Na końcu kilka spraw. Wszyscy kochamy sensacje.
* *** *
,,And so as you hear these words
Telling you now of my state
I tell you to enjoy life, I
Wish I could but it’s too late ''
Telling you now of my state
I tell you to enjoy life, I
Wish I could but it’s too late ''
***
Trzeci marca 1983 roku był dla mnie istnym przekleństwem, pozostawiona sama sobie pakowałam wówczas walizkę na całe blisko dwa tygodnie, podczas gdy moja siostra beztrosko spędzała czas z naszą uroczą Kelly, pomagając jej w szukaniu królewskiej sukni na ślub i tego, co po nim.
- Pomóc ci…? – spytał mój mąż, wchodząc do sypialni.
Słyszałam w jego głosie nadzieję na to, że odmówię i będzie mógł dalej zalegać
gdzieś w salonie. I tak też się stało, najbardziej pomagał mi poprzez
trzymanie się ode mnie z daleka, przynajmniej jeśli mówimy o pakowaniu.
- Nie trzeba, w zasadzie już kończę.
- O której wylatujesz? – spytał i usiadł na łóżku, patrząc
na stertę ciuchów, które spokojnie leżały sobie obok walizki.
- Mówiłam ci, że o dziesiątej, mówiłam ci już z dziesięć razy od wczoraj.
- Czepiasz się. I o której będziesz tam?
- Będę tam…nie wiem, nie liczyłam. Od nas do Sztokholmu leci
się ponad czternaście godzin. A oni są jeszcze ze swoim zegarem dziewięć
do przodu, także policz sobie, jak koniecznie chcesz wiedzieć, sama jeszcze się
tym nie zajęłam. – Uśmiechnęłam się bezradnie i spojrzałam na niego z
wyższością, bo wiedziałam, że to za dużo matematyki na raz, zwłaszcza dla kogoś
takiego jak Tommy.
- Nie było pytania, dobra! - Zaśmiał się, a ja zrobiłam to samo. Och, jak jego było łatwo rozpracować...
- Nie boisz się tam lecieć?
Przestałam wyjmować rzeczy z szafy i spojrzałam na niego pytająco. Szczerze mówiąc nie udało mi się zrozumieć istoty tego pytania aż po dziś dzień, jednak wtedy chciałam wiedzieć, co miał na myśli. Usiadłam przy nim, wciąż patrzyłam, dając mu znak, by rozwinął myśl.
- Wiesz, nigdy nie byłaś za granicą, teraz lecisz jeszcze sama taki zajebisty kawał drogi, zatrzymasz się w domu kobiety, której w zasadzie nie znasz, z językiem też nie wiesz jak będzie w praktyce, nikogo tam nie znasz, no wiesz, co chcę powiedzieć.
Istotnie, zrozumiałam, chociaż nadal mam właśnie wrażenie, iż było jakieś drugie dno.
- Tommy, po pierwsze chciałam zauważyć, że Astrid w rzeczy samej jest dla mnie obcą kobietą, ale czy ty, czy ja, czy ktokolwiek tego chce - czy też nie, ona jest moją matką i ja po tych blisko dwudziestu czterech latach chciałabym ją poznać i przede wszystkim zobaczyć. A język znam na tyle dobrze, by w spokoju poruszać się po Sztokholmie przez dziesięć dni. Także dzięki za troskę. - Pokiwałam głową i wstałam, mierzwiąc mu ręką ciemne włosy.
- Czy ja mam prawo skądś znać to imię? Astrid?
- Pomijając fakt, że słyszysz je ode mnie dzień w dzień, dwa tygodnie, i to co najmniej dwa razy, to nie sądzę.
Wróciłam do pakowania ubrań, zważając przy tym na to, że Szwecja jest krajem bez dwóch zdań chłodniejszym, myślałam przy okazji o wszystkich znanych mi osobach, które nosiły imię ,,Astrid'', ale że do głowy przychodziła mi tylko autorka słynnych bajek dla dzieci, wyszłam z założenia, że mój mąż raczej nie miał prawa go kojarzyć. Chyba, że jakaś słynna panienka takowe nosiła, czego nie mogłam wykluczyć. Słynna.
- Sama pojedziesz na lotnisko? - spytał, przerywając nasze milczenie.
- Chce ci się tłuc ze mną na lotnisko o siódmej rano? RANO, Tommy, o SIÓDMEJ RANO.
- To znaczy... - Widziałam jego minę. Znów wystarczyło mi tylko to, by go rozpracować. Nie chciało mu się, nie chciało mu się, kurwa, z własną żoną jechać na lotnisko, pożegnać się tam z nią, życzyć jej miłej podróży, szczęśliwego lotu, nic. Szczeniak, po prostu to było szczeniackim zachowaniem, jak dla mnie. Lenistwo, on był tak zajebiście leniwy. I przy okazji mało spostrzegawczy, chociaż czasem to było bardzo na moją korzyść. Niemniej, wtedy byłam na niego zła niemiłosiernie bardzo, ale z drugiej strony miałam swoją godność i nie chciałam mu się dać.
- Rozumiem, nie szkodzi. Sama pojadę.
- Liczę, że jakoś mnie, kochanie, zrozumiesz, co?
- Oczywiście, poza tym i tak będzie tam ze mną Veronica, także nie będę skazana na opuszczanie tego miejsca w zupełnej samotności. Tam też ktoś na mnie będzie czekał, także ty będziesz mógł spać spokojnie, mój drogi - powiedziałam to wszystko niezwykle miękkim tonem i na końcu posłałam do niego ciepły uśmiech, a on go odwzajemnił, podczas gdy wewnętrznie śmiałam się z tej żałosnej sytuacji i jego kretynizmu.
- Kocham cię, mała.
- Wiem o tym.
Cisza. Po chwili dodałam, że ja też go kocham, on jeszcze posiedział obok walizki z dziesięć minut i poszedł do łazienki, pozostawiając mnie znów samą.
Dochodziło wpół do pierwszej, kiedy wyszłam na balkon z paczką fajek i z kilkoma ostatnimi zapałkami. Spojrzałam wolno na niebo; było wyjątkowo brzydkie, zresztą nie miałam się co dziwić, cały dzień padało, pogoda była tak dobijająca, że aż trudno było uwierzyć, że to Los Angeles, Kalifornia. Opadłam bezwładnie na miękkie krzesło ogrodowe, które to wtargałam kiedyś na balkon by mogło służyć mi w takich sytuacjach jak ta, w której właśnie byłam. Odpaliłam spokojnie papierosa i otuliłam się mocniej grubym, szarym, starym kocem, który w zasadzie miał identyczny kolor jak niebo, rozciągające się nad miastem, które teraz było w szczytowej formie. Przecież było po północy, naturalnie. Starałam się odszukać wzrokiem księżyc, ale go nie było, został pożarty przez wielkie, bure chmury, które nie miały ani początku, ani końca. Marzec dopiero się zaczął, ale ja już wtedy czułam, że ten miesiąc będzie zły i coś przyniesie. Ewidentnie coś wisiało w powietrzu i niedługo miało spaść na ziemię. Modliłam się wtedy, by nie był to mój samolot, ale na szczęście aż tak źle nie było. Chociaż chwilami zastanawiałam się, co byłoby gorsze. Jednak ja się nie pomyliłam, coś miało się wydarzyć i się wydarzyło.
Zgasiłam papierosa o ścianę domu, w którym mieszkałam z Tommy'm od końca '82 i zamknęłam oczy, pozwalając nieprzyjemnemu i całkiem ostremu wiatru bawić się moimi włosami i ranić moją odsłoniętą twarz niewidzialnymi ostrzami matki natury.
Miałam w głowie mętlik, w zasadzie miałam wrażenie, że moje życie albo znów się rozpada w drobny mak, albo właśnie zaczyna się układać w jedną całość. Gdzieś w połowie stycznia tego roku zadzwoniła do mnie kobieta, która używając bardzo twardej angielszczyzny, przedstawiła mi się jako Astrid Petersen. Jak się okazało, była to moja biologiczna matka, która po ponad dwudziestu latach dostała od mojego ojca mój numer telefonu i postanowiła odbudować nasze rodzinne więzy, zapraszając mnie do siebie, do Sztokholmu. W zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego przystałam na jej propozycje, teoretycznie powinnam jej nienawidzić za to, że porzuciła mnie zaraz po urodzeniu i zostawiła Stany w cholerę, wracając do Szwecji. Ale ja miałam już dość siedzenia w domu z moim mężem, ograniczając nasze życie towarzyskie do tylko jednej czynności i właśnie dlatego zgodziłam się na poznanie Astrid. Albo - jeśli wolicie - mamy.
Tak, no i właśnie tutaj trafia kosa na kamień. Moje małżeństwo przeżywało od pewnego czasu dość spory kryzys, zaczęłam odnosić wrażenie, że Tommy znowu zaczyna się nudzić moim towarzystwem. Po dwóch latach zaczęło wracać to, co już kiedyś było. To było dokładnie to, dlaczego zostawiłam go w grudniu 1980, zwyczajny brak zainteresowania i udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nudził się on, nudziłam się i ja i właśnie wtedy uznałam, że przeprowadzę pewien eksperyment.
Och, otóż wtedy, kiedy rozstaliśmy się po raz pierwszy ja wywołałam całą burzę. Ja pękłam i powiedziałam mu całą prawdę o nim i o naszym związku, a raczej parodii związku. Kazałam mu wynosić się z mojego mieszkania, dostał ode mnie w twarz, on naturalnie również się na mnie wydarł (ponieważ męska duma) i wyszedł, trzaskając teatralnie drzwiami. Dobrze wiem, że wtedy nasz związek również wydawał mu się bezsensowny, ale miał w nim interes, o którym kiedyś wspominała moja siostra - mieszkanie i utrzymanie. Nawet wtedy o mnie nie zawalczył, tylko pogodził się z tym jak było i poszedł w cholerę. I tym razem również mogłabym doprowadzić do powtórki z rozrywki i wyrzucić go z mojego domu. (Ponieważ ten dom był w stu procentach mój, jakkolwiek to nie brzmi.) Ale ten ruch byłby już za proste, teraz graliśmy na innej płaszczyźnie, lepiej się poznaliśmy, ale pewne rzeczy pozostały bez zmian. Beze mnie musiałby się nadal sam bawić w utrzymywanie, płacenie rachunków, sam musiałby troszczyć się o jedzenie, czas i całą resztę. Mając mnie - ktoś go z tego wyręczał. Wiedział, że jak wracam z pracy jest po osiemnastej, jak szłam się myć było koło dziewiątej, natomiast kiedy kładłam się - dochodziła dwunasta. Byłam wskazówką w jego zegarze, a z tego co się orientuję, to wtedy jego życie zaczynało się w okolicach pierwszej po południu.
Ciężkie jest życie gwiazdy rocka.
Przechodząc do sedna sprawy - zamierzałam być z nim tak długo, aż on sam nie powiedziałby mi, że to nie ma sensu. Aż sam nie przyznałby się do czegoś. Chciałam zobaczyć, jak długo on potrafi mnie ''przechytrzać'' - w swoim mniemaniu, rzecz jasna.
Po ustaleniu tego jakże przebiegłego i suczego planu (i po wypaleniu w między czasie jeszcze trzech papierosów), wróciłam do domu, grzecznie umyłam zęby i położyłam się obok mojej pięknej miłości. Właśnie wtedy dochodziła trzecia. A o szóstej zadzwonił budzik.
- Nie było pytania, dobra! - Zaśmiał się, a ja zrobiłam to samo. Och, jak jego było łatwo rozpracować...
- Nie boisz się tam lecieć?
Przestałam wyjmować rzeczy z szafy i spojrzałam na niego pytająco. Szczerze mówiąc nie udało mi się zrozumieć istoty tego pytania aż po dziś dzień, jednak wtedy chciałam wiedzieć, co miał na myśli. Usiadłam przy nim, wciąż patrzyłam, dając mu znak, by rozwinął myśl.
- Wiesz, nigdy nie byłaś za granicą, teraz lecisz jeszcze sama taki zajebisty kawał drogi, zatrzymasz się w domu kobiety, której w zasadzie nie znasz, z językiem też nie wiesz jak będzie w praktyce, nikogo tam nie znasz, no wiesz, co chcę powiedzieć.
Istotnie, zrozumiałam, chociaż nadal mam właśnie wrażenie, iż było jakieś drugie dno.
- Tommy, po pierwsze chciałam zauważyć, że Astrid w rzeczy samej jest dla mnie obcą kobietą, ale czy ty, czy ja, czy ktokolwiek tego chce - czy też nie, ona jest moją matką i ja po tych blisko dwudziestu czterech latach chciałabym ją poznać i przede wszystkim zobaczyć. A język znam na tyle dobrze, by w spokoju poruszać się po Sztokholmie przez dziesięć dni. Także dzięki za troskę. - Pokiwałam głową i wstałam, mierzwiąc mu ręką ciemne włosy.
- Czy ja mam prawo skądś znać to imię? Astrid?
- Pomijając fakt, że słyszysz je ode mnie dzień w dzień, dwa tygodnie, i to co najmniej dwa razy, to nie sądzę.
Wróciłam do pakowania ubrań, zważając przy tym na to, że Szwecja jest krajem bez dwóch zdań chłodniejszym, myślałam przy okazji o wszystkich znanych mi osobach, które nosiły imię ,,Astrid'', ale że do głowy przychodziła mi tylko autorka słynnych bajek dla dzieci, wyszłam z założenia, że mój mąż raczej nie miał prawa go kojarzyć. Chyba, że jakaś słynna panienka takowe nosiła, czego nie mogłam wykluczyć. Słynna.
- Sama pojedziesz na lotnisko? - spytał, przerywając nasze milczenie.
- Chce ci się tłuc ze mną na lotnisko o siódmej rano? RANO, Tommy, o SIÓDMEJ RANO.
- To znaczy... - Widziałam jego minę. Znów wystarczyło mi tylko to, by go rozpracować. Nie chciało mu się, nie chciało mu się, kurwa, z własną żoną jechać na lotnisko, pożegnać się tam z nią, życzyć jej miłej podróży, szczęśliwego lotu, nic. Szczeniak, po prostu to było szczeniackim zachowaniem, jak dla mnie. Lenistwo, on był tak zajebiście leniwy. I przy okazji mało spostrzegawczy, chociaż czasem to było bardzo na moją korzyść. Niemniej, wtedy byłam na niego zła niemiłosiernie bardzo, ale z drugiej strony miałam swoją godność i nie chciałam mu się dać.
- Rozumiem, nie szkodzi. Sama pojadę.
- Liczę, że jakoś mnie, kochanie, zrozumiesz, co?
- Oczywiście, poza tym i tak będzie tam ze mną Veronica, także nie będę skazana na opuszczanie tego miejsca w zupełnej samotności. Tam też ktoś na mnie będzie czekał, także ty będziesz mógł spać spokojnie, mój drogi - powiedziałam to wszystko niezwykle miękkim tonem i na końcu posłałam do niego ciepły uśmiech, a on go odwzajemnił, podczas gdy wewnętrznie śmiałam się z tej żałosnej sytuacji i jego kretynizmu.
- Kocham cię, mała.
- Wiem o tym.
Cisza. Po chwili dodałam, że ja też go kocham, on jeszcze posiedział obok walizki z dziesięć minut i poszedł do łazienki, pozostawiając mnie znów samą.
***
Dochodziło wpół do pierwszej, kiedy wyszłam na balkon z paczką fajek i z kilkoma ostatnimi zapałkami. Spojrzałam wolno na niebo; było wyjątkowo brzydkie, zresztą nie miałam się co dziwić, cały dzień padało, pogoda była tak dobijająca, że aż trudno było uwierzyć, że to Los Angeles, Kalifornia. Opadłam bezwładnie na miękkie krzesło ogrodowe, które to wtargałam kiedyś na balkon by mogło służyć mi w takich sytuacjach jak ta, w której właśnie byłam. Odpaliłam spokojnie papierosa i otuliłam się mocniej grubym, szarym, starym kocem, który w zasadzie miał identyczny kolor jak niebo, rozciągające się nad miastem, które teraz było w szczytowej formie. Przecież było po północy, naturalnie. Starałam się odszukać wzrokiem księżyc, ale go nie było, został pożarty przez wielkie, bure chmury, które nie miały ani początku, ani końca. Marzec dopiero się zaczął, ale ja już wtedy czułam, że ten miesiąc będzie zły i coś przyniesie. Ewidentnie coś wisiało w powietrzu i niedługo miało spaść na ziemię. Modliłam się wtedy, by nie był to mój samolot, ale na szczęście aż tak źle nie było. Chociaż chwilami zastanawiałam się, co byłoby gorsze. Jednak ja się nie pomyliłam, coś miało się wydarzyć i się wydarzyło.
Zgasiłam papierosa o ścianę domu, w którym mieszkałam z Tommy'm od końca '82 i zamknęłam oczy, pozwalając nieprzyjemnemu i całkiem ostremu wiatru bawić się moimi włosami i ranić moją odsłoniętą twarz niewidzialnymi ostrzami matki natury.
Miałam w głowie mętlik, w zasadzie miałam wrażenie, że moje życie albo znów się rozpada w drobny mak, albo właśnie zaczyna się układać w jedną całość. Gdzieś w połowie stycznia tego roku zadzwoniła do mnie kobieta, która używając bardzo twardej angielszczyzny, przedstawiła mi się jako Astrid Petersen. Jak się okazało, była to moja biologiczna matka, która po ponad dwudziestu latach dostała od mojego ojca mój numer telefonu i postanowiła odbudować nasze rodzinne więzy, zapraszając mnie do siebie, do Sztokholmu. W zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego przystałam na jej propozycje, teoretycznie powinnam jej nienawidzić za to, że porzuciła mnie zaraz po urodzeniu i zostawiła Stany w cholerę, wracając do Szwecji. Ale ja miałam już dość siedzenia w domu z moim mężem, ograniczając nasze życie towarzyskie do tylko jednej czynności i właśnie dlatego zgodziłam się na poznanie Astrid. Albo - jeśli wolicie - mamy.
Tak, no i właśnie tutaj trafia kosa na kamień. Moje małżeństwo przeżywało od pewnego czasu dość spory kryzys, zaczęłam odnosić wrażenie, że Tommy znowu zaczyna się nudzić moim towarzystwem. Po dwóch latach zaczęło wracać to, co już kiedyś było. To było dokładnie to, dlaczego zostawiłam go w grudniu 1980, zwyczajny brak zainteresowania i udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nudził się on, nudziłam się i ja i właśnie wtedy uznałam, że przeprowadzę pewien eksperyment.
Och, otóż wtedy, kiedy rozstaliśmy się po raz pierwszy ja wywołałam całą burzę. Ja pękłam i powiedziałam mu całą prawdę o nim i o naszym związku, a raczej parodii związku. Kazałam mu wynosić się z mojego mieszkania, dostał ode mnie w twarz, on naturalnie również się na mnie wydarł (ponieważ męska duma) i wyszedł, trzaskając teatralnie drzwiami. Dobrze wiem, że wtedy nasz związek również wydawał mu się bezsensowny, ale miał w nim interes, o którym kiedyś wspominała moja siostra - mieszkanie i utrzymanie. Nawet wtedy o mnie nie zawalczył, tylko pogodził się z tym jak było i poszedł w cholerę. I tym razem również mogłabym doprowadzić do powtórki z rozrywki i wyrzucić go z mojego domu. (Ponieważ ten dom był w stu procentach mój, jakkolwiek to nie brzmi.) Ale ten ruch byłby już za proste, teraz graliśmy na innej płaszczyźnie, lepiej się poznaliśmy, ale pewne rzeczy pozostały bez zmian. Beze mnie musiałby się nadal sam bawić w utrzymywanie, płacenie rachunków, sam musiałby troszczyć się o jedzenie, czas i całą resztę. Mając mnie - ktoś go z tego wyręczał. Wiedział, że jak wracam z pracy jest po osiemnastej, jak szłam się myć było koło dziewiątej, natomiast kiedy kładłam się - dochodziła dwunasta. Byłam wskazówką w jego zegarze, a z tego co się orientuję, to wtedy jego życie zaczynało się w okolicach pierwszej po południu.
Ciężkie jest życie gwiazdy rocka.
Przechodząc do sedna sprawy - zamierzałam być z nim tak długo, aż on sam nie powiedziałby mi, że to nie ma sensu. Aż sam nie przyznałby się do czegoś. Chciałam zobaczyć, jak długo on potrafi mnie ''przechytrzać'' - w swoim mniemaniu, rzecz jasna.
Po ustaleniu tego jakże przebiegłego i suczego planu (i po wypaleniu w między czasie jeszcze trzech papierosów), wróciłam do domu, grzecznie umyłam zęby i położyłam się obok mojej pięknej miłości. Właśnie wtedy dochodziła trzecia. A o szóstej zadzwonił budzik.
***
Było pięć po siódmej, kiedy siedziałam wewnątrz budynku naszego słynnego Portu Lotniczego Los Angeles i czekałam aż Alice wpadnie tutaj i rzuci mi przerażone spojrzenie, które tak naprawdę krzyczało ,,która, kurwa, godzina?!''. Miała dużo szczęścia, że mogła akurat stąd przedostać się do Szwecji, te loty były u nas dostępne od niedawana, inaczej musiałaby tłuc się do Oakland. O godzinie siódmej dziesięć niewysoka brunetka z wielką czarną walizką wparowała do owego budynku i gorączkowo rozglądała się we wszystkie strony, aż w końcu ujrzała siedzącą przy oknie, również niewysoką, blondynkę - czyli mnie. Podbiegła do mnie, potykając się przy tym o bagaż, i łapiąc oddech, spojrzała na mnie tym zabójczym wzrokiem.
- Która, kurwa, godzina?! - wydyszała, a ja uśmiechnęłam się tylko z satysfakcją (i zrozumieniem), że tak idealnie przewidziałam całą sytuację.
- Jest siódma trzynaście, kochana Alice.
- Chwała Bogu, zdążyłam! - Runęła na krzesło obok mnie, wyciągając przed siebie nogi.
- Hej, spokojnie, z tego co wiem odlatujesz o dziesiątej, a iść na te wszystkie odprawy, kontrole i inne pierdoły dopiero o ósmej, czyli masz równo czterdzieści siedem minut, idealnie, żeby napić się jeszcze ze mną kawy, hm?
- Pewnie, tylko ty po nią pójdziesz.
- Świetnie, to siedź tutaj, musimy jakoś miło spędzić te ostatnie chwile. - Wstałam i pokazałam jej język, zrobiła to samo, i wtedy spokojnie oddaliłam się do lotniskowego punktu gastronomicznego, w którym zostawiłam o kilka dolarów za dużo, ponieważ jak - dobrze wiemy - kawa na lotnisku jest taka zajebista, że trzeba za nią zapłacić trzy razy więcej niż w sklepie dla zwykłych śmiertelników.
- Stresujesz się? - spytałam, wręczając jej po powrocie kubek z kawą i siadając obok, tam gdzie wcześniej. - W sensie spotkaniem.
- Nie wiem, ciężko wyczuć. Nie mam nawet pojęcia jak ona wygląda i jak będziemy się dogadywać, co z tego, że jest matką. Zresztą, i tak wyszłam z założenia, że nawet jeśli nasze kontakty nie będą najlepsze, to ja zobaczę w końcu zupełnie inny świat, kulturę i tak dalej. Czasem mam już dość tego wszystkiego, wiesz chyba, co mam na myśli. A może poznam kogoś interesującego, kto wie? - Wyjrzała przez wielkie okno za nami i zaśmiała się.
- A co masz na myśli, mówiąc ,,poznam kogoś interesującego''?
Sposępniała. Nic nie powiedziała, dlatego doszłam do wniosku, że coś jest na jej towarzyskiej rzeczy.
- Czy ty przyjechałaś tu sama? - spytałam ostrożnie.
- Tak.
- Pokłóciłaś się z Tommy'm?
- A skąd. On po prostu śpi.
- Nie chciałaś, żeby cię odwoził?
- On nie chciał, a raczej: jemu się nie chciało.
- Ale jest twoim mężem i ty właśnie wylatujesz z kraju, będziesz wiele kilometrów od niego, w innym świecie! - Szczerze mówiąc, to nie mieściło mi się w głowie, jak mąż może być takim chujem, żeby nie chcieć nawet pożegnać się z żoną przez podróżą, zwłaszcza, jeśli codziennie zarzeka się, że ją kocha.
- Istotnie, będzie nas dzieliło ponad dziesięć tysięcy kilometrów i dziewięć godzin, język, wszystko.
- Źle wam się układa?
- Źle nam się ułożyło, jest dokładnie tak jak pod koniec '80, pamiętasz?
- Znowu cię zlewa?!
- Nie wiem, jak powinnam to fachowo nazwać, ale znowu żyjemy obok siebie, choć w zasadzie bez żadnych oczekiwań, ja bez korzyści. On owszem, jak wtedy.
- I co masz zamiar z tym zrobić? - Spojrzała nerwowo na tabelę odlotów, szukając gdzieś tam godziny, ale była zbyt podenerwowana, by cokolwiek zobaczyć, więc postanowiłam ją wyręczyć. - Jeszcze pół godziny, równo.
- Nic. To znaczy mam zamiar poczekać i zobaczyć, czy się poprawi i czy on pęknie, samemu zdając sobie sprawę z tego, że jest żałosny i bez honoru. Nic. Ja chcę grać, że jest dobrze, on po mnie tego nie pozna. Jego sztuczki ja poznam z kolei bez wysiłku.
- Podpuścisz go?
- Tak, w pewnym sensie...właśnie tak. Niech się męczy, ja sobie dam radę. - Wyrzuciła kubek po kawie do kubła, stojącego obok jej krzesła i odgarnęła szybko włosy z czoła, sprawdzając szybko, czy w torebce na pewno jest paszport z biletem wetkniętym do środka. - A jak z Nikki'm? I z Richie'm.
- Wszystko jest dobrze, młody cały czas gada i opowiada, nikt co prawda nie wie, o czym mówi, ale mniejsza z tym. A z Nikki'm jest elegancko, w zasadzie jest tak jak było dawniej. Tobie też tego życzę i liczę, że ten dziesięciodniowy odpoczynek od siebie wam dobrze zrobi.
- Cieszę się, że tak żyjesz. I dzięki, chciałabym.
I milczałyśmy przez piętnaście minut, ja sama doszłam do wniosku, że najbezpieczniej będzie, jeśli nie będę opowiadać o swoim szczęściu, ona pobędzie sama. Jakby na to nie spojrzeć, pogoda w LA była katem sama w sobie, przynajmniej wtedy.
Za pięć ósma Alice poderwała się szybko z miejsca, zrobiłam to samo, przytuliłam ją, ucałowałam i życzyłam tradycyjnie spokojnej, miłej i udanej podróży, kazałam zadzwonić, kiedy już będzie mogła i wysłać sobie pocztówkę, ponieważ zasadniczo nigdy nie widziałam Sztokholmu, nawet na zdjęciu.
- Trzymaj się. - Uśmiechnęłam się, patrząc jak odchodzi, ciągnąc za sobą czarną walizę.
Rzeczywiście, tamto dziesięć dni miało być najlepszym, co ją spotkało przez cało '83.
Ja sama po ósmej opuściłam budynek lotniska i złapałam taksówkę, która miała zawieść mnie pod dom, a że los sprawił, iż wewnątrz niego zastałam koszmar, nękający mnie od ponad roku - to inna sprawa, którą przybliżę następnym razem. Świat kocha takie sensacje, zawsze je kochał.
- Stresujesz się? - spytałam, wręczając jej po powrocie kubek z kawą i siadając obok, tam gdzie wcześniej. - W sensie spotkaniem.
- Nie wiem, ciężko wyczuć. Nie mam nawet pojęcia jak ona wygląda i jak będziemy się dogadywać, co z tego, że jest matką. Zresztą, i tak wyszłam z założenia, że nawet jeśli nasze kontakty nie będą najlepsze, to ja zobaczę w końcu zupełnie inny świat, kulturę i tak dalej. Czasem mam już dość tego wszystkiego, wiesz chyba, co mam na myśli. A może poznam kogoś interesującego, kto wie? - Wyjrzała przez wielkie okno za nami i zaśmiała się.
- A co masz na myśli, mówiąc ,,poznam kogoś interesującego''?
Sposępniała. Nic nie powiedziała, dlatego doszłam do wniosku, że coś jest na jej towarzyskiej rzeczy.
- Czy ty przyjechałaś tu sama? - spytałam ostrożnie.
- Tak.
- Pokłóciłaś się z Tommy'm?
- A skąd. On po prostu śpi.
- Nie chciałaś, żeby cię odwoził?
- On nie chciał, a raczej: jemu się nie chciało.
- Ale jest twoim mężem i ty właśnie wylatujesz z kraju, będziesz wiele kilometrów od niego, w innym świecie! - Szczerze mówiąc, to nie mieściło mi się w głowie, jak mąż może być takim chujem, żeby nie chcieć nawet pożegnać się z żoną przez podróżą, zwłaszcza, jeśli codziennie zarzeka się, że ją kocha.
- Istotnie, będzie nas dzieliło ponad dziesięć tysięcy kilometrów i dziewięć godzin, język, wszystko.
- Źle wam się układa?
- Źle nam się ułożyło, jest dokładnie tak jak pod koniec '80, pamiętasz?
- Znowu cię zlewa?!
- Nie wiem, jak powinnam to fachowo nazwać, ale znowu żyjemy obok siebie, choć w zasadzie bez żadnych oczekiwań, ja bez korzyści. On owszem, jak wtedy.
- I co masz zamiar z tym zrobić? - Spojrzała nerwowo na tabelę odlotów, szukając gdzieś tam godziny, ale była zbyt podenerwowana, by cokolwiek zobaczyć, więc postanowiłam ją wyręczyć. - Jeszcze pół godziny, równo.
- Nic. To znaczy mam zamiar poczekać i zobaczyć, czy się poprawi i czy on pęknie, samemu zdając sobie sprawę z tego, że jest żałosny i bez honoru. Nic. Ja chcę grać, że jest dobrze, on po mnie tego nie pozna. Jego sztuczki ja poznam z kolei bez wysiłku.
- Podpuścisz go?
- Tak, w pewnym sensie...właśnie tak. Niech się męczy, ja sobie dam radę. - Wyrzuciła kubek po kawie do kubła, stojącego obok jej krzesła i odgarnęła szybko włosy z czoła, sprawdzając szybko, czy w torebce na pewno jest paszport z biletem wetkniętym do środka. - A jak z Nikki'm? I z Richie'm.
- Wszystko jest dobrze, młody cały czas gada i opowiada, nikt co prawda nie wie, o czym mówi, ale mniejsza z tym. A z Nikki'm jest elegancko, w zasadzie jest tak jak było dawniej. Tobie też tego życzę i liczę, że ten dziesięciodniowy odpoczynek od siebie wam dobrze zrobi.
- Cieszę się, że tak żyjesz. I dzięki, chciałabym.
I milczałyśmy przez piętnaście minut, ja sama doszłam do wniosku, że najbezpieczniej będzie, jeśli nie będę opowiadać o swoim szczęściu, ona pobędzie sama. Jakby na to nie spojrzeć, pogoda w LA była katem sama w sobie, przynajmniej wtedy.
Za pięć ósma Alice poderwała się szybko z miejsca, zrobiłam to samo, przytuliłam ją, ucałowałam i życzyłam tradycyjnie spokojnej, miłej i udanej podróży, kazałam zadzwonić, kiedy już będzie mogła i wysłać sobie pocztówkę, ponieważ zasadniczo nigdy nie widziałam Sztokholmu, nawet na zdjęciu.
- Trzymaj się. - Uśmiechnęłam się, patrząc jak odchodzi, ciągnąc za sobą czarną walizę.
Rzeczywiście, tamto dziesięć dni miało być najlepszym, co ją spotkało przez cało '83.
Ja sama po ósmej opuściłam budynek lotniska i złapałam taksówkę, która miała zawieść mnie pod dom, a że los sprawił, iż wewnątrz niego zastałam koszmar, nękający mnie od ponad roku - to inna sprawa, którą przybliżę następnym razem. Świat kocha takie sensacje, zawsze je kochał.
***
Kilka spraw, po pierwsze - zostawiam Was z tym rozdziałem na dwa tygodnie, ponieważ opuszczam kraj, by pozwiedzać tureckie cuda.
Po drugie - jeśli ktoś chce się pośmiać, to zapraszam do zapoznania się z moimi bystrymi odpowiedziami na nominacje TU.
Po trzecie - męczyć się z Another day in Paradise będziemy gdzieś do końca września. Napisałam już całość. A potem jedziemy dalej! Pytania?
Kilka spraw, po pierwsze - zostawiam Was z tym rozdziałem na dwa tygodnie, ponieważ opuszczam kraj, by pozwiedzać tureckie cuda.
Po drugie - jeśli ktoś chce się pośmiać, to zapraszam do zapoznania się z moimi bystrymi odpowiedziami na nominacje TU.
Po trzecie - męczyć się z Another day in Paradise będziemy gdzieś do końca września. Napisałam już całość. A potem jedziemy dalej! Pytania?
I bardzo chciałabym wiedzieć, co moi szanowni państwo sądzicie o tym wszystkim, co się wydarzyło, raczycie mnie może zapoznać ze swym stanowiskiem?
Do zobaczenia za dwa tygodnie, Kochani!
Do zobaczenia za dwa tygodnie, Kochani!
Zapraszam na rozdział "Dreszcz" ;)
OdpowiedzUsuńhttp://one-rainy-dream.blogspot.com/
Komentarz Reverie nie zawierał w sobie słowa o powyższym rozdziale, zatem pozwolę sobie ucieszyć się, że jestem pierwsza.
OdpowiedzUsuń1.Gdzie dokładnie będziesz w Turcji?
2.O co chodzi z nominacjami?? Może to głupio zabrzmi, ale zawsze czytam nominacje na różnych blogach, a nigdy nie wiem, o co z nimi chodzi xD
3.Leci opowiadanie o Bon Jovi, kathi-veill.blogspot.com
4.Odnośnie poprzedniego rozdziału. Szkoda, że napisałaś już wszystko do końca, bo powinna być romantyczna i łzawa scena, jak Veronica spotyka Danny'ego. Jak ja kocham takie sceny! Ale to chyba nie w twoim stylu, nie? :)
5.Sztokholm... Szwecja jest cudowna! Byłam, rok temu (nie w Sztokholmie wprawdzie, ale Szwecja to Szwecja). Krajobrazy są najlepsze! Można godzinami siedzieć i patrzeć na te wszystkie wysepki, bo wybrzeże szkierowe jest najpiękniejszym typem wybrzeża, razem z fiordowym. W ogóle, Skandynawia jest piękna (osobiście najbardziej lubię Finlandię, ale to już ma związek z Michaelem Monroe'em ;P). Tylko jest tam strasznie drogo (McFlurry w przeliczeniu za 16 zł! Masakra. A chleb za 7.), ale to da się przeżyć. Zatem, nie mogę się już doczekać rozdziału, który będzie się dział w Sztokholmie.
6.Dlaczego Alice nie rzuci wszystkiego w cholerę i nie zostawi Tommy'ego, skoro on ma ją gdzieś? Jak ma ją gdzieś, to niech się sam o siebie martwi. Ja na miejscu Alice rzuciłabym Tommy'ego tylko po to, żeby potem się z niego śmiać, że nie umie sam sobie załatwić mieszkania i w ogóle.
Miłego wypoczynku i ciepłej pogody w Turcji (jakby mogło być inaczej xD), pozdrawiam i ubolewam nad tym, że następny rozdział będzie dopiero za dwa tygodnie!
Kathi Veill
1. Nie mam pojęcia, ale chcę już wrócić; 2. Teoretycznie ciężko wyczuć, przypuszczam, że chodzi o same słowa uznania; 3. Postaram się zajrzeć po powrocie; 4. Ciii, cierpliwość popłaca...; 5. Owszem, Szwecja jest przecudna, chociaż nigdy nie miałam jeszcze przyjemności być tam. Generalnie Skandynawia mnie czaruje; 6. Alice prowadzi zabawną grę, która będzie miała bardzo teatralny finał, w rzeczy samej. Ja też bym zrobiła inaczej osobiście, ale Alice jest specyficzną osóbką.
UsuńNo i dziękuję bardzo za uroczy komentarz, czekałam! ❤️
Czemu chcesz już wrócić? ;o ja byłam w Turcji dwa tygodnie i nie miałam ochoty wracać
UsuńO rany, bo ty piszesz tak, że w ogóle nie da się domyślić, co będzie dalej! ;p
Aczkolwiek z tego, co napisałaś, wnioskuję, że coś będzie z Veronicą i Dannym, czekam na jakąś scenę z nimi. No i na Sztokholm czekam!
A tak w ogóle to pozwolę sobie na spam, możesz mi nabić wyświetlenie: https://www.youtube.com/watch?v=xieyb3WErPg
WIEM! WIEM! Właśnie mnie olśniło! To będzie tak: Alice rozwiedzie się w końcu z Tommym i będzie z jakimś kolesiem, którego pozna w Sztokholmie. A Veronica, gdy wejdzie do mieszkania, to Nikki będzie z jakąś inną dziewczyną, więc rozwiodą się i ona będzie z Dannym!
UsuńJestem choć trochę blisko?...
Cholera, wiem, że i tak nie powiesz! ;p aaaaaaa wstawiaj ten rozdział szybciej!
No to jestem.
OdpowiedzUsuńEch, jednak zdążę dzisiaj, chyba. Ale koniec pierdolenia, w tle leci Roxette, więc koniec pierdolenia na głos co mam napisać. XD Zacznę od tematu, który najbardziej mnie denerwuje. A mianowicie małżeństwo Tommy'ego i Alice. Bardzo lubię Lee, ale tu jest po prostu okropny i sprawia wrażenie, jakby miał wszystko, za przeproszeniem, w dupie. (choć pewnie taka jest prawda.) Żeby nie chcieć odwieźć własnej żony na lotnisko? To jest kurwa... On jest bardziej leniwy ode mnie. A na przykład, gdyby tak coś się stało Alice? No właśnie. Tommy to dupek. Leniwy dupek.
A co z Veronicą i Nikkim? Podejrzewam, że kiedy ona wejdzie do tego mieszkania Sixx będzie tam z jakąś laską. Ale czy zrobiłby to wiedząc, że żona zaraz wróci? Nie, raczej nie. A poza tym dziecko z nim jest. Sama nie wiem co mam myśleć.
Wybacz, ale jeszcze wrócę do tematu Tommy'ego i Alice. Popieram Kathi Veill, pomińmy już fakt, iż mężem Alice jest Tommy Lee. Przystojny, boski Tommy Lee. Powinna już dawno go zostawić. Dzieci nie mają? Nie mają. Czy Tommy się chociaż stara? Nie, nie stara się. Czy układa im się dobrze? Nie, nie układa, więc na co czekać? Alice jest jeszcze młoda, znajdzie sobie innego. A Lee po prostu na nią nie zasługuje.
Przynajmniej teraz Alice trochę sobie odpocznie. Wyjeżdża do Sztokholmu... Sama chciałbym tam pojechać. Według mnie to takie... fascynujące miejsce. Nie wiem czemu. Po prostu na myśl o tym mam takie wrażenie.
No to ja życzę miłych wakacji w Turcji i przepraszam za takie opóźnienie z komentarzem.
Weny!
Moja Droga, możesz mi komentować nawet i na ostatni dzwonek, uwielbiam Twoje opinie i zawsze chętnie poczekam! Cóż, małżeństwo Harrison/Lee mnie też denerwuje, szczerze mówiąc, to źle pisało mi się ten obszerny fragment Alice i jej przemyśleń, ale to było zło konieczne, haha.
UsuńA co do Sixx'ów - Nikki zmienił się w inną osobę na krótki czas, mhm...
Och, i Szwecja - tak, to jest mega fascynujące miejsce. Czuję do niego to samo, co Ty. Magia.
Dziękuję, Kochana ❤️
Zapraszam serdecznie na rozdział 1 mojego chorego opowiadania :)
OdpowiedzUsuńhttp://living-on-the-edge-with-aerosmith.blogspot.com/2014/08/i-kolorowe-kajdanki.html
Nowy rozdział u mnie. :)
OdpowiedzUsuńhttp://welcome-to-my-fucking-paradise.blogspot.com/2014/08/rozdzia-7.html
Uroczyście oświadczam, że mój blog został odwieszony i pojawił się na nim rozdział 4. ;)
OdpowiedzUsuńhttp://lonely-nights-hippies.blogspot.com/2014/08/rozdzia-4-great.html
kurczę, Alicjo... popłakałam się. popłakałam się jak zobaczyłam Twój komentarz i przeczytałam, że wróciłaś do pisania. wchodzę na bloga i widzę 12 rozdziałów nowego opowiadania! to piękne widzieć, jak ktoś powraca, czytałam Twojego bloga od początku, odkąd jestem na bloggerze. pamiętam zakazane fontanny, pamiętam pierwsze opowiadanie, o tej wojnie, z tymi wszystkimi zespołami. ale zauważyłam, że po tym opowiadaniu zaczęłaś się trochę męczyć, ale chyba każdy przeżywał pewien kryzys w pisaniu. ja też przez kilka miesięcy po "Carpe Diem" nie umiałam nic opublikować i nie miałam najmniejszej ochoty na pisanie. potem tak strasznie zatęskniłam i widzę, że Ty chyba też! przeczytałam wszystkie rozdziały i... i jestem pod wrażeniem! piszesz cały czas tak dobrze jak wtedy, świetne opisy. chyba ta przerwa od pisania dobrze Ci zrobiła :') cóż, nie wiem co mogę napisać. mamy 2 siostry. widać to, może nie z wyglądu, bo są zupełnie różne, ale według mnie charakterami nie różnią się w ogóle. mam wrażenie jakbym czytała o jednej i tej samej osobie. moją ulubioną postacią chyba jest... nie wiem... może Claudia? wiesz, że uwielbiam czarne charaktery. chociaż zbyt dużo nie ma o niej, a odkąd pracuje z nimi dała im spokój... Dave wydaje się być świetnym chłopakiem i przyjacielem dla Ver. może coś tam będzie między nimi, jak pojawi się kolejny konflikt z Nikkim? w końcu coś już jest tu wspomniane, że Ver zastała koszmar w domu. Nikki z inną kobietą? Nikki z igłą w żyle? hmm... tak też myślę co by było, gdyby spotkała przez przypadek Danny'ego. skoro są już o nim jakieś wspomnienia, może się pojawi?
OdpowiedzUsuńAlice... przejebane ma z tym Tommy'm. nie kocha go tak bardzo jak swojego pierwszego chłopaka, który już nie żyje i nigdy z nim nie będzie. skojarzyło mi się to z moją Shanell z Carpe Diem, która cały czas odrzucała Nicka, bo tęskniła za niestety martwym Cliffem. dziwi mnie też, że Tommy jakoś nie próbuje jej zatrzymać przy sobie, nie stara się za bardzo. chyba nawet by go nie ruszyło za bardzo, gdyby odeszła. chociaż skończył ćpać, więc... chyba jest dla niego ważna. ale i tak mam wrażenie, że to się posypie. nie rozumiem też Alice, że chce tak z nim "grać", zamiast poważnie z nim pogadać o jego zachowaniu, albo po prostu go zostawić. przecież widać, że się męczy. może ten wyjazd do Szwecji jej pomoże i przemyśli kilka spraw. no cóż, cieszę się, że wróciłaś! u mnie niedługo nowy, na pewno Cię poinformuję. uwielbiam Twoje komentarze.
tymczasem życzę dużo weny, no i wypoczynku w Turcji! <3
oczywiście też mnie informuj o nowych rozdziałach!
+ piękny wygląd bloga <3
Ty wyjechałaś, mnie nie było i dopiero teraz się dorwałam do nowego rozdziału, do świata właściwie, przepraszam od razu.
OdpowiedzUsuńNo. Tego się nie spodziewałam. Kurwa. Trochę zraziło mnie do Alice jej zachowanie, pragnienie grania w gierki, niby kobiety lubią takie sprawy, ale tutaj odzywa się moja męska strona i kurwa nie. Stanę po stronie Tommy'ego. Ej, w końcu to Tommy, on tak chyba ma(czarującym brunetom wybaczę wszystko). Ale Veronica i Nikki...
Kurwa. Alicjo. Za dużo tego na mnie zwaliłaś jednocześnie, aż nie wiem, co powiedzieć(plus zmęczenie robi swoje, niedawno sama z podróży wróciłam, ha). Ale jest wspaniale, jak zawsze.
Mam nadzieję, że dobrze się w Turcji bawisz ♥ Sama byłam i prócz pięknej, skórzanej kurtki nie przywiozłam stamtąd nic dobrego .___.
Zapraszam serdecznie na rozdział II pt. "Życie na krawędzi" opowiadania o Aerosmith :)
OdpowiedzUsuńKażdy komentarz będzie mile widziany.
http://living-on-the-edge-with-aerosmith.blogspot.com/2014/08/ii-zycie-na-krawedzi.html
nowy rozdział, zapraszam! http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię u mnie na blogu. :)
OdpowiedzUsuńhttp://welcome-to-my-fucking-paradise.blogspot.com/2014/08/versatile-blogger-award-i-liebster.html