piątek, 29 listopada 2013

VIII – Czy ktokolwiek zobaczy?



Przepraszam...?
***

Los Angeles, Kalifornia, lipiec, rok 1979
 Mick
 Znalezienie  uprzejmego, niezupełnie świadomego człowieka, który akurat miał na zbyciu jakąś klitkę nie było takie trudne. Znacznie trudniejsze było odnalezienie jej. Nie można ukryć, że ktoś, kto całe życie mieszkał w miasteczku, w którym każdy każdego znał, zostanie przeniesiony do takiej metropolii jaką było, i z resztą jest nadal, Los Angeles mógł się czuć lekko zdezorientowany i zagubiony, chyba zrozumiałe. Wlekliśmy się z walizkami (a raczej ja z Nikki’m, dziewczyny zajęte były dochodzeniem na widok wszystkiego, co zobaczyły – dosłownie), ale w końcu, tak po drugiej, może trzeciej nad ranem, znaleźliśmy. Było to w jednym z tych domów, w którym było kilka mieszkań, coś w deseń kamienicy. Nasz jakże wyczekiwany apartament był na przedostatnim z czterech pięter. Z duszą na ramieniu stanęliśmy przed drzwiami i spojrzeliśmy po sobie jeszcze raz. Widziałem w ich oczach lekkie przerażenie, zadowolenie i głód. Nie wiem, czy można zobaczyć głód, ale wiem, ze wszyscy byliśmy kurewsko głodni. Ostatnio przecież jedliśmy gdzieś zaraz po południu w tanim barze. W końcu mieszkanie by się samo nie odszukało.
- Panie może będą czynić honory i otworzą drzwi, co? – spytał Nikki i wskazując na kluczyk trzymany w ręce, dał znać dziewczynom, by otwarły te drzwi.
- Veronico, najmłodsza może będzie czynić honory, hm? – Brunetka podała przyjaciółce klucz, a ta z iskrą w oku wepchnęła go do zamka i przekręciła.
 Nikt nie będzie ukrywał, że nie spodziewaliśmy się luksusów za taką cenę, z resztą sam właściciel przekonująco też nie wyglądał, ale brak szyby w salonowym oknie wydał się niepokojący. W ogóle niepokojące wydało się to, że poza dwumetrową chyba łazienką, salonem połączonym z kuchnią i czymś podobnym do komórki, w której trzyma się miotły (i bez drzwi…) nie było nic więcej.
- Nie, no…zajebiście jest – powiedziała Veronica i unosząc brew podeszła do dziury w ścianie, która robiła za okno – Kurwa, świetnie, dobrze, że wszędzie ze sobą szyby nosimy... – Ten sarkazm.
- To się zaklei – mruknął Nikki i podszedł do blondynki. – Śpię na kanapie.
- Pierdol się – powiedziałem chórem wraz z dziewczynami.
- Kanapa jest najbardziej luksusowym meblem w tym…domu – zauważyła Alice.
- Dlatego ty na niej spać nie będziesz – skomentowała Veronica – romantyku…
- Będziemy się wymieniać, co dzień lub co dwa dni…
- A reszcie pozostaje dywan…wykładzina, no. Ewentualnie komórka bez drzwi.
- No to jest, kurwa, pomysł zajebisty, serio – żachnął się poszkodowany i usiadł w ramach buntu na kanapie. – A ty co taki cichy, Mick?
- Nie, tylko tak sobie myślę – byłem cichy, ale racji nie przyznałem – zastanawiam się nad tym, czy ktokolwiek nas tu zauważy.
- W sensie?
- Że tutaj będzie w cholerę dużo baranów, którzy będą pchać się drzwiami i oknami do wszystkich klubów i pubów, byleby tylko wytargować sobie jakiś koncert.
- Masz rację, ale powiedziałeś ‘baranów’. A my tacy nie jesteśmy.
- No my, nie. Racja. – Tutaj musiałem mu ją przyznać. W sumie, to dobrze mówił. – Musimy być dobrzy.
- Zajebiści wręcz, stary!
 Cisza. Zapadła cisza i ja co chwilę spoglądałem to na Nikki’ego, to na dziewczyny, które dyskretnie wycofały się pod ścianę, starając się nam nie przeszkadzać.
- A kurwa, dobra. I tak jesteśmy zajebiści. Umiesz grać? – spytałem, chociaż odpowiedź doskonale znałem. – Basisto?
- No teoretycznie umiem… - zająkał się.
- No i wszystko dobrze, tylko wokal i perkusję znaleźć. I po sprawie, tak?
- Tak, tak sobie mówmy.
 I tak sobie mówiliśmy. Wierzyliśmy w to, bo w coś w końcu wierzyć trzeba, no prawda?
***

 - No popierdoliło cię do reszty? – krzyknęła do mnie Alice, kiedy tylko weszła do naszej kwatery. Tak to jest z kobietami, raz cię całują, a potem wkurwiają się na ciebie o każdą drobnostkę. – A gdzie Nikki?! A Veronica? A to skąd? – Podniosła z ziemi prawie pustą butelkę jakiegoś taniego wina, którą z resztą sam przed chwilą opróżniłem.
- Wszystko jest dobrze – powiedziałem, odgarniając grzywkę z czoła i nabierając powietrza. – Nikki poszedł po…
- Po?
- Nie powiem ci przecież, że po wódkę, piwo, wino czy inne te gówna.
- Skoro gówna, to czemu pijecie?
- Sama pijesz.
- Ale nie teraz! Teraz potrzebujemy się przede wszystkim skupić na tym, co mamy zrobić i załatwić. I nie jest tym alkohol. Która jest godzina?
- Po dwudziestej…
- Kurwa… - westchnęła i spojrzała na mnie. – Jesteś dziwnie trzeźwy jak na pijanego.
- Bo nie jestem pijany.
- Powinieneś.
- Czym się znowu martwisz? – Widziałem, że się martwi. I wiedziałem, że nie o mnie. Oczywiście, że nie. Nawet się domyślałem o kogo.
- O Veronicę. – Wiedziałem. – Wyszłyśmy przecież zaraz po tym, jak wstałyśmy. Czyli tak po dwunastej, poszłyśmy znaleźć jakąś interesującą ofertę, pracy oczywiście, i potem się rozdzieliłyśmy, ja poszłam w lewo, ona w prawo i kurwa miałyśmy być tu o dwudziestej, nawet przed i, kurwa, tyle ją widziałam. Daj mi resztę tego wina.
 Wstałem i wziąwszy butelkę, którą sama przed chwilą odłożyła, podałem ją jej znów. Patrzyłem jak przechyla ją gwałtownie i równie szybko pochłania zawartość. Patrzyłem jak brązowe włosy opadają na twarz, ramiona. Mówicie i myślcie co chcecie, ale wtedy jedynym, co miałem w głowie była wizja zdjęcia z niej tych wszystkich ciężkich pasków i ubrań. Chyba kochałem. Jednak.
 Kiedy upuściła pustą już butelkę, spojrzała na mnie raz jeszcze. Podszedłem do niej, myślę, że was pierdoli to, co ja kiedykolwiek do niej czy kogokolwiek innego czuję, ale trudno. Można ominąć, zawsze można, nie?
- Wiesz, Alice – zacząłem.
- Co? – spytała, przełykając ślinę.
- Myśl w tej chwili co chcesz, ale…ale chyba cię kocham.
 Spojrzała na mnie i uniosła lekko brew.
- Mówisz? – spytała.
- Zawsze mówię, co myślę. Wiesz chyba.
- Niby wiem, ale takiej zaskakującej myśli…nie słyszałam. – Uśmiechnęła się lekko. – Ale w sumie, to ja już tobie mówiłam, że ciebie chyba…chyba też kocham.
- Mówisz? – Uśmiechnąłem się i oddałem jej poprzednie pytanie.
- Mhm. – I pocałowała mnie.
 I potem wszystko wyszło jak wyszło, myślę, że nikt specjalnie nie będzie zdziwiony, jak powiem, że dopiąłem swego i zrobiłem to, o czym przedtem myślałem. Kochając się z nią, zastanawiałem się, co ja takiego widziałem w poprzedniej, na co w ogóle to było, czemu nie powiedziałem jej tego wcześniej i tak dalej i tak dalej, ale….ale tu pojawiło się to w miarę logiczne wyjaśnienie, a mianowicie, że dzieliło nas całe osiem lat, a w tym przypadku było to całkiem sporo, różnica byłaby w jakiś sposób odczuwalna, dla niej przynajmniej.
 Ale nie zmienia to faktu, że miałem wrażenie, że seks nie jest dla niej czymś nowym, przynajmniej nie dała mi tego po sobie poznać. Zafascynowało mnie jej zachowanie na samym końcu, po prostu wstała jak gdyby nigdy nic, założyła bieliznę, koszulkę, spodnie i zapaliła papierosa, a pali rzadko. I wzdychając lekko, usiadła na kanapie, po czym spojrzała na mnie.
- To ‘chyba’ w wyznawaniu miłości robi swoje, że aż udowadniać tak dobitnie trzeba, co?
- Myśl sobie co chcesz, ale ja o okazaniu ci tak tej miłości myślałem już od dobrych kilku miesięcy. – Uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem włosy z czoła.
 Czyli przywitaliśmy Los Angeles.

Nikki
 Szedłem tak ulicami LA i starałem się za wszelką cenę przypomnieć sobie, jak dojść do…’domu’. Czułem się mały, kurwa, takie nic. Gdzie wtedy była moja pewność siebie? Wtedy nie wiedziałem, ale akurat kilka metrów przed sobą zobaczyłem charakterystyczną górę platynowych blond włosów, do których zresztą natychmiast podbiegłem.
- Co tak sama pędzisz?
 Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na mnie, po czym się uśmiechnęła lekko.
- A z kim mam iść? A ty co? Już jest dawno po dwudziestej, a umówieni wszyscy byliśmy akurat na dwudziestą.
- Wiem, ale uznałem, że ja się jeszcze przejdę…
- Tudzież, że się zgubiłeś? – Pokazała mi język, a ja w odpowiedzi ją pocałowałem. Tak samo wyszło, czysta spontaniczność. Gdybyście ją wtedy widzieli, zrozumielibyście.
- Nie zgubiłem się – powiedziałem, ale w sumie…w sumie, to ona miała rację. Zgubiłem się. Znowu. Mam dość słabą orientację w terenie i przed nikim z nich już nie dało się tego ukryć, zwłaszcza po niejednokrotnej sytuacji z Londynu, ale to już może przemilczę. – A ty czemu tak długo?
- Wiesz, to jest śmieszna historia, ale jakby znalazłam pracę dla siebie i Alice.
- JUŻ? Ale…co wy niby tu macie robić?
- Pomyśl sam, jesteśmy błyskotliwe, stanowcze, piękne, urodziwe, z wdziękiem, z klasą i twarde, wytrwałe – powiedziała jednym tchem.
- Nie mam pojęcia w jakiej pracy możecie wykorzystać wszystkie te swoje atuty.
- Dobra, nie wszystkie, ale lubię o tym mówić, bo tak jest.
- Tak czy inaczej nie wiem. – Uniosłem brew i spojrzałem na nią.
- Wysil się… - mruknęła i otwarła drzwi do budynku, w którym chwilowo mieszkaliśmy.
- Nie trzymaj mnie w takiej niepewności, kochana, nie myślę teraz zbyt twórczo.
- Nigdy nie myślisz – westchnęła i otwarła drzwi do mieszkania – Alice!
- No…? – Brunetka wstała z kanapy i podeszła do nas. – Zeszło wam chwilę dłużej niż miało.
- Znalazłam nam pracę, ale myślę, że ty będziesz bardziej bystra od Nikki’ego i się zorientujesz gdzie, podpowiem ci, że gość, z którym tam rozmawiałam uznał, że o mnie już chyba dziś słyszał, a ciebie kojarzy.
 Alice wzięła się pod boki i westchnęła. Chwilę potem opuściła ręce i uśmiechnęła się do Veroniki, która z kolei odwzajemniła gest.
- Zgodził się? – spytała. – Naprawdę?
- Słowo! – Zaśmiała się.
- Ale nie chciał żadnego papierku, żadnego sprawdzenia nas? Nic a nic?
- Zupełnie nic, po prostu uznał, że jesteśmy ładne i starczy.
- Ale mi rano powiedział dokładnie to samo, że jesteśmy ładne. Coś mu powiedziałaś jeszcze?
- Po prostu tyle, że kiedyś się już tym zajmowałyśmy w naszym mieście i nie mamy problemów w dłuższym pobycie w takich miejscach jak to. – Uśmiechnęła się z dumą.
- Kocham cię! – Brunetka zaśmiała się i przytuliła Veronicę, a ja nadal stałem obok i nie wiedziałem zupełnie nic, myślałem wtedy tylko o jednym, że nigdy nie zrozumiem kobiet.
- To może się w końcu dowiem…? - dyskretnie spytałem.
 Dziewczyny spojrzały po sobie, a do mnie podszedł Mick, który wyglądał na równie zdezorientowanego, co i ja. Cały czas stał oparty o ścianę i przyglądał się tej zaszyfrowanej wymianie kobiecych zdań z zerowym pojęciem, o co w zasadzie chodzi.
- Whisky A Go-Go! – powiedziały chórem i spojrzały na nas z lekkim zażenowaniem. Zupełnie tak, jakbyśmy byli totalnymi pojebami, którzy nie mają zdolności logicznego myślenia.
- Jakim boskim prawem wy się już zdążyłyście zatrudnić w Whisky? – Mick spojrzał na mnie, a potem na dziewczyny, które z kolei patrzyły na nas z dziwnie irytującą wyższością.
- Sposobem, kochani, sposobem – Veronica uśmiechnęła się i poklepała Alice po ramieniu.
- Wbrew pozorom to nie było takie trudne, zagrać tam, a zostać kelnerką to dwie różne sprawy, ale tak czy siak trzeba mieć to ‘coś’ – podsumowała brunetka.
- ‘Coś’, znaczy…? – Uniosłem brew.
- W waszym przypadku – talent i oryginalność, pomysł.
- A w naszym wdzięk, uroda i nie tracenie głowy w zupełności wystarcza – wyjaśniła blondynka. – I dyplomacja, prawda, Alice?
- W rzeczy samej, dyplomacja. Poza tym, panowie, wy chcecie robić karierę, więc jak skleicie ten zespół w końcu do kupy, pogracie to tu, to tam i w końcu do Whisky bezproblemowo się dostaniecie.
- Z naszą pomocą, myśleliście, że teraz was zostawimy?
- Po TYM wszystkim?
 Spojrzałem na Micka, który wyraźnie nie był szczególnie zachwycony faktem, że kobiety, które w dodatku są od niego młodsze, załatwiły sobie nie dość, że pracę, to jeszcze coś, co rzeczywiście mogłoby nas tam jakoś wkręcić. Ale z drugiej strony, to chyba miał trochę racji. Nie wiem, ale nie mogłem wtedy ukryć, że mimo, że znałem Alice i Veronicę w zasadzie całe życie, to wciąż zaskakiwały. Aż bałem się myśleć, co przyniesie nadchodząca dekada, lata osiemdziesiąte. Wiedziałem, że ten ‘nowy początek’ sprowadzi do LA tysiące nowych młodych, którzy chcą zrobić dokładnie to samo, co my, którzy chcą się oderwać od rodziny, zaszaleć. Zawsze tak było, jest. Co roku tu przyjeżdżają nowi.
 A Los Angeles ma do siebie to, że albo zabierze cię na sam szczyt i zawsze będziesz znany, że tu startowałeś, albo pociągnie cię na dno i zawsze będzie wiadomo, że tu zostałeś na zawsze. My byliśmy z Mickiem optymistami.
 Ale po tygodniu już uznaliśmy, że zostaliśmy urodzeni, by przegrać. 

***
A czy ja z tym opowiadaniem jesteśmy jednak na przegraną skazani? Chyba nie. Kilka osób do mnie pisało i pytało, kiedy dodam kolejny rozdział, a ja milczałam. Myślałam, że się wypaliłam. Ale wczoraj ktoś do mnie napisał znów, coś do mnie dotarło. I wzięłam się za siebie, dokończyłam rozdział, który leżał gdzieś w moich archiwach od początku września, jak nie więcej. 
Nie wiem, czy ktokolwiek z tych, co też piszą to przeczyta, bo ja nie czytałam ostatnio w ogóle ich blogów, nie komentowałam. Zniknęłam stąd po prostu i nie wiedziałam nawet, czy jeszcze się pojawię. Ale jak widać - jestem. Nie zmuszam nikogo do komentowania, nawet nie wiem, czy miałoby to jakikolwiek sens. Ale proszę o zaznaczenie poniżej waszej opinii, co o tym myślicie. Bo ja osobiście jestem dumna i nie. Dumna, bo coś napisałam, nie, bo było lepiej. 
Ode mnie chyba tyle, przepraszam Was i...myślę, że do kolejnego.

16 komentarzy:

  1. Zapraszam na nowy rozdział! :)
    xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Twojego bloga! Aaa i wracam z pisaniem ;) Tęsknię za tymi Gunsowymi historiami. Założyłam nowego bloga. Liczę na komentarz. ;)
    www.scary-madness.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudnee <3 tylko co się dzieje ze Stevem i Duffem?? najbardziej ciekawe czekam więc <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, bardzo Cię lubię. Twoje opowiadanie jest świetne, naprawdę.
    Jest tylko jeden mały problem. Nie lubię Motley Crue. Nie zaprzeczę, czasem coś przeczytam. Uwielbiam twój styl. Czyta się lekko, choć trzeba czytać uważnie... Raczej wszystko powinno się czytać uważnie, to fakt, ale czasem można dużo przewidzieć. A Ty, jesteś całkiem nieprzewidywalna. Kocham to. Lubię jak dużo się dzieje, a nie oklepane tra ta ta.
    Również i ja, bardzo się cieszę, że wracasz do gry. Niby czasem trochę uciążliwe, niektórzy są natrętni, ale jednak pisanie sprawia wielką frajdę i na chwilę znikamy w naszych własnych wyimagnowanych światach, możemy się poczuć jak jeden z bohaterów. Najlepsze jest to - wszystkie chwyty dozwolone. Tak. Możesz zrobić wszystko co Ci się tylko żywnie podoba. Nawet rozwalić wszystko w proch.
    I my to właśnie kochamy.
    Więc życzę Ci dużo weny i wszystkiego inszego dobrego. :)
    Dziękuję za komentarz, nie mogę doczekać się kolejnego. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach! Jeszcze jedno! Możesz informować, bo jak już wyżej powiedziałam - czasem coś przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam wreszcie na 23 rozdział ;)
    ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze, że jesteś. Świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nowy rozdział High Voltage Tattoo przybywa, zapraszam! xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/ witam, przybywam z rozdziałem, zapraszam do czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć Is! C:
    Mam rozdział dla Ciebie. Zapraszam serdecznie i wszystkiego dobrego w nowym roku! :3
    http://xxangryxxagain.blogspot.com/2014/01/rozdzia-23.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć, u mnie nowy :)
    ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Zostałaś nominowana do czegoś pod tytułem Versatile Blogger Award. Reszta informacji znajduje się na blogu moim. Pomińmy fakt, że te nominacje nigdy nie zostaną rozstrzygnięte. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Serdecznie zapraszam na rozdział piąty opowiadania "Właściciel Samotnego Serca"
    xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Serdecznie zapraszam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że Ci się spodoba! :)
    http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/2014/02/rozdzia-6-ktos-mnie-ocali_11.html

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. UWAGA! http://one-rainy-dream.blogspot.com/ NOWY ADRES BLOGA!

    xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com już nie istnieje ;c

    OdpowiedzUsuń