Weronice, bo ma tu te 'swoje chwile' - wiesz o co chodzi!
Stany Zjednoczone, lipiec, rok 1979
Nikki
Wierzycie w przyjaźń damsko-męską? Ja też nie. Zawsze jest tak samo. No, chociaż jak
któreś z nich jest homo to może nie, ale to jest wyjątek. Domyślać się już
pewnie domyślacie, ale powiem. Mam się w końcu czym pochwalić. Może raczej KIM,
ha!
Darujmy sobie opis tej pierdolonej
podróży samolotem, cały czas lecieliśmy przypięci pasami, bo rzekomo były
turbulencje jakich mało. Darujmy sobie to, że niespodziewanie dołączyli do nas
Steven i Duff. Darujmy sobie to, że po opuszczeniu lotniska znaleźliśmy się na
zupełnym teksańskim zadupiu. Nic dziwnego, w końcu lotnisko było NIECO oddalone
od najbliższego miasta, tak szczerze, to nawet nie wiedzieliśmy jakiego. Ważne jest to, co było.
- Dobra, wszyscy słuchajcie teraz – powiedział Mick, a ja stałem obok niego
powtarzając to, co on powiedział. Mieliśmy brzmieć poważnie. – Jest tak, że tędy
jeżdżą ci, którzy zmierzają do naszej Świętej Kalifornii. Rozumiemy co mam na
myśli?
- Że jak złapiemy tutaj jakiegoś stopa, to pytamy tylko kontrolnie dokąd
jedzie i jak tam, gdzie mamy zamiar dotrzeć
- wsiadamy – uściśliła Veronica i spojrzała z politowaniem na dwóch
uradowanych blondynów.
- Jedziemy chłopak z dziewczyną, a Duff i Steven…wy razem, tak?
- Jak najbardziej! – Pokiwali twierdząco głowami.
- W jakiej jedziemy kolejności? – spytałem.
- Od najstarszego – szef zadecydował, wiadomo.
- Z kim jedziesz, szefie?
Najwyraźniej zadałem dziwnie
niezręczne pytanie, bo zapadła grobowa cisza, jedynie przejeżdżające samochody
wydawały jakieś dźwięki.
- Straszy ze starszą, młodszy z młodszą – powiedziały dość niepewnie
dziewczyny, a ja…ja, no cóż. Jak dla mnie ten układ był…satysfakcjonujący.
Lubiłem i Alice i Veronicę, ale na blondynkę patrzyłem nieco inaczej.
- Ustalone, to wystarczy tylko złapać ten cholerny
autostop – i wyciągnąłem rękę w bok. W stronę jezdni, teraz wystarczyło już
tylko czekać na naszych szoferów.
***
- W głowie mi się to nie mieści, jedziemy do Kalifornii, a potem prosto do
Los Angeles! – Veronica była w szoku, nie dało się tego ukryć. Wciąż
powtarzała, jak bardzo jest to wszystko nierealnie realne, niemożliwe i tak
dalej. A ja siedziałem obok i przytakiwałem.
Siedzieliśmy z tyłu jakiegoś
niebieskawego vana. Jego kierowca zgodził się nas łaskawie zabrać, ale pod
jednym warunkiem: zatrzymujemy się na noc pod jakimś przydrożnym motelem i my
zostajemy w aucie, a on do pokoju idzie spać. Oczywiście się zgodziliśmy, a co mieliśmy
zrobić?
- Chcesz się napić? – zapytałem jej, pokazując butelkę najtańszej wody
mineralnej, jaką udało mi się znaleźć w sklepiku na stacji benzynowej, na
której byliśmy jakieś trzy godziny temu. Pytając ją o to, staliśmy już na
parkingu pod wspomnianym motelem, a noc była chyba bezgwiezdna. Puste niebo,
nic, zupełnie nic.
- Daj – wzięła butelkę i momentalnie pochłonęła całą jej zawartość, czyli
jakieś pół z tego co było.
- Gorąco tu – stwierdziłem po chwili. – Otworzę okno.
- Otwórz.
Otworzyłem i zapadła niezręczna
cisza. Znowu. Ja pierdolę, wtedy pomyślałem, że nie umiem rozmawiać w nocy z
kobietami, siedząc z nimi w podstarzałym vanie. Siedzieliśmy tak obok siebie w
zupełnej ciszy i nagle poczułem na swoim ramieniu jej głowę. Blond włosy
łaskotały mnie w szyję, ale się nie ruszyłem. Zamarłem.
- Lubię cię – powiedziała po chwili i tym razem poczułem jej rękę na
swojej.
Zmroziło mnie, czułem jak pot zalewa
moje czoło. Jednak po chwili opamiętałem się i pomyślałem ,,Jesteś mężczyzną,
kurwa, zachowaj się!’’.
- Też cię lubię – powiedziałem szybko i momentalnie podniosłem głowę i
wpiłem się w jej usta, tak po prostu. Kiedy odwzajemniła pocałunek, to poczułem
się pewniej.
- Na lubieniu się kończy?
- Nie. – I kiedy moja ręka wylądowała na jej tyłku…wszystko poszło.
Poszło i doszło. Pierdolę, dla mnie ‘pierwsze
podejście’ było totalną porażką. Może i zabrzmi to dziwnie, ale to był ‘pierwszy
raz’, jak to ładnie mówią, i dla mnie i dla niej. Co nie zmienia faktu, że
dziewczyna dobrze robiła dobrze, a ja sprawiłem, że aż polała się krew.
Niewiele, ale było. Wchodząc w nią…czułem się nieco jak debil. Byliśmy
przyjaciółmi. PRZECIEŻ BYLIŚMY PRZYJACIÓŁMI. Ale potem pomyślałem sobie ‘chrzanić
to, ona też chce tego. Ty też!’. W trakcie, że tak powiem, myślałem jeszcze, że
romantykiem to ja jestem takim średnim. Kochałem się z nią z tyłu cudzego, zagraconego w dodatku, auta, a mogliśmy to zrobić parę dni później w tym, co mieliśmy jakoś wynająć,
na łóżku. Po ludzku. Zasadniczo to ja się nawet wtedy z nią nie kochałem. Kocha
to się w domu, na łóżku, namiętnie i z klasą. W sposób cywilizowany. Ja ją po
prostu niezdarnie rżnąłem w jakimś syfie.
Ale jej się podobało, jej ciche i
potem nieco głośniejsze jęki mi o tym powiedziały.
Jestem zajebisty.
Alice
Jechałam z Mickiem i
z jakąś nawiedzoną kobietą, która siedziała za kierownicą. Nie wiem czemu, ale
lusterko było całe uwalone jakimś kremem, z sufitu zwisały dziesiątki już nie
zapachowych breloczków, pod siedzeniami i na podłodze było pełno pousychanych
liści i starych gazet, butelki po niegazowanych wodach i jakiś przedpotopowy
kapelusz. Rzekomo ciotki. Babka cały czas gadała jak najęta, a najdziwniejsze w
tym wszystkim było to, że nas i ją dzieliła cieniutka szybka, która potem
okazała się być plastikiem. Nie wiem na cholerę jej to, ale przynajmniej
tłumiło to ją do tego stopnia, że tylko słyszeliśmy, że coś mówi, ale nie wiedzieliśmy
co. Ona nas też tak pewnie słyszała, ale to dobrze.
- Nie ma końca ta droga – powiedziałam, patrząc w ciemne już niebo.
- Może i lepiej – odpowiedział i spojrzał tam, gdzie patrzyłam ja.
- Co? Czemu?
- Boję się, że jej koniec może się okazać końcem naszych marzeń.
- Sądzisz, że Los Angeles nas wciągnie za bardzo i będziemy nieudacznymi
ćpunami jak nasi rodzice wtedy?
- Mam szczerą nadzieję, że nie, ale trudno powiedzieć. Trzeba się będzie
przebić i nie dać, po prostu. – Wzruszył ramionami i popatrzył na mnie.
- Wy się będziecie musieli przebić, my będziemy musiały tylko znaleźć
odpowiednich ludzi.
- Do zdjęć?
- Do zdjęć – westchnęłam.
Siedzieliśmy tak i prowadziliśmy rozmowę
zupełnie nie mającą sensu, byleby tylko coś mówić. Odpowiadając banalnie na
równie banalne pytania i takie też zadając, myślałam nad jego osobą. Dziwak, na
pewien sposób dziwak. Prawie trzydziestoletni ojciec znający swoje dziecko i
ich matkę praktycznie tylko z widzenia. Bardzo dobry gitarzysta, którego grę
słyszało tylko parę, paręnaście osób. I najdziwniejsze w nim było to, że raz
był totalnie nieodpowiedzialny (dziecko), a raz najodpowiedzialniejszy z nas
wszystkich (całe to kalifornijskie przedsięwzięcie). No i mój przyjaciel.
Przyjaciel. Matko, a dlaczego tylko przyjaciel?
Spojrzałam na niego znów. ,,Raz się
żyje, co ci szkodzi?’’ – i z tą myślą przyciągnęłam go do siebie (w zasadzie
robiłam to bezmyślnie) i powiedziałam coś w stylu ‘przepraszam, ale muszę to
zrobić’. Zdezorientowanie w jego oczach było bezcenne, ale nie mogłam się na
nie zbyt długo gapić, bo czułam, że nie mam czasu. I z tym poczuciem usiadłam
okrakiem na jego kolanach i najzwyczajniej zaczęłam całować. Kurwa,
odwzajemnił. Tak też czułam, czułam i wiedziałam, że odwzajemni. Wiedziałam, że
nie jestem w tym dziwnym uczuciu sama.
Siedzieliśmy tak sama nie wiem ile,
ale czułam jak języki się spotkały przez bardzo długo. A może najzwyczajniej
dla mnie czas się zatrzymał? Kto to tam wie. Nie całowałam go dlatego, że go
kochałam. Nie całowałam dlatego, że lubiłam. Całowałam, bo nie wiedzieć czemu,
ale poczułam, że po prostu muszę. Nie wiem, jakbym miała umrzeć i jedyny
ratunek to pocałowanie go. Nie wiem tego do tej pory, ale to było piękne.
- Kochasz mnie? – zapytał kiedy się od siebie odkleiliśmy. Zastrzelił mnie
tym pytaniem.
- Nie wiem – odpowiedziałam i popatrzyłam raz jeszcze w te oczy.
- To dobrze, bo ja też nie wiem.
I bardzo dobrze, nie było
zobowiązań. On nie wiedział, czy mnie kochał, ja nie wiedziałam, czy kochałam
wtedy jego. Całowaliśmy, bo poczuliśmy, że taka nasza powinność. Nie ukrywam,
że przeczuwałam, że Nikki z Veronicą też poczuli jakąś swoją powinność.
A kiedy minęliśmy następnego ranka
wielką tablicę z napisem ‘Los Angeles’, to pocałowałam go raz jeszcze.
Za powinność.
Veronica
- Ooo! Tu niech się pan zatrzyma, oni, to jest nasi tam stoją, zatrzymaj
się pan tutaj, już! Widzę ich, Nikki, znaleźliśmy się od razu, zajebiście,
tutaj, stop, no JUŻ! – gadałam jak nakręcona, ale to wszystko było ode mnie
silniejsze. Stało się, sama chciałam i…mniejsza z tym, o tym kiedy indziej, nie
ważne.
- Panienko, spokojnie, zrozumiałem. Zaraz zjadę na pobocze, no nie
zatrzymam się przecież na środku drogi, prawda? – zapytał mnie kierowca, był
lekko poirytowany moją nieustającą paplaniną i widziałam ulgę na jego twarzy,
kiedy tylko ja i Nikki opuściliśmy jego vana, który przeszedł do mojej i mojego
towarzysza skromnej historii, co cóż…
Czym prędzej podbiegłam do Alice i
Micka, którzy siedzieli na walizkach i kucnęłam obok przyjaciółki. Po chwili
dołączył do nas i Nikki, którego zostawiłam dziesięć metrów za sobą wraz z
torbami. Spojrzałam na twarze siedzących i w ich oczach zobaczyłam błysk. Taki
sam błysk, który widziałam w oczach mojego adoratora i taki sam, jaki był w
moich oczach, czułam go.
- Alice, chodź na słówko – oznajmiłam i chwyciłam brunetkę za rękę.
- Co? – spytała i uśmiechnęła się, kiedy tylko byłyśmy w bezpiecznej
odległości od chłopaków.
- Co z nim zrobiłaś?!
- Mniej niż ty.
- A skąd wiesz, co my zrobiliśmy?!
- Widzę po tobie, kochana…!
- Jak to ‘widzisz’? – Pobladłam. Czy coś było widać czy jak?
- Po oczach i masz tak poburtaną fryzurę, że trudno jest się nie domyślić.
A poza tym jechałaś w vanie razem z Nikki’m, a ja jestem bystra ! – Uśmiechnęła
się triumfalnie. – Jak było?
- Za klimatycznie to nie, ale myślałam, że umrę. Pięknie, oryginalnie…podobało
mi się… - Rozmarzyłam się i oblizałam dolną wargę. Nieświadomie.
- A miał…wiesz co…
- A zaskoczę cię: miał. Nie wiem skąd, ale miał. Nie będziesz ciocią, a ja
matką, nie bój się. Poza tym, nie trwało to jakoś długo, nie mieliśmy…warunków,
sama rozumiesz.
- Rozumiesz, rozumiesz. –Zaśmiała się i odgarnęła włosy.
- A wy co? Też widzę, że COŚ.
- Zgaduj.
- Przelizaliście się.
- Strzał w dziesiątkę, potem zapytał mnie…czy ja go kocham.
- I co?!
- Powiedziałam, że…że nie wiem.
- Ja pierdolę, głupia jesteś! A on
co na to?
- Że też nie wie.
- Czy cię kocha?
- No tak. Nie wiemy tego i to jest najlepsze.
- To po chuj, że tak dobitnie zapytam, się całowaliście?
- Bo taka była moja powinność! – Nie wiem sama, może oni coś w tym aucie
wzięli? Chwilami jej nie rozumiałam, miałam ochotę jej przywalić. Ale ją
kochałam, ta głupota nie znała granic. Miłość też nie zna, jest ślepa. A
zwłaszcza ta siostrzana, hah.
- Twoja powinność jest taka, że będziesz ze mną pozować do zdjęć –
odpowiedziałam i dałam jej kuksańca w żebra. Lubiłam to robić i patrzeć jak
momentalnie odskakuje w tył, wydając bardzo dziwny dźwięk.
- Dobra, moje panie – powiedział Mick, który razem z Nikki’m nagle do nas
podszedł – teraz prosto, jak z bicza strzelił, idziemy przed siebie.
- Walimy prosto do domu! – ryknął Nikki, a my wszyscy spojrzeliśmy na niego
pytająco. – W sensie idziemy do domu.
- Nie mamy domu – powiedziałyśmy z Alice równocześnie i uśmiechnęłyśmy się.
- Nam się nikt nie oprze. Wam nie i nam, nie Mick?
- Tak, oczywiście…
Zapadła cisza, aż nagle coś mnie
olśniło:
- A gdzie Duff i Steven?
- Dobre pytanie – westchnął Mick. – Powinni już tu być, założę się, że
złapali stopa niedługo po was.
- Czyli powinni rzeczywiście już być, skoro ja z Nikki’m mimo przerwy was
dogoniliśmy…
- Czyli i tak wyszło na nasze – skomentowała Alice po chwili.
- Tak, jak dojadą to trafią do miasta i jakoś nas odnajdą.
- Witamy w wielkim mieście – uciął temat Nikki i spojrzał na nas. Zatrzymał
wzrok na Micku. – Nie wiedziałem, że się malujesz, stary.
Istotnie, na dolnej wardze został
delikatny ślad po szmince. Spojrzałam na Alice, a ta lekko się zarumieniła.
Nikki z kolei się uśmiechnął odsłaniając zęby.
- A ja nie wiedziałem, że ci szczęka krwawi - odgryzł się Mick.
TAK, ISTOTNIE. Na jego zębie były
bardzo malutkie plamki krwi. Tak, wszyscy tu jesteśmy nieczyści, nieślubny seks,
lizanie się ‘bo mnie tak naszło’ i cała reszta tych rzeczy.
Ale zrozumcie sami, byliśmy młodzi i
przed nami rozciągało się największe miasto, jakie widzieliśmy. ‘Miasto Aniołów’,
to była tylko przykrywka, która miała na celu zwabienia niewinnych ludzi. Tak
naprawdę to było istne piekło.
I o tym właśnie mieliśmy się już
wkrótce przekonać.
***
Wiem, że część z Was się wkurza za to, co się dzieje z Adlerem i McKaganem, ale nic nie zrobimy. Albo się z tym pogodzimy albo przestaniemy czytać, a ja pisać. Nie zamierzam przestawać pisać, żeby było jasne.
A Ronnie jeszcze będzie, więc też spokojnie.
Mam nadzieję, że nadrobiłam i skomentowałam wszystko, co skomentować miałam, prawda?
BARDZO UPRZEJMIE WAS PROSZĘ O NAJMNIEJSZY KOMENTARZ, CHOCIAŻBY SAMĄ KROPECZKĘ -> .
1. Oczywiście zapraszam na... - facebook'owa strona twórczości.
2. Zapraszam do albumu - album
3. W razie pytań - http://ask.fm/Isbell1313
. <- Masz tu kropeczkę i się ciesz, bo ni chuja nie wierzę, co przed chwilą miałam okazję czytać. A co mam dokładnie na myśli? W zasadzie wszystko, a buchający "romantyzmem" i z lekka ciotowaty Nikki wydał się być nawet zabawny. Wiesz, taki nieśmiały, nieporadny, a na dodatek dopiero co stracił cnotę. Wiem, że teoretycznie wyśmiewać nie powinnam, no ale to Nikki, do cholery. Sixx, jako nieśmiały prawiczek, niech Cię chuj, Isbell. XD
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to o kolejnej parce (nie)zakochanych wspominać mi się nie bardzo chce, bo całowanie się z powinności, jak to pięknie ujęłaś, jest mimo wszystko dziwnym zjawiskiem, no bo załóżmy taką sytuację: czy pieprzyć też się będą z powinności? Wybacz mi bezpośredniość, ale tak, bo jestem tego ciekawa. I co w ogóle w ich mniemaniu znaczy powinność? Chodzi o to, że im po prostu wypadało się przelizać? Wiesz, tak na dobry początek, na nową drogę życia, jaką w tym przypadku jest droga do Los Angeles. Ale to wszystko nie zmienia faktu, że Veronica z Nikki'm świętowali nieco bardziej, że tak powiem.
I ostatni wątek: Steven i Duff. Mięli w tym rozdziale AŻ jedną wypowiedź, w dodatku zgubili się po drodze. Pytanie jest dlaczego się zgubili, ale znając ich pecha, to albo trafili na niezbyt rozgarniętego szofera, albo samochód nawalił i są jak zwykle w dupie. Chociaż... Chociaż co? Mam wrażenie, że gdy nasza patologiczna rodzinka będzie szła sobie z buta do miasta, czy gdziekolwiek, to nagle z otchłani, gdzieś za nimi będą człapać się Duff ze Stevenem i będą mięli pretensje, że znowu zostali wydymani. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby naprawdę tak było.
Ale kto wie, może zaskoczysz pomysłem. :)
Super rozdział! Myślałam, że te ich miłości czy nie miłości się tak szybko nie ujawnią i będzie to dłużej trwać zanim sobie to powiedzą czy coś... xD Dobra, nie mam weny na komentarze, masz jeszcze kropeczkę: .
OdpowiedzUsuńHej, wreszcie u mnie nowy rozdział. Zapraszam ;] ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNie mam za wiele do gadania i oczywiście nie mam się do czego doczepić. Wydaje mi się, że masz naprawdę talent. Bardzo mi się u Ciebie podobają opisy różnych rzeczy. Wiedz, że robisz to dobrze! :)
OdpowiedzUsuńU mnie nowy rozdział, zapraszam: http://in-the-name-of-the-damned.blogspot.com.
Alicjo, jak zawsze Twój ulubiony komentarz ode mnie -----> .
OdpowiedzUsuńprzepraszam, że tyle czasu mi zajęło. wybaczysz mi, co nie? co ja Ci mogę napisać... robi się coraz ciekawiej. chciałabym przeżyć coś takiego. lecieć do LA, mam tylko swoje walizki, zero kasy, zero żadnego domu, niczego. stać mnie na najtańszą wodę, łapię stopa i jadę do Miasta Aniołów spełniać marzenia. coś pięknego. myślę, że w opowiadaniu pojawi się jeszcze Vince i Tommy, powstanie Motley Crue, a dziewczynom też się poszczęści. właśnie. co będzie dalej? między Nikkim i Veronicą wydaje się, że to jest już naprawdę miłość, że ze sobą będą. gorzej z Alice i Mickiem, którzy nie są pewni, czy się kochają. ale wydaje mi się, że wszystko jest na dobrej drodze :)
pozdrawiam Cię i zapraszam na 1. rozdział do mnie: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
Zapraszam na nowy rozdział :) http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/2013/08/rozdzia-111-what-about-love.html
OdpowiedzUsuńxxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com - następny rozdział, znowu ;_;
OdpowiedzUsuńCześć, u mnie nowy czwarty rozdział. Zapraszam na: http://in-the-name-of-the-damned.blogspot.com. :)
OdpowiedzUsuńhttp://stories-from-garden-of-eden.blogspot.com/2013/08/kroniki-peg-czesc-iii-czyli-poznajemy.html
OdpowiedzUsuńWreszcie nowy, matko.
Wiem, przepraszam Cię, bo jak zwykle jestem w dupie z komentowaniem, ale czytam na bieżąco. Niedługo to nadrobię, obiecuję. Słowo Lizzie. Bo co jak co, ale Ciebie bym sobie nie odpuściła! <3
Postanowiłam ująć wszystko w (mam nadzieję że nie) ostatnim rozdziale.
OdpowiedzUsuńFenomenalne, wiesz w pierwszych rozdziałach trochę drażnił mnie ten pomysł z Anglią, gdyż ja po prostu lubię gdy są zachowane szczegóły, ale teraz już nawet nie zwracam na to uwagi czyta się naprawdę wspaniale.
Widzę że tutaj się romansik rozkręca, wiesz że ja się śmiałam jak to czytałam ? Nie wiem czemu, chyba przez te "przemyślenia" Nikki'ego później, oh biedaczysko.
Czekam na następny rozdział i zapraszam do siebie, na opowiadanie o Motley Crue :
http://dontyoueverleavemebaby.blogspot.com/
Hej, zapraszam do mnie na 22 rozdział. ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapraszam na rozdział 114 na xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuń(to wciąż ta sama Michelle.)
.
OdpowiedzUsuńHej Isbell! Kurcze patrzę, że napisałaś to w lipcu :< a jest listopad :< czekamy bardzo niecierpliwie z fanami <33333
OdpowiedzUsuń