Idąc wolno w stronę domu rodzinnego
czułem się co najmniej tak jak czuje się osoba, która idzie na ścięcie. W
głowie miałem zupełną pustkę. Seryjnie, nic tam nie było, pustka. Nie
wiedziałem co powiedzieć, jak się przywitać. Kiedy zaczynałem dostrzegać zarys
domu, to zacząłem się zastanawiać czy w ogóle tam iść. Czy nie lepiej byłoby
się po prostu odwrócić i pobiec w zupełnie innym kierunku. Okolice domu
Veroniki byłyby nie najgorszym wyjściem. Ale jej rodzice chyba już wrócili. Może
Nikki? Ale kto tam wie gdzie on się szlaja… Mimo, że powinien być u siebie. Alice? Nie, nie Alice…nie jestem
chyba miło widzianym gościem w jej domu.
Rozważałem wszystkie te opcje z
pięćdziesiąt razy, ale kiedy zorientowałem się, że stoję tuż przed białymi drzwiami
frontowymi prowadzącymi prosto do miejsca, w którym się wychowałem, to miałem
wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Po cholerę tam poszedłem? Już miałem
odchodzić, ale coś mnie powstrzymało, sam nie wiedziałem co robię. Nacisnąłem
tylko klamkę, usłyszałem ciche kliknięcie oznaczające, że drzwi się otwarły.
- Kto tam? – mama. Poczułem się
jakby mi ktoś przywalił czymś twardym w głowę, prawie pół roku nie rozmawiałem
z rodzicami, prawie pół roku nie byłem we własnym domu. Nawet nie wiem czy nie ponad pół roku. – Kto przyszedł?
- Ja – oczywiście, kto inny? Tylko ja jestem w stanie tak przywitać się
z mamą po półrocznej nieobecności.
- Robert…?
- Mick…mamo. Tak, ja.
- Wejdź, zaraz tata wróci, to się zdziwi…
- Może uda mi się do tego czasu już pój… - miałem skończyć, ale opamiętałem
się. Z ojcem też można by przecież porozmawiać znów i jeszcze. Popatrzyłem na
matkę i przeszedłem wolno obok niej, prosto do salonu, który nie zmienił się
zupełnie nic; na oparciu kanapy wciąż były dziury, a poduszki wyblakłe, tak jak
wtedy. Wolno usiadłem i znów popatrzyłem na rodzicielkę.
- Napijesz się…czegoś?
- Nie.
Uśmiechnęła się lekko i krótko, po
czym poszła do kuchni. Słyszałem jak nerwowo chodzi, jak wyciąga kubek, gotuje
wodę, upuszcza łyżkę, podnosi ją i znów upuszcza i znów podnosi. Potem cisza, a
po ciszy powiedziała szybo, że tata przyjechał z pracy. A skoro tata
przyjechał, to za maksymalnie pięć minut miał pojawić się w domu i zobaczyć
swojego zdziczałego syna.
- Co dziś na obiad? – zapytał bardzo wesołym głosem wchodząc do mieszkania
i wieszając płaszcz na wieszaku. Przechodząc jednak do salonu stanął jak wryty.
Popatrzył na mnie, a ja patrzyłem jak radosna twarz zmienia się w
zdezorientowaną.
- Syn nas odwiedził – powiedziała mama i stanęła obok ojca.
Zapanowała taka popieprzona cisza,
że miałam nawet już wstać i wyjść. Siedziałem na kanapie i patrzyłem na
stojących naprzeciwko rodziców patrzących się na mnie jak na lwa, którego ktoś
wypuścił z klatki. Jakby mnie nie znali i wiedzieli pierwszy raz w życiu.
Tak, wiem. Nie było mnie tu od pół roku, ale nie tylko z mojej winy. Kiedyś
odwiedzałem ich raz w tygodniu, potem raz w miesiącu… Zmieniali się.
Przestawali być moimi rodzicami, a ja szukałem kontaktu.
- Zjesz z nami? – ojciec przerwał milczenie, a ja poczułem się dziwnie. Nie
takiego pytania się spodziewałem. Jeszcze ten drętwy i bezemocjonalny głos,
nie…
- Nie.
- Napijesz się czegoś może?
- Nie – tak się nie dało, oni nie potrafili rozmawiać, ja nie potrafiłem
rozmawiać. Wszystko się spierdoliło, a kiedy ja wyciągałem rękę, to oni ją
perfidnie odrzucali. – Ja w zasadnie chciałem się pożegnać.
- Jak to ‘pożegnać’?
- Synu? – przerażenie w oczach matki mówiło samo za siebie.
- Mamo, nie popełniam samobójstwa – uspokoiłem – ja tylko chcę powiedzieć,
że wyjeżdżam z Over. Jadę do Londynu. A z Londynu lecę do Ameryki. Do Stanów.
Nikki, Veronica, Alice i ja. Wyjeżdżamy.
- Ale co to znaczy, jak to wyjeżdżasz? Na ile? Dokąd dokładnie?
- Over to nie miejsce dla nas, jedziemy. Wreszcie wyrwiemy się z tej
dziury, chciałem powiedzieć o tym planie wcześniej, o wiele! Ale nie, bo wy nie
porozmawiacie z rodzonym dzieckiem, po co… Na ile? Nie wiem ile lat będziemy
żyć. Dokąd? Miasto Aniołów, kochani rodzice. Wiem, że wiele wam to mów. Miejcie
satysfakcję, że poszedłem waszymi śladami choć trochę. Jednak my nie jedziemy
się tam spić i zapomieć, by potem udawać świętych. Jedziemy żyć.
- Ale Robert...bo to nie tak, że…
- Wiem, pora na tłumaczenia. Nie. Idę, a ty leć już do matek innych opowiadać o tym wszystkim, wyżal się im! Mamo, tato – podszedłem do nich – do zobaczenia – i ruszyłem w stronę drzwi.
Pewnie jak nigdy dotąd.
Veronica
- Postradałaś zmysły, dziewczyno! – krzyczała wciąż moja mama, a ojciec
siedział z tym swoim zniesmaczonym wyrazem twarzy przy stole i uderzał kluczami w
kasztanowy blat. – Jaki Londyn do cholery, jaki LONDYN?!
- Londyn jest, droga mamo, stolicą naszego przecudnego kraju –
odpowiedziałam rzucając jej pogardliwe spojrzenie.
- Nie pyskuj, nawet się nie waż! Nie obchodzi mnie to, że masz dziewiętnaście
lat i od roku jesteś pełnoletnia – zachowujesz się jak rozwydrzona gówniara,
nigdzie nie jedziesz, nie ma takiej opcji!
- Nie ma też opcji, że mi tego zabronisz. Mamo, spójrz na to tak: Alice,
Mick, Nikki i ja sobie pojedziemy, a wy uwolnicie się od patologicznych dzieci,
które wciąż i tak siedzą poza domem.
- Tak, ale do kogo przychodzisz kiedy czegoś ci brakuje? Do domu, do nas!
- No to pora nauczyć się żyć w stu procentach na własną rękę.
- Veronica…
- Hm?
- Nigdzie nie jedziesz, jedyne co, to na studia! – powiedział donośnie i
stanowczo ojciec. Wciąż się łudził, że ja pojadę na uczelnię…?
- Nie pojechałam wtedy, więc nie pojadę i teraz. Nic nie wskóracie tym
nędznym szantażem. Jestem dorosła i wiem co robię – odparłam unosząc brew.
- Dalej nie odróżniasz dorosłości od dojrzałości! Co ty chcesz tam robić?!
Nie masz żadnego wyższego wykształcenia, a do Ameryki się wybierasz? Alice i
Nikki tak samo, o Micku nie wspomnę. To jest jakieś żałosne, wierzyć się nie
chce, że macie tyle lat ile macie. Zachowujecie się na maksymalnie dwanaście.
- Dobra, dosyć – wiedziałam, że tak to się skończy, niepotrzebnie się w
ogóle do nich odzywałam. Mogłam najzwyczajniej pojechać, nawet by nie
zauważyli, może założyliby, że się wyprowadziłam z Rodzeństwem do jakiejś
taniej rudery w Cambridge, cokolwiek. – Widzę, że nie ma to najmniejszego
sensu, więc powiem tylko ‘do widzenia, mamo i do widzenia, tato’.
- Zobaczysz, że poża…
- Nie pożałuję – przewidziałam co chciał powiedzieć. Znam już te durne
teksty rodzicielskie. – Nie pożałuję, ba! To wy pożałujecie, że tak
myśleliście. Najbliższa okazja do zobaczenie mnie będzie prawdopodobnie na
łamach jakiegoś magazynu. Zobaczycie tam dwie najpiękniejsze kobiety; mnie i
Alice i WY pożałujecie, że nie wierzyliście.
- Veronica, no zastanów ty się nad sobą…
- Kości zostały rzucone, cześć.
I powiedziawszy to ruszyłam w stronę
drzwi tak, jakbym wychodziła tylko do sklepu. Jakbym miała tam zaraz wrócić.
Nie spojrzałam na nic, po prostu wyszłam. I dobrze, po co patrzeć na coś takiego
jak durne meble w domu? Już niedługo miałam mieć swój…dom. Nie wiem czy będzie
to taki ‘dom dom’, ale własny kąt na pewno. Poczułam się dziwnie z siebie
dumna. Nie wiedziałam, że stać mnie tak kontrowersyjne w stosunku do rodziców
posunięcie, ha!
Kolejnym punktem naszego programu,
zaraz po oficjalnym pożegnaniu się z rodzicami, było udanie się w stronę domu
Nikki’ego. Tak też zrobiłam, tam ruszyłam. Idąc tak pamiętam, że układałam
sobie w głowie nasze życie tak za trzy lata. Wiedziałam, że na początku może
być ciężko, ale potem będzie z górki, więc nie było się czym przejmować. Dom w
jakiejś fajnej dzielnicy Los Angeles, imprezy, kluby i my. Sprawy biznesowe
sobie darowałam, bo stwierdziłam, że to się opracuje dokładnie w drodze do Londynu, potem
Stanów i na końcu – do Kalifornii - Los Angeles. I mniej więcej wtedy, kiedy
myślałam tak o tej przyszłości zobaczyłam biegnącego przed siebie i bynajmniej
zdezorientowanego młodego McKagana i Adlera kilka metrów za nim.
- Veronica! – ryknął któryś z nich.
W odpowiedzi zatrzymałam się i patrzyłam jak zbliżają się w moją stronę.
- Ja pierdolę… - wydyszał wyższy z blondynów kiedy tylko się przy mnie
zatrzymali. – Veronica…my potrzebujemy pomocy, tak się nie da. Błagamy was…no
kurwa, weźcie nas ze sobą. Chociaż tylko do Londynu, nawet i Cambridge, jak to
jest po drodze jakoś, ale weźcie nas z Over!
- Ale co się takiego stało? – spytałam bezemocjonalnym głosem.
- Rodzice! Im totalnie odbiło, Adlera nam prawie w klatce by zamknęli! Nie
wiedzą, że tu jesteśmy, powiedziałem, że idę do Stevena. A kiedy on wyszedł mi
otworzyć, to powiedziałem mu, by on powiedział rodzicom, że będziemy przed
domem. I tak powiedział i my pobiegliśmy…uciekliśmy, bo nie chcemy wracać,
kurwa…rozumiesz?! Oni nam dali jakiś szlaban jak dla pięciolatka – NIC NIE
MOŻEMY, nie możemy wychodzić nigdzie.
- To jak poszedłeś do Stevena?
- Poprosiłem ich, że niby chce się pożegnać. Rozumiesz, do końca roku
ojciec by mnie zawoził do szkoły i potem z niej odbierał, całe wakacje
musiałbym się uczyć i nigdzie nie wychodzić!
- Przykro mi...
- WIEM PRZECIEŻ, ŻE GDYBYŚ BYŁA NA NASZYM MIEJSCU TO BYŚ SPIERDOLIŁA DO
MICKA, BO ON JEST DOROSŁY I COŚ TAM, ALICE ZROBIŁABY TAK SAMO I NIKKI TEŻ, WIĘC
BŁAGAM! – wydarł się na połowę miasteczka i niewykluczone, że to włączyło jakąś
część mojego mózgu. On miał trochę racji, więc postanowiłam troszkę
zainterweniować.
- Chodźcie – mruknęłam i popatrzyłam na milczącego Stevena, który wciąż
rozglądał się nerwowo dookoła, jakby wypatrywał czy nikt ich nie śledzi.
Nikki
Siedziałem w tym
wiecznie nieogarniętym domu zupełnie sam i czekałem na Veronicę, Micka i Alice.
Wciąż miałem przed oczami obrazek rodziców, którym mówię o tym, że wyjeżdżam z
kraju. W ogóle inny kontynent. Sam nie mogłem uwierzyć w to, jak zareagowali.
,,- Wyjeżdżam do Los Angeles... – Po co? – Ja, Mick i
dziewczyny tego potrzebujemy, uznaliśmy, że Anglia nie jest naszym światem,
nasze ambicje zaczynają się w sercu Kalifornii, zrozumcie... – Za co tam
wyżyjecie? Przecież nie macie studiów! – Ale mamy siebie, mamo – Jedźcie w takim
razie... – Do zobaczenia...? – Do zobaczenia, Frank’’.
Powiedziałem im,
że lecę za ocean, miliony mil od domu, a oni zareagowali tak...jakbym
powiedział, że jadę na tydzień nad morze i wrócę. Dotknęło mnie to, aż sam się
sobie dziwię, ale dotknęło. Jakby im nie zależało. Tutaj odezwał się też ten
dziwny głos, którego nienawidzę, Ten, co siedzi w mojej głowie. Powiedział, że
ja ich olewam od trzech lat, więcej nawet, więc dlaczego ja mam pretensje kiedy
oni olewają mnie? Czasem to mnie irytują te mądre wywody tak, że nie wiem.
Wolałem więc mówić, że to oni olali mnie. A mój stosunek do nich też nie wziął
się tak z powietrza... Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. W kolejne z
kolei mnie wprowadziło to, że kiedy je otwarłem, to zobaczyłem Veronicę i
ewidentnie zmordowanych, młodych blondynów.
- Wejdźcie – powiedziałem i rzuciłem dziewczynie pytające spojrzenie –
Veronica, chodź no na słówko.
- Co?
- Chodź – chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą na pierwsze piętro.
- Mogę się domyślać o co chcesz mnie zapytać? – powiedziała w miarę cicho i
spojrzała na mnie.
- Co tu robi Duff i Steven?
- Spotkałam ich na ulicy, mają taki jakby…problem rodzinny.
- No, mają. Przez nich my też mieliśmy, nie powiesz mi, że twoi rodzice
byli dla ciebie mili jak kiedyś?
- Nie, byli właśnie wyjątkowo bardzo cięci. Zakładam, że uważasz, że ma to
związek z tym…co powiedział Adler swojej matce i z tym, jak McKagan ponakręcał w
domu sytuację swoim zbędnym kłamstwem, tak?
- Nie uważam tak, tylko ja wiem. Wiem, że to właśnie przez to stało się
tak, a nie inaczej. Oni spieprzyli nieco sprawę, nie uważasz?
- Nikki, ale popatrz na to tak: co ty byś zrobił gdybyś znów miał
szesnaście lat i powiedział rodzicom niewygodną dla nich prawdę, taką co leżała
tobie na sercu i oni przez to daliby ci szlaban na samodzielne wychodzenie z
domu do końca wakacji, a może i dłużej? Tak bez zmiłuj się, wiesz jakich
rodziców mają młodzi, nie? Wiem, że wiesz. Więc pomyśl tylko.
- Veronica, ale… - kiedy zaczynam tak swoje wypowiedzi, to jasne jest to,
że nie wiem co powiedzieć.
- Powiedzieli, że im wystarczy tylko Londyn, a nawet Cambridge. Dalej
jechać nie potrzebuję, tylko być poza Over.
- No, ale co…uprowadzisz Coletti’m syna? Albo weź takiego Duffa…pomyśl
trochę, jak by to…
- To by wyglądało tak, że blondynka cię zagięła – skomentował Mick, który
pojawił się obok nas nie wiadomo skąd, a za nim na górę wychodziła brunetka.
- Owszem, zagięłam go…ej – parsknęła moja rozmówczyni i pokazała
najstarszemu język.
- Brawo, zrozumiałaś!
- Zamknij się, wracamy do tematu: więc jak, Nikki?
- To jest takie pierdolenie, nie wykręcaj się już – Alice stanęła po
stronie blondynki, a rękę położyła na moim ramieniu. Zmarszczyła brwi po czym
lekko się uśmiechnęła – wszyscy, jak tu stoimy, widzimy, że nie masz argumentów
na to, co właśnie powiedziała Veronica. A wiesz co to znaczy?
- Wiesz co to znaczy, Nikki?
- To znaczy, że dzieciaki jadą z nami, chociażby tylko po to, by rozwalić
psychicznie ich już upośledzonych rodziców. Najmądrzejszych i najświętszych,
trzeba pokazać im wszystkim, że dzieci się w nich wdały – zakończył Mick stając
pomiędzy dziewczynami i patrząc na mnie tym swoim wzrokiem mówiącym o jego
zwycięstwie.
- Ale ty jeszcze wczoraj byłeś pierwszy do zostawienia ich tu,
przyjacielu-bracie – zauważyłem. Starałem się robić wszystko, by wyjść z
odrobiną gracji z tej sytuacji, ale to było niemożliwe. Veronica mnie zepchnęła
do dołka, Alice przysypała ziemią, a Mick wbił to wszystko łopatę. Wygrali,
kurwa, znowu!
- Ale ze swoimi rodzicami rozmawiałem dziś, potem powiem resztę, bo nie
będziemy psuć tej chwili. A poza tym, ty też maiłeś zupełnie inne zdanie.
Broniłeś ich.
- Dobra, nasz mądry starcze już nie dolewaj benzyny do ognia.
- To idziemy im powiedzieć, że wygrali życie? – spytała rozpromieniona
blondynka.
- Ta, zejdźmy tam jak miłosierni bracia i siostry, zstąpmy im tak z tego
piętra, ukażmy się jak anioły i powiedzmy im…,,Stevenie, Duffie – jedziecie ze
swymi zbawicielami do centrum Anglii’’ – powiedziałem wzniosłym tonem i unosząc
brew spojrzałem na uśmiechnięte twarze przyjaciół. – Dobra, idziemy. Niech też
mają ten swój Dzień Dziecka.
I tego dnia nasze bardzo stałe plany
znów odwróciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Czyli zupełnie tak samo jak
odwróciło się życie Stevena i Duffa.
***
1. Tradycyjnie zapraszam tu - facebook'owa strona twórczości.
2. Kolejne dwa zdjęcia w albumie. (Od następnego rozdziału zdjęć pojawić się pojawi więcej)
3. W razie pytań - http://ask.fm/Isbell1313
Proszę uprzejmie o komentarz, chociażby najmniejszy i pozdrawiam :)
Miło mi, aczkolwiek nie wiem czy tamto opowiadanie było wartościowe, a już na pewno nie sądzę, aby było nim to, które właśnie zaczęłam pisać. Boję się, że ludzie mnie przez nie znienawidzą, haha. Ale lubię sobie poszaleć, cóż, taka moja natura.
OdpowiedzUsuńTen szablon powstawał w wielkich bólach w naszym nie takim małym pokoju w akademiku, kiedy to moja współlokatorka zaczęła wyzywać Axla od świni, cokolwiek chodziło jej po głowie, ale pewnie jego aktualny wygląd i rzucanie butelkami w fanów na koncertach, ona naprawdę cierpi z tego powodu, bo dla niej to okazywanie braku szacunku dla ludzi, którzy go uwielbiają, no... może i ma w tym sporo racji.
Właściwie wątek pamiętnika znajdzie się chyba jedynie w prologu i epilogu (jeśli ten kiedykolwiek powstanie, bo znając życie skończę pisać to opowiadanie po czterech rozdziałach... w zasadzie nie kończąc go w ogóle).
Chyba nie zrobię w tym opowiadaniu zakładki z bohaterami, spróbuję ich opisać, a co... rzucę się na głęboką wodę.
Mnie już przeszedł okres buntu i okres GN'R, potrzebuję czegoś spokojniejszego, kogoś spokojniejszego i Jon po czterdziestce wydaje mi się idealny, ach... Nie tylko do pisania o nim opowiadań, haha.
Dziękuję za komentarz i wszystko rozumiem, ten prolog ma być jednym z elementów klamry kompozycyjnej, ale jeszcze nie wiem, jak sprawy się potoczą.
Zapomniałam dodać, że zaraz po sesji egzaminacyjnej zacznę nadrabiać wszelkie zaległości na Twoim blogu.
UsuńZobaczymy, jak to wyjdzie. Biorąc pod uwagę mój słomiany zapał, nie chcę niczego obiecywać.
OdpowiedzUsuńZawsze próbuję złamać schemat i napisać coś, czego do tej pory nie było. O ile z Zachodzącym Słońcem Hollywood mi się nie udało, to może z Old Highway pójdzie do przodu. W końcu mało jest opowiadań o Bon Jovi, właściwie o Jonie, bo pozostałych członków tu nie przewiduję. No i główna bohaterka też nie wydaje mi się być nieszczęśliwą dziewczyną, która spotyka na swoją drodze księcia z bajki, nie jest też już nie wiadomo jaką buntowniczką, po której wszystko spływa, jak po kaczce, co widać po samym prologu.
Guni mają chyba zbyt krótką historię, aby móc zatrzymać się przy nich na dłużej niż jakieś 8 lat, więcej własnego życia chyba nie można im poświęcić. Bon Jovi słuchałam zanim zaczęłam przygodę z Gunsami, właściwie miałam chyba 5 czy 6 lat, kiedy usłyszałam ich po raz pierwszy, choć i tak nie zdawałam sobie sprawy, co to za zespół. Dopiero chyba w 2000 roku dowiedziałam się, że to Bon Jovi. A pierwszą piosenką było, którą usłyszałam jako mała dziewczynka, był utwór "You give love a bad name", który później strasznie kojarzył mi się z Bonnie Tyler "if you were a woman and i was a man", ale przecież tamten kawał śpiewał facet! Ale tak, w 2000 roku po wypuszczeniu "It's my life" mówiłam mamię, że "lubię tego pana, co tak ładnie śpiewa". Teraz mówię mamię "Kurna, gdybym mogła, to przespałabym się z Jankiem", na co ta tylko dziwnie na mnie patrzy i woli tego nawet nie komentować.
Jasne, że chcę nadrobić, tylko muszę mieć do tego spokojną głowę, a jak patrzę na skrypt z prawa konstytucyjnego i ćwiczenia z ekonomii to przechodzą mnie po plecach dreszcze. Ale jeszcze tylko tydzień i od czwartku Carlie ma wakacje, ewentualnie czeka na poprawkę we wrześniu (oby nie).
swojej*
UsuńGunsi*
kawałek*
mamie*
Boże, nawet pisać po polsku już nie umiem, co te studia z ludźmi robią. Za dużo obcokrajowców ostatnio w moim życiu, haha.
Nie mogę się doczekać już LA no bo wiadomo, że tam na pewno wszystko się rozkręci,a z naszych bohaterów będą wielkie gwiazdy rocka xd
OdpowiedzUsuńIstotnie, wiem, że to raczej nie zaskoczy xD
UsuńNawet, jakby się nadarzyła okazja w 2013 roku (a się nie nadarzy), to też bym go chętnie do łóżka zaciągnęła. No przecież nie będę sobie męskiego ciała żałować, prawda? I to jeszcze takiego ciała! Gdzie w Polsce znajdziesz takiego 51latka? Nie ma szans, a ja lubię starszych facetów, zadbanych, doświadczonych, po czterdziestce.
OdpowiedzUsuńJeśli można coś napisać o GN'R, to można się zamknąć w jednej dekadzie: 85-95, nie więcej. Dlatego podziwiam moją siostrę Rose, że tak dzielnie daje radę i umieściła akcję ZK w czasach po 2000 roku.
Co do najnowszej płyty GN'R... dla mnie to nie jest już GN'R, to solowa kariera Axla pod szyldem Guns N' Roses i tyle.
To i ja się cieszę, że jestem pierwsza, przynajmniej w Twoim przypadku.
W sumie Carlie życie w dupę trochę dało, bo jednak zakochała się w nieodpowiednim facecie, ale... nie pochodzi z patologicznej rodziny (tak względnie, bo w końcu jej rodzice byli nastolatkami, jak przyszła na świat), nie ćpa, nie ma jakichś większych problemów, tak myślę. Nie zamierzam robić z niej ofiary, ale też nie człowieka z kamienia. Normalna dziewczyna, taka jak ja.
http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ zapraszam na nowy rozdział Zagubionego Księcia :)
OdpowiedzUsuńCo ja chciałam... A! Żyję! Nowy RNDTH:
OdpowiedzUsuńhttp://had-to-kill-her.blogspot.com/2013/06/rozdzia-vi.html
Ładnie proszę o potwierdzenie zrycia psychiki. Pozdrawiam, Nikt :P
http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ Zapraszam na nowy rozdział, który otwiera część pisaną oczami Artura :)
OdpowiedzUsuńjednak Stevenowi i Duffowi się udało. zabierają ich. ale czy zabierają ich do LA, czy w Londynie powiedzą "radźcie sobie sami" i zabiorą swoje tyłki do Ameryki? bo w końcu.. Duff i Steven też chyba zostaną gwiazdami rocka z Kalifornii.
OdpowiedzUsuńehh.. ciężko mają z tymi rodzicami. rodzice Micka.. tacy bezuczuciowi się wydają.. mówią bez emocji, tak.. mechanicznie. rodzice Nikkiego w ogóle nie zwrócili uwagi na to, że syn wyjeżdża do Stanów. rodzice Veronici... hmm. nie wiem co tutaj napisać. z jednej strony właśnie jakoś się o nią martwią, nie chcą, żeby jechała, chcą żeby zajęła się swoją przyszłością i poszła na studia.. nie wiem tylko co z rodzicami Alice.
chyba nic więcej nie powiem, bo w sumie cały rozdział polegał na tym żegnaniu się i na rodzicach, więc.. ja czekam na kolejny rozdział :)
zapraszam na nowy do mnie ;3 http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
Jedyne, co mogę powiedzieć na początek, to przepraszam, że opierdalałam się tak bardzo i dopiero dzisiaj raczyłam przeczytać. Jakoś nie specjalnie mogłam się zebrać, ale Ty powinnaś to zrozumieć, prawda?
OdpowiedzUsuńMniejsza z tym, bo pozostaje rozdział i szczerze nie wiem jak go skomentować, bo ani nie mogę się zbulwersować, ni nic. Jedynym uczuciem jest przepełniająca mnie satysfakcja, że Dzikie Rodzeństwo poszło po rozum do głów. Krótko mówiąc wszystko potoczyło się jak potoczyć się miało, z jednym tylko małym problemem - Steven i Duff narobili strasznie dużo krzyku o to wszystko. Z jednej strony wcale im się nie dziwię, ale w końcu i tak osiągnęli czego chcieli.
Ehh, piszę bez ładu i składu i pierdolę Ci o rzeczach oczywistych, więc może już skończę, hm? Tak, skończę pięknym akcentem w stylu "rusz dupsko i dodaj szybko coś nowego" i jednocześnie zaproszę do siebie, bo nie widziałam tam Twojego komentarza. :)
No więc ja się bardzo, bardzo, bardzo cieszę, że Duff i Steven wyjeżdżają. :) Nie ma znaczenia, że w tej chwili tylko do Londynu. Chociaż to się jeszcze może zmienić... No nic, to się kiedyś okaże. Z niecierpliwością oczekuje następnego.
OdpowiedzUsuńhttp://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ zapraszam na przedostatni rozdział :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na 20 rozdział. ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com ;]
OdpowiedzUsuńKocham Cię coraz bardziej! :)
OdpowiedzUsuń