Jedyne co, to chciałam przeprosić za wszystkie błędy, literówki i całą resztę, ale rozdział w połowie powstał na telefonie, więc myślę, że zrozumiecie.
***
Cambridgeshire, Anglia, czerwiec roku 1979
Nikki
Nie spodziewałem się, że tak
szybko uwiniemy się z tym całym dziwnym przedsięwzięciem, które zrodziło się
przez spontaniczną wypowiedź Micka i moją analizę jego wypowiedzi. Wracając tak
z Cambridge zastanawiałem się nad sensem tego wszystkiego co robimy…w teorii od
zawsze, ale w praktyce to dopiero od kilku miesięcy. Tak na poważnie. No,
naturalnie chodzi mi o naszą przyszłość. Planujemy ją od zawsze, naprawdę. Ale
plany to nie wszystko, to zalewie połowa efektu finalnego. I wszystko póki
co idzie zgodnie z owym planem, ale to może być mylące. Tak naprawdę, to jeżeli
cokolwiek spierdolimy, to całą resztę naszego życia możemy przesiedzieć na
ulicy, bo lepiej nie będzie. Jak nam nie wyjdzie to nie dość, że oczernimy się
do końca w oczach rodziny, stracimy wszystko co mieliśmy (a i tak mało tego) i
pociągniemy młodego Adlera i McKagana za sobą, na degenerackie dno. W sumie to nie mam pojęcia po
jaką cholerę oni się tak pchają w ten nasz świat 'bez zobowiązań'. Sami nie
wiedzą w co się pakują, ale człowiek uczy się na błędach. Jednak niektórych
błędów naprawić się nie da, ale…ale za dużo myślę, a za mało robię.
- Idziesz? – usłyszałem głos Micka,
który właśnie wyrwał mnie z tego dziwnego gąszczu myśli. Rzadko takie mam, więc
nie obraziłbym się, by jeszcze chwilę w tym gąszczu móc poprzebywać, ale są
rzeczy ważne i ważniejsze, jak to mówią.
- Idę, idę… - odpowiedziałem i
ruszyłem w stronę drzwi domu Veroniki. Spojrzałem w stronę okna i mimo woli
uśmiechnąłem się, z resztą, chyba każdy by się uśmiechnął gdyby zobaczył za
szybą dwie rozczochrane blond głowę młodych, głupich jeszcze dzieciaków.
- No to rusz się, i tak będą się
droczyć godzinę zanim nas wpuszczą, bo mamy lekkie opóźnienie…
- Ile?
- Półtorej godziny.
- Kurwa, o której w takim razie
obiecaliśmy przyjechać?
- No tak gdzieś w okolicach szesnastej,
a jest osiemnasta prawie.
- Nie wpuszczą nas, jeszcze się
obrażą, że z nami nie pojechały. A młodzi znowu zadadzą milion pytań… -
przynajmniej dzięki temu już mogliśmy się poczuć jak sławy udzielające wywiadów,
istotnie, młody Steven i Duff MUSIELI wręcz wiedzieć o nas wszystko.
- Tak, właśnie tak będzie, więc chodź
już, bo naprawdę będzie problem.
I w sumie miał rację. Co prawda
można było przewidzieć, że pewien problem będzie, więc w miarę szybko dotarłem
pod drzwi i w stresie, z niecierpliwością czekaliśmy na kogoś, kto by mógł nam
łaskawie otworzyć.
Veronica
- Idźże im otworzyć, Turner –
krzyknęłam z kuchni i spojrzałam kątem oka na to, czy Alice zareagowała. No kto
by pomyślał, nie. – Aaalice…
- Ale dlaczego ja? – zapytała. – Twój
dom, ty otwórz.
- No rusz się, robię coś. Poza tym
jak zobaczą, że to nie właścicielka domu im otworzy to niewykluczone, że jeszcze
bardziej poczują, że zawalili. I to równo zawalili.
- Tak, tak. Idę, jak mnie zobacz
teraz to tym bardziej się przestraszą.
- Właśnie dlatego idziesz ty, a nie
ja – powiedziałam dumnie wyciągając jakieś różne kieliszki z szafki nad zlewem.
Stałam tak w kuchni i słuchałam
imponującej rozmowy dobiegającej z holu. Co chwilę któryś z chłopaków podnosił
piskliwie głos, a Alice nieugięcie mówiła swoim zimnym tonem nie reagując na
ich rozpacze i zawodzenia. Jakże sztuczne, hah. Czekałam z niecierpliwością kiedy
przyjaciółka łaskawie im wybaczy i za mnie, i za siebie i przyprowadzi
skarconych do mojego niezwykle stylowego salonu. Szczerze to dobrze wiem, że
nawet jakby nas wkurwiali cały miesiąc to…to nie potrafiłybyśmy się na nich
pogniewać czy obrazić. W prawdziwym rodzeństwie wciąż wybuchają kłótnie, ciągle
jakieś sprzeczki, więc u nas to też było jak najbardziej normalne. Tylko Duff i
Steven tego nie mogli zrozumieć, ale oni…oni to co innego.
- Gospodyni łaskawie wybaczy? –
zapytał Mick, który właśnie wszedł do salonu i wyrywał mnie tym ze swoich
rozważań. – Jak gospodyni się dowie dlaczego mężczyzn jej życia nie było to
może wybaczy.
- Taki stary, taki głupi –
powiedziałam z udawanym oburzeniem i spojrzałam na Nikki’ego, który razem z
Alice właśnie przyszedł do miejsca spotkań w tym domu. – Ale gospodyni
posłucha.
- W takim razie ominiemy fragment
dotyczący tego gdzie byliśmy i jak się tam dostaliśmy, bo już to wiemy. To
znaczy ty wiesz, a skoro tak…to Alice i chłopaki też już wiedzą.
- Że niby plotkuję?
- Tego nie powiedziałem, skądże znowu…!
Ale dobra, Nikki, zaszczyć panie historią życia, co?
- Ależ oczywiście – powiedział podchodząc
do kanapy i usiadł na niej dając nam do zrozumienia, że też mamy usiąść.
- Słuchamy – krzyknął z entuzjazmem
Steven, który ni stąd, ni z zowąd znalazł się tuż obok opowiadającego.
Siedziałam tak pomiędzy Mickiem i Veronicą, a naprzeciwko
Nikki’ego otoczonego przez Stevena i Duffa, którzy wyglądali jakby byli
uczniami Jezusa słuchającymi jego opowieści. Z kolei ja i przyjaciółka nie wiedziałyśmy
co mamy myśleć. Historia, którą nasz wspomniany Jezus właśnie kończył wydała się
być…głupia, za głupia. Przemyślana jednak, ale głupia. Trochę bez sensu i
ryzykowna. Odnosiłam wrażenie, że Mick mimo swojego wieku zachowuje się tak, jak
młodszy o siedem lat Nikki.
- Dobra – zaczęłam kiedy skończył
opowiadać. – Podsumowując…pojechaliście o Cambridge tylko po to, by ukraść
kilka…kaset?
- Kilka?! – zawołał Nikki mający oczy
jak talerze. – Dziewczyno, jakie kilka! Z piętnaście!
- No i po cholerę wam była kradzież piętnastu
kaset?
- Zajebiście, może ich policja
jeszcze złapie, wtedy na pewno dopniemy swego – westchnęła z ironią Veronica, a
ja przytaknęłam.
- Sprzedamy je tutaj. U nas, za cenę
wyższą niż w Cambridge – powiedział dumnie Mick wstając z kanapy.
- A chociaż jakie ukradliście?
- I komu wy je tu chcecie sprzedać? –
wtrąciłam. – I jak je ukradliście?
- A, wiedziałem, że się
zainteresujecie – Nikki pękał z dumy i wyszczerzył się do najstarszego. – Mamy kilka
Aerosmith, coś Kiss’ów i Deep Purple. Sprzedamy, przecież ci kretyni lubią
posłuchać dobrej muzyki i chyba tylko przez to jeszcze żyją i nie wpadli pod
auto.
- A ukradliśmy to w następujący
sposób – wtrącił Mick – laska pracująca w sklepie miała może z osiemnaście lat,
więc niestety byłem dla niej za stary, więc to Nikki poszedł ją dyskretnie
zagadać.
- Jaka laska? – zapytała nagle
Veronica. Spojrzałam na nią, a ona na mnie. Wiedziałam, widziałam już od
pewnego czasu jak reaguje na każdą wzmiankę, że Nikki do jakiejś panny coś
powiedział, zagadał, uśmiechnął się, lub, nie daj Boże, dotknął.
- Brzydka… – mruknął jej szybko do
ucha Mick.
- A, no…dobrze, kontynuujcie…już.
- I w sumie tyle, on ją zagadał,
opowiadał jakieś pierdoły, trochę prawy, trochę…zwłaszcza kłamstwa. Podczas gdy
ja chodziłem, szukałem…zabierałem.
- I zabrałeś Kiss. Naprawdę musiałeś
być zdeterminowany – zauważyłam i uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Tak, byłem. Chyba nawet kilka tej ich twórczości mamy.
- Dobra, ale wracając do tematu,
ukradliście to tylko po to, by kasę jaką za kasety dostaniecie dołożyć do
pieniędzy na nasze lepsze życie, tak?
- Tak, dokładnie – zakończył Nikki –
a gdybyśmy jeszcze jakoś zarobili to już w ogóle. Bilety do Ameryki są trochę
drogie, ale nie potrzebujemy lecieć od razu do Kalifornii. Przecież każdy z nas
ma rodzinie w innym stanie, wystarczy jak jakoś polecimy do tego, do którego
najtaniej wyjdzie i tam już sobie jakoś poradzimy.
- No, no…niby tak. Akurat w łapaniu
autostopu nie jesteśmy najgorsi.
- Ale mielibyśmy trochę większy bagaż
– zauważyła Veronica.
- Tak, ale można jechać dwoma autami.
Na pewno się trafią – powiedział nagle Duff i zapadło milczenie. Chyba każdy
pomyślał o tym samym, nie braliśmy po uwagę tego, że McKagan i Adler mieliby
jechać z nami.
- Nie…niegłupie, Duff.
- Dobra, o tym pogadamy kiedy indziej –
ucięłam nagle temat i spojrzałam raz jeszcze na blondynkę, a potem na
czarnowłosych. Chyba po raz pierwszy w życiu Duff zbił mnie z tropu. Chyba po
raz pierwszy raz ktoś młodszy mnie z niego zbił.
I mniej więcej w taki sposób atmosfera nieco
opadła, ale jeszcze nie wszystko było stracone, w końcu już wszyscy byli na
miejscu. Młodzi, kobiety i…biznesmeni z Over.
Mick
Co dzieci myślą kiedy przebywają ze starszymi?
Może za dużo powiedziane, z nieco starszymi. W końcu oni mają po piętnaście, szesnaście
lat, podczas gdy my obracamy się w okolicach dwudziestki…niektórzy
trzydziestki. Ja pierdolę, jak to trzydziestki. Ale mniejsza z tym, Steven
zadał mi pytanie dotyczące życia bez zobowiązań. I w sumie dobrze zrobił, niby
dziecko, ale mądre…wbrew pozorom to chyba niekiedy mądrzejsze od nas.
- Mick, ale dlaczego wy ciągle się zachowujecie
się jak wieczne nastolatki, życie bez zobowiązań…skoro ty masz dziecko?
Zadał mi to pytanie i mnie po prostu tym
zastrzelił. Właśnie, dlaczego ja mam dziecko z kimś…kimś kogo kochałem zaledwie
miesiąc i ten miesiąc był jakieś sześć lat temu?
- Kiedyś byłem jeszcze głupszy niż
teraz jestem. Kiedyś wydawało mi się, że nie będzie problemów. Ale były, są...będą.
Dziecko. Dziecko kocham, ale w jakiś inny sposób, za to jego matki nie. W
ogóle. Zupełnie nie.
Odpowiedziałem mu na to po kilku minutach,
musiałem się dobrze zastanowić nad odpowiedzią, bo naprawdę…nigdy nie spodziewałem
się takiego pytania z ich, a zwłaszcza Stevena, strony. A potem jeszcze Duff
wypalił z tymi autami, jazdami na dwa, bagaże…wszystko się komplikuje. Młodzi
zadają pytania wymagające coraz głębszych przemyśleń, gubią nas myśląc, że od
początku planowaliśmy wyjechać z Anglii razem z nimi…ukradliśmy, tym razem
całkiem sporo. Znów oszukaliśmy ludzi. I nas to bawi, jeszcze tylko brakuje
znalezienia kolejnej dziwki. Za mało mamy dzieci, pewnie.
Ale to jest tylko nasz pewien interes. Kiedy
się uda – skończymy.
Kogo ja oszukuję…
- Co tak stoisz, chodź do środka! –
zawołała nagle Veronica, a ja obróciłem się w jej stronę. Chyba zorientowali się,
że palę jednego papierosa od dziesięciu minut. Ale taka prawda, że stojąc w
środku nocy w ogrodzie można się wyłączyć.
- Zaraz – mruknąłem siląc się na
uśmiech i wesoły ton. Nienawidzę chwil, w których mój mózg zaczyna działać tak
jak wtedy. Myślę, zastanawiam się… na co to komu, nie. Ja mam póki co ambicje i
żadne rozważania mi ich nie spierdolą.
- Chodź – poczułem czyjąś rękę na
ramieniu i założyłem, że należy ona do Alice, która właśnie pojawiła się obok
mnie. – Potrzebujemy odpowiedzialnego,
dorosłego mężczyzny, który zapanuje nad dziećmi… - zaśmiała się.
- A co się dzieje, co robicie?
- Oj, no siedzimy, pijemy. Słuchamy,
śmiejemy się…a ty poszedłeś zapalić i już pół godziny cię nie ma, chodź...
- Młodzi piją z wami…nami?
- Tak, ale z umiarem, jesteśmy
odpowiedzialni. Sam wiesz i sam rozumiesz, prawda?
- Ależ oczywiście, jesteście bardzo
odpowiedzialni.
I cholerna cisza. Nienawidzę nagłego milczenia, a zwłaszcza takiego pomiędzy mną i przyjacielem, kimś bliskim, bardzo bliskim.
- O czym myślałeś? - wypaliła nagle.
- Skąd wiesz, że o czymś myślałem? –
spytałem zaskoczenie.
- Stoisz tu sam w środku nocy, ja
znam cię nie od dziś…wiem, że o czymś myślałeś.
- Duff i Steven. Oni…oni nie mogę
przecież z nami jechać, nie do Ameryki. Za młodzi, co z takimi zrobić? W Los
Angeles zginą, tam nie będzie czasu na niańczenie głupiutkich nastolatków. Tam
z trudem obronimy samych siebie, zaczynamy wchodzić w coś nowego, lata
osiemdziesiąte. Każde dziesięciolecie to coś nowego, teraz tam będzie masakra.
Ale potem z kolei może być za późno. Dla nas…wszystkich.
- Oni są święcie przekonani, że braliśmy
ich pod uwagę. Nie podoba mi się to, bardzo nawet, ale trzeba im jakoś
powiedzieć ‘NIE’. Jedyne czego się obawiam to to, że się wkurzą, obrażą…wydadzą.
- Wydać nie wydadzą. Ale mogą się
obrazić. Chociaż to by było typowe szczeniackie zachowanie. Sami sobie coś
ubzdurali, sami sobie naobiecywali złotych gór, więc mogą mieć pretensje tylko do
siebie samych.
- Skąd wiesz, że nie wydadzą?
- Bo za bardzo lubią. Baliby się
wydać, bo wtedy i my moglibyśmy się obrazić na nich, w ich mniemaniu.
- Przecież do nas to niepodobne.
Wyśmialibyśmy ich pogrążając tym równocześnie.
- Dokładnie tak, ale oni tego nie
wiedzą.
- Może i lepiej – spojrzała w niebo,
po czym chwyciła mnie za rękę – chodź.
I poszliśmy. Wróciliśmy do tego rozgardiaszu, który panował w spokojnym podczas obecności państwa Anderson domu. Ale kiedy Veronica przejmowała w nim dowodzenie...było inaczej. I to cała magia tego właśnie domu.
Veronica
- Jak się rozmawiało na ogrodzie? –
zapytałam Alice leżącą na moim łóżku. Co prawda już zasypiała, ale wiedziałam,
że to pytanie ją rozbudzi.
- Co…? – spojrzała na mnie
zdezorientowanym i lekko wystraszonym wzrokiem. A ja w odpowiedzi uśmiechnęłam się
opadając na kanapę.
- Mów, drzwi do pokoju zamknięte, a
chłopaki śpią w salonie. Przynajmniej powinni.
- No... Normalnie, lubię z nim rozmawiać.
Jak chce to mądrze mówi…a co?
- Robisz ze mnie ślepą? Przecież
widzę jak na niego patrzysz…
- A ja widzę jak reagujesz na
wzmianki o tym, że Nikki rozmawiał z jakąś nieznaną ci dziewczyną – kurwa, nie…nie
mów drugiej co tobie nie miłe.
- Dobra, nie ma co…
- Ale co chcesz? No lubię Micka,
lubię Nikki’ego…w tym, że…
- Pamiętasz jak kilka lat temu
zadałam ci pytanie czy przyjaźń pomiędzy chłopakiem i dziewczyną ma prawo bytu?
- Pamiętam, nawet przez kilka lat
mnie o to pytałaś… - widziałam po jej mimice twarzy, że wbrew woli wie do czego
dążę.
- Czy jakbym ci teraz zadała to
pytanie odpowiedziałabyś mi twierdząco? Tak jak wtedy?
- Veronica! – pisnęła siadając na
łóżku i patrzyła na mnie jak…w jakiegoś księdza. – Ale to minie, tobie, mi…wszystkim.
- Spierdoliłyśmy przyjaźń?
- Nie…
- Aaalice…
- Tak. Spierdoliłyśmy przyjaźń.
Udajemy, że tego nie ma, nie było? – zapytała ze skwaszoną miną.
- Tak, spróbujemy – odpowiedziałam tłumiąc
śmiech.
- No, to dobranoc. Jutro rozmawiamy z
przyjaciółmi.
- Tak, dobranoc.
W rzeczy samej, spierdoliłyśmy przyjaźń. A tak
bardzo chciałyśmy uniknąć związków, miłości w tym gronie, ale chyba oczywiste
było, że nam się nie uda. Drugich takich facetów nie było i nie będzie. Jednak
to był dopiero początek początku wszystkich przyszłych komplikacji. To w
zasadzie było nic, może dobrze, że ludzie nie znają przyszłości? O kilka
zmartwień mniej. Kilkadziesiąt…tysięcy...nie ważne.
***
Stwierdziłam, że informację będę teraz pisać na końcu. Chociaż w sumie najważniejsze już napisałam. Nie wiem czy jakieś błędy zostały, bo nie mam nerwów do telefonu i nie sprawdzałam drugi raz. Przepraszam, w razie czego. Leniwa, niecierpliwa w stosunku do techniki Isbell. Ale nic, po kolei. Chciałam zaprosić na:
II - Różowy Pałac (opowiadanie inne, niż się tego spodziewałam)
III - kolejna część albumu
I w razie pytań zapraszam na ASK'a. Odpowiem na wszystko, wbrew pozorom.
Nic, tyle. Nadrabiam, komentuję...za zaległości przepraszam.
BŁAGAM, ZOSTAWCIE NAJMNIEJSZY KOMENTARZ!
Pozdrawiam Was wszystkich, dziękuję za miłe słowa ;*
Przeczytałam poprzednie opowiadanie. Niedawno, ale przeczytałam... ŚWIETNE!!!!!
OdpowiedzUsuńA z tym jestem na bieżąco i to mnie bardzo cieszy. :D Mam nadzieję, że nie zostawią Duffa i Stevena... Słabo by było....
Wszystko się okaże :D
UsuńDziękuję.
Przeczytałam już pierwszy rozdział, ten też doczytam, obiecuję! Nie mam teraz na nic czasu, ale postaram się walnąć ci jakiś przyzwoity komentarz w weekend ;)
OdpowiedzUsuń~ Bean
Spokojnie, dziękuję :)
UsuńŁuhu, ale czad. Glam się rozwija, jedziemy do L.A.
OdpowiedzUsuńTak bardzo im zazdroszczę, żyć w tych czasach... Mam tyle lat, co Duff tutaj, a popatrzyam na niego jak na jakiegoś gówniarza. No bo co ? On myśli, że jest dorosły, nie jest. Mi też się tak czasem wydaje. Tak trzymać, wyczuwam zajebistość tego opowiadania. Keep on rockin' !
Duff tu taki nieodporny, prawda?
UsuńDziękuję bardzo :D
Mick ma dziecko?! :oooo
OdpowiedzUsuńwybacz, że jak zwykle zaczęłam od dupy strony, ale jak o tym przeczytałam, to w sumie myślałam już o tym do końca rozdziału.. z kim ma to dziecko? pojawi się, będzie jeszcze jakaś wzmianka o tym? może to dziecko ma z tą Anne?
chyba najbardziej spodobała mi się narracja Nikkiego, chociaż była najkrótsza.. w pewnym momencie myślałam, że pojechali załatwiać narkotyki, czy coś, jak była wzmianka o tym, że mogą Stevena i Duffa pociągnąć razem ze sobą na "degenerackie dno". a tutaj oni tylko kradli kasety XD no niby to też jest złe, ale.. według mnie kradzież kilku kaset to nie jest zaraz nie wiadomo jaka zbrodnia czy tam staczanie się...
jednak powoli z przyjaźni robi się coś więcej, hmm? ;3 Veronica nie chce słuchać o koleżankach Nikkiego, Alice patrzy tak inaczej na Micka.. coś jest na rzeczy..
zastanawiam się również, czy jednak zdecydują się wziąć Stevena i Duffa ze sobą. czy jednak nie, a jak nadejdą lata 80' to spotkają ich przez przypadek w LA? no właśnie, pojawi się reszta ekipy Motley? ;dd
no to ja... czekam oczywiście na nowy rozdział. i mój komentarz jak na razie jest najdłuższy, haha <3
Mick ma dziecko, tak. Nie, nie ma go z Anne xD
UsuńA więcej nic nie powiem, ale bardzo dziękuję za komentarz!
Nowy rozdział na used-uphas-beens.blogspot.com!
OdpowiedzUsuńZapraszam! :D
nowy rozdział, zapraszam ;3 http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńNo to udało mi się przeczytać dwa rozdziały.
No cóż, co ja mogę tu powiedzieć? Za każdym razem zaskakujesz mnie co raz bardziej, bo piszesz co raz lepiej. I aż się czuję tak wzruszona tym faktem, że po prostu tak się rozwijasz i to na moich oczach, a ja mogę być tego świadkiem. Pięknie.
Eh.. chciałabym napisać coś do fabuły, bo ogólnie nie lubię zostawiać tak komentarzy tylko z taką ogólną paplaniną, która do niczego nie prowadzi, ale zawsze jakoś ciężki jest mi coś napisać na początku. Wiadomo, akcja się rozwija, ja sama nie znam bohaterów i też nie mam jakiegoś poglądu na nich.
Szok, że Mick ma dziecko.
Przykro mi, że nie chcą zabrać ze sobą Duffa i Stevena.
Ja bym się tam cieszyła, jakbym mieszkała w takim miasteczku, jak Over.. w sumie, to w takim mieszkam, a nie.. bo ja mieszkam na wsi...
I cóż, przepraszam za ten denny komentarz.
Może następny będzie lepszy.
Pozdrawiam :*
Jej, bardzo dziękuję za to...rozwijanie się. Aż chcę mi się piać, naprawdę.
UsuńHah, co do dziecka, to tutaj akurat wspierałam się informacjami potwierdzonymi, w wieku dziewiętnastu lat już miał dziecko, więc postanowiłam to wykorzystać. A Over? Mam dziwny sentyment do tego miasteczka :D
Dziękuję i pozdrawiam również ;*
Szczerze mówiąc spodziewałam się... sama nie wiem czego, ale jak na razie kapcie mi nie zleciały. Zaczynasz tak przeciętnie, jest sobie grupka przyjaciół, którzy mają wielkie marzenia i ambicje, które z biegiem rozdziałów pewnie się spełnią. Nie ma (na razie) aż tak wielkiej akcji, ale piszesz tak przyjemnie, że po prostu chce się czytać. Postacie wydają się niebanalne, bardzo kolorowe i to mi się podoba. W ogóle niesamowite jest to, że jak czytam to opowiadanie to nie odczuwam tego, że Steven jest Stevenem, a Duff Duffem. Nie wiem czy rozumiesz, ale chodzi mi o to, że robisz z nich takie... no, że to oni a niby nie oni. Bynajmniej ja tego nie odczuwam, że czytam o Adlerze czy Marsie (którego swoją drogą nie znam, wiem tylko, że jest związany z Motley Crue, więc odbieram go jako postać całkowicie zmyśloną przez ciebie XD bez obrazy :C).
OdpowiedzUsuńOczywiście też byłam w szoku, jak przeczytałam, że Mick ma dziecko :OO Wyskoczyłaś z tym jak Burroughs w 'Ćpunie' z żoną Lee. Także gratulacje, bo lubię takie szokujące informacje, to daje takie urozmaicenie rozdziałowi.
Podsumowując: jest przyjemnie, ale czekam na takie hajne jebut ;)
Pozdrawiam ;*
Bean (loving-stream.blogspot.com)
A bardzo dziękuję :)
UsuńTak swoją drogą też czekam na rozwój akcji, ale wiadomo - nie mogę tak nagle przeskoczyć, bo to by wszystko zburzyło.
Cześć, zapraszam na 19 rozdział ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
OdpowiedzUsuń;]
http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ Zapraszam na nowy rozdział, który otwiera część pisaną oczami Lily :)
OdpowiedzUsuńhttp://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ - uhh, nowy ;dd zapraszam serdecznie ;dd
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już dawno temu i nie skomentowałam... i przepraszam ;<
OdpowiedzUsuńW sumie.. oprócz dziecka Micka i ich wspaniałego pomysłu by wzbogacić się na 15 kasetach... czekam tylko na następny i tam obiecuje skomentować, chociaż pewnie mi nie wyjdzie jak zwykle ;/