Lata siedemdziesiąte dobiegają tu końca, a zatem życie coraz bliżej. I prawdopodobnie życzę już teraz Wesołych Świąt z kolorowymi pisankami, a co!
* *** *
***
- Myślał, że jesteście naprawdę
aż tak mu podporządkowane? Naprawdę sądził, że jak wam tak powie, to wy do końca
życia będziecie się trzymać jego zasad? Że was ominie bycie nastolatkami, które
po prostu rozpieprzy jak nie będą miały na swoim koncie żadnego wykroczenia? –
Siedział naprzeciwko mnie i dopalając papierosa, spoglądał na mnie spod
grzywki, chyba ciętej amatorsko, ale dobrze.
- Nie wiem, o czym
myślał, może w ogóle nic. To znaczy mnie tylko wkurwia to, że nam prawi takie
kazania, a sam nie był lepszy jak był w naszym wieku – powiedziałam i oparłam
się o ścianę. – Sami jesteśmy?
- Rzadko kiedy mówię, że
,,nie’’. Moi często wyjeżdżają, rzadko kiedy siedzą w domu. Z młodą zawsze
dokądś tam jeżdżą.
- Ile ona ma lat?
- Diana? Osiem, czyli
jest między nami piękne dziesięć lat różnicy. – Uśmiechnął się, choć nie
wiedziałam dlaczego. Jednak odwzajemniłam.
- Całkiem sporo, myślę… -
Odwróciłam głowę i zaczęłam analizować wzrokiem cały pokój, w którym
siedzieliśmy.
To było dzień po tej głupiej sprzeczce z
ojcem, on się nie odezwał od zeszłego wieczoru ani do mnie, ani do Veroniki.
Dlatego też uznałyśmy, że nie ma sensu siedzieć w takiej napiętej atmosferze w
nienaturalnie wymarłym domu, widziałyśmy, że rodzice silili się tylko na taki teatr,
podczas gdy naprawdę wcale go nie chcieli. Ale to my byłyśmy te złe.
Czułyśmy się jak trędowate, pamiętam to.
Wstałyśmy rano, zeszłyśmy na dół, wszyscy milczeli, nikt nie powiedział ani
słowa. Tylko ojciec coś do matki mruknął, a my wymieniałyśmy raz po raz
zażenowane spojrzenia. I potem wyszłyśmy, ona do tego swojego ‘’kolegi, do
którego nic takiego nie czuła’’, do Danny’ego. A ja z kolei do jego kolegi, do
Victora. Ciągnęło mnie do niego niemiłosiernie bardzo, ale nie sądziłam, że to
jakieś głębsze uczucie, zawsze bałam się zakochać. Miałam jedną ambicję i plan
co do miłości: chciałam popaść w to raz i na zawsze, żeby nie cierpieć.
Chciałam kochać od początku do końca jednego - z wzajemnością. Nie wyobrażałam
sobie innego scenariusza. I chciałam o uczuciu myśleć dopiero w liceum. A
akurat, cholera, w nim byłam, zrządzenie losu chyba. Nie wiem, teraz też mi
trudno to ocenić.
Ale wracając już do samego Victora –
fascynował mnie. Uwodziło mnie to, że mamy podobne gusta i poglądy, był dwa
lata starszy ode mnie, nie dbał raczej o nic szczególnego i bywał szczery do
granic kultury, ale każdy wiek ma swoje prawa, co prawda. Mieszkał nie tak
bardzo daleko ode mnie, jakieś pół godziny, do czterdziestu minut. Dom nie był
duży, dla niego idealny, biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie zawsze był
w nim sam. Po kilku rozmowach wywnioskowałam, że jego rodzice i siostra nie są
ludźmi, którym LA pasuje, ale z jakichś powodów tam żyli. Ale dlatego też
wyjeżdżali co weekend, częściej nawet, pozostawiając dorosłemu i dojrzałemu
synowi wolność, której zdecydowanie pragnął i czerpał z niej jak tylko się
dało. I, nie ukrywajmy, i ja sobie korzystałam na tej jego wolności, hm.
- Veronica nie jest twoją
prawdziwą siostrą, prawda? – powiedział po chwili, a ja automatycznie
popatrzyłam mu w oczy.
- A co?
- Nie jesteście do siebie
podobne z wyglądu, do ojca też nieszczególnie. Ona do matki jest podobna, po
kim ty masz urodę?
- Ano widzisz, to
zaliczymy do wybryków mojego ojca! – Uśmiechnęłam się. – Mój tatuś najpierw
związał się z pewną Astrid, która była rzekomo w stu procentach Szwedką, choć
nie wyglądała na taką. I tak wyszło, że ona mnie urodziła, ale ja jej nie znam,
od zawsze byłam tutaj, w Los Angeles. Matki też nie widziałam nigdy. Tak czy
inaczej, niedługo potem się urodziła Veronica, której matka jest Włoszką i żoną
ojca, jej się udało. I się jakoś trzymają. - Pokiwałam głową. – Tak w skrócie.
- Czyli ojciec jest
zapatrzonym w Europejki romantykiem, który nie wraca w swoją przeszłość? –
Zaśmiał się i robiąc to, ja dyskretnie zdychałam gdzieś wewnątrz siebie.
- Dokładnie tak, piękne
porównanie, sama go czasem używam.
- Tak czy inaczej,
prawdziwą matkę piękną musiałaś mieć. – Uśmiechnął się, mierzwiąc mi włosy.
- Dzięki…? – Zaśmiałam się
i pokręciłam głową.
- Jesteś czasem strasznie
niepewna, zauważyłem.
- Nieufna bardziej.
- To też prawda, ale może
się do mnie bardziej przekonasz jeszcze. – Znów uśmiech.
- Tobie chyba ufam w
pewnym sensie. Ale nie wiem sama, dlaczego. Nie znam cię jakoś bardzo długo.
Zresztą nieważne. – Speszyłam się wtedy, to było okropne. Nie wiedziałam, co
powinnam mu powiedzieć i jak, ale naprawdę nie należę do szczególnie ufnych
osób, choć jego moja bariera nie obejmowała z aż takim rygorem jak innych. Nie
miałam nigdy problemów z mówieniem o sobie obcym, ale były pewne sprawy,
których nikomu bym nie powiedziała, starałam się nie rozmawiać o nich nawet z
sobą samą. A odnosiłam wrażenie, że on by owe sprawy przyjął i ja nadal bym
była spokojna.
Moja poprzestawiana intuicja z instynktem
podpowiadały mi, że on jest osobą, której ja zaufać bym mogła i na tym nie
ucierpieć. A ci moi dwaj wewnętrzni pomocnicy raczej mnie nie zawodzili.
- Dobrze, że tak mówisz.
- Tak?
- Pewnie, przecież bym
nie skłamał.
- Fakt. – Uśmiechnęłam się
i spojrzałam na zegar, wstałam. – Dobra, bo się zasiedziałam.
- Wpadaj kiedy chcesz.
- Raczej skorzystam...
- I utrzymuj nadal wersje,
że ja i moi koledzy jesteśmy, dla pozy, amatorskim gangiem i sprzedajemy jakieś
gówno, wtedy koleżaneczki młodsze do nas się nie zlatują. I za rok przekażesz to siostrze. – Uśmiechnął się i pokręcił głową, widząc moje zdezorientowanie. - Takie plotki wśród pierwszaków krążyć
niedawno zaczęły, dłuższa historia, a tobie się chyba śpieszy?
- To mi wyjaśnisz kiedy
indziej, dobra, spadam. Cześć i dzięki. – Odwzajemniłam uśmiech i wyszłam z
pokoju, potem z domu.
I to był mój chytry blef, nigdzie mi się nie
śpieszyło, ale sytuacja mnie przestała i nie mogłam dalej siedzieć z nim twarzą
w twarz. Nie czułam się zakochana, ale pomiędzy nim a mną latała jakaś dziwna
energia, która mnie przytłaczała. Pękałam, a pękać nie lubię i nie lubiłam.
Potrzebowałam złapać oddech życia przed Wigilią w rodzinnym gronie. Była
czternasta, więc miałam jakieś cztery lub pięć godzin. Poszłam do miasta, gdzie
pozostawiłam resztki swoich pieniędzy. I potem zrobiłam coś, co zdarzało mi się
nieczęsto.
Czułam się biedniejsza niż kiedykolwiek wcześniej
pod wieloma względami, ale niestety do tej pory mnie nęka i zastanawia, czym to
było spowodowane i dlaczego tylko raz.
***
- Ładnie to jest tak
włóczyć się ze starszym kolegą po mieście, podczas gdy w domu pewnie zawzięte
przygotowanie do świąt są, co?
- O ile się nie mylę, to
i ty powinieneś teraz latać z rodziną po kuchni i zajmować się takimi
przyziemnymi rzeczami, a chodzisz po mieście z młodszą koleżanką, to chyba też nie za
ładnie, hm? – Pokazałam mu język.
- Cofam pytanie, dobraaa.
– Pokręcił głową i zrobił to samo, co mnie w jakiś sposób rozbawiło.
Danny był osobą niezwykle energiczną, otwartą,
zabawną i kochaną. Był w drugiej klasie liceum, kiedy się poznaliśmy, ale nie
było to żadną przeszkodą dla naszej znajomości. Niektórzy licealiści traktowali
młodszych jak gorszych od siebie samych, nawet wtedy, jeśli dzielił ich tylko
rok. Mnie i jego dzieliły zatem dwa lata, ale byliśmy jak równy z równą.
Poznałam go chyba przez Victora, o ile dobrze pamiętam. Oni i jeszcze kilku
kolegów byli czymś w deseń wilczego stada, ale bez przywódcy. Oni nie typowali
się i nie klasyfikowali ludzi na jakichś śmiesznych pozycjach. Starszy równa
się lepszy, młodszy to słabszy – nie. Tak nie było. I my z Alice też tak nie
robiłyśmy, a zatem się dogadaliśmy bez większych problemów, choć początki były
dość specyficzne, no ale to teraz nie jest istotne.
- Chcesz iść do naszego
liceum, tak swoją drogą? – spytał mnie, a ja poczułam się dziwnie
dowartościowana. To zabrzmiało jak prośba.
- Tak, no tam mi będzie
najlepiej, bo mam znajomych, mam najbliżej i…i w ogóle.
- Tak właśnie
podejrzewałem, że mamy na to jakiś wpływ.
- Przeceniasz się, mój
drogi!
- Nie, ja tylko jestem
dobrym obserwatorem.
- Ach, tak uważasz?
- Nie sam sobie to
wymyśliłem, już to słyszałem kilka razy. – Zaśmiał się i położył mi dłoń na
ramieniu.
- Podasz jakiś przykład,
który mnie dotyczy, skoro tak?
- A na przykład, że za
każdym razem jak się ciebie pytam, czy gdzieś ze mną samym albo ze mną i kimś
jeszcze nie wyjdziesz, to zawsze się zgadzasz, ani razu jeszcze nie
zaprotestowałaś.
Popatrzyłam wtedy na niego wielkimi oczami,
ponieważ nie byłam przyzwyczajona do tego, że ktoś mówi mi o czymś takim prosto
z mostu i bez skrupułów. Co więcej, byłam w szoku, bo rzeczywiście coś takiego
się działo, nigdy mu nie odmawiałam, choć udawałam obojętną. Że też sama nie
zwróciłam na to uwagi, byłam w szoku.
- Nie wiem, czy powinnam
to teraz przemilczeć i zapomnieć. Czy też wymyślić zaraz jakąś ciętą ripostę i
ci nią dowalić…
- Za prawdę chcesz mnie
karać?
- Wkurwiasz! – Zaśmiałam się
i odwróciłam od niego, szybkim krokiem zaczęłam się oddalać. Liczyłam, że zaraz
za mną pobiegnie i naturalnie się nie pomyliłam. Wszyscy reagowali tak samo,
każdy. Znany i sprawdzony trik, nie mam racji?
- Ej, aż tak źle może nie
jest ze mną! – Śmiał się, kiedy w końcu mnie dogonił, a trudne to nie było. –
Przecież to nie zarzut.
- A ja wiem przecież,
zresztą…nie ma co, jak kogoś lubię to chyba normalne, że z nim wychodzę. Poza tym…ty inny jesteś. Od
nich. Trochę, takie mam wrażenie przynajmniej, ale może dlatego, że z tobą się
najbardziej zadaję.
- Inny myślisz? Czemu?
- No bo…nie wiem sama,
taki się najbardziej ludzki mi wydajesz. Energiczny, pozytywny. Tak nie jest?
Jest chyba. – Uśmiechnęłam się do niego lekko, potem szerzej, jak odwzajemnił.
- Staram się, w zasadzie
to masz może rację, w sumie nie mam powodów, żeby być innym. – Zaśmiał się. –
Do której masz czas?
- Tak do siedemnastej…?
- To możesz wracać, w
sensie możemy, odprowadzić cię kawałek mogę.
- Jak miło, pewnie.
Wracaliśmy wtedy śmiejąc się z wielu rzeczy, z
których jakieś pięćdziesiąt procent społeczeństwa i sto procent rodziców by się
nie śmiało, a nawet gardziło. Powiedziałam mu o wczorajszej akcji ojca z tymi
fajkami, w życiu nic, co powiedziałam nie brzmiało bardziej żałośnie od tego, aż
mi było wstyd. Nie za siebie, za niego. Paranoja, chyba do końca życia to słowo
będzie mi się kojarzyło z tamtym wieczorem. On z kolei mi powiedział, że ma
spokój, bo mieszka tylko z matką, która jest wyjątkowo wyrozumiała (aj,
zazdrości!) i tolerancyjna dla młodego pokolenia. On sam był taki normalny, aż
podejrzane. Miły, ale ze swoimi zasadami, nie brał żadnego syfu, zachowywał się
przyzwoicie. Czułam, że był dla mnie kimś ważnym, ale to nie była jakaś miłość.
Wtedy przynajmniej. Miałam w nim brata, na którym mi zależało mimo krótkiej
znajomości. Nie chciałam jednak tego kończyć, o nie.
***
Wigilia roku 1975 minęła
nam jednak dobrze. Ojciec chyba puścił w zapomnienie swoje zachowanie, nasze
wykroczenie. My to przemilczałyśmy, by nie wzniecać nowego ognia i jakoś
poszło. Relacje znów nam się ułożyły. Do czasu przynajmniej. W zasadzie kolejne
dwa lata minęły nam na zabawie w kotka i myszkę z rodzicami, nic poza tym. Byli
jak wulkan, który wciąż niespodziewanie wybuchał, wylewając się prosto na nas.
Dlatego też musieli się, chcąc czy nie, pogodzić z tym, że wyprowadziłyśmy się
oficjalnie zaraz po liceum.
Kiedyś trzeba było zacząć żyć na własne
życzenie.
***
Upraszam się o wciskanie reakcji, dziękuję i pozdrawiam.
Cudowne :D :D :D :D :D :D :D
OdpowiedzUsuńNarodził się rozdział 13.
OdpowiedzUsuńZapraszam!
http://one-rainy-dream.blogspot.com/2014/04/rozdzia-13-to-nie-to-czego-szukasz.html
jest zajebisty. miałabym małą prośbę...mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach? Oczywiście jeśli to nie problem ;)
OdpowiedzUsuńO, jest mi bardzo miło, że się podoba - to raz.
UsuńA dwa - pewnie, jak tylko coś dodam, to dam Ci znać.
Dzięki raz jeszcze, dla mnie to ważne.