Po dwóch tygodniach jestem znów, przepraszam, że się opóźniłam, ale siła wyższa. Staram się dodawać wszystko to regularnie.
* *** *
***
Siedzę i strzepuję popiół z wypalonego już do
połowy papierosa. Marlboro, kto mi zabroni? Wszyscy to palą, wszyscy to palili,
teraz się podniecają tymi fajkami, nie mam pojęcia, dlaczego. To, że są dobre
jeszcze chyba o niczym nie świadczy, jest wiele dobrych rzeczy poza nimi.
Patrzę na szare gródki na końcu, które chwilami prześwietla pomarańczowe światełko od
papierosa, patrzę jak spadają do szklanej popielniczki, kiedy ja uderzam lekko palcem
w tego cholernego peta i uświadamiam sobie, że niemalże identyczny ruch
wykonywała to X lat temu kobieta, od której usiłowałam niezdarnie pożyczyć
zapałki. Jakie to było głupie, chociaż wtedy było to mistrzostwo w moim i
siostry przedsiębiorczym fachu, zabawne. Jak te dzieci szybko rosną, jak szybko
schodzą na złą drogę i jak szybko się na tym potykają.
Patrzę w okno, pada deszcz. Wyjątkowo
dziś brzydko. Ale ta pogoda jest związana z tym papierosem. I znów na niego
patrzę. Z zażenowaniem. Tak samo patrzył na paczkę fajek nasz ojciec tego
pamiętnego dnia, w którym przyłapał swoje aniołki na podpalaniu.
- Co wam, do jasnej
cholery, strzeliło do głowy, żeby w ogóle to ruszać? – Machnął na nas nerwowo
ręką i w końcu wskazał nią na swoją
paczkę z papierosami, która tu była rekwizytem. To było chyba największe
przedstawienie, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłam. Co prawda były bardziej
agresywne wymiany zdań, ale ta była pierwsza taka i jedyna w swoim rodzaju.
Zaczęło się wtedy, powiedzmy. I w dodatku sama sceneria tego, no sami oceńcie:
w tle stoi choinka poubierana w najróżniejsze bombki, które w dodatku w ogóle
do siebie nie pasowały, jakieś już ledwo dające radę lampki ‘świąteczne’,
telewizor grający w tle, ciemno za oknem, nawet uliczne lampy i blask miasta
wtedy nie oświetlał naszego domu. Ojciec zakrył go swoim bulwersem. W zasadzie
poza jego dudnieniem i cichym, sporadycznym stukaniem kropelek deszczu, nie
było słychać nic z wyjątkiem niezupełnie spokojnych oddechów, mojego i Alice,
oraz smutnym i regularnym wzdychaniem matki.
- Nie powiesz mi, że
znasz kogoś, kto pierwszy raz sobie zapalił na studiach albo po skończeniu
liceum? – Alice spojrzała najpierw na mnie, a potem na ojca i uniosła,
charakterystycznie dla siebie, brew.
- Udam, że tego nie
słyszałem.
- Odpowiedz, no śmiało.
Skoro my jesteśmy te złe, to co ci szkodzi odpowiedzieć? – powiedziałam w miarę
spokojnie i uniosłam lekko głowę.
- Nie poznaję was, na
litość boską, nie poznaję.
- Bo?
- Nie dość, że
paliłyście, to jeszcze przy jakichś melinach. Macie jeszcze całe życie, a już
się tym trujecie? – Znów wskazał dramatycznie na paczkę. Pff.
- To nie były twoje
papierosy – zauważyła i spojrzała znów na mnie, skrzyżowała ręce.
- Ani nie twoje zdrowie,
swoje już sam od dawna spalasz. – Pokręciłam głową.
- Ale wy jesteście moimi
dziećmi i wasze zdrowie jest dla mnie najważniejsze, w dodatku ja nie wiem,
skąd nagle takie odzywki. Pyskate małolaty przyłapane przez ojca na paleniu
papierosów. Ja bym w życiu nie pomyślał, że mnie coś takiego spotka.
- Jakie ty masz, tatusiu,
smutne życie.
- Nie tak was
wychowywaliśmy z mamą, nie tak chcieliśmy was wychować, może to ktoś was
zaciągnął na tego papierosa? W ogóle to były wasze pierwsze?
- Nie. Nie pierwsze i
nieostatnie.
- Co to miało znaczyć?
- Skąd w tobie jest tyle
takiej durnej nienawiści nagle? – Alice założyła nogę na nogę i pochyliła się
lekko do przodu.
- A to? Co to miało
znaczyć?
- Nie każ nam jak
dzieciom powtarzać wszystkiego, co powiedziałyśmy i tobie się to nie spodobało.
Już jesteśmy na tyle duże, że wiemy, co mówimy i jesteśmy na tyle duże, że
myślimy nad tym, co robimy i zdajemy sobie sprawę, że jak będą jakiekolwiek
konsekwencje, to wina nie spadnie na ciebie ani na mamę, tylko na nas i naszą
głupotę.
- Schodząc na wasz poziom,
mógłbym cię spytać, czy długo nad tym myślałaś. Dziwnym trafem przyłapuję was
na tym akurat po tym, jak jedna z was, ty, poszła do liceum. – Pokręcił głową i
spojrzał na mnie. – Ona ci to dała? – Znów wskazanie na fajki.
- A czy ona jest moją
niańką czy kimkolwiek takim, żebym szła za nią jak ten baran, ślepo? –
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Wkurwiłam się wtedy. Potraktował mnie
niepoważnie, już nieistotne, że chodziło o papierosy. Czasy, kiedy jedna robiła
kropka w kropkę to, co druga skończyły się już dawno. Ponad dziesięć lat temu,
może troszkę więcej. Nienawidzę, kiedy ktoś mi mówi, że kogoś naśladuję.
Nieprawda, nie naśladuję jej ani nikogo innego. Mówiąc mi coś takiego, zawsze
odnoszę wrażenie, że ktoś zarzuca mi, że ja nie mam swojego zdania ani mózgu,
zdolności używania go w miarę sprawnie. W życiu, absolutnie! – Do szału mnie
doprowadzają takie głupie pytania, dobrze wiesz, że nie robię tego, co inni.
Wszystko to, co robię, robię z własnej i NIE PRZYMUSZONEJ WOLI, ROZUMIESZ? –
Uniosłam się, emocje sięgały tego pieprzonego zenitu.
- Nie podnoś na mnie
głosu!
- Ale to ty robisz
problem z niczego, no kurwa, nie wierzę, że nie robiłeś w młodości NIC
głupiego! – powiedziała TO.
- A kto opowiadał kiedyś
znajomym o tym, jak opił się za miastem i kilka dni do domu nie wracał? Nie
patrz tak na mnie, słyszałam, co opowiadasz znajomym. – Wydało się, dziecko
podsłuchiwało!
- W zasadzie, to nie masz
za wielkiego prawa do tego, by nas tak teraz traktować, za wyjątkiem tego, że jesteś ojcem. Wiesz czemu? Bo
się nami średnio interesujesz i nie powiesz, że nie. – Podchwyciła pomysł na
szybkie i wymienianie zarzutów, ciskanych prosto w niego.
- Zawsze chciałeś mieć
takie świetne, przykładne córeczki. Ale w ogóle nigdy nie było takiego
zainteresowania, co z nimi poza tą szkołą. ‘’Wychowaliśmy was z mamą inaczej’’,
o serio?
- Mnie nie wychowałeś z
MAMĄ, z całym szacunkiem. – Spojrzała szybko na moją matkę, nie chcąc jej tymi
słowami urazić, nie ona była tu winna.
- W ogóle nam nie
powiedziałeś, że coś jest nie tak z mamami, tylko same zauważyłyśmy, że za wielkiego
podobieństwa w urodzie to między nami nie ma. – Zmarszczyłam brwi.
- A poza tym, sam palisz!
Mogłeś się domyślić, że nastolatki mają tendencje do pchania się po rzeczy,
które są im zbędne.
- Sam nim byłeś, takim
nastolatkiem. Pijackie zapędy, pamiętasz?
- I w ogóle, sam nam
kiedyś powie…
- Dobra, starczy –
powiedział nagle, przerywając jej i zmroził nas wzrokiem. – Idźcie już do
siebie i jak macie coś takiego mówić, to nie mówicie nic, jak macie palić, to
nie w tym domu.
- Ty też palisz w tym
domu – zauważyłam dyskretnie.
Jednak dyskrecja nie wypaliła – odwrócił się
do nas napięcie i jak robot wskazał ręką na schody.
- Powiedziałam na górę i
to JUŻ, natychmiast! Póki mieszkacie w moim domu to macie za OBOWIĄZEK SŁUCHAĆ
I PILNOWAĆ SIĘ ZASAD, które WASI RODZICE tutaj ustalają. JUŻ! – huknął. My zaś
siedziałyśmy jak takie dwa kamienie, które ktoś położył na krzesłach,
zamurowało nas. Pierwszy raz to my doprowadziłyśmy go do szału. Stał i patrzył
gdzieś ponad naszymi głowami, a my z kolei patrzyłyśmy tak na niego,
patrzyłyśmy jakby był co najmniej niezrównoważonym psychopatom. Chociaż po
jakimś tam czasie uznałam, że nim jest, ale mniejsza z tym teraz. Minęło z pięć
minut, aż wstałyśmy i udając wielką obojętność i opanowanie, poszłyśmy dumnie
po schodach i wchodząc do jednego pokoju, mojego tym razem, z impetem
trzasnęłam drzwiami.
Tak w ramach podkreślenia naszej obojętności i
spokoju.
***
Siedziałam na parapecie w pokoju Veroniki i
patrzyłam przez okno na wiecznie dudniące miasto, które tej nocy wydawało mi
się wyjątkowo przez mnie znienawidzone. To było taką zabawną ironią, to
wszystko. Z jednej strony LA od dawna cieszyło się pewnego rodzaju ,,złą sławą’’.
Tak wielu tu grało, a ilu zostało na zawsze przez głupotę. Głupotę… Wielu
chciało mieszkać w Mieście Aniołów (o zgrozo) pić tu, palić tu, kochać,
pieprzyć, wszystko – żyć. Tu się żyło, nie istniało. Jest różnica? Jest. Co
drugi nastolatek w tym mieście wydawałby się być zwykłym skurwielem i
zwyrodnialcem, który mógłby bez skrupułów zabić swego ojca i pieprzyć swoją
matkę, według przykazania Jima Morrisona, tak śpiewał z The End, nie mam racji?
Nie mogłam w stanie zrozumieć, że tata zrobił nam kazanie na temat papierosów,
których wcale nie paliłyśmy dużo. I w zasadzie nie mogłyśmy nic zrobić, bo
przecież jakbyśmy mu powiedziały, podpierając się na nieskomplikowanych
wyliczeniach, ile papierosów przypada nam na dany okres czasu, i tak by nam nie
uwierzył. Założę się, że był przekonany, że jarałyśmy spokojnie paczkę na
głową, i to tygodniowo – a może i mniej. Paranoja, nie sposób było wtedy NIC
zrobić. Przyłożyłam głowę do zimniej szyby, potem odwróciłam ją w stronę łóżka,
na którym Veronica leżała z podkurczonymi nogami i tępo patrzyła w sufit ze
skwaszoną miną. Pewnie myślała o tym samym, w zasadzie nie widziałam niczego
innego, o czym osoby w naszej sytuacji i wieku mogłyby wtedy myśleć.
W pewnym momencie podniosła się i usiadła po
turecku, patrząc w moją stronę. Przekręciła głowę i otworzyła usta, jakby
chciała coś powiedzieć, ale nie powiedziała nic. Odgarnęła blond włosy z twarzy
i otworzył usta znów.
- Takie mam jedno
pytanie.
- Dajesz – odparłam i
kiwnęłam głową, odwracając się bardziej w jej stronę.
- Za ile chcesz się stąd
wynieść?
- W sensie, że z domu?
- Tak.
- Nie wiem, najpóźniej po
tym, jak skończę liceum. To jest mi najwygodniejsze.
- Nie myślałaś, by
wcześniej? By uciec, nie wiem?
- Pytasz po prostu? Czy
coś sugerujesz?
- Nie wiem już sama,
pogubiłam się. – Pokręciła głową i zmarszczyła lekko brwi. – Bo jak o coś
takiego nam zrobił awanturę życia, to pomyśl sama, co będzie dalej, jeśli o
czymś się dowie.
- Nie wiem, nie mam za co
żyć, nie chcę się nikomu na głowię zwalać, nikt mi teraz nie da poważnej
roboty, nie wiem sama.
- Nie mówię nic na
poważnie, po prostu pytam z czystej ciekawości, spokojnie.
- Ale dałaś mi coś do
myślenia, w zasadzie. – Założyłam włosy za ucho. – A ty? Kiedy chcesz rzucić to
miejsce w cholerę i żyć po swojemu?
- Jak najszybciej w
zasadzie – odpowiedziała od razu, ale potem zamilkła. – Tylko, że też nie wiem
jeszcze sama, co i jak.
- Może mi się uda
stypendium jakieś dostać… - Uniosłam brew i uśmiechnęłam się lekko, choć
wiedziałam, że raczej go nie dostanę. Uczyłam się dobrze, ale nie aż tak
dobrze, by dali mi stypendium.
- Mi się nie uda, nie
dadzą mi za nic, nawet jakbym same najlepsze oceny miała, nie ma szans. Wiem,
że nie. Poza tym, nie chce mi się. I nie wmówisz mi, że ty będziesz siedzieć i
wkuwać to wszystko tylko dla głupiego stypendium.
- Nie, no już bez
przesady, jakoś inaczej sobie z tym można dać radę.
- Ale czekaj, bo
powiedziałaś, że nikt nie da ci poważnej roboty, czemu tak myślisz? Bo
nastolatka spieprzy, bo jest głupia i można jej płacić i się nie
zorientuje? - powiedziała po chwili.
- W zasadzie, to tak.
- A po znajomości?
- W sensie, że popytać
znajomych, którzy pracują?
- Tak, użyłaś jednego
trafnego słowa, kluczowego.
- Znajomi?
- No, no…myśl dalej. –
Uśmiechnęła się dumie. Patrzyłam na nią kilka sekund i zrobiłam to samo, a ona
zarzuciła włosami i spojrzała na mnie z dumą. – Już masz to?
- Pewnie – zaśmiałam się.
– Ale nie wiem, czemu o tym nie pomyślałam przedtem.
- Bo ty o tym konkretnym
znajomym nie myślisz jako o kimś, kto ci załatwi pracę. – Pokazała mi język.
- Ty jesteś wredna,
mówiłam? – Siadłam obok niej i popchnęłam ją, śmiejąc się.
- Nie jestem, ja po
prostu jestem baczną obserwatorką!
- Ja też!
- Ach tak?! – Pchnęła i
mnie. – Proszę o przykład!
- Czekaj, jak on miał na
imię…
- Kto znowu?
- Przykład!
- Nie mam pojęcia o czym
mówisz! – Śmiała się bardziej, czyli wyczuła, że ja wiem.
- Danny…?
- O ty, kurwa, skąd
wiesz?
- Bo faceci plotkują
bardziej niż laski chwilami. – Uśmiechnęłam się do niej.
- On ci powiedział?
- Pewnie!
- To ja z nim inaczej
jeszcze porozmawiam. – Zaśmiała się i podniosła się z łóżka, wstała i spojrzała
na mnie. – Lepiej się bój!
- Ja? Ja nie mam czego,
ja się mam prawo teraz tylko cieszyć, ty zresztą też.
- No ja mam… -
Uśmiechnęła się i spojrzała w stronę okna. – Idę się wymyć.
- Okej, tylko szybko. –
Popatrzyłam jak wychodzi z pokoju i wstałam, siadając znów na parapecie. Nie
podejrzewałam, że coś, co zaczęło się raptem we wrześniu, rozwinie się tak
szybko. Ale poszło, to mnie cieszyło. Cieszył mnie wtedy fakt, że jutro miała
być wigilia i że komuś chyba na mnie zaczynało zależeć. Wszystko zapowiadało
się pięknie, nic nie miało prawa mi wtedy tego niszczyć, tak myślałam.
A to, że nie wyszło, to już inna sprawa.
Ojciec znów wybuchł. Wybuchło i serce, nawet dwa. W sumie trzy, cztery.
Cztery
serca poszły się pieprzyć, ale życie toczyło się dalej, no bo co innego miało
robić?
* *** *
Proszę o samą reakcje, wiem, że ktoś czyta, nie każę Wam się mi ujawniać, po prostu chcę wiedzieć, czy się komuś podoba. Jedno kliknięcie, nie więcej.
Proszę bardzo, reakcja: cudowne, jak zawsze, jak cała reszta xD pisz dalej, oczywiście :D
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy mam Cię informować, nie wiem, czy będziesz miała ochotę czytać. Aczkolwiek u mnie na blogu jest dostępny pierwszy rozdział nowego opowiadania. Serdecznie zapraszam.
OdpowiedzUsuńPóki co za dużo się nie dzieje, ale to dopiero początki. Wynagradzają za to charaktery dziewczyn, już zdobyły moją sympatię. Czekam na kolejny rozdział. :-) /Claudia
OdpowiedzUsuńZapraszam na rozdział 12. :)
OdpowiedzUsuńhttp://one-rainy-dream.blogspot.com/2014/04/rozdzia-12-nie-martw-sie-skarbie.html
Pięknie.
OdpowiedzUsuńZarąbisty rozdział. Bardzo polubiłam dziewczyny :| czekam na III
OdpowiedzUsuń