodzinką, naprawdę.
    Tommy bez jaj, Alice z jajami, taki układ chyba od zawsze panował w tym dziwnym związku, więc nie zaskoczył mnie taki obrót sytuacji, aczkolwiek MUSZĘ wiedzieć, co Alice wymyśli, chyba nikt lepiej nie gra w takie gry, niż ona, mogłaby mnie uczyć czy cokolwiek, jej.
    Jeszcze raz przepraszam, że tak późno, mam nadzieję, że wybaczysz.
    Czekam na dalszy ciąg z ogromną niecierpliwością! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sooooooooophie, ja na Ciebie tu zawsze czekam, ale też wiem, że Ty do mnie prędzej czy później zajrzysz, za co Ci bardzo dziękuję, jej!
      Tak samo jak dziękuję Ci pięknie za komentarz, cieszę się, że wszystko potoczyło się pomyślnie po Twej myśli.
      Wybaczam i bardzo dziękuję ♥

      Usuń
  8. Alicjo, na początek Twój ulubiony komentarz: "."
    haha, pamiętam, jak zawsze prosiłaś o pozostawienie po sobie śladu, przynajmniej w postaci kropki :) no nieważne zresztą.
    przeczytałam dwa ostatnie rozdziały. i... i bardzo dużo się wydarzyło. jednak dobrze podejrzewałam, że Nikki zdradzi Veronicę... i to jeszcze z Claudią. byłam trochę w szoku, że Ver tak zareagowała. że tylko kazała Nikkiemu wypierdalać, a potem usiadła obok Claudii i coś do niej gadała. spodziewałam się rzucania butelkami, targania za włosy, wyrzucania rzeczy przez okno...
    teraz jeszcze Alice, zdradzona przez Tommy'ego. jej reakcja chyba jeszcze bardziej mną wstrząsnęła. też zachowała się tak spokojnie, jestem ciekawa co zrobi jak wróci do domu. może postanowi wyjechać na stałe do matki?
    wydaje mi się, że ten wyjazd Veronici dla Las Vegas to było jakieś przeznaczenie. przecież Veronica nie umiała o Dannym zapomnieć, nawet jak była już żoną Nikkiego. teraz wyjeżdża po rozwodzie, przez przypadek go spotyka, on też nie ma nikogo... jeszcze w 13. rozdziale było napisane: "spotkałam w mieście grzechu anioła". od razu podejrzewałam że chodzi o niego i się nie myliłam. cholera, nie wiem co będzie dalej, może będą razem, może Ver wróci do LA i znowu zejdzie się z Nikkim, nie wiem. jeju, ale chcę wiedzieć co dalej!

    OdpowiedzUsuń