Ten jest piękny, z mojej perspektywy. Narcystycznie powiem, iż ten rozdział jest najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek udało się mi napisać. Zapraszam. Liczę, że spodoba się i Wam.
* *** *
***
Osiemnaście minut po drugiej, drugiej w nocy, żeby nie było wątpliwości. Minęło tyle lat a ja nadal pamiętam tę godzinę jakby dopiero co wybiła. Siedziałam sama w pustym mieszkaniu i nadal analizowałam wszystko to, co powiedziała do mnie Veronica minionego popołudnia. Wciąż nachodziła mnie paranoidalna myśl, rozpoczynająca się na trzy, mrożące krew w moich żyłach, słowa: ,,...a co jeśli?''. To było złe, o litości. Wracając jednak do pamiętnej godziny drugiej osiemnaście - wtedy usłyszałam taki sam dźwięk, co rozlega się w mieszkaniu, kiedy niezupełnie trzeźwy człowiek do niego wchodzi i liczy na to, że zostanie niezauważony. Czyż to nie jest urocze? Wtedy to było rzeczywiście urocze, zajebiście bardzo, aż płakać się chciało.
- Tommy...! - Chciałam być dyskretna, ale szargało mną za dużo emocji, niech mi to będzie wybaczone.
- Nie śpisz jeszcze? - Wszedł do sypialni, będąc przy tym co najmniej zdezorientowanym. Czyżby był w aż takim szoku, że czekałam? Dusząc w sobie serce, chcące wyskoczyć, bo podpalała je od spodu wizja możliwej zdrady?
- Masz bardzo wierną żonę, czy to złe?
- Nie, no skąd, ale myślałem, że już od dawna śpisz.
- Czekałam na ciebie.
- Tak?
- Tak...? - Nie rozumiałam jego zachowania, nie był pijany, a patrzył na mnie jak na ducha. A może winno mnie wtedy tam nie być...? - No co ci jest, kurwa, nie poznajesz mnie?
- Ale ja przecież nic nie mówię, po prostu jestem...zmęczony.
- No właśnie w tym jest problem, że nie mówisz.
- Kurwa, problem jest w tym, że nie wiem...o co tobie znów chodzi. - Pokręcił głową i patrzył na mnie z góry. Ja wtedy podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na niego, spojrzałam mu w oczy. I nie wykluczam, że było to moim drobnym błędem.
- Zabiję cię - powiedziałam i zagryzłam wargę. - Rozumiesz? Zabiję cię, oszukałeś mnie! Obiecałeś, że z tym koniec!
- Ale nic się nie stało, niewiele...
- Gówno mnie to obchodzi, mnie obchodzi, że w ogóle! Dlatego taki przerażony, chyba nie myślałeś, że będziesz mnie tak oszukiwał bez przerwy i ja się nie dowiem, o poważnie? Nie wierzę, że można być AŻ TAKIM baranem, Tommy!
- Gadasz tak tylko dlatego, że sama jesteś jakaś, nie wiem, ograniczona. Jakbyś spróbowała, to by od ciebie przestało bić taką nienawiścią, niepokojem i wszystko, byś poczuła wreszcie, że żyjesz, przecież jak mało weźmiesz to nie dzieje ci się nic złego, wręcz przeciwnie, wtedy jest, kurwa, zajebiście, kochanie.
- Do ciebie naprawdę nie dociera, że wszyscy pierdolą takie głupoty? A potem zamiast czuć to życie, będziesz czuć stęchliznę swojego rozpierdolonego ciała, nie jesteś w stanie ogarnąć, że to cię...niszczy? Rozwala, wyżera? Naprawdę jesteś aż takim idiotą?
- Starzejesz się, Alice, starzejesz.
- Będąc w twoim wieku zachowywałam się dokładnie tak jak teraz, nigdy mnie do tego nie ciągnęło.
- W takim razie nigdy nie byłaś młoda, a zawsze zrzędziłaś jak stara, weźże się już odwal na chwilę.
- Odszczekaj to, gówniarzu!
- Pierdolę, nie powiedziałem nic złego, idź się może przejść, albo spać do kogo innego, bo jak tak ma to wyglądać, to ja podziękuję.
- Po pierwsze, powiedziałeś, bo miałeś z tym skończyć dawno temu. Po drugie, to jest moje mieszkanie i jesteś tu tylko dlatego, że ja mam dobre serce. Po trzecie, podziękować za coś takiego ja powinnam. Po czwarte, ty kurwa naprawdę nie widzisz, że zależy mi na tobie i dlatego tak reaguję? Ty nie widzisz, że ja cię kocham? Że nie mogę nawet sobie pozwolić na ćpanie, bo wtedy już na pewno byś mi poszedł na drugą stronę?
Jak ja potrafię złapać za serce, ach. Ale nie, tak poważnie już - coś musiało go jakoś jeszcze tam ruszyć, bo się uspokoił. Opanował swoje hormony, nie wiem. Popatrzył na mnie znów, chociaż ja nie mogłam znieść spojrzenia takich oczu.
- Dlaczego tobie na mnie aż tak zależy?
- Nie wiem, jak powinnam zrozumieć to pytanie. - Poczułam w nim dziwny wyrzut. Jakby jego przerastało moje uczucie, chociaż wtedy przeczuwałam, że istotnie tak było. Zresztą, kogo ono nie przerastało...ha.
- W sensie dlaczego się tak...bardzo angażujesz?
- Nie chcę tracić i ciebie, mimo wszystko - mruknęłam, puszczając tamto kulawe pytanie mimo uszu.
- ,,I mnie''?
- Wiesz o tym, że nie jesteś największą miłością mojego życia i nią nie będziesz, żebyś sobie, kurwa, czasem nie pochlebiał za bardzo? Nie patrz tak na mnie, kocham cię, ale nigdy bym tutaj z tobą tak nie siedziała, gdybym dalej była z pierwszym chłopakiem, którego poznałam, idąc do pierwszej klasy liceum.
- Ale skoro siedzisz tutaj teraz ze mną, nie z nim, to chyba coś na rzeczy było...jest?
- Owszem, jest nadal. Nie siedzę z nim, bo on leży na cmentarzu. Wiesz, to jest taka banalna, i dla dziewięćdziesięciu procent ludzi, żałosna historia, ponieważ byłam z nim trzy lata, czyli całe liceum, on był ode mnie straszy o dwa i akurat na dzień przed tym pierdolonym zakończeniem moich mąk w szkole średniej, przychodzi do mnie jego najlepszy kumpel ze słowami ,,Alice, musimy pogadać'', więc ja z entuzjazmem wypalam, że ,,zawsze, pewnie, chodźmy!''. I idziemy spokojnie obrzeżami miasta, on coś pieprzy i nagle kładzie mi rękę na ramieniu, mówiąc...,,Alice, Victor nie żyje''. Na początku chciałam mu dać w twarz, jak on śmie ze mnie sobie tak żartować, ze mnie, ze swojego...brata w zasadzie. Ale popatrzyłam na niego i zobaczyłam...ja zobaczyłam, że on wcale nie żartował. Nie docierało to do mnie, to było absolutnie nierealne, zwłaszcza, że jakieś siedem godzin temu ja się widziałam z Victorem. ,,Ja-ak...to...?'', wyrzuciłam z siebie po kilku minutach milczenia. ,,Wracał z centrum i potrąciło go auto. Dość...skutecznie. Wina kierowcy, jak się okazało sam był już wrakiem, podpity i pod wpływem narkotyków. Bez prawka. Nic. Nie świadomy jest pewnie jeszcze, że zabił człowieka, który miał całe życie przed sobą...i z tobą...''. Patrzyłam na Artura, bo tak miał na imię, jak na wyrocznię, wyjawiającą mi najgorszą prawdę. W zasadzie przecież tak było. ,,Ja w to nie wierzę...'', pokręciłam głową, on mnie przytulił, mówiąc, że mnie rozumie. Gówno, nie rozumiał mnie, wiem, że przeżywał to kurewsko bardzo, ale on był przyjacielem, a ja ukochaną. To są dwie różne płaszczyzny i tego się nie da za nic porównać, on go kochał jak brata, ja jak chłopaka, życie, wszystko, on był mi wszystkim, był mi światem, sercem i szczęściem, przyszłością. I nagle zniknął. Pękł jak piękna mydlana bańka, rozumiesz to? Wiem, że nie, z całym szacunkiem. Rozpalił się dla mnie w 1975, w '78 zgasł. Zginął, zabierając też część mnie, ja za wszelką cenę chciałam uniknąć miłosnego zawodu w nastoletnim życiu i nic nie wskazywało na to, że taki zawód miałby mnie spotkać. On mnie kochał szczerze i był jedyną osobą na świcie, czyjej miłości byłam i jestem pewna. Mieliśmy pojechać gdzieś, żyć inaczej, razem, z innymi ludźmi, on potrafił grać a ja miałam głos. Tyle razy razem ćwiczyliśmy. Ale po jego śmierci ja przestałam śpiewać, zaczęłam pracować jako kelnerka i barmanka w Whisky, w klubie, w którym kiedyś bym z nim pewnie zagrała. A bym to zrobiła, ty go nie znałeś, ale nasi znajomi powiedzieliby ci dokładnie to samo co ja teraz: my moglibyśmy wygrać ten jebany świat. Ja sama chciałam o to walczyć, dla nas. Ale zatraciłam się w swojej rozpaczy i smutku i gówno z tego wyszło. Powiedziałam sobie, że to nie moja bajka, co było błędem, ale już się cofać nie chcę, ktoś inny zrobi to za mnie. Poddałam się. Z miłości chyba. Ty mi go trochę przypominasz wiesz? On też zawsze był optymistą. Dlatego z nim żyło się tak pięknie, moje ciemne myśli w zderzeniu z jego barwnymi dawały mi wszystko, czego potrzebowałam. Ale dobra, nieważne. Po jego odejściu ja już nie chciałam się w nikim zakochiwać. Ale spotkałam ciebie, a raczej ty mnie, i popadłam w miłosny dół znów. I teraz, kiedy ja widzę, jak ty zatruwasz samego siebie - mnie szlag jasny trafia, bo widzę, jak się zabijasz. A ja cię kocham, choć nie dorównasz jemu. Chciałam ci to mówić już kiedyś, ale nie było okazji. A ja chciałam być wiedział, Tommy.
- Ja...w życiu bym nie pomyślał, że ty...kurwa, przepraszam, ale jesteś...pierdolę, nie wiem, co mam ci powiedzieć, ale zabiłaś mnie teraz ty sama, mała... - Zagryzł wargę i przytulił mnie, wbrew mej woli.
A ja się popłakałam, milczałam z tym wszystkim od czterech lat, w końcu musiałam komuś jeszcze o tym powiedzieć, a że jakkolwiek by na to nie spojrzeć, Tommy był moim mężem i w zasadzie pasowałoby, by wiedział o czymś takim, zwłaszcza, iż to zdarzenie zrobiło mi wielką szlamę, która pozostanie ze mną do końca i dłużej, teraz mam tyle lat ile mam i zrozumiałam, że z roku na rok boli mnie ona coraz bardziej. Nie dopuszczałam do siebie myśli, ze historia kołem się toczy. Wolałabym umrzeć, niż stracić kolejną osobę, której mówiłam ,,kocham cię'' w partnerskim kontekście. Tak, myliłam się i chuj. Przepraszam.
Życie jest kurewsko niesprawiedliwe, ja czasem za dużo przeklinam, a damie nie przystoi, jak mówią. Czy ja kupiłam dzisiaj wódkę...?
***
- Jesteś pewna, że bierze regularnie?
- Mark, a co to ma za znaczenie? Jeśli nie, to zacznie, ja go znam, on jest strasznie słaby. Jeśli mowa o używkach, rzecz jasna. Wiele razy było tak, że przesadził z alkoholem, z narkotykami…obiecywał mi, że to już koniec. Obiecywał to, kiedy oficjalnie już zostałam jego żoną. Poza tym, no właśnie. Obiecał, że przestanie a tego nie zrobił. Co więcej, żałuj, że nie widziałeś jego miny w nocy. Wrócił po drugiej i sam jak śmierć wyglądał, a na mnie patrzył jak na ducha. Miał takie nieobecne oczy, że aż nie potrafiłam w nie patrzeć. Pewnie go zaskoczyło, że nie śpię. Pewnie często tak właśnie wracał, szedł spać i wszystko odbywało się bez echa, jego wyskoki. Sam chyba rozumiesz, dlaczego jestem dzisiaj taka, nie inna. – Upiłam łyk kawy i odstawiłam filiżankę na stół, posyłając memu kochanemu przyjacielowi senne spojrzenie. Była dwudziesta a my siedzieliśmy w jednej z kawiarni w naszym znienawidzonym pięknym mieście. Mieście Aniołów.
- Nie, ja to rozumiem, Alice. Ja wiem, jak to jest, kiedy ktoś, kogo kochasz wodzi cię tak i liczy, że się nie dowiesz. Ale cieszę się, że sobie wyjaśniliście coś…to znaczy, że ty mu powiedziałaś to o swoim pierwszym chłopaku, w ogóle cieszę się, że chciałaś powiedzieć o tym i mnie, miło mi wiedzieć, że…ufasz...mi do tego stopnia, ja to doceniam i chcę, żebyś wiedziała, że masz we mnie wsparcie zawsze, ja jestem jaki jestem, ale ty jesteś mi bardzo bliska, ważna, dlatego nie zawiodę cię. Ale wracając do Tommy’ego, przynajmniej ma już jasną sytuację i wie, dlaczego tak reagujesz. Jeśli naprawdę cię kocha, to zmieni się. Dla ciebie.
- Też mi sugerujesz, że mój mąż…moje dziecko raczej, nie kocha mnie?
- Dlaczego tak mówisz? Nie, dlaczego?
- Wiesz…ja w paranoję popadam. – Nabrałam powietrza i spojrzałam w głąb filiżanki. – Pamiętasz jak pytałam cię o Claudię? Jak poszliśmy do ciebie i ty mi opowiedziałeś o niej wszystko, co wiedziałeś?
- Pewnie, a co jest? Z nią coś? – Odgarnął swoje rudawe włosy i patrzył na mnie swoimi bystrymi, dużymi oczami. Pięknymi.
- Tak, wiesz dobrze, jaka ona jest. Wczoraj w pracy nagadała Veronice, że Nikki z pewnością ją zdradza, bo jego natura jest totalnym przeciwieństwem przykładnego ojca, który z chęcią siedzi w domu z dzieckiem, że na pewno ją zdradza na boku, po każdym koncercie. Że jej nie kocha. Potem ona, siostra, do mnie przyleciała, poszła prawie cała wódka, którą trzymam na takie okazje…jak ta i opowiadała mi o wszystkim, co usłyszała, bardzo wzięła to do siebie, ja zresztą też. To mnie też się dotyczy. Ja nic nie wiem, co mój mąż robi cały dzień, kiedy mnie nie ma. A coś robi na pewno. Rozumiesz?
Cisza. Niepokojąca cisza ze śmiechem i rozmowami innych bywalców kawiarenki w tle.
- Sugerujesz, że on ją zdradza? A Tommy ciebie? – powiedział wolno i z powagą po chwili naszego milczenia.
- Nie sugeruję. Ale myślę o tym tylko. Nie powiesz mi, że to sytuacja nierealna. Znasz ich, wiesz dobrze, kim są. Jacy są. Jakimi chcą być. Wszyscy. Tommy jest jeszcze ode mnie młodszy o kilka lat, co jest dodatkowym argumentem…
- Ej, nie widać, że jesteś starsza! – Zaśmiał się, co mnie pocieszyło w pewien sposób.
- Nie zmieniaj tematu…
- Nie, przepraszam. Wiem, co masz na myśli. I zasadniczo to słusznie może… To jest głupia sprawa, dlatego proponuję ci spacer. Przejdziemy się, pogadamy na spokojnie, bez tych – obejrzał się za siebie – ludzi. Idziesz na to?
- Co mam do stracenia, chodźmy, pewnie.
Uśmiechnął się tylko, zapłacił za nas obojga i – jak gentleman – otworzył mi drzwi, po czym poszliśmy przed siebie, bez celu. Tak było wtedy najlepiej. Dla mnie.
***
Proszę o komentarz, reakcję, znak, cokolwiek.
Miłych wakacji życzę nadal.
Dziękuję bardzo za wszystko.
Czy będę pierwsza? Pewnie, jak to dodam to wcale nie będę, chociaż bym chciała.
OdpowiedzUsuńUwielbiam narkomanów, uwielbiam narkotyki(jakkolwiek to nie brzmi, nie posądzaj mnie o nic), uwielbiam temat narkotyków i jak tylko jakaś część tego pojawia się w opowiadaniu, tak cudownie mi się czyta, że aż nie chce się kończyć. Ale przeczytałam, niestety, strasznie szybko, bo wiesz, to jeden z tych niewielu blogów, które chcę czytać, MUSZĘ czytać, jednak nie dlatego, że mi szkoda autora, mam jakieś poczucie obowiązku, cokolwiek, po prostu tak przyjemnie się tutaj zagląda, aż sprawdzam regularnie, czy czegoś nie dodałaś, chociaż na asku sumiennie informujesz i w ogóle. No.
Określenie Tommy'ego, jako dziecka Alice jest cudowne, trafne, tak do niego pasuje, uśmiechnęłam się, jak głupia. A Marka kocham, uwielbiam, po prostu wspaniały, urzekł mnie niesamowicie. No i historia z Victorem. 'O chuj', moja jedyna reakcja. Zaskoczyło mnie, uderzyło, zgniotło trochę. Jej. Dzięki Ci za to, naprawdę.
Spokojnie, tutaj jakichś mega tłumów w komentarzach nie ma, haha.
UsuńJest mi bardzo miło, że udało mi się teraz i ostatnio wstrzelić w Twój gorący temat, jakim są narkotyki (ależ ja o nic Cię nie posądzam, ha!). I określanie Tomasza jako dziecka Alice mnie też odpowiada, jest takie...hm, naturalne?
I co do Victora...ja uważam, że Twoja reakcja była tu bardzo trafna, jak to napisałam - moja była podobna.
Dzięki Ci, moja droga!
Może mi nie uwierzysz, ale dosłownie płakałam, kiedy Alice opowiadała Tommy'emu o Victorze. To takie..............no piękne, naprawdę, rany, a jak byłam mała, to dziwiłam się, czemu moja mama czyta romansy. Mówiłam, że romansy są nudne. A teraz je uwielbiam. Kocham Twoje opowiadanie. Niesamowita fabuła, naprawdę. Ja bym w życiu czegoś takiego nie wymyśliła. Pisz dalej, tylko szybko :D
OdpowiedzUsuń~Kathi Veill
kathi-veill.blogspot.com
To jest pięknym komplementem, że się popłakałaś, mnie też to bardzo wzruszyło, jakkolwiek to nie brzmi, ach!
UsuńI piszę, pewno, dziękuję!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSkomentuję jutro lub po jutrze.
OdpowiedzUsuń/jebnięta, martwa Faith
Dobra skomentuję dzisiaj, ale będzie krótko.
UsuńRzeczywiście rozdział jest zajebisty, tylko martwię się o Tommy'ego. Kurde, jak on nie przestanie ćpać, to przyjdę tam do niego z tym moim tłuczkiem, rurą, patelnią, czy czymś tam. A tak w ogóle to mi też podoba się, to określenie, że Tommy jest dzieckiem Alice. To takie jakby... Słodkie? Co do tej historii z Victorem - wzruszyłam się, naprawdę. Wiesz, to było w pewnym sensie piękne i... Smutne? Następnym razem ostrzegaj, jeśli takie coś pojawi się w rozdziale. Jedyne słowo jakie mogę powiedzieć, to: PIĘKNIE. Pięknie piszesz.
Mówiłam już, że to będzie komentarz do dupy i krótki? Tak i się sprawdziło.
Przepraszam.
Weny!
Dobra, jeszcze długość długością, ja o to nie dbam, dla mnie liczy się, że w ogóle ktoś się pofatygował i coś napisał, dlatego - dziękuję!
UsuńWiesz...skoro tak - szukaj Tommy'ego, poważnie mówię, ech. I cieszę się, że dramat Victora, raczej Alice, tak podziałał. Tak chciałam.
Dziękuję Ci bardzo!