środa, 1 maja 2013

I – Wiek nie jest ważny.

 Tak jeszcze bardzo organizacyjnie. Każdy rozdział będzie opowiadany przez co najmniej dwóch bohaterów. Tak, by poznać różne perspektywy, urozmaicić. Dla mnie jest to też próbowanie czegoś nowego, ale podoba mi się i mam nadzieję, że wam też. Przypominam, że poprzednie opowiadania są tutaj. Przypominam też o facebook'owej stronie bloga, która z kolei jest tu. I ode mnie to chyba wszystko. Zapraszam do komentowania, czytania...wszystkiego. Zrobiłam też ankietę (z boku) i miło by mi było gdybyście w niej zagłosowali, bo jestem ciekawa co myślicie.
 W takim razie zapraszam do lektury i jeśli są jakieś pytania to zostawiam wam swojego aska :)
***

                                                                                             Cambridgeshire, Anglia,  czerwiec  roku 1979


Alice
- Dziewczyno, błagam cię. Całymi dniami, nawet nocami siedzisz poza domem. A kiedy w końcu się pojawisz to wszystko wygląda jakby jakaś klęska żywiołowa miała tu miejsce. Chociaż talerz włóż do zlewu, buty chociaż wytrzyj na wycieraczce!  Masz dwadzieścia lat, nie wiem jak wygląda miejsce, w którym śpisz kiedy nie ma cię w domu… - zawodziła moja mama biegając jak oszalała po kuchni. W sumie to może miała trochę racji. Ja, dwudziestoletnia kobieta zachowująca się jak rozpuszczone dwunastoletnie dziecko, któremu wydaje się, że może wszystko i jest najmądrzejsze…tak chyba ona odbierała moje zachowanie. Podczas gdy było zupełnie inaczej. Ale musiałam się zgodzić z tym, że w domu bywałam naprawdę rzadko. Praktycznie cały czas włóczyłam się z Veronicą, Mickiem i Nikki’m po naszym nudnym Over. Czasem, jak mieliśmy na tyle szczęścia, że złapaliśmy autostop, pojechaliśmy do Cambridge. I tam zostawaliśmy na dłużej, chodziliśmy po klubach, szukaliśmy szczęścia i miłości…na nic. Mieliśmy siebie, ale byliśmy tylko przyjaciółmi. Albo może raczej Dzikim Rodzeństwem, każde od innej matki. Nie myślałam wtedy o sprzątaniu czy gotowaniu. Miałam dwadzieścia lat, genialnych przyjaciół i całe życie przed sobą, chciałam się bawić. Z nimi.
- No, ja wychodzę – powiedziałam po chwili i podeszłam bliżej kąta, w który jakieś pół godziny temu cisnęłam swoje poniszczone, kiedyś śnieżnobiałe, adidasy. – Która jest godzina?
- Gdzie ty znowu idziesz?! Powiedz mi chociaż z kim, z kim znikasz na całe dnie, a nawet i tygodnie! Za pięć druga. Popołudniu oczywiście.
- Wiem, że popołudniu, widzę przecież…no z kim ja mogę chodzić, mamo. W tej dziurze poza mną, Veronicą, Mickiem i Nikki’m nie ma nikogo normalnego. Steven i McKagan rosną jeszcze na ludzi.
- Oni też się z wami włóczą?!
- Czasem gdzieś tam pójdą…
- Ale oni mają po piętnaście i szesnaście lat, Alice!
- Mamusiu, ja wychodzę – rzuciłam i otworzyłam drzwi w celu wyjścia z tego ‘perfekcyjnego domu’. Wkurzała mnie, jak była w moim wieku zachowywała się tak samo, może i gorzej. A mi wypomina wszystko co zrobię…jeżeli dzieci tak zmieniają ludzi to ja nie chcę zostać matką.
- Jeszcze będziesz chciała ze mną porozmawiać! Też ci wtedy powiem, że wychodzę, zobaczysz…jeszcze ci troski będzie brakowało! – słyszałam jej zbulwersowany głos gdzieś za sobą, ale już mnie to nie obchodziło. Teraz jedyne czego chciałam to znaleźć się jak najszybciej pod szkołą, w której uczył się Steven. Musiałam jeszcze wymyślić nowe kłamstwo, które pozwoliłoby mi zabrać go stamtąd tak, żebym zarówno ja jak i on nie miał potem problemów. Zasadniczo to można by zapytać dlaczego piętnastoletni chłopak nie potrafił sam wyrwać się ze szkoły. Odpowiedź jest bardzo prosta…Steven był wtedy taką osobą, że nawet jakby stał się niewidzialny, to i tak wszyscy wiedzieliby gdzie jest. Żywe srebro, tak zwane.

Steven
 Siedziałem w ostatniej ławce w sali angielskiej i nie słuchając – jak zawsze - tego co ta stara, siwiejąca babka, która uważała się za nauczycielkę mówiła patrzyłem tępo przez okno. Czekałem, aż w końcu zobaczę Alice. Jakiś czas temu czasu zawarliśmy pewien układ…ona robi wszystko co może, bylebym tylko mógł wyrwać się jakoś z tej szkoły, a ja w zamian kryję ją przed rodzicami. Nieraz któryś z sąsiadów widział ją z kimś z jej przyjaciół (moich chyba już też) albo samą pijaną. Nieraz ktoś na nią, na nich doniósł do starszych. Dlatego musieli mieć ochronę. Chodziłem od domu do domu, słuchałem co dorośli mówią, czy gdzieś jadą, gdzie i kiedy, w jakich godzinach będą…i potem to wszystko mówiłem Alice. A ona już wiedziała komu te cenne informacje przekazać w następnej kolejności.
- Panie Coletti, mówię do pana po raz trzeci i nie mam zamiaru powtarzać się po raz kolejny – usłyszałem denny głos nauczycielki tuż nad swoją głową, więc szybko podniosłem na nią wzrok. Stała nade mną, a ja patrzyłem na starą twarz, która wyglądała na taką co mogłaby się zaraz rozlecieć.
- …słucham.
- Czy to pana ciotka stoi tam, przy drzwiach?
- Co… - nagle ożywiłem się i szybko skierowałem wzrok w stronę drzwi do klasy. Istotnie, Alice! Stała tam i jak zawsze kogoś grała. Tym razem była moją ciotką. – Tak! To moja ciocia.
- Czy jest pełnoletnia, może cię zabrać ze szkoły?
- Tak, jest. Tak, może. Coś więcej?
- Dyscyplina, Coletti, dyscyplina…
-Tak, tak… - mruknąłem zrywając się błyskawicznie z krzesła i zabierając zniszczony plecak z podłogi pobiegłem do Alice. – Do widzenia!
- Cóż za kultura – powiedziała do mnie moja nowa ciocia kiedy tylko znaleźliśmy się poza terenem szkoły. – Nie będzie się na ciebie potem wkurwiała za to, że musiałeś wyjść akurat na jej lekcji?
- Nie, nie powinna. Chyba zapomni do poniedziałku, że mnie wzięłaś. A potem akurat tak się składa, że angielski mam na pierwszej lub drugiej lekcji, więc będę mógł spokojnie wychodzić na trzeciej. A potem z kolei będą wakacje.
- Czyli, że już bezstresowo? Ale wakacje są za miesiąc…
- Za tydzień – poprawiłem ją. Zawsze bawiło mnie to, że zarówno ona jak i reszta mieli dość słabe poczucie czasu. W sumie to…gdybym ja żył tak jak oni też pewnie nie przywiązywałbym do tego jakieś szczególnej wagi. – Tak, już bezstresowo. A dokąd idziemy?
- Pod dom Veroniki.
- Pod dom mówisz? A w ogóle to gdzie byliście przez ostatni tydzień?
- W Cambridge – oznajmiła i uśmiechnęła się do mnie.
- Złapaliście znowu stopa… – stwierdziłem niby obojętnie. Tak naprawdę to strasznie im zazdrościłem. Przez całe życie nie wystawiłem chyba nosa poza Over. Rodzice jeździli co prawda raz na jakiś czas do większego miasta, ale nigdy nie brali mnie z sobą. A Dzikie Rodzeństwo? A oni jeździli kiedy tylko chcieli. Chyba byli w każdym większym mieście w Cambridgeshire. Ale i tak pewnie nic nie pamiętają. W końcu siedzieli tylko w najróżniejszych klubach i pili. Jakieś romanse i inne. Ja wiem, nawet jak nie mówią, to wiem. Nie jestem taki głupi.
- No, złapaliśmy. Już nas ten gość drugi raz wiózł.
- Te znajomości na trasie…
 Nie, nie da się ukryć, że zazdrość mnie zżerała. W końcu chyba nie ma się co dziwić. Miałem piętnaście lat, długie włosy i przyjaźniłem się ze starszymi od siebie ludźmi, będącymi najbardziej rozrywkowymi osobami, jakie kiedykolwiek znałem. Nie rozumiałem wtedy tylko jak to jest, że ani Mick, ani Nikki nie zarywał do żadnej z dziewczyn. Takich dwóch jak one nie było w całej Anglii, seryjnie! Odważne, szczere, ładne, kształtne…sam kiedyś chciałem coś z nimi…się lepiej poznać, ale stwierdziłem, że jestem dla nich za młody, że one wolą innych. Ale był jeden, zasadniczy, najważniejszy plus: ufali mi. Pomagałem im, oni pomagali mi. Bardzo dobrzy koledzy, koleżanki…albo przyjaciele i przyjaciółki. Raczej to drugie, za dużo przysług. Zatem przyjaźniłem się z takimi osobami jak oni. Moja przyszłość zapowiadała się bardzo, bardzo barwnie.

Veronica
 Czułam się dziwnie nieswojo czekając we własnym mieszkaniu na Alice, Stevena i resztę. Odzwyczaiłam się od swojego domu, ale nic dziwnego. Od półtorej roku cały czas spędzam praktycznie z Alice i z chłopakami. W sensie z przyjaciółmi. Spaliśmy…wszędzie. Czasem w parku na ławce, czasem pod namiotem, czasem na placu zabaw…ale nie w domu. W sumie to nawet nie wiem dlaczego, ale spodobało mi się takie życie. Byliśmy wyrzutkami, zwykła społeczność młodych w Over nas nie lubiła. Szarzy, tacy sami. Gardzili nami tak bardzo jak my nimi. Kiedy szłam gdzieś razem z Mickiem to od razu jakieś chore szepty z ich strony. Czy to małe angielskie miasto było ograniczone do tego stopnia, że przyjaciele musieli być w tym samym wieku? Co z tego, że Mick był i jest ode mnie o dziewięć lat straszy skoro jest dla mnie jak brat? Kiedy szłam gdzieś z Nikki’m to od razu podejrzenia, że razem śpimy. Nie, skąd…skąd. Kiedy szłam razem z Alice to uznawano nas za dziwki, bo miałyśmy coś, czego durne plotkary nie miały – skórzane spodnie. Jeszcze niepopularne tak bardzo, ale już wzbudzające zazdrość. Czesałyśmy się też inaczej od reszty. Puszyłyśmy włosy, miało być inaczej! Kiedy szłam gdzieś z Duffem albo ze Stevenem to od razu, że wolę młodszych. To jest jakaś paranoja. Nie podobało mi się to tak samo jak moim towarzyszom. I postanowiliśmy dalej robić swoje w taki sposób, by ci tacy sami czuli się, że w porównaniu do nas są…niczym. Byliśmy chyba jedynymi w Over outsiderami. Mieliśmy plany na przyszłość. Chcieliśmy zaistnieć, być znani na całym świecie. Marzyliśmy o tym…żeby być innymi od reszty. Innymi od innych. Wakacje zaczynały się za tydzień, za półtorej tygodnia. Jakoś tak, więc mieliśmy coraz mniej czasu, bo wszystko chcieliśmy zacząć realizować jeszcze zanim weszlibyśmy w lata osiemdziesiąte.
- Masz gości! – usłyszałam i momentalnie podbiegłam do drzwi, nawet nie patrzyłam czy to na pewno Alice krzyknęła. Ten głos rozpoznałabym nawet wśród tysiąca innych.
- Hej – powiedziałam otwierając im owe drzwi. Spojrzałam najpierw na nią i zaraz potem na stojącego obok Stevena. – Kim tym razem dla niego jesteś?
- Ciocią. Odpowiedzialną, prawdziwie angielską ciocią.
- Z całą pewnością…nauczyciele cię nie rozpoznali jeszcze?
- Nie, za każdym razem idę do innego i za każdym razem ja podaję się za kogoś innego. Kuzynka, siostra, ciocia…rozumiesz sama.
- Ambitne, ambitne – spojrzałam na blondyna i podniosłam lekko brew -  zdasz do następnej klasy?
- Zdam, zdam! – krzyknął z entuzjazmem i udał się w stronę kuchni. – Nawet będzie chyba lepiej niż rok temu…sama jesteś?
- No to nie będziemy mieć na sumieniu twojej edukacji, sama jestem, tak. Rodzice wrócą jutro i zapewne nieziemsko się ucieszą jak zobaczą swoją kochaną córeczkę w domu...
- Swojego blond aniołka – wtrąciła z ironią Alice stając obok mnie.
- W rzeczy samej, kochana. Ty byłaś w domu?
- Tak, ale chwilę, bo spieszyłam się po tą sierotkę do szkoły.
- I mamusia się ucieszyła? – uśmiechnęłam się kpiąco.
- ,, Masz dwadzieścia lat, nie wiem jak wygląda miejsce, w którym śpisz kiedy nie ma cię w domu!’’, ,, Z kim znikasz na całe dnie, a nawet i tygodnie!’’, ,, Jeszcze ci troski będzie brakowało!’’ – powiedziała z teatralnym oburzeniem udając swoją matkę i spojrzała na mnie.
- Czyli to co zawsze.
- Nic nowego, zawsze mi to powtarza. Zawsze mówi, że następnym razem ona mnie oleje, nie wpuści mnie do domu…a jak przychodzę to ‘o matko, córciu! Gdzieś ty była tyle czasu?!’.
- Znana śpiewka, też to zawsze słyszę. Jak każdy z nasz chyba. Oprócz Micka.
- Właśnie, kiedy on i Nikki przyjdą?
- Za godzinę pewnie, mówili, że muszą coś…załatwić. Poza Over, wczoraj rano pojechali do Cambridge – wyjaśniłam, ale tak naprawdę to nie miałam pojęcia co mieli tam załatwiać i dlaczego pojechali bez nas.
- Rano, sami, załatwiać coś do Cambridge? O serio? – była równie zaskoczona jak ja. – Kto rano ich tam zawiózł, skoro wszyscy wtedy spieszą się do pracy?
- No właśnie najlepsze jest to, że Mick.
- Pierdolisz, przecież on nie ma auta.
- Tak samo zareagowałam, ale pożyczył od jakiegoś znajomego…i pojechali.
- On ma prawo jazy?! – krzyknął Steven z kuchni po czym wrócił do zjadania kanapek, które zrobiłam kilka godzin temu. – A Duff przyjdzie?
- Duff przyjdzie, niedługo powinien być.
- Czyli będą wszyscy tutaj i ty masz dom cały dla siebie do jutra, tak? – spytała chwilę później Alice i opadła na pasiastą kanapę.
- Słyszę w twoim głosie pewną sugestię…tak, dom wolny do jutra.
- Zajebiście! – zawył Steven. Uwielbiałam tego dzieciaka. Widziałam jak za wszelką cenę starał się do nas wpasować, być tacy jak my. A nie rozumiał, że cały sekret polegał na tym, że tu nikt nie próbował być taki jak inni.

Duff
 Dochodziła szesnasta. Dosłownie przed chwilą wyszedłem z domu i ruszyłem w stronę miejsca, w którym miałem spotkać się z resztą. Nie lubiłem sam chodzić po tej dziurze, bo zawsze wyglądała ona jak jakieś wymarłe miasteczko. Po ulicach nikt nie chodził, bo niby po co? I tak nie było tu nic oprócz jednego supermarketu. Ewentualnie czasem spotkało się garstkę dzieciaków bawiących się na placu zabaw. Czasem tylko przejechało jakieś auto należące pewnie do rodziny wracającej z pracy mieszczącej się w bardziej cywilizowanym miejscu niż Over. Nigdy nie rozumiałem dlaczego ja i reszta mieszkamy w Anglii, skoro kiedyś nasi rodzice żyli sobie jak królowie w Stanach…w Kalifornii nawet! Mógłbym się tak zastanawiać nawet i kilka godzin, ale akurat byłem już pod domem Veroniki, więc…trzeba było wejść. Zanim zdążyłem jednak zapukać, blondynka otwarła mi drzwi.
- Dwadzieścia minut spóźnienia, McKagan – uśmiechnęła się.
- Musiałem wymyślić coś sensownego. Wiesz, jakaś wersja oficjalna gdzie idę, dla mamy – odpowiedziałem i puściłem do niej oko. – Alice jest?
- Ooo, młody kłamca, nie ładnie. Co powiedziałeś mamie? A Alice jest, siedzi i udowadnia Stevenowi, że jest głupi.
- Powiedziałem, że idę na noc do kolegi i że wrócę jutro popołudniu, ewentualnie wieczorem. W końcu jest piątek, wiec uwierzyła i jest okej. A co do Steve’a...warto w ogóle udowadniać rzeczy oczywiste?
- Podły jesteś, wchodź – zaśmiała się i zamknęła za mną drzwi.
- Kto przyszedł? – zawołała z salonu brunetka.
- Duff.
- A kiedy nasi odpowiedzialni panowie raczą się w końcu przyjechać?
- My ze Stevenem jesteśmy odpowiedzialnymi panami – powiedziałem dumnie i usiadłem obok dwudziestolatki.
- Wy jesteście póki co niczego nieświadomymi kotkami, które same uciekają z ciepłego i dobrego domu nie wiedząc w co się pakują.
- W takim razie czym wy jesteście…?
- Ja z Veronicą jesteśmy jak lwice, które zrozumiały w co ich treserzy – rodzice – chcą je wpakować i uciekły z cyrku. A Mick i Nikki są jak oszalałe lamparty ze wścieklizną, pędzące przed siebie i nie zważające na zupełnie nic. Życie na własną rękę i bez zobowiązań.
- A ty i Steven to dachowce, które jeszcze nie są zupełnie świadome na co się piszą – skomentowała Veronica opadając na stojący naprzeciwko fotel.
- To w takim razie…Mickowi chyba to życie bez zobowiązań nie zupełnie wypaliło… - zamyśliłem się.
- Nie żartuj nawet, przecież on prawie w ogóle nie jest świadomy tego co zrobił. I tak siedzi całymi dniami poza domem. Siedzi z nami i zachowuje się jakby był w wieku moim lub Alice czy Nikki’ego.
- To chyba ten jego ‘ciężar’ się na niego regularnie wkurwia, co?
- Sam go zapytasz, bo właśnie podjeżdżają pod dom.
 Szybko wstałem z kanapy i podbiegłem w stronę okna. W rzeczy samej, ze zniszczonego, granatowego samochodu wysiadało właśnie dwóch czarnowłosych mężczyzn. Czyli, że byliśmy już wszyscy. A to znaczyło, że chyba jednak wrócę do domu ‘od kolegi’ później niż powiedziałem rodzicom. 

***
I naturalnie zapraszam do zobaczenia początku albumu, czyli do zakładki Only friends or family?

22 komentarze:

  1. Daje znać, ze jestem na bieżąco xD Genialny rozdział, matko jaki kochany xD Jutro ogarnę sie z komentarzem, przepraszam :c

    Boziu, Steven... *__* xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, Lizzie mówi "ogarnę jutro" a wychodzi tydzień później... Nawet więcej. Matko, przepraszam (i przepraszam za podwójny komentarz, dopiero teraz widzę, musiałam przez przypadek dodać, bo internet w telefonie to dla mnie zbyt nowoczesna technologia, normalnie jakieś science-fiction D;)
      W każdym razie, Boziu, KOCHAM STEVENA <3333 Matko, mogłabym czytać tylko jego perspektywę i byłoby równie kochane no ;__; W ogóle już się nie mogę doczekać co się będzie dalej działo, bo po prostu to może być po prostu wszystko, a i tak mnie tak wciągnie no, nawet jakby szli niekończącym się chodnikiem, to tak byś opisała każdą płytkę, że by mi szczena latała na podwórko i z powrotem do końca wieczności D:
      Aż męczące jest to ciągłe chwalenie, weź >:C
      xD Matko, kocham Cię po prostu, żeby mieć taki talent, to po prostu... A idź mi ;-; Kocham tę naturalność w dialogach... Jakbym ich słyszała, nie gadają patetycznie, ani też nie ma kurw i chujów co drugie słowo, tak... Po ludzku... Genialnie :c

      + http://stories-from-garden-of-eden.blogspot.com/2013/05/niespodzianka-3.html
      c:

      Usuń
    2. Ja to się cieszę, ze w ogóle mi coś napisałaś, nie ważne kiedy. Dziękuję, Lizzie <3
      Przeczytam!

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze: DZIĘKI MORRISONOWI, ŻE ZESŁAŁ NA CIEBIE ŁASKĘ T. REX! *.*
    Po drugie: Dzięki tej łasce ... no nie powiem, czytało się jeszcze lepiej.
    A po trzecie: Rozdział:

    Gały przykleiły mi się do ekranu i wywnioskować mogę jedynie tyle, że atmosfera w tym opowiadaniu jest zajebista. Wiesz, mam w głowie taki obrazek: jednorodzinny dom na przedmieściach/zadupiu i zachodzące słońce dające jakiekolwiek ciepło w tej dziurze, a w środku tego całego zamieszania siedzi grupka przyjaciół, albo jak to wspaniale określiłaś - Dzikie Rodzeństwo. Nie żeby coś, ale trafiłaś w dziesiątkę, szczególnie, że w pewnym sensie takiego opowiadanie o życiu wyrzutków mi brakowało, więc ... kolejne składam podziękowania. :)
    I co cię "zaskoczy" moim ulubionym fragmentem był oczywiście kawałek pisany perspektywą Stevena. Niespodzianka, nie? Tak czy inaczej, to może i ja jestem głupia, ale nie rozumiem dwóch rzeczy: po pierwsze, to jakim cudem te belfry nie rozpoznawały Alice, a po drugie, to jakiego to trzeba mieć pecha(?), żeby być takim "wszechobecnym" jak Steven. Wiesz, chodzi mi o to, że: "Steven był wtedy taką osobą, że nawet jakby stał się niewidzialny, to i tak wszyscy wiedzieliby gdzie jest." Nie czaję tego, kurwa, i mam ochotę przez to pociąć się kablem od myszki...
    No ale dobra, rozumiem, że niedługo nastąpi takie wielkie coś, gdzie cała szóstka ruszy dupsko i wyjedzie z tego zadupia, więc ... właśnie na to czekam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, powiem ci, że chciałabym pisać takie komentarze, ale zawsze jak taki podobny mam to wydaję mi się, że za bardzo odbiegłam od tematu i w ogóle bez sensu.
      Co nie zmienia faktu, że bardzo ci dziękuję ;*

      Usuń
  4. Zapraszam na nowy rozdział http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ :)

    Ps: Przeczytam...

    OdpowiedzUsuń
  5. uhh, w końcu jestem :D \m/

    jeny, jaka mama :D "Jeszcze będziesz chciała ze mną porozmawiać! Też ci wtedy powiem, że wychodzę, zobaczysz…jeszcze ci troski będzie brakowało!" - z jednej strony się nie dziwię, martwi się, znika na całe noce lub kilka dni, nie ma pojęcia, gdzie się podziewa więc się martwi, ale z drugiej strony.. Alice jest dorosła. chociaż wkurwiać może ją też to, że imprezuje, wyjeżdża, jest pełnoletnia, a dalej na jej utrzymaniu :D

    Steve.. fajny dzieciaczek, urywa się z każdej lekcji, nie słucha nauczyciela.. a zda do następnej klasy i ma być lepiej niż w zeszłym roku. no kurwa :D

    haha, ostatnio właśnie wracałam sama do domu, była może 1:00 w nocy, trochę się bałam, nie ukrywam, ale to głównie dlatego, że było tak podejrzanie cicho.. zero ludzi na ulicach, nawet samochody nie jeździły :o czułam się jak Duff. nie dziwię się, że sam nie chce chodzić. ja też bym się bała.

    no i jeszcze Mick i Nikki. ciekawe co takiego byli załatwić ;D chyba się domyślam, ale mogę się mylić ;D

    czekam na kolejny i zapraszam na nowy do mnie!: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się fachowo nazywa 'adlerowskie szczęście' :D
      Bardzo dziękuję za komentarz!

      Usuń
  6. No i co ja mam Ci napisać? W sumie niewiele. Zajebiście, jak zresztą zwykle bardzo mi się podoba ten pomysł z narracją różnych bohaterów. Bardzo fajne określenie na to jak bardzo nieświadomi tego wszystkiego są Duff i Steven... uwielbiam! <3 i... no nie wiem, nie umiem komentować. to chyba tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam, nie umiesz. Ważne, że w ogóle coś jest - dziękuję!

      Usuń
  7. xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com - znowu nowy xD

    OdpowiedzUsuń
  8. http://kickstartmyheart.blog.interia.pl/ Zapraszam serdecznie i już niedługo pojawi się 1 rozdział ;D

    OdpowiedzUsuń
  9. Steven i Duff są słodcy :D Pomysł z narracją ciekawy, lepiej się czyta. Co więcej? Zajebiście piszesz, czekam na kolejne rozdziały!
    U mnie NOWY:
    www.use-your-patience.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Hmmm... z tego co mój mózg zrozumiał ( albo nie, może nie umrę C:)
    nowy ;)
    http://been-dazed-and-confused.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. hej Alice, zapraszamy na nowe wypociny na http://xxpeacexxsells.blogspot.com/ ;D

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytałam dwa poprzednie opowiadania i teraz będę na bieżąco!!!!!! :D Lubię, co tam lubię, ja UWIELBIAM to jak piszesz. Jest interesująco, ciekawie... Cóż mi pozostaje do roboty, czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zapraszam na nowy rozdział http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
    Ps: Jeśli czegoś nie czytałam, mam zaległości, to nadrobię... w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zapraszam na pierwszy rozdział http://kickstartmyheart.blog.interia.pl/ :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Zarąbiste opowiadanie :) Oznajmiam, że powracam z nowym blogiem i bardzo Cię proszę o informowanie mnie o tym wielce zajebistym dziele *.* Wchodzę, patrzę: Dio, słyszę: Bolan, myślę: NIEBO. mam drobne zaległości, ale zaraz nadrobię rozdział 2. :) Świetny klimat opowiadania. Sorry, że jakoś malo ten moj koment poskładany, ale to jest normalnie jak spotkanie po latach czy coś xD

    OdpowiedzUsuń
  16. Naprawdę niezły pomysł, bardzo mi się spodobał. Steve i Duff to jeszcze szczeniaki, tak naprawdę nie mające jeszcze pojęcia o światku kręcącym się wokół rock n' roll'a. To jest właśnie fajne i sprawia, że chcę więcej! Nie mam nic do zarzucenia. Teraz tylko muszę zabrać się za kolejne rozdziały, czyta przyjemność :D

    A przy okazji, jeśli masz chęć, to zapraszam na mój blog: http://in-the-name-of-the-damned.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń