poniedziałek, 1 lipca 2013

V – Bóg w londyńskim pubie.

***

Cambridgeshire, Anglia, końcówka czerwca, rok 1979

Alice
- Daleko jeszcze, Mick?
- Daleko jeszcze, Nikki?
- Veronica, no daleko?
- Alice, słuchacie nas w ogóle?
 Kurwa, nigdy. NIGDY, ale to przenigdy nie mieć dzieci, w życiu. Całą drogę do Londynu Steven i Duff wisieli nad nami, wciąż mielili i w kółko o tym samym, a jedynym przerywnikiem było pytanie o to, ile jeszcze drogi nam zostało. Jechaliśmy dość starym, białawym i obskurnym vanem, który pożyczyliśmy od jakiegoś znajomego Micka, z resztą zawsze od niego pożyczamy auta, kiedy tylko potrzebujemy. Co prawda ma nam je pożyczyć rzadko, ale zawsze jest opcja, że akurat nam się trafi. Z przodu jechali chłopaki, którzy co chwile zmieniali się za kierownicą, więc ciągle musieliśmy zatrzymywać, przedłużając tym dwukrotnie drogę. Mieli jednak ten plus, że siedząc na samym przodzie nie słyszeli ględzenia blondynów.  Ja z Veronicą siedziałyśmy tuż za nimi, także miałyśmy nieco gorzej, bo za naszymi plecami siedzieli na poduszkach Duff z Adlerem i zachowywali się dokładnie tak, jak zachowują się trzyletnie dzieci jadąc na wycieczkę z rodzicami. Wciąż szliśmy w zaparte i ignorowaliśmy ich, ale chyba każdy na naszym miejscy straciłby nad sobą panowanie, po jakimś czasie rzecz jasna.
- Zaraz ich uduszę… - mruknęła mi przez zaciśnięte zęby przyjaciółka, a ja spojrzałam na nią ze zrozumieniem. – Jak myślisz, ile jeszcze do tego cholernego Londynu?
- Nie wiem – westchnęłam i spojrzałam przez okno. Jechaliśmy jakąś okrężną drogą, która miałaby być skrótem, ale najwyraźniej nie wyszło. – Mam nadzieję, że dojedziemy jak najszybciej, bo inaczej osobiście odstawię ich do domu i nawet poprę ich rodziców w sprawie szlabanu…
- Jak zachowują się tak przy nich i to dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu…to ja podziwiam ich staruszków.
- Ja też…oni mnie utwierdzają w mojej niechęci do bycia matką.
- Mnie też, poza tym…nie wiem czy w ogóle znalazłby się jakiś mężczyzna, który byłby godzien być ojcem dziecka Veroniki Cherry.
- Dobrze powiedziane, dla panny Isbell też potrzeba gościa bynajmniej nieprzeciętnego.
 To była najbardziej klejąca się do siebie rozmowa przeprowadzona podczas drogi do Londynu, może i trwałaby dłużej, ale niestety przerwało ją pytanie, które doprowadzało nas do szału już od dwóch godzin…
- Wiemy przecież, że nas słyszycie, no ile jeszcze czasu będziemy tam jechać, powiedzcie kurde! – krzyknął Steven, a, na ich nieszczęście, McKagan zawtórował.
- Ja pierdzielę, kiedy my tam dojedziemy, bo zaraz nas tutaj trafi! – wrzasnęłam i rzuciłam się na tył fotelu, na którym siedział kierowca.
- No chyba nie myśleliście, że w pół godzinki sobie na luzie przejedziecie z głupiego Over do Londynu! – obruszyła się głośno Veronica i w ułamku sekundy opierała się o fotel obok mnie. – Chłopaki, no ogarnijcie się. Ile jeszcze, Mick, Nikki?
- Pół godziny – jęknął Nikki i cisnął mapę na podłogę, odwracając głowę w naszą stronę. – Jeżeli w przeciągu trzydziestu sekund, nic więcej, dzieciarnia nie uspokoi swoich hormonów, to…
- To zatrzymuję się tu gdzie będziemy za trzydzieści sekund i razem ze swoimi przesadnie dużymi walizkami obieracie kurs Dom Colettich i Dom McKaganów! I tyle! – ustalił Mick, który coraz mocniej zaciskał ręce na obdartej kierownicy.
- I wszystko jasne, tak…?!
- Jezu, no przecież nic się nie stało, mówimy tylko – burknął Duff i spojrzał na mnie i Veronicę, a potem na tyły głów Micka i Nikki’ego.
 I znowu zapadła cisza, tylko blondyni siedzieli z tyłu i mruczeli coś między sobą; najprawdopodobniej nas oczerniali, jacy to my jesteśmy źli, podli i okrutni!
 Jechaliśmy jednak i jechaliśmy. Nikki wciąż powtarzał, że jeszcze tylko pół godziny. A pół godziny wciąż trwało. Najgorsze było to, że krajobraz w ogóle się nie zmieniał; nieustannie mijaliśmy coraz większe pola żółtego rzepaku. Patrzyłam jak głowa Veroniki coraz bardziej bezwładnie kołysze się to w górę, to w dół, a po oczach stwierdziłam, że jest już nieobecna. W końcu usnęła naprawdę, a ja zaczęłam patrzeć na znudzoną twarz Nikki’ego, odbijającą się w lusterku. Też już usypiał – i usnął. Chłopaki z tyłu też nagle zamilkli i jedyną osobą, poza mną, która jeszcze nie spała był prowadzący Mick. Chciałam porozmawiać, z nudów i…i tak po prostu. Ale coś mnie powstrzymało, a w głowie wciąż słyszałam to, co powiedziała Veronica kilka dni temu…,,Robisz ze mnie ślepą? Przecież widzę jak na niego patrzysz…’’. Dobrze, że tylko ona to widzi, ale to i tak o jedną osobę za dużo. Że też musi mnie tak znać! Ale nieistotne. Siedziałam tak patrząc na kierownicę i nawet nie wiem sama kiedy - zasnęłam. Może i lepiej dla nas. Wszystkich.

Veronica
- No, to o czym rozmawialiście? – spytałam Alice i uśmiechnęłam się podpuszczająco. Musiałam ją złamać.
- Co masz na myśli…? – udała głupią. Doskonale wiedziała do czego zmierzałam. Wiedziała bardzo dobrze o tym, że uwielbiam takie tematy, tematy miłości i ekscesy. Oczywiście nie te grzeczne, ha!
 Staliśmy wszyscy obok najpiękniejszej budowli, jaką mieliśmy przyjemność oglądać na żywo w naszym dotychczasowym życiu – Tower Bridge. Setki ludzi przechodziło przez most, wszyscy wyglądali jak biznesmeni…w porównaniu do nas oczywiście. Dochodziła szesnasta, a my staliśmy sobie dwójkami obok ogromnego mostu i każdy zajęty był czymś zupełnie innym, czymś co niezupełnie było w tamtej chwili najważniejsze. Naszym celem było wciąż dostanie biletów na najbliższy lot do Stanów. Skąd? Nasi czarnowłosi utwierdzili nas w przekonaniu, że w tutejszych klubach czy pubach nietrudno znaleźć jakiegoś desperata pragnącego sprzedać bilet i dostać za niego kasę. Oczywiście mniejszą niż ta, za ile kupił bilet. W każdym bądź razie, wyglądaliśmy wtedy na takich, którym się nie spieszy. Nikki i Mick stali tuż obok ściany mostu i studiowali dokładnie jakiś przewodnik po Londynie i jedynym ich zamiarem było odnalezienie jakiegoś miejsca, w którym można by coś tanio zjeść. Nie wzięli pod uwagę, że moglibyśmy to zrobić właśnie w jakimś miejscu, gdzie moglibyśmy znaleźć wspomnianego desperata z biletami. Duff i Steven latali tam i z powrotem wzdłuż Tamizy, a ja i Alice? Skoro oni nic nie robili, to czemu my miałybyśmy? To faceci powinni się zajmować takimi rzeczami.
- Aaalice… - spojrzałam na nią wielkimi oczyma i wiedziałam, że już czuje, że zaczynam wiercić jej dziurę i nie przestanę. Chyba, że wreszcie mi coś powie.
- Ej, dziewczyny! – kurwa, zawsze muszą się odezwać w najmniej odpowiednim momencie. Dla mnie przynajmniej, bo widząc ulgę, która nagle pojawiła się na twarzy brunetki można śmiało stwierdzić, że wołanie Nikki’ego było dla niej wtedy zbawieniem.
- Czego…?
- Nie fukaj, mamy taką koncepcję, że Mick i ja pójdziemy tam – wskazał na drugi brzeg rzeki – i przyniesiemy jakieś jedzenie, a ty z Alice zostaniecie tu i będziecie mieć oko na młodych, co?
- Idziecie tam tylko po to, by przejść sobie po moście, bo tak się składa, że większość tanich bud z jedzeniem macie po tej stronie.
- Nie pyskuj, siedźcie tutaj, a my za dosłownie piętnaście minut wracamy.
- Ta, jasne. Idźcie już.
 W odpowiedzi uśmiechnął się tylko i dał ręką znak przyjacielowi, że mogą iść. Pobiegli tak razem, a ja odprowadziłam ich wzrokiem, patrząc jak czarne włosy to się unoszą, to opadają na ich plecy. Z zamyślenia wyrwała mnie Alice.
- No, to o czym tam sobie tak rozmawialiście?
- Ale co? Słyszałaś przecież – odparłam unosząc brew, bo nie do końca wiedziałam do czego zmierzała.
- O jedzeniu, ale patrzyłaś na niego co najmniej jak na takiego, co ci się właśnie ma oświadczyć! – wystawiła język i uśmiechnęła się arogancko.
- O ty, nie odwracaj kota ogonem! – krzyknęłam i mimo woli się uśmiechnęłam. – Ale dobrze, że mi przypomniałaś; to co w tym vanie było? Po tym, jak ja zasnęłam.
- Nic. Naprawdę nic, ty zasnęłaś, potem zasnął Nikki i zapadła taka niezręczna cisza. Jedyne co, to patrzyłam na…
- Na…? Na co?
 Cisza. Patrzyła się tak na mnie, a jej oczy robiły się coraz większe i większe, a w pewnym momencie uśmiechnęła się lekko i powiedziała coś, co zbiło mnie z tropu, ale z drugiej strony było całkowicie w jej stylu.
- Wiesz, beznadziejna jesteś, Veronica.
- Oj no! Weźże mi powiedz, wiesz przecież, że zachowam to tylko dla siebie, bo inaczej ty mogłabyś się wygadać, że nie tylko ty masz teraz taki dziwny stan i, że ja też nie patrzę na pewnych ludzi tak samo, jak patrzyłam przedtem i… - zalała mnie fala niecierpliwości, fałszywego napięcia i pewnej złości pomieszanej ze śmiechem, więc przestałam w pewnym momencie sama rozumieć, co mówię i w jaki sposób.
 Znów na mnie patrzyła i w końcu zaczęła się śmiać.
- Teraz ty mi się sama i świadomie przyznałaś, że ci się podoba! – krzyknęła i zaczęła biec wzdłuż brzegu rzeki. To była prowokacja, a ja jej się poddałam i pobiegłam za nią.
- Głupia, nic takiego nie powiedziałam! A poza tym, jak coś, to jedynie nasunęłam taką myśl wtedy, u mnie w domu! A jak tak, to ty też mi się przyznałaś!  - złość czy śmiech, co za różnica. Że też ja darzyłam siostrzaną miłością aż tak głupią osobę!
- Nieprawda!
- Prawda, już się nawet nie oszukuj, bo się wydało!
 I przez to spontaniczne uwolnienie uczuć, które nie były jeszcze pewne, zupełnie zapomniałyśmy o tym, że miałyśmy patrzyć co robi Steven i Duff. Ale przecież oni sami uznali, że już sobie poradzą sami…

Duff
- Steven…podejdź tu na chwilę – stałem na schodkach prowadzących do chodnika tuż przy kanale, w którym płynęła Tamiza i sam nie mogłem się nadziwić tym, co widziałem. – Steeeven…
- Co? – zapytał mnie blondyn kiedy tylko stanął tuż obok.
- Popatrz się tam, na dół i powiedz mi, co tam widzisz.
- No, jak to co! Raj! Setki ludzi w tych oficjalnych ciuchach, jeszcze inni w normalnych, spieszą się, gadają, piją kawę! McKagan, w całym Over nie masz tylu ludzi, uli możesz zobaczyć na jednym, popieprzonych chodniku przy rzece!
- Nie o to mi chodzi, idioto! Zawsze widzisz takie same rzeczy, popatrz jeszcze raz i powiedz mi czy nie widzisz osób, które spokojnie mogłyby być zbiegami z psychiatryka?
- O kurwa, co one robią?! – ryknął nagle i spojrzał na mnie tak, jakbym to ja wiedział dlaczego Alice z Veronicą zachowują się jak debilki.
- Nie wiem, ale mnie irytuje fakt, że najpierw się upierają, że to MY zachowujemy się jak dzieci, a potem same biegają za sobą jak pięciolatki.
- To może zejdziemy i zapytamy co im? Może coś…ten, biorą?
- Nie, one nie ćpają. A pić też teraz nie piły.
- A gdzie Mick z Nikki’m?
- Poszli po jedzenie, z tego co słyszałem i… - tutaj miałem pewien przebłysk. Coś się we mnie ruszyło, tylko we mnie niestety, bo Steven znów nie wiedział o co chodzi.
- Duff?
- Adler, ja chyba jestem genialny! Ja wiem co się tutaj dzieje! Widzę wszystko, mój wzrost jest zajebisty, mózg mi też urósł za bardzo, tak jak ciało! Ha, mamy na nie haka, Steve, czaisz?!
- No… - wyszczerzył się w uśmiechu, a blond grzywka aż opadła mu na oczy. – No nie.
- No popatrz się tylko! – zawyłem. Tym razem nie wkurzyła mnie nawet jego zanikła spostrzegawczość i brak logicznego myślenia, łączenia faktów. -  Steven, no patrz. Pamiętasz ten dzień, w którym wyszliśmy od Veroniki wcześniej i w nie najlepszych humorach?
- Nie zapomnę tego dnia raczej…
- A…no tak, przepraszam. Ale pamiętasz, dlaczego poszliśmy?
- Bo się wszyscy jakoś dziwnie zachowywali, a zwłaszcza dziewczyny, które wciąż sobie coś do ucha szeptały.
- Patrząc NA…?
- Na Nikki’ego i Micka…o ja pierdzielę…!
- No właśnie. A teraz biegają jak poparzone akurat, jak oni poszli. Śmieją się, krzyczą na siebie nawzajem.
- I kto tu ma burzę hormonów i kto powinien ją uspokoić – mruknął Steven i skrzyżował ręce na piersi.
- Dobrze powiedziane, ale mamy haka, jak już wspomniałem. Tylko jeszcze nie wiem, która leci na Micka, a która na Nikki’ego, ale to się okaże w swoim czasie. W każdym bądź razie…teraz gęba na kłódkę, jasne? Nie możemy im pokazać, że coś wiemy.
- Nie pokażemy, wiadomo, ale trzeba jeszcze się zorientować czy chłopaki mają do nich taki sam stosunek i się przekonać czy one naprawdę są zakochane.
- Ja bym powiedział, że zauroczone.
- A ty skąd wiesz?
- Znam się na kobietach, przyjacielu.
- Ta, w końcu tyle ich miałeś…
 W odpowiedzi uśmiechnąłem się i spojrzałem na oszalałe dziewczyny. Trochę przestało mi się podobać to, że nasza londyńska przygoda emigracji do Ameryki przerodziła się dla mnie i Steve’a w jakieś oglądanie wolnej miłości młodych, ale starszych od nas. Byłem jednak z siebie cholernie dumny; zauważyłem iskry wśród nich i teraz można będzie im pokazać, że nie jesteśmy tacy niewinni, naiwni i głupi. Rodzicom już pokazaliśmy, to teraz pora na tych, co chwilami uważają się za nie wiadomo kogo. Teraz trzeba było tylko jakoś chytrze zaobserwować, podsłuchać Nikki’ego i Micka i ewentualnie jeszcze dziewczyny. Oj, kiedyś 
ich tym zagniemy!

Ronnie
 Siedziałem w bardzo słabo znanym londyńskim pubie. Miałem chwilowo dość jakiegokolwiek rozgłosu, w końcu wciąż o nas mówili. Rainbow grali w Londynie, tłumy! Wszędzie tylko Dio i Blackmore, trochę denerwujący był fakt, że nikt prawie nie wspominał o reszcie zespołu. Przecież nie byliśmy tylko duetem gitarzysty z wokalistą. Ale mniejsza z tym, udałem się do jakiegoś mało znanego miejsca, by odpocząć. Chociaż chwilę odetchnąć, pomyśleć. Może przyszłaby wena na nową piosenkę? I tak nie powstałoby już nic na miarę tego, co było na pierwszym albumie, to oczywiste. Ale ludzie i tak by nas słuchali. Już wtedy stawaliśmy się legendą, chociażby dlatego, że zrodziliśmy się z Deep Purple.  A nie da się ukryć, że charakteryzował nas mój czysty głos, uwielbiany z resztą przez rzesza fanów rock and roll’a oraz charakterystyczne brzmienie gitary Ritchie’go.
 Ale nie do tego dążę, siedziałem tak spokojnie i w pewnym momencie zobaczyłem, że do pubu weszły bardzo nieprzeciętne, jeżeli chodzi o wygląd, postacie. To była szóstka młodych raczej osób, chociaż jeden z nich na nastolatka już nie wyglądał. Czwórka chłopaków i dwie dziewczyny. Kogoś mi wtedy przypominali, ale za nic nie mogłem skojarzyć do kogo. Byli chyba trochę zagubieni, błądzili wzrokiem po słabo oświetlonym pomieszczeniu, a po jakimś czasie podeszli do baru, zamówili jakieś tanie piwo i znów zaczęli się rozglądać. Rozmawiali o biletach, o Londynie i o Stanach, Ameryce. W pewnym momencie wzrok blondynki zatrzymał się na moim stoliku. Oczy nagle zrobiły jej się wielkie jak talerze i nerwowo chwyciła rękę stojącej obok brunetki, potrząsając nią. Druga dziewczyna spojrzała na mój stolik i dosłownie pobladła. Potem po kolei każdy z nich patrzył w moją stronę i każda reakcja, oprócz dwóch blondynów, pokazywała, że są zszokowani.
 Od razu wydali mi się być ciekawymi postaciami, takimi, które mają jakiś niebanalny plan. Poznali mnie, a ponieważ stwierdziłem, że są w porządku, to dałem im ręką znak, by podeszli. I chyba właśnie wtedy miała miejsce jedna z najciekawszych rozmów, jakie kiedykolwiek przeprowadziłem.

***
Witam już w wakacje. Niedługo upłynie rok od mojego pojawienia się w opowiadaniowej blogosferze. Teraz rozdziały powinny pojawiać się co tydzień, napiszę więcej na rok szkolny, także wszystko powinno pójść gładko, że tak powiem. A co do tego rozdziału, no cóż. Pojawił się nowy bohater, w następnym rozdziale będzie o nim więcej, jak dobrze pójdzie, to może i opuścimy już Europę. 
Ech, wiesz, wiem. Miłości! Niektórym może to nie pasuje, ale trzeba się pogodzić, że zawsze muszę wprowadzić taki wątek. Miłość być musi i nigdy nie jest to taka prosta miłość, zawsze coś pójdzie nie tak albo właśnie aż dziwnie 'tak'. 
BARDZO UPRZEJMIE WAS PROSZĘ O NAJMNIEJSZY KOMENTARZ, CHOCIAŻBY SAMĄ KROPECZKĘ -> .
1. Oczywiście zapraszam na... - facebook'owa strona twórczości.
2. Nowe zdjęcia w naszym życiowym albumie
3. W razie pytań - http://ask.fm/Isbell1313
Pozdrawiam wszystkich i życzę miłych wakacji ;*
(Mam nadzieję, że mi potowarzyszycie podczas ich trwania...! :)



14 komentarzy:

  1. Duff to jednak cholipka szczwany lis jest!! Ja na prawdę nie wiem kiedy on się tego mózgu nabawił, ale jedna, taki głupi jak wszyscy myślą wcale nie jest! No ale przejdźmy do rzeczy.
    Ronnie zainteresował się naszymi debilami (wybacz, ale po rozmowie z samochodu, musiałam tak napisać). I coś mi się wydaje, że on im nawet pomoże jako tako się do tej Ameryki dostać! Ale jedno muszę, przyznać. Na jego miejscu, też bym się tą ponad przeciętną szóstką zainteresowała, a co!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duff to jest nasza 'cicha woda', ha!
      Za debili nie ma co przepraszać, bo za szczerość się nie przeprasza...a oni debilizm w sobie mają i to niemały.
      I generalnie dziękuję za komentarz ^^

      Usuń
  2. http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ Zapraszam na nowy rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, proszę. Tradycja nie została podtrzymana i szanowny Pan McKagan miał przebłysk geniuszu. Co prawda ten przebłysk był w jak najbardziej negatywnym sensie, bo takie knucie do niczego nie prowadzi. Wymyślił sobie, że wynaleźli sobie ze Stevenem haka na Veronicę i Alice. Zastanawia mnie tylko to, co oni mogą z tym podstępem zrobić... Chcą je szantażować? Że wygadają się chłopakom o tych całych uczuciach? Dobra, ale co dalej... Oświecisz mnie?
    Wiesz co? Wstyd mi. Na Fontannach napisałam Ci, że mnie zagięłaś. Szok, pewnie jeszcze mnie trzyma, więc pragnę przeprosić i pragnę też cichaczem stąd spierdolić. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Isbell zagięła czekoladową 8)
      Nie, no generalnie, to Ci bardzo za takie komentarze. I tu i na Fontannach.
      A spierdolić, kochana, to ty możesz tylko po to, by napisać nowy rozdział!

      Usuń
    2. I jeszcze coś... Uwielbiam Cię za soundtrack! :')

      Usuń
  4. proszę Alicjo, to dla Ciebie -> .

    a tak na serio, haha, komentarz... hmm. Duff jaki mądry... taki narcyz trochę, zaczął opowiadać, że mózg mu urósł etc, haha. nieźle się z tego śmiałam.
    ewidentnie też widać u dziewczyn, że coś jest na rzeczy... Veronica naprawdę coś czuje do Nikkiego, a Alice do Micka. miała taką fajną okazję, żeby z nim pogadać, o byle czym w sumie. przecież wszyscy spali... mam nadzieję, że w sumie niedługo kilka spraw między nimi się wyjaśni, dowiedzą się o swoich uczuciach. może chłopcom też one jednak nie są obojętne, ale na razie tego nie okazują?
    ciekawi mnie też to, czy jednak Steven i Duff zostaną w tym Londynie, czy zabiorą ich ze sobą do Stanów.
    jeszcze Ronnie... pojawi się jeszcze? może jakoś będzie im pomagał, skoro tak bardzo go zainteresowali i do Stanów jadą podbić rynek muzyczny? hmm? :)

    czekam na nowy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na początku - dziękuję za kropeczkę :')
      Duff Narcyz - to się zgadza, owszem. Veronica i Alice - tak, ewidentnie coś tam jest. Mick i Nikki - tutaj sprawa jest jeszcze nie do końca jasna, ale wszystko w swoim czasie, ha!

      Usuń
  5. http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ hej, u mnie nowy. Patty :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Aż mi wstyd to pisać, no ale... ;_;
    http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/2013/07/rozdzia-109-it-must-have-been-love.html nowy rozdział, zapraszam! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. I co Ty sobie myślisz? Mam się znowu powtarzać, że Cię kocham? .___. Boże, tak bardzo nie umiem pisać długich komentarzy, więc może lepiej będzie jak rzeczywiście postawię tą kropkę. Tak. Masz: . :) Nie, no. Rozdział bardzo fajny i ciekawi mnie, jak młodzi wykorzystają swoje cenne wiadomości, które zdobyli za pomocą jakże bystrego Duff'a. I Ronnie! O Boziu, co będzie dalej? Kocham ten niedosyt i właśnie tego szukam w opowiadaniach - muszą wywołać we mnie niedosyt, chęć czegoś więcej. I właśnie Ty to robisz, Isbell. I dziękuję, że tak fajnie piszesz i tak fajnie mi się to czyta :)

    I przy okazji zapraszam na 2 rozdział: http://in-the-name-of-the-damned.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałam poinformować. Zatem zapraszam na pierwszy rozdział opowiadania: http://old-highway.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj! Jeśli chcesz poznać tajniki trudnej przyjaźni damsko-męskiej, zapraszam na mój blog. Pierwszy rozdział już jest. Pozdrawiam :) www.mallory.blogujaca.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapraszam na rozdział 110 :) http://xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń