piątek, 18 lipca 2014

XI - Her whole world's come undone

Zaczyna się...!

* *** *
***

 Rok 1982 minął w miarę spokojnie, ku wielkim zdziwieniu i Alice, i mojemu. Pracowałyśmy nadal w Whisky A Go Go, pracowała tam i Claudia, ale nie żarłyśmy się tak jak kiedyś. Ona przychodziła znacznie później od nas, w zasadzie przychodziła wtedy, kiedy ja wychodziłam, więc mnie już zupełnie była obojętna. Siostrze w sumie też, tamta nie odzywała się do nas, my do niej. Nie wchodziłyśmy sobie wzajemnie w drogę, co było najlepszym rozwiązaniem na to wszystko. Prowadziłyśmy tak naprawdę małą zimną wojnę, bardzo cichą. Ale źle nie było, nawet chwilami myślałam, że może coś się w niej zmieniło, że może coś zrozumiała...a może zakochała się na poważnie i to ściągnęło ją na ziemię. Wtedy tego nie wiedziałam, ale przez resztę '82 jednego byłam pewna - Claudia mi nie szkodziła. 
 Jeżeli chodzi o sprawy małżeńskie - cóż, z Nikki'm kłóciłam się mniej i bardziej, czasem znikałam z domu na dwa dni, zatrzymując się u Alice albo Dave'a, czasem on wychodził, trzaskając drzwiami i znikał. Przeważnie u, świętej pamięci, Robbin'a Crosby'ego, gitarzysty RATT. On i Nikki byli z sobą swego czasu bardzo zżyci, więc kiedy impulsywny Sixx znikał - ja wiedziałam, gdzie szukać go w pierwszej kolejności i rzeczywiście w dziewięćdziesięciu procentach przypadków tam go znajdywałam. Niemniej, do zdrady nie doszło, chyba że on naprawdę był aż takim wybitnym aktorem. W roku, w którym pojawiła się Claudia...wciąż żyłam z duszą na ramieniu. Bałam się, że on mnie oszukuje, że nasz Richie rzeczywiście był moim błędem, że wybrałam złego człowieka na ojca dla młodego. Cóż...to jest nadal zawiły temat, ale zależy... Tak czy inaczej, w moim małżeństwie niewiele się zmieniło, Nikki'ego nie obchodziła wtedy żadna moja angielsko-francuska znajoma z przeszłości. I dobrze.
 Alice też udało się uporządkować życie z zagubionym Tommy'm, znów odstawił dla niej dragi, z czego to ona była bardzo dumna i uważała ten wyczyn za swój osobisty sukces i rzeczywiście tak poniekąd było. Ona była jedynym powodem, dla którego miałby nie brać, jego natura pozostawiała wiele do życzenia, to prawda, ale on ją kochał i nie chciał, by go zostawiła. Z początku nie sądził, że rzeczywiście byłaby do tego zdolna, ale poznając traumatyczną historię o wielkiej miłości mojej siostry, zdał sobie sprawę, że nie jest dla niej centrum wszechświata. Kiedy rzeczywiście to do niego dotarło...cóż, przeraził się, haha. Ale u nich też panował spokój, oczywiście taki, który miał prawo bytu w naszych realiach.
 Ja kochałam Nikki'ego, Nikki mnie, a Tommy kochał Alice, podczas gdy ona - jego. Jednak nie wszystko potoczyło się rzeczywiście tak idealnie, co prawda w 1982 nie stało się nic i całe szczęście. Jednakże ten rok okazał się być zwyczajną ciszą przed burzą. Albo - jak wolicie - wierzchołkiem góry lodowej, która nigdy nie zostanie już stopiona do końca. 

***

 Marzec w '83 był wyjątkowo nieznośny, muszę to przyznać. Co prawda żyliśmy w mieście niezwykle pożądanym, hej, przecież to było Los Angeles, serce słonecznej Kalifornii! Można tak powiedzieć. Taką opinią cieszy się LA na praktycznie całym świecie, podczas gdy prawda o tym mieście jest taka, że...że nic tu nie ma i nie było, poza kilkoma znanymi pubami, Hollywood i słynną alejką z poodbijanymi łapkami gwiazd. Ale z drugiej strony - po co ludzie przyjeżdżają do Los Angeles? Żeby zobaczyć właśnie wielki napis ,,Hollywood'' i żeby przejść się tą jebaną alejka z pieprzonymi łapkami! Ludzie jarają się tym miastem, ale ono się tak naprawdę niczym nie różni, kiedy byłam młoda, to patrzyłam na to trochę inaczej, ale teraz, kiedy lat mam więcej...cóż, muszę przyznać, że to miasto jest wyjątkowo usyfione. Mamy dobrą opinię, ciepło i fajne plaże. Jeżeli spędzisz w tym mieście więcej jak dwa, trzy tygodnie - tylko to ci pozostaje. Smutna prawda, ale ja akurat nie potrafiłabym mieszkać gdzie indziej i uczyć się życia od nowa. Stawiać znów pierwsze kroczki w innym mieście, sama. Tutaj się, cholera, urodziłam i całe moje życie zawsze kręciło się wokół kalifornijskiego serca. Niezależnie od pogody, kryzysów, kataklizmów mniejszych i większych - mój dom jest i był w Mieście Aniołów. Wiecie, to zabrzmi szokująco pewnie, ale...ja nigdy nie byłam poza granicami Stanów Zjednoczonych. Moje ''podróże'' zaczynały się w LA, wiodły przez Miami i kończyły się w Nowym Jorku, co jest trochę smutne. Będąc w związku z Nikki'm miałam niby okazję wystawić nos poza Stany, w ogóle Amerykę, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty, nie chciało mi się tułać z nim po Europie czy Bóg wie czym jeszcze, skoro i tak nie miałby wtedy dla mnie czasu, skoro młody byłby wtedy i tak jeszcze większym ciężarem dla niego i nie ukrywam, że w takiej sytuacji dla mnie też i...i jaki sens miałby wypad do, nie wiem, Anglii, skoro nie byłoby czasu na przechadzkę po mieście a po góra dwóch dniach musielibyśmy już pakować się do Niemiec? Sami widzicie, że to bezsensu, nie? Tak naprawdę w Stanach miałam od gór do ciepłych wód. 
 Rozgadałam się na temat, który pewnie wali wszystkich, wiem, ale czasem można pogadać dla samego gadania, ludzie! Wracając jednak do marca 1983 - był bardzo brzydkim miesiącem. Lało przez pierwsze trzy tygodnie, potem znów zaczęło się rozpogadzać. Całe szczęście, bo w samym końcu tego pierońskiego miesiąca mam urodziny, wtedy...dwudzieste trzecie, ach. Jednak nie dlatego wspominam o marcu, dokładnie trzeciego jego dnia urodziny obchodził mój kochany Dave. Wiedziałam, że on na pewno zapomniał, że ja tak doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego też uznałam, że zaskoczę go jeszcze bardziej, przychodząc o szesnastej do warsztatu, w którym pracował jako mechanik, i zapraszając go na kolację do mojej ulubionej włoskiej restauracji. Planowałam ten dzień, dzień jego urodzin, już od początku stycznia i im bliżej trzeciego marca - tym bardziej ja to wszystko przeżywałam. Miało być idealnie, wszystko miałam mieć pod kontrolą i miał zapamiętać ten dzień do końca swojego życia...albo przynajmniej na bardzo długi okres czasu. I przyznam, że wszystko rzeczywiście szło mi jak z płatka, ale ku mojemu zdumieniu - stało się coś, co wprawiło nas w nastrój dość przygnębiający, jednak ten dzień na pewno zapamiętany będzie do samego końca. Z tym, że prędzej przeze mnie, niż przez niego. 
- Dave?! - Wpadłam do warsztatu w jednej ze swoich najlepszych sukienek. Nikt się nie odezwał, więc przeszłam tam i z powrotem, stukając przy tym swoimi ulubionymi czarnymi szpilkami, zresztą - jedynymi szpilkami.
- Co jest...o, Veronica! - Po jakimś czasie wyszedł z pomieszczenia dla pracowników i spojrzał na mnie z nieudawanym zdziwieniem. - Co tutaj robisz? Co tutaj TAK robisz?
- Nawet nie udawaj! Chyba nie sądzisz, że w dniu twoich urodzin ograniczyłabym się tylko do telefonu z życzeniami, Dave! Za piętnaście minut kończysz robotę i idziemy na kolację, nie możemy się guzdrać, bo wiem, że twoi znajomi z pewnością chcą razem z tobą poświętować również, nie mam racji?
- Nie, no...to znaczy ja, wiesz...zaskoczyłaś mnie.
- Chyba nie odmówisz?
- Skąd! Daj mi chwilę, ogarnę się tylko. W zasadzie ja już skończyłem z tym... - Wskazał z rezygnacją na jakiś stary wóz. - Dzisiaj nie było dużo do roboty, chwila. - I znów zniknął za drzwiami.
 Uśmiechnęłam się wtedy władczo i usiadłam na niewielkim białym stole, stojącym w rogu tej części warsztatu. Wodziłam wzrokiem po wszystkich ścianach i profesjonalnej podłodze z tymi niezbędnymi podnośnikami. Zawsze, kiedy tam byłam, to podziwiałam bardzo mojego Dave'a. Pracował w tym miejscu już Bóg wie ile i w zasadzie był samoukiem, koledzy coś mu czasem powiedzieli, ale nigdy nie szkolił się na ten zawód. Miał w sobie masę determinacji, zawsze chciałam mieć tyle samozaparcia i ambicji, co taki właśnie on.
 Zdążyłam jeszcze raz spojrzeć na wszystko i po raz kolejny zdać sobie sprawę, że zarówno podłoga, jak i ściany są tutaj wyłożone białymi kafelkami. To musiało być przerażające, kiedy było nieskazitelnie czyste. A potem nie stąd, ni zowąd - wyrósł przede mną mój solenizant, pytając, czy idziemy.
- Naturalnie, na ciebie czekam. - Uśmiechnęłam się i zeskoczyłam ze stołu, poprawiając przy tym sukienkę, która prezentowała się olśniewająco i ja dobrze o tym wiedziałam, kupując ją i potem ubierając za każdym razem.

***

 Kelner zabrał z naszego stolika talerze po zjedzonej kolacji, która według mojego towarzysza była świetna, co z kolei bardzo mnie ucieszyło, gdyż zabrałam go do swojej ulubionej restauracji, w której dokonywałam rezerwacji na ten wieczór już jakieś dwa tygodnie temu, także gdyby powiedział mi, że było słabe lub po prostu dobre - załamałabym się.
 Generalnie wieczór przebiegał zgodnie z moim planem, po czwartej wyszliśmy z warsztatu, spokojnie, spacerkiem przeszliśmy kawał drogi pod moją czarną parasolką, aż w końcu około piątej weszliśmy do lokalu, przed szóstą dostaliśmy zamówienia, o siódmej byliśmy już po deserze i od tamtej pory właśnie siedzieliśmy przy stoliku w bardzo kameralnej części trattorii, rozmawiając ze sobą dokładnie tak jak to zawsze chcieliśmy i lubiliśmy, ale nigdy nie było na to wystarczającej ilości czasu. A wtedy było - i pięknie. Chociaż...cóż...
- Przeproszę cię na chwilkę. - Uśmiechnęłam się życzliwie i wstałam, udając się do łazienki, choć tak naprawdę nie musiałam tam iść. Widziałam tylko, że mimo wszystko...Dave'a coś trapiło, a ja nie wiedziałam, co to było. Potrzebowałam chwili na zastanowienie się, jak z nim o tym porozmawiać. Ale problem rozwiązał się sam.
- Już - rzuciłam, kiedy znów siadałam naprzeciwko niego.
- Veronica, mam do ciebie sprawę - powiedział, patrząc na mnie tak, że udało mi się szybko przekalkulować powagę sytuacji.
- Coś się stało?
- Zostawiłaś coś u mnie, kiedy pożyczałaś mi w lutym pieniądze. Pewnie nawet o tym nie wiesz, bo raczej to u mnie zgubiłaś, nie zostawiłaś.
- Co masz na myśli? - Przyglądałam mu się badawczo, nie mając pojęcia, o co mogło mu chodzić. Nie odpowiadał, tylko sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej niewielką kartkę, fotografię, jak się okazało. Wręczył mi ją i zamarłam, bo to nie była jakaś przypadkowa fotografia. - Ach tak...dziękuję...
 Pięć minut niezręcznej ciszy.
- Kto to jest? To znaczy...nie musisz mówić, jak nie chcesz, zrozumiem.
- Nie, ten chłopak to Danny. Moja pierwsza miłość, wielka miłość. Stare dzieje, jak to mówią. - Patrzyłam w zdjęcie i nie mogłam się nadziwić, że nie zauważyłam jego zniknięcia. Nosiłam je od tylu lat w jednej z kieszeni portfela, gdzieś pod stertą paragonów. Musiało wypaść, kiedy pożyczałam Dave'owi pieniądze trzy tygodnie temu. - To jest mój Danny właśnie.
- Chyba rzeczywiście miłość, skoro nosisz ją tak zakamuflowaną przed mężem, co?
- Wiesz, ja w zasadzie Nikki'emu o nim nie mówiłam, tylko Alice o nim wie, był naszym wspólnym znajomym. Może byłabym z nim do tej pory, ale nagle jego matka straciła pracę i nie mogli dłużej zostać w LA. Nie miał ojca, także nie mieli jak się dalej utrzymać, nie było ich stać na to miasto, wszystko stało się z dnia na dzień. Pamiętam, kiedy w grudniu '78 wpadł nagle do mojego domu i powiedział, że najpóźniej za tydzień wynosi się z mamą z miasta. Byłam w szoku, przerosło mnie to. Przecież się kochaliśmy, nie mógł wyjechać, nie wtedy. Mógł co prawda odesłać matkę a samemu zostać tutaj, jakoś się dorobić, ale on taki nie był. Rodzina zawsze była numerem jeden, nie zostawiłby jej za nic. I w rzeczy samej, w następnym tygodniu wyjechali z Los Angeles. Co gorsza, z Kalifornii, z tego co pamiętam...to skierowali się w stare rodzinne strony, na wschód Nevady. I tyle się widzieliśmy, ciężko było się nam od siebie rozkleić, kiedy się żegnaliśmy. Płakałam, jemu poleciały dwie łzy, doskonale je pamiętam. Spadły na to właśnie zdjęcie, które wtedy mi dał. Ja też mu dałam swoje, to było urocze. Jak zakazani kochankowie, czy coś, hm... I potem pojechał, sam nie wiedział nawet, dokąd. Miał mój adres i numer, mógł napisać, zadzwonić. Ale tego nie zrobił i miał pewno ku temu jakiś poważny powód, znałam go dobrze. Zresztą, potem ja wyniosłam się z rodzinnego domu i jakoś ułożyłam sobie życie. I dzisiaj mam męża, mam dziecko, mam ciebie. - Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową. - I nie wiem, co będzie dalej.
- Już go nigdy nie widziałaś?
- Nie. Chociaż kilka razy byłam w Nevadzie, ale tylko w Las Vegas. Coś mnie tam ciągnęło, ale nigdy nie szukałam Danny'ego. W zasadzie...bałam się go szukać. Miałam świadomość, że pewnie ma żonę, dzieci może. Nie chciałam go takiego widzieć. Syndrom zazdrości, on miał być mój. Śmieszne, co?
- Czy ja wiem...zrozumiałe chyba, byliście młodzi i zakochani, a was tak nagle rozdzielono. Kochaliście się.
- Ja go nadal kocham, nie miałam podstaw, by przestawać - rzekłam z powagą i dopiłam resztki urodzinowego białego wina. - Najwyraźniej tak miało być.
- Smutne to jest, jakby na to nie spojrzeć, przykro mi - westchnął i spojrzał przed siebie. - Chciałabyś go spotkać? Tak przypadkiem?
- Wiesz, nigdy o tym w zasadzie tak nie myślałam. Jak wspomniałam, bałbym się. Boję się jego szczęścia. Ja o nim myślę naprawdę dość często, wspominam. Pięknie z nim było, jedyny taki. I zastanawiam się, czy on myśli o mnie. Czy wspomina, czy jeślki kogoś ma, czy jej o tym powiedział. O mnie. Nie wiem tego i zajebiście chciałabym wiedzieć...ale z drugiej strony bym  nie chciała. To dla mnie bardzo ciężki temat, nastoletnie złamane serce, sam rozumiesz.
- Wiem, wiem. W zasadzie może niepotrzebnie cię o to pytałem, ale...ciekawość jest ludzka. - Popatrzył na mnie, a ja tylko machnęłam od niechcenia ręką.
- Stare dzieje, jak już mówiłam.
 Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu, aż w końcu wstałam. Dochodziła dziesiąta, a na niego kumple z pewnością już czekali w mniej wytwornej knajpce. Ja też miałam jeszcze plany na dzisiejszy wieczór, byłam umówiona z koleżanką z pracy, niedługo miała brać ślub, a że miałyśmy podobne gusta - zaprosiła mnie do siebie w celu powybierania z katalogów kiecki do kościoła, potem na imprezę, bielizna jeszcze i te sprawy. Przecież bym nie odmówiła, ha!
- Nie idziesz? - Spytałam go, zarzucając na siebie czarny płaszcz.
- Idę, idę. - Wstał i pocałowałam go wtedy na pożegnanie w policzek, zrobił to samo. - Ty też leć, masz co robić!
- Lecę, Kelly czeka! - zaśmiałam się i szybkim krokiem wyszłam z restauracji, rzucając przelotny uśmiech szczęśliwemu kelnerowi, który nas obsługiwał. Wydałam na tę kolację całkiem niezłe pieniądze, na napiwek dla niego też nie żałowałam. 
 I poszłam w stronę mieszkania przyszłej panny młodej, w którym zresztą spędziłam noc. A to znaczy, że nie było mnie w swoim własnym domu.
 I wtedy się właśnie, kurwa, zaczęło. 

***

Och, ja chciałam wszystkim bardzo podziękować za komentarze, nawet te najkrótsze czytam z uśmiechem na ustach, bo cenię, że komuś się w ogóle chciało - dziękuję.
Proszę o nie znów, proszę i o reakcję, życząc zarazem miłego lipca, ach.

7 komentarzy:

  1. Na samym początku wspomnę, że w ogóle nie powinno mnie tu być, bo mam karę, dlatego to będzie jeszcze krótsze od poprzedniego komentarza. Kiedy rozdział się zaczynał i pisałaś, że 82 był bardzo spokojnym rokiem dla Alice i Veroniki, to mi jakoś ulżyło. Ale później, kiedy na samym końcu napisałaś, że się "zaczęło", normalnie kurde dostałam jakiegoś kopa od pana "niepokój". XD
    Właśnie muszę lecieć, bo mi łeb odstrzelą.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, byłoby za pięknie chyba, gdyby wszystko potoczyło się idealnie, co? Haha!
      Niemniej, bardzo Ci dziękuję, może przeżyjesz, ha.

      Usuń
  2. Hej, oisze w imieniu drugiej autorki bloga gunsnrosesandme.blogspot.com która czyta Twojego bloga :D dostałaś od nas nominację :) po szczegóły zapraszamy do nas koło 20 ;) pozdrawiamy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, jak dawno nie było żadnych nominacji, które nigdy nie są rozstrzygane, haha. Dziękuję Wam, lubię się w to bawić.

    OdpowiedzUsuń
  4. ALE CO SIĘ ZACZĘŁO, CO, CO, CO?
    Alicjo, Alicjo, no kurwa mać, w środku nocy specjalnie tak siadam, żeby wreszcie przeczytać - przepraszam, że tak późno, wakacyjne zajęcia, sama rozumiesz - a teraz nie zasnę już, bo będzie mnie to męczyć, dzięki wielkie!
    Kolejna zadziwiająca historia miłosna, nieszczęśliwa historia miłosna, takie smutne i niespełnione są najpiękniejsze(chociaż tylko na kartach opowiadania, oczywiście). I mam przeczucie, bardzo dziwne przeczucie, że Veronica jeszcze spotka Danny'ego, ha, nie będzie to zwykłe spotkanie, ale to może tylko moje przeczucia, a zdradzę Ci, że zawsze po przeczytaniu kolejnego rozdziału mam ich mnóstwo, dziwacznych, sprzecznych i w pewnym sensie wspaniałych. No bo jej, tyle emocji budzisz, że no. Słów mi brak. Jestem do niczego, jeśli chodzi o komentarze.
    Weny, moja Droga, weny, czekam na to, co się zaczęło! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej rozumiem, spokojnie!
      Cóż, ja się zgadzam, że niespełnione miłości są najpiękniejsze, aczkolwiek sama takiej przeżyć bym nie chciała, bo z drugiej strony są okropne (czy to hipokryzja?)
      No i ja też długo czekałam, aż to się zacznie, szczerze mówiąc, haha! Dziękuję!

      Usuń
  5. Kurczę, nie lubię się wciskać komuś na bloga ze zbędnym spamem, jednak chciałabym coś przedstawić. Mój nowy projekt, a mianowicie blog o Aerosmith. Będzie mi miło, jeśli wpadniesz i przeczytasz to co stworzę, a jeszcze milej jeśli skomentujesz moją pracę :)

    Adres bloga :
    http://living-on-the-edge-with-aerosmith.blogspot.com/

    PRZEPRASZAM ZA SPAM ;__:

    OdpowiedzUsuń