sobota, 25 maja 2013

III – Za młodzi na życie.


Cambridgeshire, Anglia, czerwiec roku 1979

Steven
 Nienawidzę uczucia mówiącego mi o tym, że jestem niepotrzebny, niechciany, inny. To w ogóle jest uczucie? Nie wiem, ale…kogo to tam obchodzi. Może Duffa? Ja myślę, że jego też to dotknęło, ale udaje, że ma to wszystko gdzieś, jest niezależny. Wiem, że go boli. Widzę, patrzeć na takie sprawy akurat umiem. To jest jedyna rzecz, która mi wychodzi i tego nie nauczyła mnie szkoła. Nauczyli mnie tego ci, w których towarzystwie się obracam od kilku lat. Nie, od zawsze. Oni uczuć prawie nigdy nie ukrywają, są szczerzy. Duff też by tak chciał, ale bardziej mu zależy na tym, by być takim gościem jak Nikki albo Mick. Ale ja widzę, że go coś gryzie. Mnie też, dlatego wróciłem do domu wcześniej niż planowałem. Chociaż co z tego, skoro matka i tak się wkurwiła?
- Gdzie byłeś? – zapytała mnie tym swoim słynnym tonem przepełnionym wściekłością. Niby tak spokojnie, ale wyczułem, że zaraz huknie, tak z mocą. Na całe Over.
Nie odpowiedziałam, tylko podszedłem, jak gdyby nigdy nic, do lodówki.
- Coletti, do cholery! Wiem, że słyszysz, nie udawaj! Wielce dorosły się znalazł. Wiesz dobrze, że chodzisz jeszcze do szkoły, nie jesteś pełnoletni nawet! I co robisz zamiast skupiać się na nauce i co już ustaliłeś w związku ze swoją przyszłością?! – i pierdolnęło. Równo. - Nic nie wiesz jeszcze! 
- Koniec roku, mamo. Mówi ci to coś? – prowokowałem pyskując, wiem, wiem.
- Jeszcze pyskuje! Gdzie się szlajałeś od wczoraj?!
- Byłem z Duffem…
- …i z Alice, Veronicą, Mickiem i Nikki’m, prawda?! Synu, oni są dorośli! Nie rozumiesz, że nie jesteś jeszcze na ich…poziomie?! I nie będę zadowolona, jak na nim zostaniesz!
- O co ci chodzi?
- A co oni mają, dziecko? Nic nie mają, spójrz na Micka. Ma prawie trzydzieści lat, i co? Nic. Pracuje wszędzie – gdzie tylko nadarzy się okazja! Ma dziecko z jakąś kobietą, której nawet dobrze nie zna i nie kocha. A Nikki? Młody, a życie już ma skreślone, będzie taki jak Deal! A Alice i Veronica? Na dziwki coś takiego wyrośnie, łażą wszędzie w tych swoich…kudłatych…kłakach…skóry i nie mogą być normalne! Wiecznie pijani! Michael, co ty chcesz zrobić ze swoim życiem, naprawdę chcesz być takim aspołecznym śmieciem, jak oni? – tutaj przegięła. Nie rozumiałem, nie rozumiem tego, co chciała mi wtedy przekazać. Źle, że są inni? Że mają na siebie jakiś pomysł? Nie wytrzymałem już. Pierwszy raz wkurzyłem się na matkę mając do tego powód.
- Słuchaj, mamusiu  – zacząłem i spojrzałem na nią -  zamknij się. Powiedziałem, że masz się zamknąć. Tak, tak powiedziałem. A wiesz dlaczego? Jesteś cholernie fałszywa! Obrażasz dzieci swoich najlepszych przyjaciół, a w młodości sama nie byłaś lepsza! Myślisz, że ja nie wiem o tym wszystkim? O tym co działo się kiedyś z tobą i nimi na Sunset w Los Angeles i we wszystkich innych miejscach, w których siedzieliście? Myślisz, że ja cały czas uważam, że jesteś i byłaś święta!? Że nie wiesz jak smakują alkohol i inne używki?! Myślisz, że twoje dziecko jest takie, że uwierzy we wszyściuteńko to…co ty mu wmówisz?! Spójrz na siebie! Co ty, kurwa, masz?! Pracujesz w kwieciarni! I czepiasz się Veroniki i reszty?! Oni są młodzi i w przeciwieństwie do ciebie i ich rodziców, a twoich przyjaciół…’PRZYJACIÓŁ’, to oni mają na siebie plan! A ty go nie znasz, ich rodzice też! A wiesz dlaczego?! Bo nie macie z nami takiego kontaktu, jaki myślicie, że macie! Nic nie wiecie! Nie wiesz jacy są oni, znasz tylko negatywne cechy! Oni na mnie nie wpływają źle, to dzięki nim myślę trzeźwo i jestem jaki jestem! Jestem prawdziwy, ale ty we mnie i tak widzisz tylko ulicznego chuligana i durnego nieuka! Cokolwiek bym nie zrobił, to będę zły!
 I cisza.
- Michael… - powiedziała po jakiś pięciu minutach i spojrzała na mnie. Jej niebieskawe oczy były lekko przeszklone. Dotknęło ją to, zabolało.
- Nie! Ja jestem Steven i tak, tak ja chcę być taki jak oni! Oni są prawdziwi, mamo! Oni osiągną więcej niż jesteś sobie w stanie wyobrazić! Nie masz wyobraźni! Widzisz tylko szarą rzeczywistość…pesymistyczność! Nie odzywaj się, bo moje lenistwo i kretynizm jeszcze na ciebie przejdą! 
 I mniej więcej tutaj wskoczyłem na inny poziom swojego dotychczasowego życia. Skończyło się bycie Michaelem Colettim – głupiutkim, leniwym, wiecznie rozczochranym chłopczykiem, który nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa i nie ma na siebie żadnego pomysłu. Od tej kłótni zostałem już oficjalnie Stevenem…Adlerem – bystrym, szczerym i przyszłym kolejnym outsiderem z Over. Mającym na siebie pomysł. Jeden i jasny: być innym od wszystkich. Odważnym i dojrzałym w swej niedojrzałości. Uznałem, że jeszcze pokażę Dzikiemu Rodzeństwu, że i ja i Duff jesteśmy wystarczająco rozgarnięci na podróż do innego świata. Do Ameryki. Nie jesteśmy za młodzi. 

Duff
 Kurwa…słaby jestem. Jestem bardziej słaby i wrażliwy niż myślałem, nie podoba mi się to. Zostawiła mnie dziewczyna, kiedyś tam – no trudno, będzie jakaś lepsza. Brat powiedział, że nienawidzi całej rodziny i wyprowadził się do Peterborough – no trudno, jak kocha, to wróci. A kiedy okazało się, że Mick, Veronica, Alice i Nikki od początku cały swój wyjazd do Ameryki planowali głównie pod siebie, a mnie i Stevena brali pod uwagę tak…od czasu do czasu – zabolało. Stevena też to jakoś dotknęło, zaraz jak to powiedzieli, a raczej wydukali…tak każdy słowo po słowie, to Steven powiedział, że musi już iść. Normalnie nigdy by tak nie powiedział, prędzej dałby się pociąć niż pójść z domu, w którym jesteśmy wszyscy w komplecie. A skoro poszedł on, to ja też poszedłem. W takiej sytuacji, gdybym został z czwórką sam na sam, to czułbym się co najmniej nieswojo. Jak ciężar, pierwszy raz chyba widziałem, że ewidentnie nie chcą ani mnie, ani Stevena.
 Szedłem tak ulicami Over i było zupełnie tak samo jak dzień wcześniej, czyli wtedy, kiedy z entuzjazmem podążałem do domu Veroniki. Z tą różnicą, że teraz wszystko mijałem w odwrotnej kolejności niż w piątek. Szedłem tak i myślałem nad tym wszystkim co mówili. W ogóle zachowywali się jakoś inaczej; dziewczyny były takie dziwnie roztargnione, cały czas się z czegoś śmiały…tak histerycznie, jakby coś ukrywały. A Mick i Nikki co chwilę patrzyli to po sobie, to po mnie i Stevenie i kończyli na Veronice i Alice. Właściwie to przez to zachowanie po raz pierwszy z chęcią wróciłem od nich do swojego domu.
- Co tak krótko u tego kolegi byłeś? – zapytał mnie tata kiedy tylko wwlokłem się do salonu i opadłem bezwładnie na kanapę stojącą obok fotelu, na którym to siedział rodziciel i czytał jakąś swoją gazetę.
- A musiałem siedzieć do późna, jak zawsze? I znowu słuchać jak mama ględzi? – odpowiedziałem wymijająco pytaniem.
- Nie, no skąd. Ale zawsze wracałeś jakoś później, a nagle tak w sobotę i to o szesnastej cię w domu widzę. Niespotykane.
- Tak, no rzeczywiście… - mruknąłem.
- A u kogo byłeś?
- U Stevena.
- O, naprawdę?
- A co cię tak dziwi…?
- Nie, nic. Tylko wiesz, zabawna historia! Wyobraź sobie, że Steven upierał się, że był u ciebie. A skoro ty mówisz, że byłeś u niego…to gdzie byliście? – tak coś czułem, że ojca nie oszukam. On i tata Stevena mają stety-niestety bardzo dobre kontakty.
- Boże, no to skoro wiesz, że nie byłem ani tu i nie było mnie też u Adlera, to zgadnij gdzie byłem, masz trzy szanse.
- Deal, Ferrana, Anderson i Turner. Nasze cztery wielkie ambicje, największe w Cambridgeshire.
- Zgadłeś, coś jeszcze? Mogę już iść do siebie, jestem trochę zmęczony.
- Możesz, ale powiedz mi tylko taką jedną rzecz…dlaczego tata Steve’a został poinformowany, że jego syn będzie tu? Nie mógł powiedzieć dokąd idzie naprawdę? Ty też byś mógł, tak poza tym.
- A dlatego, że by go nie puścili. Powiedział tacie, że idzie do mnie. Mamie nie wiem co by musiał mówić, bo ona jest strasznie podejrzliwa i bystra, zorientowałaby się gdzie idzie. A ja? A ja…nie wiem. Tak mi się powiedziało.
- Dobra, mniejsza z tym. Porozmawiaj ze Stevenem przy najbliższej okazji, bo zapewne powie ci wiele ciekawych rzeczy. Tak jak jego mama powie te rzeczy twojej, a jego ojciec mnie. Każdy pozna trzy wersje tego samego zdarzenia i najprawdopodobniej najprawdziwsza będzie wersja najmłodszego, bo to od niego się zaczęło.
- Co się stało? – zapytałem zdezorientowany. Nie miałem pojęcia o czym tata mówił. Nie wkurzał się, ani nic. Był poważny, ale jakiś taki…wyluzowany. – Gdzie mama?
- Co się stało, to ty się dopiero dowiesz. Mama niedługo wróci, jest u Colettich. 
- Tooo jaaa...w takim razie idę do siebie – pobiegłem po schodach na górę i zamknąłem się w swoim pokoju. Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że coś się wydało, że coś poszło BARDZO nie tak. Tata wiedział, że ja nie wiedziałem, że on wie. Rozmawiał ze mną bardzo dziwnie poważnie. Mówił po nazwiskach. Mama jest w domu Stevena i rozmawia z jego mamą. Ja mam pogadać z Adlerem. Trzy wersje. Najprawdziwsza ma być wersja blondyna.
Jaka wersja?
O czym rozmawiać?
Dlaczego akurat Adler?
Co się stało?
Co ten kretyn naopowiadał w domu?!
 Dzikie Rodzeństwo jest w to wplątane? Czy to ma z nimi jakikolwiek związek? Na pewno! Przecież coś się stało akurat po powrocie od nich. Zajebiście, teraz to już na pewno nie pojedziemy z nimi nigdzie, nawet na durne lotnisko nie pojedziemy z nimi, nie pożegnamy się! Mieliśmy im pokazać, że jesteśmy dojrzali i w ogóle, że możemy z nimi spokojnie jechać. Ale nie, pewnie. Adler zawalił, na pewno coś zrobił. To było oczywiste. A przecież byśmy sobie jakoś poradzili, nie jesteśmy dziećmi! Nagle usłyszałem, że ktoś wszedł do domu i zamarłem.
- Michael? Michael! – zatem moje dni były już policzone. Mama wróciła.

Alice
- Ale spokojnie, nie. Tak nie będzie, musimy usiąść i porozmawiać poważnie, chociaż ten jeden, jedyny raz! – wybuchła Veronica i zakładając ręce za głowę oddaliła się od okna i usiadła na kanapie dając nam znak, że też mamy usiąść.
- Młody wygarnął cioci Helence prawdę – skomentował Mick i uśmiechnął się nieco nonszalancko.
- Ładnie jej powiedział, nie owijał w bawełnę, ale nie to jest chyba teraz najważniejsze – mruknęłam i spojrzałam na Veronicę, która kiwnęła twierdząco głową. – Co z nimi?
- Właśnie. Mick, Nikki: co z Adlerem i McKaganem? – uściśliła blondynka.
- A co ma z nimi być? – spytał Nikki unikając naszego świdrującego kobiecego wzroku.
- Wiesz dobrze. Jadą z nami, czy nie jadą?
- Do Ameryki?
- A gdzie indziej?
- Nie – odpowiedział szybko i ozięble Mick. – Nie jadą.
- Nie wiem – dorzuciłam. Czułam się dziwnie w tej rozmowie, nie wiedziałam co mówić, myśli były rozdarte. – Veronica i Nikki też są niepewni, a ty mówisz stanowcze ‘nie’, tak?
- Dokładnie.
- Dlaczego?
- Bo są za młodzi. Są po prostu za młodzi.
- To jest zasadniczy argument na ‘nie’ – zgodziła się blondynka. – Nie da się ukryć, są za młodzi.
- Tak, spójrzcie na nas. Nie mieszkamy,  nie żyjemy na garnuszku rodziców od pewnego czasu, ja od dość długiego. My sobie umiemy poradzić sami. Jesteśmy dorośli, jest nas czwórka. W takiej grupie jesteśmy sobie w stanie jeszcze nawzajem pomóc i nikt z nas nie potrzebuje opieki rodziców. Poradzimy sobie bez nich na dłuższą metę, oni nie.
- Ale jak im powiesz, że nie jadą tak, by się nie załamali? – spytał Nikki.
- Po naszemu – odparłam. – Jak zawsze mówimy, jacy jesteśmy? Tylko poważnie, proszę…
- Prawdziwi i szczerzy.
- Zatem powiemy im to wszystko dokładnie tak, jak powiedział to teraz Mick. Wiedzą jacy jesteśmy, mogli się tego spodziewać.
-Zgadzam się. Znają nas nie od wczoraj, a dziś już usłyszeli kawałek rozmowy dotyczący wyjazdu. Wiedzą, że coś nie jest tak jakby chcieli – stwierdziła Veronica i spojrzała na mnie. Tym razem ja pokiwałam twierdząco głową. – Poza tym…przecież nikt  nigdy im nie obiecał, nie powiedział, że z nami się zabierają.
- Ale mają też plusy – wtrącił Nikki, a wszyscy na niego spojrzeli pytająco. – No co? Mają. Nie możemy mówić tylko tym, że są dziecinni. Są, ale nie tak bardzo jak inni. Spójrzcie chociażby na Stevena. Powiedział matce wszystko co o niej myśli. Bronił nas, powiedział jej jaka jest i powiedział o swoim życiu to, czego ona nie wiedziała. Pokazał jej, że nie jest głupim chłoptasiem, jak reszta.
- Niby tak, ale co z tego? Ma piętnaście, czy tam szesnaście lat, wciąż mało.
- Dobrze, że taki jest, ale zwróćmy uwagę, że powiedział tak do swojej mamy. A tam? Komu by tak powiedział, nieznajomemu? Nie, nie powiedziałby – zauważyłam.
- Ludzie w Ameryce, a szczególnie tam gdzie jedziemy dokładnie ich najzwyczajniej w świecie zjedzą, stratują, zadeptają! – Mick nie dawał za wygraną i wciąż znajdywał kolejne argumenty.
- Dalej, oni nie jadą tam w tym celu co my, nie chcą zaistnieć w muzyce. Nie angażują się w to, nie interesują się. Po cholerę mają się za nami ciągnąć na koniec świata, skoro nic z tego mieć nie będą? Wręcz przeciwnie, mogą stracić.
- Dokładnie, oni nie mają ambicji. Nie takie.
- Chcą być jak my, ale nie będą nami. Nami się nie da być. Niepodrabialni – wtrąciła Veronica i uśmiechnęła się lekko.
- Czyli mamy ostateczną decyzję? – spytał Nikki patrząc na nas.
- Mamy. Nie jadą.
- Są za młodzi na życie – podsumował Mick.
- Za młodzi na śmierć, my idziemy prosto na śmierć – zauważyłam.
- Ale jaką…
- Już widzę jak nas wyniszcza brak snu i najrozmaitsze alkohole, tam, w Kalifornii – zaśmiała się blondynka. – Czujecie to?
- To tutaj, to była tylko rozgrzewka.
- Żyj szybko, umieraj młodo? – zapytał podpuszczająco Nikki.
- O nie. My nie umrzemy… - zaczęłam i spojrzałam znacząco na przyjaciółkę dając jej znak, by dokończyła to, co miałam na myśli.
- ...to ludzie będą umierać za nas!
 I zapadła cisza. Wszyscy patrzyliśmy po sobie na zmianę i chyba każdy z nas myślał o tym samym – nasza decyzja. Po chwili Veronica wstała i udała się do kuchni, zaraz po niej Nikki poszedł do łazienki, a ja zostałam na kanapie siedząc naprzeciwko Micka. W ciszy. Nie wytrzymałam i również wstałam kierując się w stronę okna. Stałam tak i patrzyłam przez nie, nie widziałam w sumie tam nic ciekawego oprócz latarni, których światło co chwilę słabło i nasilało się. Noc w Over jest zupełnie taka sama jak dzień – też nic się nie dzieje, nikogo nie ma na ulicy, auto przejedzie raz na dwie godziny. Też mieliśmy tak pojechać, już niedługo i na zawsze. Mieliśmy być najbardziej znanymi ze wszystkich. Najpierw w Kalifornii, potem w Stanach, w Ameryce i na końcu na całym świecie. Ja i Veronica chciałyśmy być najbardziej pożądanymi, najpiękniejszymi, najbardziej zmysłowymi jak i groźnymi kobietami jakie chodziły po świecie, a Mick i Nikki mieli się stać najniebezpieczniejszymi mężczyznami będącymi zarówno marzeniem jak i fantazją każdej dziewczyny, kobiety na ziemi.
 A najgorsze w tym wszystkim było to, że i ja i Veronica chyba właśnie JUŻ byłyśmy tymi kobietami z marzeniami, które w zasadzie były na wyciągnięcie ręki... Nie, to była jakaś szalona gonitwa uczuć, trzeba było coś z tym zrobić. Czasem jednak żałowałyśmy z Veronicą, że nauczyłyśmy się tak bardzo wszystko okazywać. 


***
Rozdział trzeci myślę, że udany. Coś się ruszyło, spięcia i inne takie drobniejsze kontrowersje. Dopiero zaczynamy, przypominam. Mam jednak nadzieję, że zaczynamy całkiem dobrze :)
Proszę grzecznie o opinię,  jakikolwiek komentarz, chociażby samą kropeczkę -> .


18 komentarzy:

  1. Dasz wiarę, że dopiero teraz znalazłam czas, żeby przeczytać II rozdział? Fajne, ciekawe, okołogunsowe. Tylko szkoda mi Stevena i Duffa. Fakt faktem, że są za młodzi na wyprawę do Kalifornii, ale są także ich przyjaciółmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dam, dam. Sama jak wchodzę na twojego bloga i widzę co tam jest muszę nadrabiać co najmniej dwa rozdziały, ale taki urok szkoły~blogów.
      I tu mamy ten dylemat - z jednej strony za młodzi, ale z drugiej przecież przyjaciele.
      Dziękuję, tak poza tym :)

      Usuń
  2. Zastanawia mnie kwestia Stevena i Duffa... oczywiście, nie da się zaprzeczyć, że są za młodzi, ale tą sytuacją chyba pokazali swoją dojrzałość. Nie każdy miałby... "jaja" by wywrzeszczeć matce wszystko co się o niej uważa... Tych dwóch zasmakowało już "życia na krawędzi" i nie minie dożo czasu, zanim wyruszyli by do L.A. sami z siebie... takie jest moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idziesz drogą mojego myślenia, tak szczerze. Dobry trop c:

      Usuń
  3. xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com/ - zapraszam na rozdział 106 xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda mi Stevena i Duffa :c To fakt są młodzi, ale mądrzy. Zresztą kto by nie marzył o wyjeździe do Ameryki o.o I to jeszcze w latach 80' ;-;
    Mama Stevena trochę przesadziła, ale on i tak powiedział swoje, szczery do bólu...
    Myślę, że się zdenerwują, ale po części też ich zrozumieją. Ich przyjaźń zakończy się na tym? o.o
    A tak już nie mówiąc o tym rozdziale tylko o blogu. Opowiadanie z członkami Motley Crue XDD Szukałam takiego bloga i znalazłam :3 Dobrze piszesz, historia nie banalna, czyli, że to nie jest tylko wielka miłość i w to wszystko .___. Z perspektywy innych c: Faajnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dziękuję bardzo za ujawnienie się!
      Miło mi bardzo, że się podoba, że jest współczucie dla blondynków i za członków Motley podziękuję, tak xD

      Usuń
  5. Zapłon, kurwa, zapłon! Brawa dla mnie! ;___;
    W tym rzecz, że zapłonu brak i ... dupa. Jedna wielka dupa, bo to już drugi blog, gdzie narobiłam sobie zaległości, a co dopiero zrobiłam ze swoim... Aż szkoda gadać, więc przejdę do rozdziału. Właściwie to do dwóch rozdziałów, no bo co mogę powiedzieć? Zaczynając od tego, że jestem dumna ze Stevena i tej jego szczerości, aż do momentu, gdy zaczęłam zastanawiać się nad tą decyzją reszty: Duff i Steven nie jadą, bo są za młodzi. Szczerze? Gówno, nie argument. Jak dla mnie właśnie ten wyjazd mógłby ich tego życia nauczyć, skoro są tacy nieprzygotowani i w ogóle. Wiesz ... kurwa, zapomniałam co mam jeszcze napisać ;___;
    Ano! Szkoda mi ich - podobnie jak wszystkim czytelnikom - i to szczerze bez sensu, wiesz, skoro wszyscy są jakąś tam paczką, grupą przyjaciół, to wykluczanie ich z jakichkolwiek planów byłoby po prostu... No, mniejsza z tym, po prostu wiem jak ta dwójka mogłaby się czuć.
    Jedyna nadzieja w tym, że zarządzisz szczęśliwe zakończenie, jakkolwiek by do niego nie doszło i koniec końców Steven z Duffem jednak tam pojadą.

    Ano, i jeszcze coś: dziękuję ci, kurwa jego mać, bo nadrobienie tych dwóch rozdziałów było w pewnym sensie inspiracją i ruszyłam jakoś z pisaniem rozdziału u siebie. :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już swoje napisałam o tym komentarzu, dziękuję raz jeszcze i nie ma za co :D

      Usuń
  6. Ojojojojoj niedobrze.... Chcą zostawić Stevena i Duffa. Skoro WSZYSCY są przyjaciółmi, to i niech Mick nie używa głupich argumentów typu "są za młodzi"... i Adler, i McKagan jak dla mnie daliby radę w LA. Także źle się dzieje, ale myślę, że jakoś to naprawisz ;)....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są przyjaciółmi...zasadniczo to Mick, Nikki, Alice i Veronica nigdy nie powiedzieli tego wprost, nie ma takiej więzi pomiędzy nimi, a Steven i Duffem jaka jest pomiędzy czwórką.
      A czy naprawię? Hah, zobaczymy!

      Usuń
  7. Parę słów ode mnie na blogu
    http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. A jebne komentarz, a co mi tam;3 To tak, zgadzam się z powyższą Czekoladową. Los Angeles właśnie nauczyło by Stevena i Duffa tego pieprzonego życia bo raczej Over tego nie zrobi skoro tam prawie nic się nie dzieje;> Mam nadzieję, ze prędzej czy później tam trafią, może sami a może jednak zabiorą się z resztą ekipy bo trochę tak szkoda by było, gdyby zostali tak sami w takiej pipiduwie ;c
    Ogółem opowiadanie zapowiada się cholernie ciekawie i proszę, byś mnie informowała o nowym rozdziale na którymś moim blogu przy czym zachęcam od razu do czytania;>

    OdpowiedzUsuń
  9. uhh, nie wiem, od czego zacząć.. najbardziej podoba mi się narracja Stevena! jestem dumna z tego, że nie pozwolił mówić źle o swoich przyjaciołach i w końcu powiedział matce to co myśli. teraz właśnie zastanawiam się, czy mama Duffa jest taka sama, skoro wróciła do domu, zaczęła go wołać, a ten: "moje dni są policzone" ;dd ale za to ojca ma bardzo fajnego, przynajmniej ja mam takie odczucie po przeczytaniu tego krótkiego fragmentu z nim.

    jednak Mick upiera się, żeby chłopców nie zabierać.. ale reszta się waha. może jednak ich wezmę i powiedzą coś w stylu: "jedziecie na własną odpowiedzialność, nie myślcie, że będziemy was niańczyć" lub po prostu zgodzą się z Mickiem i nie zabiorą ich ze sobą..?

    zastanawiam się też nad Alice i Veronicą. a tak dokładnie nad tym, co one mają zamiar robić w LA. one też chcą się wkręcić w branżę muzyczną czy po prostu jadą tam dla chłopaków, razem z nimi? " Ja i Veronica chciałyśmy być najbardziej pożądanymi, najpiękniejszymi, najbardziej zmysłowymi jak i groźnymi kobietami" - najpierw skojarzyło mi się z jakimiś płatnymi zabójczyniami, a później z groupies, haha. wybacz kochana ;dd

    czekam na kolejny ;-*

    OdpowiedzUsuń
  10. xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com - nowy xD

    OdpowiedzUsuń
  11. KOCHAM CIĘ O__O i idę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Super blog kurwa :D z przyjemnością mi się go czyta. Biedny Duff i Adlerek :C http://gunsineverdiebitch.blogspot.com/?m=0

    ^^^^^^^^^^^^^^^ mój niedojeb hahahaha

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie no, rozpłakałam się......
    Jak oni mogli być tak okrutni dla Stevenka i Duffa? :C
    Tzn. sama sytuacja jest smutna, ale najbardziej rusza mnie, gdy jest narracja pierwszoosobowa i te wszystkie smutne przemyślenia..... rany, wtedy zawsze płaczę... bo to jest takie wzruszające.
    OK, można już się ze mnie śmiać.

    OdpowiedzUsuń