czwartek, 24 stycznia 2013

XII – Czy są tu jakieś reguły?


Isbell1012: Dobrze, publikuję kolejny. Akcja nie posuwa się jakoś drastycznie do przodu, ale wydaję mi się, że to dość przyjemny rozdział. Przepraszam za błędy, które na pewno tu są, nigdy nie udaje mi się wytępić wszystkich, wiem. Co mogłabym tu napisać...ewentualnie to, że na końcu dałam obrazek nie związany niczym z tym rozdziałem czy generalnie z ,,Civil War'', ale go uwielbiam, a ponieważ nie mam tu gdzie teraz jestem opcji dania zdjęcia w miarę pasującego to...mniejsza z tym.
Zapraszam jak zawsze do Różowego Pałacu gdzie to mamy do czynienia z może i poniekąd chorą psychiką czwórki młodych ludzi. 
I tak na koniec, mam do was pytanie. Kto z czytających tego bloga czytał również pierwsze opowiadanie ,,Welcome To The Jungle''?

- Panie, panowie i reszta…idziemy – krzyknął Dave Sabo wchodząc bezceremonialnie do pokoju, w którym powinni być Gunsi oraz ich ukochane.
- Co? – mruknął Slash otwierając oczy i szukając wzrokiem tego, który ich obudził.
- Wstajecie i idziemy – powtórzył i zmierzył wszystkich mieszkańców owego pokoju. Na łóżku leżał Steven zwinięty w kłębek, a obok niego Pandora. Reszta spała albo na fotelach, kanapie bądź tak jak Axl - na podłodze.
- Ale…co do cholery? Gdzie idziemy? Gzie jesteśmy…?
- Jesteśmy tam gdzie wczoraj, w Paryżu. A idziemy tam gdzie wczoraj byliśmy na rozmowie z Morrisonem. Chce nas widzieć, coś nam jeszcze powiedzieć. Wygląda to na takie spotkanie jakie było z Joplin. Myślę, że to stała kolejność rzeczy – westchnął i oparł się o ścianę.
- Znowu nas będą rozdzielać na grupy? – ożywiła się nagle Patti i zapytała zrozpaczonym głosem.
- Nie, teraz chyba nie… Dobra, ogarnijcie się jakoś i chodźcie, bo znowu będą się wkurwiać bez powodu.
- Idź, trafimy – wtrącił Steven, który właśnie się obudził.
- W takim razie do zobaczenia – opowiedział nieco speszony Dave. Uśmiechnął się lekko i wyszedł z pokoju zamykając cicho drzwi.
 Siedzieli w ciszy i słuchali jak głosy na korytarzu oddalają się tak naprawdę nie wiadomo gdzie albo przybliżają nie wiadomo skąd. W pewnym momencie Slash wstał i podszedł do swojego blond przyjaciela siedzącego plecami do wszystkich na skraju łóżka. Stanął przed nim i patrzył. Adler robił wszystko byleby tylko uniknąć kontaktu wzrokowego.
- Steven – zaczął – co ci się stało? Co się dzieje?
- Nic – mruknął.
- Kogo chcesz okłamać? Widzimy, że coś jest nie tak. Wszyscy.
- Nikogo nie okłamuję! Po prostu…mam dość. Całą wojnę przesiedziałem spokojnie. Nie panikowałem, byłem odpowiedzialny, troskliwy…byłem…byłem bogiem naszej grupy. A teraz? A teraz daję upust temu wszystkiemu mimo, że nie chcę. Teraz jakby wyrzucam z siebie to co powinienem wyrzucić w Polsce – spojrzał na Slasha i widząc jego minę dodał: – Zaraz się mnie zapytasz czemu tego w takim razie tam nie zrobiłem, nie?
- Właśnie tak.
- Nie byłem w stanie. Nie czułem tego. Teraz to zaczęło wracać…rozumiesz?
- Nie wiem. To znaczy… - Mulat nie wiedział jak zareagować. Wiedział co to znaczy być podenerwowanym, bo był taki przez cały pierwszy etap. A teraz spokój. Czuje się tak jak Adler wtedy. Czyli, że teraz to on będzie…przywódcą? Czy tylko mu się tak wydaje? Na to by wyglądało. Nie wiedział co powiedzieć. Czuł na sobie tylko spojrzenia przyjaciół i samego Stevena.
- Dobra, mniejsza z tym, potem się wyjaśni. Teraz chodźcie – powiedział Izzy wyrywając równocześnie Hudsona ze swoich rozmyślań.
 Przyznano mu racje i po raz kolejny opuścili pokój i udali się w tą samą stronę co wczoraj. Steven znów wlókł się na samym końcu, a Pandora za wszelką cenę starała się dotrzymać mu towarzystwa, porozmawiać, pocieszyć…ale chyba na marne. Korytarz wydawał się nie mieć końca i ponad to panowała na nim niemalże grobowa cisza. Wszyscy już byli tam gdzie Jim kazał się zjawić? Nagle zza rogu wyszedł Rachel Bolan.
- Gdzie wy byliście? – zapytał gdy tylko zobaczył zmierzającym ku niemu Gunsów i ich towarzyszki. – Chyba tylko was jeszcze nie ma, a Dave był u was i powiedział, że macie przyjść.
- Mieliśmy problemy z porozumieniem się – usprawiedliwiła Alisa.
- I nie jesteśmy przekonani czy rozmowa z Morrisonem pozwoli nam je rozwiązać – zauważyła Lydia. Trafnie z resztą.
- Nie ważne, chodźcie – pogonił ich Rachel i pobiegł tam skąd przyszedł odwracając się co chwilę czy zguby na pewno za nim idą.
 Pokój wyglądaj inaczej niż wczoraj. Może przez to, że teraz mieli przyjemność oglądania go w świetle dziennym? Albo dlatego, że teraz było w nim znacznie więcej osób, istotnie, siedziały tu teraz chyba wszystkie zespoły. Prawie wszystkie, wybrakowane. Teraz mogli zobaczyć ilu wspaniałych zostało w Polsce. Nowoprzybyli Gunsi i ich miłości stali jak wryci przy drzwiach i patrzyli na tych, którzy już tu byli. Niepełne Aerosmith…brak Lity Ford i Doro Pesch. Brak Roberta Planta. Deep Purple bez wokalisty…?! Odszukali wzrokiem nigdy nie lubiany przez siebie zespół Poison. A raczej tylko dwóch członków tego zespołu. Mimo, że zawsze, gdy tylko ich zobaczyli zaczynali się wykłócać i wzajemnie obrażać to dziwnie się poczuli widząc, że połowy z nich już…nie ma. Do Francji dotarł tylko gitarzysta C.C DeVille i perkusista Rikki Rockett. A co z pozostałą dwójką?
 Rachel przeszedł na drugi koniec pokoju i usiadł w kącie, tam gdzie czekała na niego reszta Skid Row, a Gunsi w dalszym ciągu nie byli w stanie się ruszyć. Nagle pojawił się Jim Morrison i uśmiechnął się lekko. Spojrzał na skamieniałych muzyków i tak jak ostatnio wskazał im głową jedyny wolny kawałek podłogi każąc im tam usiąść. Tak też uczynili, ale jedyną osobą, która stawiała opór była Lydia. Nikt nie wiedział o co tym razem chodzi. Alisa podeszła do rudej przyjaciółki i spytała co się dzieje.
- Nie usiądę tam – szepnęła przez zaciśnięte zęby i złapała brunetkę za rękę.
- Ale dlaczego? – Szwedka nie miała pojęcia co się nagle stało Lydii. Spojrzała na miejsce gdzie miały usiąść. Nic. Przeniosła wzrok na siedzących po prawej stronie. Kobiety z Vixen. Spojrzała na sąsiadów po lewej i zrozumiała. – Lydia…nie możesz żywić do niego urazy całe życie.
- Ale to nie tak – zaczęła i spojrzała na siedzących obok Gunsów i sióstr Johnson muzyków z Cinderelli oraz ich miłości.
- Więc w czym problem?
- Nie jestem w stanie Brittingham’owi nawet w oczy spojrzeć. To znaczy…dziś w nocy leżałam i myślałam o tym co mówiłaś w tej pustce. On chyba rzeczywiście nie jest niczemu winny, działał pod presją. Ma teraz na sumieniu Duffa, a ja chciałam za wszelką cenę jego śmierci. Wczoraj jak pytałam Jima o to czy…czy on żyje czułam się jakbym go zabiła, a potem tego żałowała i chciała się dowiedzieć czy on na pewno nie żyje! Co ja mam mu powiedzieć? Przepraszam? To wystarczy?
- Później będziemy o tym myśleć, nikt nie każe ci z nim teraz rozmawiać. Usiądź po drugiej stronie, Vixen ci chyba nic nie zrobiły.
- Nic – jęknęła podchodząc wolno w stronę Axla i perkusistki Roxy Petrucci i usiadła pomiędzy nimi.
 Kiedy zapanował już spokój Jim po raz kolejny spojrzał na wszystkich i uśmiechnął się. Zmierzył muzyków wzrokiem. Zatrzymywał go dłużej na zespołach, które straciły niektórych muzyków i w końcu odezwał się:
- Witam was po raz kolejny, tym razem jesteśmy tu wszyscy. Wszyscy, którzy byli wystarczająco silni, by przetrwać etap mojej drogiej przyjaciółki Janis.
- Nie zginęli dlatego, że byli za słabi, wiesz o tym! – warknął ktoś z muzyków.
 Wszyscy zaczęli szukać wzrokiem kto był autorem tych słów.
- Nie powiedziałem, że byli słabi, panie Monroe – odparł Morrison i spojrzał z zainteresowaniem na wokalistę Hanoi Rocks.
- Czyżby? – dopytywał blondyn. – To w takim razie czemu użyłeś słowa ‘silni’? Z tego można wywnioskować, że ci co nie mogą siedzieć tu, z nami byli za słabi i zginęli z własnej winy…? Czy pan Perry zginął, bo był za słaby? Powiedział Niemcom co myślał i bronił nas i Polski swoją postawą!
- Niektórzy nie myśleli logicznie. Wiem, że będzie się pan mi sprzeciwiał, bo stracił pan przyjaciela i kolegę z zespołu.
 Wszędzie rozległy się szepty, mało kto wiedział, że Hanoi Rocks kogoś stracili, mało tego, niektórzy nie wiedzieli nawet, że ten fiński zespół tu jest!
- Oni tu byli cały czas? – zapytał zaskoczony Rose i odwrócił się do Stevena.  
- Oczywiście! Byli nawet w naszej grupie – odpowiedział zaskoczony pytaniem przyjaciela Adler. – Jak ślepym trzeba być by nie zauważyć tak barwnego zespołu? – patrzył na rudzielca jak na idiotę, ale nie doczekał się odpowiedzi.
- Razzle zastrzelił dwóch wrogów – blond wokalista nie dawał za wygraną.
- …a potem sam się zastrzelił – skomentował Jim.
- Wiesz, że to było inaczej!
 Wszystkie szepty nagle ucichły, nikt nie wiedział jak zginął perkusista Hanoi.
- Wrócimy do tego kiedy indziej, bo nie chcę zepsuć do końca atmosfery panującej w tym pokoju – Jim zakończył temat wciąż patrząc no rozwścieczonego Michaela. – Cóż, wiecie już co macie za zadanie. Nie obchodzi mnie jak to wykonacie. Macie po prostu sobie poradzić. Możecie prosić o pomoc siebie nawzajem, naturalnie.
 Wszyscy zebrani zaczęli spoglądać po sobie starając się wyszukać tych, którzy będą mogli im pomóc.
- Może tu pan Monroe będzie mógł się wyżyć – dodał i po raz kolejny spojrzał na wokalistę fińskiego zespołu.
- Spokojnie, Jim – powiedziała Janis, która pojawiła się tu nie wiadomo skąd. Spojrzała na muzyków po czym znikła tak samo szybko.
- Tak… - westchnął zmarły wokalista The Doors – idąc dalej. Byliście podzieleni na grupy.  Ja was nie chciałem dzielić, ale dużo o tym myślałem, o tym, że miewaliście sprzeczki i inne podobne sytuacje. Postanowiłem, że i tu będziecie funkcjonować w tych samych składach. Może i uda wam się pogodzić. A to się przyda wcześniej czy później – spojrzał na Lydię, która za wszelką cenę starała się na niego nie patrzeć przez cały czas.
- Czyli, że pomocy możemy szukać tylko w swoich grupach? – zapytała nagle żona Toma Keifera, a panią McKagan zmroziło. Popadała w dziwną fobie i zaczynała bać się wszystkich osób związanych dość mocno z Cinderellą.
- Możecie się kontaktować ze wszystkimi. Jak ich znajdziecie.
- Proszę…? – odezwał się nagle wokalista The Rolling Stones.
- Nie będziecie wszyscy w tym samym miejscu, rozdzielę was tak jak Janis. Tylko nie o dziesiątki kilometrów, a o kilka ulic.
- Czyli wszyscy będziemy w Paryżu…?
- Dokładnie tak. Miejsce, w którym będziecie mieszkać wyglądać będzie niemalże identycznie jak to. Zaraz pewnie ktoś zapyta dlaczego. Już mówię. Ten budynek jest…zasadniczo to go nie ma, tylko wy go widzicie.
- Jak to? – zapytał nagle Slash.
- No tak, panie Hudson. Ten budynek został wzniesiony przeze mnie z drobną pomocą Janis. Dla was i tylko dla was.
- Paranoja – mrukną i odwrócił się do równie zaskoczonej Julii.
- Cóż, chyba tyle miałem wam powiedzieć. Mam nadzieję, że nie muszę przypominać kto był z kim w…drużynie – spojrzał pytająco na Cinderellę, a potem przeniósł wzrok na Gunsów.
- Pamiętamy – uspokoiła Pandora.
- W takim razie, na zakończenie, chciałbym wam tylko powiedzieć, że osobami, które będą wam przekazywać pewne ważne informacje, a takie będą, są – spojrzał na wszystkich i po raz kolejny uśmiechnął się – w pierwszej grupie trójka z The Doors, w drugiej panowie ze Skid Row a w trzeciej…nasze urocze damy z Vixen. Żeby nie było, że dyskryminuję kobiety. I tyle.
- Kto zostaje w tym budynku? – po raz kolejny usłyszeli głos Michaela Monroe z Hanoi Rocks.
- Wy. Grupa będąca przedtem pod przywództwem pana Adlera, o ile się nie mylę. Pierwsza zostanie przeniesiona bardziej na północ miasta, a trzecia na południe. Druga jest najbardziej w środku. I tyle, nie ma już chyba niczego o czym mógłbym powiedzieć.
- Owszem – odezwał się perkusista Def Leppard i spojrzał na siedzących dookoła.
- W takim razie chcę żebyście przenieśli się do swoich pokojów i tam czekali.
 I po tych słowach wszyscy w mgnieniu oka wstali i czym prędzej udali się tam skąd przybyli.

^^^^^^^^^

 Czwórka Gunsów, dziewczyny siedzieli w jednym pokoju wraz ze Skid Row oraz ich narzeczonymi. Slash zaproponował to spotkanie, bo stwierdził, że jest to jedyny zespół, z którym mogliby jeszcze normalnie porozmawiać. Cinderella odpada ze względu na Lydię. Mötley Crüe również nie, ze względu na różne podejścia do sytuacji w danej chwili. Hanoi Rocks też nie, bo z Michaelem nie dałoby się teraz dogadać. A ponieważ ze Skid Row rozmawiali praktycznie odkąd się tu pojawili, Hudson uznał, że z nimi da się jeszcze porozumieć.
- Jesteśmy tu w jakimś konkretnym celu? – zapytał perkusista zaproszonego zespołu, Rob Affuso.
- Jesteśmy tu po…nie, jesteśmy to dlatego, bo chyba wszyscy mamy dość i potrzebujemy normalnej rozmowy – odparł spokojnie Izzy.
- A czemu nie zaprosiliście Crüe? Wydawało mi, nam się, że macie z nimi dobry kontakt – stwierdził Sebastian.
- Mamy z nimi dobry kontakt, ale oni są…oni są inni. Miewam wrażenie, że ich życie to odkąd zaczęli coś razem robić to jedna, wielka i niekończąca się impreza. Nie widziałem żeby się przejmowali, chyba nigdy – skomentował Rose.
- Jak to? – zapytał nagle Steven i spojrzał na zaskoczonych chłopaków ze Skid Row, a potem na resztę. – Co ty w ogóle mówisz?
- To co myślę.
- Mówiłem, że ślepy jesteś. Już zapomnieliście jak wyglądali gdy szliśmy w stronę tego domu, w którym spotkaliśmy Janis? Vince ledwo się trzymał na nogach, a reszta wyglądała jakby zobaczyła jak kogoś torturują najgorszymi metodami.
- To był ten jeden raz, Steven. Kiedyś jeszcze? – Axl nie dawał za wygraną.
- Oczywiście!
- Kiedy? – wtrącił Slash zaskoczony tym, że Adler nagle tak broni Mötley.
- Wy spaliście, ja nie. Wyszedłem przed dom z Tommy’m i rozmawiałem z nim. Wtedy w jego oczach zobaczyłem strach. Bał się. Bał się o Neila. I do tej pory pamiętam to co mi powiedział…pierwszy raz od kilku lat się naprawdę boję, Steven – zacytował i spojrzał poważnie na Axla.
- Ale… - zaczął Bach. – Chociaż nie, nic.
- Co?
- To już z innej bajki, ale…supportowaliście ich?
- Tak. I to nas utwierdziło w tym, jak bardzo są dzicy, głupi, nierozważni.
- Rozumiemy, graliśmy z nimi w Moskwie – zaśmiał się Scotti.
- Wy, Ozzy, Scorpionsi, Bon Jovi, Gorky Park – rozmarzyła się Alisa.
- Dokładnie, to są idioci – skomentował Axl ignorując odpływającą brunetkę.
- Ale grać umieją, skurwiele – dodał Slash i podszedł do okna. Znowu noc. Już druga, a oni nadal nic nie zrobili. Chyba nikt jeszcze nie zaczął. Ale trzeba. Jutro? Czy tu w ogóle istnieje coś takiego jak…im szybciej zaczniesz  tym prędzej skończysz?
 I kiedy on stał i o tym myślał, pozostałe dwie grupy znikały, by pojawić się w zupełnie innych częściach miasta.


___________________________________________________
No mnie to wzrusza 





24 komentarze:

  1. przyznam bez bicia ja nie czytałam bo jak wiesz jestem tu nowa i ledwie ogarnelam to opowiadanie :D
    dalej nie moge przezyc Joe i Duffa :(
    hmmmm Motley... ekhm... xd pozostawię bez komentarza :P
    um nie wiem co mam napisać dalej xd procz tego ze dalej rozpierdala mnie ten pomysl na opowiadanie :D i sadze ze jeszcze dlugo będzie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak to wiem, spokojnie.
      Dziękuję bardzo, a jedyne co mogę powiedzieć, że to opowiadanie...no cóż, to się okaże, ale już mam opracowany pomysł na coś nowego i chyba też innego, więc trzeba czekać :)

      Usuń
  2. Ja czytałam i bardzo mi się podobało! Równie bardzo jak to! Czekam na więcej <3 Choc bardzo szkoda mi Duffa ;_;

    OdpowiedzUsuń
  3. "Panie, panowie i reszta..." kogo miał na myśli Sabo? Co za "reszta"?
    Ogólnie rozdział bardzo fajny, podoba mi die, ale chciałabym znać reakcje Doorsów, gdy zobaczyli Jima. Jak zwykle nie mam weny na komentarz... była

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikogo, nie spotkałaś się nigdy, że ktoś tak mówił?
      Dziękuję ;)

      Usuń
  4. zajebisty rozdział. a twojego bloga czytam chyba od 6 rozdziało Welcom To The Jungle. czyli praktycznie od początku :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na kolejny framgnet "Niebo jest Wszędzie" Trochę o tym, jakie ukryte pasje ma Elena i o Tony'm, który zderza się z brutalną rzeczywistoscią showbiznesu. http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/

    Ps: Przeczytam, jak znajdę chwilkę :*

    OdpowiedzUsuń
  6. wybacz kochana, pisałam komentarz już wczoraj, ale niestety nie mogłam go dodać, a potem cały wieczór nie było mnie już w domu. -.-
    hmm. faktycznie akcja niezbyt ruszyła do przodu i nie napiszę zbyt dużo. po pierwsze to jestem dumna z Michaela i tego, co powiedział. :) po wielu osobach bym spodziewała się czegoś takiego, ale po nim niezbyt. jak się na niego patrzy to to jest takie delikatne stworzonko. po drugie... nie zaczęli z tymi strojami. Motley im jednak pomoże? a może ich w ogóle nie zrobią i... i będzie źle? :D Steven zaczyna się wkurwiać. nie dziwię się. chociaż jedno mnie dziwi... że właśnie teraz tak się zachowuje, a wcześniej był wręcz oazą spokoju. hmm. co ja więcej mogę powiedzieć? czekam na następny i zapraszam do mnie. :) http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Slash chciał być przywódcą, ale coś chyba poszło nie po jego myśli..xD Nikt nie umarł, ufff...:) W sumie, to niezbyt mam wene na komentarz..:( Hmm... Michael chyba to trochę przeżywa... Dobra, bardzo. Dziwne to trochę, że Stevenowi tak nagle odwalilo.. Saaboooo..<3 ciekawe, kiedy się wezmą za robienie ubraniów.. Trochę nieskladny ten komentarz, ale serio nie mam weny..;/ Pozdrawiam..;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej :)

    No dobra, znalazlam w końcu chwilkę, aby przeczytać. Podchodziłam do czytania tego rozdziału chyba z 10 razy i za kazdym ktoś mi przerwywał. No ale jestem, przeczytałam i teraz, to sobie tak myslę, co tu napisać? Hmm... Prawda, akacja jakoś tam sie nie posunęła do przodu. W sumie, to też był jeszcze taki rozdział organizacyjny, ze się tak wyraże.
    Adler nie wytrzymał i w koncu schodzą z niego wszystkie emocje. Ale mam wrażenie, ze jego bardziej boli, to że stracił swoją pozycję przywódcy, niz to co się tam dookoła dzieje. W sumie, to się mu nawet nie dziwie. Zawsze jakoś tam mało wazny był, nie? Mo a tu mógł sobie w koncu porządzić, ludzie sie go słuchali, ha, miał chwilę władzy, ale koniec. SKonczyło się. Znów jest tylko tym Stevenem. Za to Slash teraz ma na wszystko wyjebane i totalny spokój. Dobra, przyszła pora na rządy Hudsona. No zobaczymy, jak sobie poradzi. W sumie, to jak już wspomniałam wcześniej, zadanie niby jest łatwe, ale jednak trudne. Bo nie wiem, naprawdę, jak i skąd mają wziać te ubrania? Hmm, a tu Hudson będzie musiał wykazać się dość logicznym i sprytnym myśleniem, a wiadomo, ze jednak to nie jest takie łatwe. Hmm..

    OdpowiedzUsuń
  9. Nowy rozdział po dłuuuuuuuuuugiej przerwie na http://xcreatures-of-the-nightx.blogspot.com . :D

    OdpowiedzUsuń
  10. http://sympathy-for-a-devil.blogspot.com/ <- Coś krwawego i niejasnego, czyli rozdział Death Horse; Pierwsze trupy.

    OdpowiedzUsuń
  11. przepraszam, że tak późno, jakoś nie miałam głowy do pisania komentarzy. No i standardowo czekam z niecierpliwością na następny rozdział. <3
    aaaa, Bolan, Bolan, Booooolan! Jeden z najprzystojniejszych mężczyzn na ziemi! *u*
    w każdym razie będę się starała dodawać komentarz do każdego rozdziału, żeby Cie zmotywować do częstszego pisania. Ii ... Ja przeczytałam "Welcome to the jungle" i bardzo mi się podobało, to było jedno z pierwszych opowianań o Gunsach, jakie czytałam. Było takie inne, bo nie było tam dużo seksu, ani dragów. Ale rock'n'rolla było baardzo dużo! I to było świetne. Ale nigdy nie przypuszczałabym, że Adlerek zostanie liderem tej grupy. Taki słodziak był z niego, teraz taki poważny, jakby miał dość życia. No ale po odwyku nie każdy musi być wesoły, prawda? No cóż.
    Tak się zastanawiam, co się z Duffem stało po jego śmierci. Może jest już u dzieci, albo coś... A co z dziećmi, właśnie? Hmm. No, nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów!
    Keep on rockin' ! \m/

    OdpowiedzUsuń
  12. zapraszam na rozdział 11. :) http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Zapraszam na nowy rozdział Zagubionego Księcia http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie bij, przeczytałam tydzień temu i nie miałam kiedy skomentować. Już się poprawiam.
    Nie mogę doczekać się, kiedy wreszcie akcja we Francji się rozwinie. Rozumiem, że będzie ciężko, bo przecież wspomnienia z okresu wojny w Polsce nadal do nich wracają, śmierć Duffa i pozostałych - przeszłość znacznie utrudnia im wykonanie powierzonych zadań. I w dodatku zwaśnieni muzycy będą musieli ze sobą współpracować i jakoś siebie nawzajem znosić. Będzie ciekawie.
    Steven przekazał, mimo woli, pałeczkę Slashowi? Nie wiem czy to najlepszy pomysł, aby Hudson dowodził całą brygadą, mogą z tego wyniknąć jakieś kłopoty, no, chyba, że zostanie oświecony ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Sehr gut. ^^ Dość lekki rozdział, nikt nie ginie. ;) a jak Rick Allen powiedział "owszem" to mnie aż dreszcze przeszły. ach te moje fazy XD

    OdpowiedzUsuń
  16. Serdecznie zapraszam na dziesiąty rozdział opowiadania
    http://sunsethollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. http://stories-from-garden-of-eden.blogspot.com/

    +aaaa! zaległości w komentarzach! :OOO ;-;
    Poprawię się ;___;

    OdpowiedzUsuń
  18. -UWAGA-
    Czy zastanawiałeś się kiedyś ile wart jest twoja obsesja? Moim zdaniem bardzo dużo.
    Zapraszam na NOWE OPOWIADANIE pt.” Loose your Obsession” na: http://wake-up-time-to-die.blogspot.com/
    Bądź wart więcej niż sądzisz- niech Morrison będzie z tobą, a Talking Heads pożre twoją duszę \m/

    OdpowiedzUsuń
  19. xxlittle-xdiffrent-fckn-gnr.blogspot.com - zapraszam na rozdział 84 :) i obiecuję, że jeśli mam zaległości to zaraz nadrobię xD

    OdpowiedzUsuń
  20. No oczywiście ja czytałam Welcome to the Jungle! xD
    A co do rozdziału: wiedziałam, że teraz Slash będzie tym niby przywódcą! No wiedziałam! xD
    Huhuhu! Motley Crue i ich całoroczny sylwester to jest coś!
    Uwielbiam Cię za to opowiadanie, a żeby nie tracić czasu na pisanie tych głupot, zmywam się do rozdział XIII ♥

    OdpowiedzUsuń