czwartek, 24 kwietnia 2014

IV - Is this the right thing to do?

Ponieważ sama spędzam zawsze miło majówki, to i Wam tego życzę. 
Cóż za życzliwa atmosfera ostatnio gości w tych autorskich dopiskach.

* *** *
***

 Z perspektyw czasu dużo się zmienia i nie zmienia za razem, ale czas sam w sobie na pewno uczy. Siedzę na parapecie w sypialni i patrzę na dopiero ożywające miasto, w końcu jest chwila po zmroku. Odwracam głowę i widzę kalendarz a na nim rok z miesiącem, aż sama nie jestem w stanie uwierzyć, że upłynęło już tyle czasu odkąd ostatnio go widziałam. Ktoś powie, że to mało w obliczu czegoś tam, ktoś, że dużo, bo coś tam – coś tam. Dla mnie to jest kurewsko dużo.  Wspólnie z Veronicą ustaliłam, że na jakiś czas zostawimy nastoletnie życie, wrócimy do niego jeszcze kiedyś, a teraz przejdziemy do kolejnych punktów kulminacyjnych. Wciąż wychodzę z założenia, że w moim życiu poszło coś nie tak, że może ja popełniłam jakiś błąd. Przecież punkt kulminacyjny powinien być jeden, a ja cały czas odkrywałam nowe, a przynajmniej tak mi się wydaje. Albo zwykły młodzieńczy popęd, już sama nie wiem. Ale nieważne, nie o tym chciałam.
 Był styczeń roku 1981, czyli wychodziło, że od jakichś trzech lat goniłam z tacką po Whisky A Go Go, moja siostra od ponad dwóch. To była pierwsza nasza poważna praca a za razem kolejna załatwiona troszkę po znajomości. Ale nie w pełni, ponieważ tutaj  główną rolę odegrał nasz siostrzany urok osobisty. Pamiętam doskonale moją pierwszą rozmowę z szefem: krótko, zwięźle i na temat.
- Jesteś bardzo młoda, jakby na to nie spojrzeć. – On siedział naprzeciwko mnie i uśmiechnął się lekko, jakby bezradnie. Jednak miał racje, to fakt. Kiedy ubiegałam się o posadę, miałam nieco ponad dziewiętnaście lat.
-Umysłowo mam więcej, poza tym…tutaj chyba młody wiek jest raczej atutem niż przeszkodą, nie mam racji?
- Cenna uwaga, ale młody wiek też się wiąże z pewnym roztargnieniem, zbyt wielkim zainteresowaniem tym wszystkim, co się tutaj dzieje, mężczyźni, muzyka i cała ta reszta. Wiesz, o co mi chodzi.
- Powiedział o mnie tutaj Jason, a skoro tak, to znaczy, że jestem godna zaufania. A jak powiedziałam, mój mózg jest starszy niż powinien. – Podniosłam się i oparłam rękę o biurko. – Roznosząc zamówienia będę mogła zainteresowanie zaspokajać, roztargniona nie jestem, absolutnie nie! – Odgarnęłam włosy i uśmiechnęłam się przekonująco. – Muzyka mi prace tylko ułatwia, a mężczyzny póki co szukać nie muszę, ponieważ to miejsce mam już zajęte. Poza tym, słyszałam, że ostatnio trzeba było zwolnić kilka osób i załoga jest…niekompletna.
- Rice cię nieźle przygotował, widzę…
- Obserwatorką też jestem niezłą. Więc jak?
- Więc… - Podparł głowę na dłoni i spojrzał w bok, po czym westchnął i oparł się o fotel, spoglądnął na mnie. – A niech was wezmą ci diabli, zostań. Ale jak mi raz czymś podpadniesz, to wypadasz, a Jason nie ma tutaj wstępu. – Widziałam jak starał się powstrzymać uśmiech.
- Wiedziałam, że nie kłamią, mówiąc, że tutaj sami rozważni ludzie są. – Zaśmiałam się, otwierając drzwi. – Gwarantuje, że nikt nie podpadnie, nie wypadnie i nic, będzie świetnie. – Uśmiechnęłam się i wyszłam dumna z siebie i z daru do przekonywania.
 Dla uściślenia mogę dodać, że Jason Rice był dobrym znajomym mojego Victora i co więcej – był w jakiś sposób spokrewniony z naszym szanownym szefem, ale nigdy nie byłam w stanie zapamiętać, jaki ten sposób dokładnie był. Jakieś dalekie więzy rodzinne, nieistotne. Ważne, że miał wtyki i był świetnym facetem, ha.
 Wracając jednak do stycznia ’81, bo odbiegłam trochę od tematu. Powinnam, może nie, ale nie pamiętam dokładnej daty, wiem tyle, że był to chyba trzeci tydzień nowego roku i dobijała godzina szesnasta. Ja przechodziłam przez kolejną rozterkę swojego trochę ponad dwudziesto-jedno letniego życia. A była to rozterka miłosna, nienawidzę takich z całego serca. W czym rzecz? Otóż jakiś miesiąc wcześniej zostawiłam swojego chłopaka lub dziecko, jak kto woli, niejakiego Tommy’ego, wróciły do mnie wszystkie wspomnienia powiązane z Victorem, który zostawił mnie, chociaż wiem, że było to wbrew jego własnej woli i przy okazji przez moją głowę co chwilę przewijały się pęki długich, czarnych włosów, których właścicielem był starszy ode mnie o osiem lat Mick.
 Trzech facetów, szczerze kochałam tylko jednego, ja sama byłam jedna i pozostawiona sama sobie z przerośniętym sercem i uczuciowością. Cholera jasna, szlag mógłby mnie wtedy trafić i wyszłoby lepiej od podjętych przeze mnie decyzji w najbliższej przyszłości, ale wciąż sobie powtarzam, że człowiek przecież uczy się na błędach i przez całe życie, to mnie jakoś…podnosi na duchu, cokolwiek. Niemniej – inaczej bym to rozegrała, gdybym miała drugą szansę. Wszystko inaczej.
- Dobra, ja idę – powiedziałam, odkładając szklanki pod ladę. – Wierząc, że sobie poradzicie.
- Skoro idziesz, to na pewno. – Blondynka uśmiechnęła się i pokazała mi język, co mnie lekko uspokoiło. – Umówiona z kimś?
- Trudno powiedzieć, luźne spotkanie…nic nie planuję z tą konkretną osobą.
- A mogę się domyślać, kim ona jest?
- Możesz, w zasadzie obstawiam, że wiesz to nawet. – Pokiwałam głową i zarzuciłam torebkę na ramię. – I nie, nie odpowiem ci pytanie, dlaczego, jak, po co, ''ale przecież'' i całą resztę, bo sama nie wiem. Jestem zdesperowana do granic możliwości.
- Nie zabij się tylko, bo komu będę piwo wypijać, jak się odwróci. – Pokiwała smutno głową i przytuliła mnie.
- Wezmę to pod uwagę, obiecuję i zaręczam. Jak rodzonej siostrze.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
- Słusznie. Dobra, idę. Hej – powiedziałam, spoglądając na resztę koleżanek i kolegów, będących wtedy gdzieś w moim otoczeniu u wyszłam w miarę szybko z klubu.
 Sprawnym krokiem szłam przed siebie, chyba do Rainbow. Nie widzę teraz wielkiego sensu umawiania się tak z klubu do klubu, ale kiedyś byłam młoda i głupia, a teraz już jestem tylko młoda. Nie zważałam szczególnie bardzo na ludzi, których mijałam, trącałam ich lekko to torebką, to łokciem, ale śpieszyłam się, wbrew własnej woli. Absolutnie nie szukałam wtedy nikogo, miłości, związku, ponieważ wychodziłam z założenia, że bezsensownie będzie wiązać się z kimś zaraz po rozstaniu. Jednak zależało mi na tym konkretnym spotkaniu, prawdopodobnie dlatego, że mój potencjalny rozmówca zafascynował mnie wtedy niemniej niż Victor sześć lat temu, potrzebowałam teraz osoby na naprawdę wysokim poziomie i z całych sił wierzyłam, że on może taką osobą właśnie być, przynajmniej dla mnie i po części. 
 Niesamowicie bardzo wszystko się komplikuje w takich pozornie banalnych sytuacjach, nie mam racji? Czy tylko mi dzieją się takie rzeczy?
 ***

 Ja też chcę spojrzeć na to wszystko z tej słynnej perspektywy czasu, która wciąż zaskakuje, jak to powiedziała Alice. I ma racje, mnie zaskoczyła nie raz, nie dwa i nie zawsze pozytywnie – a szkoda. Ja sobie zdaję sprawę z tego, jak przyjmuję pewne wiadomości i zdarzenia, a mianowicie wiem, że bardzo do mnie dużo trafia, nie zawsze słusznie, i bywa, że podejmę decyzję zbyt pochopnie. Dlatego też czasem żałuję i muszę za to płacić, ale moja historia byłaby nudna, gdybym była aż tak idealna, co? Ha, wiem. Dlatego też mam te pieprzone wady.
 Tak na dobrą sprawę cały początek nowej dekady, a mianowicie przez znaczną większość 1980 byłam związana z uroczym chłopcem, pozwolę sobie go tak nazwać, o kochanym jeszcze wtedy temperamencie – Vince’m. Ale że zaczęło mnie jego zachowanie irytować i czułam się odtrącona, to nasza miłość partnerska poszła w odstawkę i byłam sama po raz trzeci. Chciałam swojego Danny’ego, ale niemożliwym dla mnie było się z nim zobaczyć, a przynajmniej wtedy wychodziłam z takiego założenia. Z kolei jak teraz tak o tym myślę, to chętnie stanęłabym przed sobą z tamtych lat i dałabym sama sobie w twarz, ale to tak naprawdę porządnie. Niestety, czasu cofnąć – nie cofnę.
 Ale tak z drugiej strony, nie narzekam jakoś bardzo na to, co stało się z czasem. Ponieważ dzięki temu stałam się szczęśliwa jak nigdy, przynajmniej takie odnoszę wrażenie teraz. A jeszcze trochę życia mam, ha.
 To był ten sam pamiętny dzień, w którym moja siostra pognała, wcale się nie śpiesząc, na spotkanie z tym gościem, który lekko mnie przerażał, ale ja sobie zdaję sprawę – i doceniam – że ludzie dziwni są nierzadko tymi wartościowymi na swój sposób, więc nie mam zastrzeżeń. Wracając, tego właśnie dnia wybijała już godzina osiemnasta, czyli moja praca dobiegała końca. Zostało nie więcej jak piętnaście minut, kiedy do lady podszedł chłopak. Stałam wtedy kilka metrów dalej, układając ładnie butelki (etykietkami przodem, żeby było estetycznie oczywiście) ale spojrzałam na niego i nie mogłam przestać patrzeć. Nie widziałam ani jego oczu, twarzy, w zasadzie nic, tylko burza czarnych włosów. Miałam już co prawda wychodzić, ale postanowiłam zrobić ten dobry uczynek i obsłużyć nowego klienta.
- Whisky możesz mi dać. – Podniósł lekko głowę, kiedy tylko zbliżyłam się do lady. Odniosłam wrażenie, że jakimś sposobem zmierzył mnie wtedy wzrokiem, bo uśmiechnął się lekko.
- Mogę. – Postawiłam przed nim szklankę i nadal siliłam się na obojętność. Ale chyba nie dawałam bardzo rady, byłam zbyt oczarowana tym pierwszym wrażeniem.
 Wziął szklankę i wypił whisky za jednym razem, nie mogłam nadal oderwać od niego wzroku. Postawił szkło bliżej mojej strony lady i wyprostował się, odgarniając lekko czarną grzywkę, zasłaniającą mu oczy. Byłam już pewna, że na mnie patrzy. Tak bardzo chciałam być obojętna, niedostępna, tajemnicza i wszystko, ale czułam, że serce latało mi dosłownie po całym moim organizmie, nie mogło się zatrzymać, miałam wrażenie, że wyleci zaraz. Prosto na niego.
- O której stąd wychodzisz, piękna?
 Powiedział do mnie piękna. On.
- O osiemnastej…
- To świetnie się składa, daleko stąd mieszkasz?
- Nie, w zasadzie to jest bardzo blisko.
- Nie powinnaś mieć nic przeciwko temu, jakbym zaproponował ci, że cię odprowadzę, hm? – Uśmiechnął się. Spojrzałam w miejsce, w którym powinien mieć oczy i przez szparę w grzywce zobaczyłam, że oczy rzeczywiście tam były, co więcej – patrzyły prosto w moje.
- Nie, pewnie. To znaczy możesz iść, jak nie masz nic lepszego do roboty, ja nie mam nic przeciwko.
- Bardzo mnie to cieszy. – Znów ten uśmiech.
 Wzięłam pośpiesznie ramoneskę i trzęsącymi się lekko, z przejęcia naturalnie, rękoma narzuciłam ją na siebie. Wyjątkowo koślawo, ale chyba można mi to wybaczyć, biorąc pod uwagę sytuację, w której akuratnie byłam. Wyszłam zza lady i poszłam z nim w stronę wyjścia, a kiedy w końcu wyszliśmy, to doznałam pewnego szoku termicznego, ponieważ tak nagle objął mnie w talii. Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, jakby znał mnie co najmniej miesiąc. Zrobił to z taką pewnością. W zasadzie chwilę zastanawiałam się, czy ludzie podobni do niego czują i znają takie coś jak ,,wstyd’’ i doszłam do wniosku, że nieszczególnie.
- Ile pracujesz w Whisky?
- Tak z dwa lata będzie. – Pokiwałam głową i spojrzałam na jego dłoń, która spokojnie spoczywała sobie na mojej talii. – Czuję się zaskoczona…
- Mam nadzieję, że nie negatywnie.
- A skąd, obiecuję ci, że gdyby coś było nie tak, to bym się wyrwała.
- Jaka charakterna, co? – Zaśmiał się i spojrzał na mnie.
- Mam swoją godność.
- W to nie wątpię.
- Honor i szacunek do samej siebie – powiedziałam pewnie i uniosłam głowę, spoglądając na niego. Uśmiechnęłam się, widząc, że i on spojrzał na mnie.
- Obiektywnie ci powiem, że to jest coraz rzadziej spotykane, przynajmniej w moich…kręgach, uznajmy.
- Coś możesz rozwinąć z tymi kręgami? – Weszliśmy do budynku, w którym dwa piętra wzwyż znajdowało się moje kameralne i własne mieszkanie.
- Kręgi są teraz najmniej istotnym tematem do rozmów.
 Spojrzałam na niego znów, kiedy tylko stanęliśmy przed drzwiami do mojego mieszkania i pokiwałam głową, po czym przyznałam mu rację. Istotnie, w tej chwili te kręgi mnie pierdoliły, chciałam rozmawiać o czymś zupełnie innym, chciałam się z nim upić jakimś tanim alkoholem, który zalegał w jednej z moich szafek.
- W ogóle jak masz na imię?
- Veronica… - odparłam niepewnie, wtykając klucz w zamek i przekręciłam go.
- Śliczne imię, chociaż lepiej mi zwracać się do ciebie ,,piękna’’.
- Czuję się…doceniona, nie wiem…jak właściwie to określić. – Otworzyłam drzwi, uśmiechając się sama do siebie. – A ty? Jak masz na imię?
- Nikki – odparł, wchodząc za mną do mieszkania i zamknął drzwi.
 ,,Nikki...’’ – pomyślałam i poszłam szybko do kuchni, wyjmując niezdarnie z szafki dwa kieliszki i jakieś wino, o którego istnieniu już zdążyłam zapomnieć. Musiałam wcielić swoją wizję w życie.
 Byłam wtedy najszczęśliwszą kobietą na całym tym pierdolonym świecie.
 ***
Są trzy reakcję, proszę nacisnąć jedną po przeczytaniu. Bardzo uprzejmie się o to upraszam.
Zapraszam zainteresowanych i tutaj: Tacy Pozostaniecie


7 komentarzy:

  1. Kocham to. Naprawdę kocham. Pisz i nigdy z tego nie rezygnuj. A tak nawiasem, to kiedy nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowicie jest kochane to, co mi tutaj piszę. I zaświadczam Tobie, wszystkim innym, że nie przestanę pisać nigdy, ponieważ sama kocham to tak bardzo, że aż mi brakuje słów.
      Dziękuję!

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne, świetne - jak zwykle :D
    Nikki <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam za najkrótszy komentarz w moim życiu ale mam tak mało czasu :(

    Piękne, piękne z uśmiechem to czytam, z wielkim zaciekawieniem zagłębiam się w historię i czekam na więcej <3

    XOXOXOX

    OdpowiedzUsuń