piątek, 7 marca 2014

But you won't fool the children of the revolution

Gdyby były jakiekolwiek wątpliwości - przeurocze nasze siostry opiszą wam tu po swojemu postacie ich życia.


* *** *
***


 Zaczynając od takich typowych informacji, powiedzieć o niej mogę tyle, że urodziła się na początku grudnia 1959. Alice Madeline Harrison-Lee, która jak widać nie chciała się pozbywać panieńskiego nazwiska. Z rzeczy ciekawych, ciekawym można nazwać jeszcze to, że nazywamy się co prawda siostrami, ale tak naprawdę tylko ojca mamy jednego. Jej matka urodziła ją i oddała mu dziecko, bo nie chciała jej wychowywać z jakichś tam swoich powodów, nie ważne. W każdym bądź razie ona wróciła do Szwecji, a ojciec z małą i z moją mamą mieszkali w Los Angeles (i po niedługim czasie urodziłam się ja). Tak czy inaczej, biografię ewentualną jej zostawię, powiem o osobie samej w sobie. 
 Mówi, mówi, mówi dużo. Chaotycznie dość, czasem gestykuluje przesadnie, ale mówi z sensem, więc można wybaczyć to jeszcze. Uzdolniona (haha) manualnie, że tak powiem. Ale szczerze, naprawdę. Specyficznie, bo specyficznie, ale tak. Jak było wspomniane, jest zupełnie inna z wyglądu, ale łączy nas to, że obydwie jesteśmy niziutkie, to raczej po matkach mamy. Małe jest piękne. Kocha Stonesów, Deep Purple, Rainbow, Morrisona. Klasyki kocha, tak to może nazwę, chyba dobre słowo. Ponad to sobie śpiewa, gra czasem na tej pieprzonej i nigdy niedostrojonej gitarze. Rzekomo jej nie da się nastroić, ale pamiętam, że kiedy przychodził ktoś, kto grał – nagle się dało, ale nieważne. Nie wiem jeszcze, skąd się biorą pewne zainteresowania, ale interesuje się historią Europy i wierzeniami przeróżnymi. I tu też jest cecha łącząca, bo historią i ja się interesuję, ale skupiam się na swoim kontynencie, na Ameryce. Co kto lubi. 

 Jako osoba, która na dobrą sprawę żyje z nią od urodzenia, to mogę powiedzieć, że miałyśmy razem dobre dzieciństwo i okres dojrzewania. Zresztą, dorosłe życie też mamy. Było wiele zgrzytów rodzinnych, przez to, co robiłyśmy. Co ja robiłam pod wpływem jej, co ona zrobiła przeze mnie. Dużo takich niezupełnie przyjemnych sytuacji było. Bo jej kolega coś tam coś - tam, a bo ma swój rozum, a bo ja i ona to co innego, a bo my nie możemy…rodzina. 
 I, śmieszne to może być, ale luteranka. Odkąd znalazła to, uznała, że ten system jest najbliższy temu, w co wierzy i że tego chce. Może ja kiedyś też coś znajdę, nie wiem, jak to działa. Może jest jednak, może nie ma. 
***

 Wymyśliła schemat, to ja go podtrzymam, będzie łatwiej. Veronica Elizabeth Sixx, której panieńskim nazwiskiem JEST Harrison, wymazuje je z pamięci powoli, ale z mojej nie wymaże. Urodziła się tak w zasadzie cztery miesiące później, pod koniec marca ’60. Wspominała o tym, że matka mnie nie kocha, dlatego też ‘mamo’ mówię na jej biologiczną mamę właśnie, ale chyba to jest normalne. Tak czy inaczej, nasz szanowny tatuś miał słabość do Europejek, bo Veronica z kolei jest w połowie Włoszką. Jednak nie da się powiedzieć, że to tak widać. Kiedy stoję obok niej, ktoś powie innemu, że jedna jest Szwedką, druga jest Włoszką, to na 90% podejdzie do złej. Dlaczego – widać na załączonych obrazkach. W każdym bądź razie, na Włoszce podboje się skończyły, w końcu potomkini sama Europą mogłaby być, jeśli wiemy o co chodzi. 


Ma w sobie taką dziwną tendencję do częstego szukania dziury w całym. Nie wiem, czy bierze się to z ostrożności czy z czegoś jeszcze innego, ale to jest cenne, jakby na to nie patrzeć. Osoba z zewnątrz musi mieć tylko dobre podejście, inaczej nie zrozumie. Wiem, co mówię. Potrafi się dobrze i całkiem dyplomatycznie bronić i formułować pewne stwierdzenia, o czym nigdy jej chyba wprost nie powiedziałam, bo wolałam trzymać ją w nieświadomości, ale się wydało. Jest nieziemsko zakochana w Fleetwood Mac, od młodej nastolatki to ma, zwłaszcza Mick jej mąci w głowie (ma w sobie coś to imię, hah!). Sama jego osoba wpłynęła ‘artystycznie’ na nią do tego stopnia, że zaczęła się uczyć – ze skutkiem – grać na perkusji. Były zespoły, wspólne, niewspólne, wszystko było. Było. Wspomniała, że historii uczyć się mogła, może nadal, ale już na własną rękę. Tak, to prawda. O Ameryce wie wszystko, powiedzmy. Mózgi też mamy podobne. Nigdy naukowców z nas nie robiono, humanistki. I jeszcze to jest taka mała hipokrytka. Z jednej strony panicznie boi mi się duchów i takich różnych paranormalnych rzeczy, ale z drugiej strony potrafi i potrafiła całą noc siedzieć i czytać o takich chorych rzeczach. Gdyby się jeszcze nie bała. Ba, złodziejka! Moje książki kradła z mojego pokoju i nigdy potem nie wracały do MNIE. ,,Co twoje, to moje’’ – powiedziała. Jasne. Pff!
 Co do rodziny – ma rację. Z pewnością lat młodości nie zapomnę nigdy, nie takiej. Dzieci wyklęte. Córeczki. Córunie. Nie. Pamiętam, że żyło się normalnie, ale potem pojawili się starsi koledzy i poszło. Życie z wiekiem o końcówce ‘naście’ jest wspaniałe. Ile to razy nie kryła mnie, a ja jej przed wzorowym ojcem i matką? Ile razy jedna przez drugą od nich nie obrywała? Ile razy było inaczej, niż ambicje rodzicielskie chciały? Lepiej – kiedyś w ogóle dobrze było z tym? Ha, chyba nie. 
 I o ile z ‘dziwactw’ u mnie o luteranizmie, to ja u niej powiem o żużlu. Nie wiem sama kiedy, jak, gdzie i dlaczego, ale ma obsesję na punkcie tego sportu. Nie rozumiem tego, ale naprawdę to kocha. Niespełniona jeździecka dusza, haha!
***

 Panów niezupełnie da się zamknąć w takim ‘szablonowym - nietypowym’ CV. Jeden jest mój, drugi jest Veroniki. Chyba jasne już jest, który jest czyj. Nie chcę o nich specjalnie dużo tu powiedzieć, bo w trakcie wszystko wyjdzie na jaw, to są trudni i nieprzewidywalni ludzie. Poznałyśmy ich w niby prostych sytuacjach, ale oni (a według nich i my) mieli w sobie coś, co jednak zaintrygowało. Miłość mimo wszystko w całej historii, którą wam przytoczymy tu gra tylko drugo, może trzecioplanową rolę. Jest ważna, ale nie najważniejsza. Rodzina jest już nieco inną sprawą. 

 Jak zostało trafnie powiedziane – nie wszystko tu kręcić się będzie pomiędzy mną a Nikki’m, Alice a Tommy’m. Panowie są dla nas kurewsko ważni, ale oni dołączyli do naszego życia. Są dodatkiem, a my chcemy się skupić przede wszystkim na rzeczach, które są z nami od samego początku. Może za dobitnie powiedziane, ale nie mam słowa. Generalnie staram się mówić prosto, jeżeli o konkrety chodzi, ale przecież każdy się czasem zapomina

- Oni są przede wszystkim nieokrzesanymi…
-...napalonymi...
-...zboczonymi...
-...niewyżytymi...
-...wrednymi...
-...zwierzętami. Ale i potrafią się:
- zatroszczyć...
- ...poczuć...
- ...zrozumieć...
- ...pożałować...
- ...pokochać...
-…być.
- Nie są źli, na dobrą sprawę.
- To znaczy.no są.
- Racja. Ale nie tak jak się wydawać by mogło.
- Teraz dobrze.
***


 A to jest mój Dave’uś. Mój kochany braciszek, którego poznałam bardzo przypadkowo. Otóż, kiedyś wkurwiłam się na męża do tego stopnia, że zostanie w jednym domu razem z nim byłoby głupotą, także wyszłam i poszłam przed siebie. Ale tym razem tak naprawdę przed siebie, trafiłam do jakiejś dzielnicy LA, której nie znam. Nie znałam i wtedy. Absolutnie nie wiedziałam, gdzie jestem. Zgubiłam się. I wtedy poczułam, że ktoś mnie złapał za ramię. No i w naturalnej kolei rzeczy się odwróciłam i zobaczyłam jego – Dave’a McClain'a. Jedna z najbardziej nietypowych i doświadczonych życiowo osób, jakie kiedykolwiek udało mi się poznać, a biorąc pod uwagę tych wszystkich, którzy się przez moje życie przewinęli, to sporo ich było. A on się zdecydowanie wyróżnił, jest niesamowity, mogę powiedzieć. Uwielbiam z nim siedzieć gdzieś w klubie, pić i gadać. Albo u mnie w domu i pić i rozmawiać. Albo odwiedzać go ewentualnie w warsztacie samochodowym, w którym to pracuje.
 Ogólnie rzecz biorąc, to jest biedny, niekoniecznie pod względem materialnym. Ma blisko 28 lat, kiedy miał jakieś...21 czy 22, to stracił w wypadku dziewczynę. Wpadł w nałóg, brał. Typowe, można rzec. Szkoda. Nie miał nikogo przez te kilka lat, ale gdzieś pod koniec ’83 poznał sobie jakąś nową dziewczynę, skończył ze śmiercią i...może miłość znów ma sens. Mówiłam i wiedziałam, że jakaś będzie, kiedy on mi tak zawzięcie przeczył, ha! Kobieca intuicja jak zawsze niezawodna w końcu. Szczęścia chyba.
 On jest takim moim skarbem. Bardzo ważną rolę odegrał kiedyś i odegra pewnie nie raz, tak naprawdę jest jedynym przyjacielem spoza rodzinnych kręgów. Cztery lata nas dzielą, ale co za problem? – żaden.
 Ta relacja ma przyszłość. I Nikki nie jest zazdrosny, ha.
***


 Mark Daniels jest taką przeuroczą, nieogarniętą, niezdarną i roztargnioną osóbką, że nie było sposobu, bym go nie pokochała. Taka moja kula u nogi. Znam go od ’81, był praktykantem w Whisky A Go Go, gdzie mam z Veronicą przyjemność
pracować. Nigdy, ale to nigdy, nie lubiłam żadnego z nowych. Nienawidziłam ich, doprowadzali mnie do szału. Pałętali mi się tylko pod nogami i rozbijali raz po raz szkła, które dopiero co poprzecierałam i ustawiłam w rządku, od najwyższego do najniższego. I kiedyś właśnie weszłam za ladę i zobaczyłam go patrzącego na mnie, a w oczach był strach. Spojrzałam na ziemię i zobaczyłam na niej całą moją pracę w kawałkach. Wkurwiłam się niemiłosiernie. Ale popatrzyłam na niego znów i ta jego buźka mnie jakoś udobruchała. I chyba od tamtego momentu wiedziałam, że to jest mój człowiek. Młodszy ode mnie o rok, wyglądał wtedy na młodszego o jakieś pięć, ale nieważne – wyrobił się. Początki miał co prawda tam u nas ciężkie, ale wyrobił się i pracuje tam po dziś dzień. Czasem zdarzy mi się z nim gdzieś wyjść, pogadać. Rozmawiam z nim w pracy przeważnie, ponieważ zalicza się do grona tych ludzi, którzy nigdy nie mają czasu, bo po godzinach penetruje z ekipą każdy inny klub w LA, jak nie w całym stanie. Kraju. Ponad to, zmieniłam się wizualnie tak, że czasami go nie poznawałam. Z dnia na dzień. Teraz jestem już wyczulona. 
 Śmieszne, kochane i zagubione dzieciątko moje, hm.
***


- Słoneczko!!!
- I Mick.
- Co tak oschle?
- Taki jest.
- Cóż za zagranie.
- Wiadomo!
- Dobra, Słoneczko moje kochane! Oj, Słoneczko było jeszcze przed Nikki’m. Byliśmy razem jakiś rok, ale niestety passa miłości pękła, bo okazało się, że koledzy są o rangę wyżej niż ja, także…no cóż, w pokoju trzeba było to wszystko zakończyć. I tak naprawdę i ja i on, w ogóle wszyscy bardzo dobrze wiedzą, że gdyby nie jego dziecięce zachowanie, to pewnie byłabym teraz Neil, nie Sixx. Ale cóż, sam sobie to wybrał, jakby na to nie patrzeć. Jestem chyba typową kobietą pod tym względem, no przecież jak mam faceta, to chce go mieć z sobą, a nie z jakimiś degenerackimi kolegami, z którymi szlaja się byle gdzie i nie wiadomo tak w zasadzie co, gdzie i z kim robi. Ale za bardzo go kochałam, by zrywać kontakt. I teraz jesteśmy niespełnionymi kochankami tylko. Tulimy się, całujemy, tulimy...tylko nie sypiamy razem, o nie. Zmarnował swą szansę, no cóż!... Dobra, teraz ty! 
- Co ja mogę powiedzieć, Mick jest niesamowity. To znaczy...nie znam go, choć znam czwarty rok. Odbiega od reszty, mogę tak powiedzieć. Obydwoje przeżyliśmy krótką i niepewną miłość do siebie. To znaczy, że...no cóż, spaliśmy ze sobą raz, mój pierwszy, że tak dodam dla uściślenia, ale po fakcie uznałam, że nie tego szukam i się rozstaliśmy, choć razem nigdy nie byliśmy. Sama byłam w szoku po późniejszym obrocie akcji, gdzie mój obecny mąż wrócił wtedy do mnie, mimo że to ja go zostawiłam w dość głupi sposób. Miłość jest głupia, czyż nie? Tak. Ale Mick, on jest moim...ojcem. Nie wiem jak go nazwać, nie ma się co śmiać! Pomógł mi kilka(dziesiąt) razy. Kocham go chyba.
- Ile tajemnicy…
- Mówiłam, że masz się nie śmiać!
- Oj, no dobra. Przepraszam…po prostu to brzmi tak śmiesznie. Ale nic nie mówię, może i rozumiem nawet.
- Myślę, że tak, więc...no.
- Głupia kochana.
- Ooo...dobra, czułości potem.
 ***


- Ja pierdolę, jak ona mnie wkurwia.
- Suka.
- Lafirynda.
- Claudia-Anne Lacroix.
- Dziwka.
- Pieprzona księżniczka.
- Skąd się urwała?
- Tatuś Anglik i mamusia Francuska.
- Ta, kurwa, dwóch kolonizatorów niespełnionych.
- Nieudolne to takie...
- Urody dam francuskich nie ma.
- Gracji angielskiej królowej też nie.
- Dalej nie wiem, po cholerę tu przylecieli.
- Życie rujnować, ma kasę to sobie mogła pozwalać wtedy.
- Ale teraz my też mamy, a i tak wszystko pieprzy dookoła. Nie ma życia?
- A wygląda jakby miała?
- Niby nie...
- No właśnie.
- Wiesz, że w końcu przegra.
- Ale przecież...?
- Dalej bierze.
- O, a jednak. A co z afiszowaniem się odwykiem?
- Zwykła poza, to bzdura.
- Tak myślałam.
- Na pogrzeb bym poszła.
- Życzysz źle BLIŹNIEMU?
- W obronie własnej...
- Wybaczam no.
- Dobra, chyba tyle starczy?
- Wiadomo, że jest ‘tą złą’?
- Powinni się zorientować, w każdej dobrej historii jest zło, tak poza tym.
- A zatem sprawy organizacyjne zamknięte!
- Zaczynamy?
- Zaczynać możemy.
- W takim razie...stresuję się!
- Mam zacząć?
- Tak, zaczniesz ty – dobra. Ale wiesz od czego?
- Od tego, co mi mówiłaś?
- Tak!!!
- Dobra, to cicho już. Od tego zaczniemy. 


* *** *

Uprzejmie proszę o reakcje, dziękuję.

1 komentarz: