środa, 16 stycznia 2013

XI - Uśmiechy.


Isbell1012: Co ja mogę powiedzieć. Uważam, że jest to jeden z lepszych rozdziałów ,,Civil War'' i niewykluczone, że jeden z lepszych jakie kiedykolwiek napisałam. Jestem ciekawa jak zareagujecie na nowe zadanie Gunsów i reszty. Co więcej? W tej części pojawia się nam Skid Row, bo parę osób prosiło o więcej tego zespołu, a ponieważ również ich lubię stwierdziłam, że to nie jest głupi pomysł. 
Jak zawsze zapraszam czytających (i nie tylko) do Pałacu. Tak, napisałam na niego zboczony rozdział, ale istotny. Dalej, jeżeli są tu fani Motley Crue to powinni zajrzeć na bloga mojej kochanej siostry -> MotleyFuckinCrue ;*
I jeżeli ktoś chciałby mnie lepiej poznać czy cokolwiek to zapraszam do zakładki Autorka, którą niedawno zaktualizowałam oraz do zakładki Kontakt. 
No i ode mnie tyle, dość dużo tego, ale nie ważne. Zapraszam do lektury i zostawienia po sobie śladu :)

- Saul…? – zapytała nieśmiało Julia podchodząc do wpatrzonego w wielkie okno ukochanego. – Na co patrzysz? Odpowiedz mi…
- Co? – dopiero do niego dotarło, że dziewczyna od chwili usiłuje dowiedzieć się czegoś od jego chwilowo odłączonej od rzeczywistości osoby. – Co mówiłaś? Przepraszam, ale…ale ja…słucham cię…?
- Pytam się na co tak patrzysz…wolę żebyś ty mi powiedział, boję się sama to zobaczyć.
- Wiesz co? Tym razem chyba nie ma czego się bać – uśmiechnął się lekko i wskazał swoją kudłatą głową w stronę szyby.
 Kobieta po chwili namysłu spojrzała tam, gdzie przedtem Slash i tak samo jak on – zamarła. Nie wierzyła własnym oczom, to nie mogło być prawdziwe. To miejsce chyba każdy by rozpoznał. Mimo, że nie widziała jednej z najcharakterystyczniejszych budowli świata była pewna, że patrzy na Paryż. Ale skoro nie ma wieży Eiffla to…to który  jest rok?
- Saul…! – zwróciła twarz, na której malowało się lekkie przerażenie w stronę Mulata. – Ale jaki mamy rok?
- Nie wiem – odparł spokojnie, ale po chwili sam zorientował się, że skoro nie ma wieży muszą być teraz jeszcze wcześniej niż przedtem. – Kurwa, nie wiem! – zaczynał panikować.
- Ale spokojnie…
- Gdzie jest reszta? Gdzie oni są?!
- W pokoju obok są Gunsi, a dwa dalej dziewczyny.
- Paranoja jakaś – mruknął i wyszedł z pokoju zostawiając wysokie, a na pewno wyższe niż w ‘jego’ czasach, drzwi otwarte na oścież.
 Wpadł jak dziki do pokoju, w którym zastał resztę zespołu. Wszyscy siedzieli prawie, że nieruchomo na bardzo podobnej kanapie do tej, którą widział wcześniej. Zmierzył wszystkich wzrokiem i w sumie nie był wstanie wywnioskować niczego po za tym, że jego przyjaciele są w jeszcze większym szoku niż myślał. Ponad to każdy miał niemalże identyczny wyraz twarzy.
- No? I jak wam się podoba? Może częściej będziemy jeździć na takie zagraniczne wycieczki, bo rzeczywiście jest tyle emocji, że można się popłakać. Ba, można nawet umrzeć z zachwytu! – krzyknął Slash z nadzieją, że ruszy to jakoś zastygłych przyjaciół.
 Jednak się mylił. Axl spojrzał na niego unosząc lekko jedną brew i powrócił do poprzedniej kamiennej twarzy. Nagle do pokoju weszły ukochane Gunsów. Hudson obrócił się w ich stronę. Roztrzepane włosy, nic nie wyrażające miny…normalne ubrania? Gdzie mundury? Spojrzał raz jeszcze na siedzących, na dopiero co przybyłe kobiety i na końcu na samego siebie. Mieli na sobie te ubrania, w których byli na imprezie…kiedy to było?
- Dlaczego – zaczął ni stąd ni zowąd Steven i wstawszy z kanapy podszedł do okna – my nie możemy do cholery jasnej być w cholernym LOS ANGELES?! CZY MY NIE MOŻEMY ZNALEŹĆ SIĘ W DOMU JAK NORMALNI LUDZIE?! MUSIMY RATOWAĆ PRZESZŁOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ RÓWNOCZEŚNIE?! – wpadł w furię. Wziął stojący na szerokim parapecie stary wazon i z całej siły cisnął nim o ścianę. Spojrzał na przerażonych przyjaciół i usiadł na skraju łóżka. – Albo chociaż być w tym Indianapolis…tak jak to było zanim wszystko zaczęło się tak…naprawdę. Zanim nie graliśmy na Sunset Strip…zanim nie poznaliśmy Julii, Pandory i Patti…zanim nie toczyliśmy chorej wojny z kuzynem Alisy. Kurwa, mam dość. Nic nie robię. Będę tu siedział do końca.
- Nie będziesz – zaczęła Pandora i odważyła się usiąść obok Adlera, który w każdej chwili mógł znów wybuchnąć. – Najpierw dowiemy się co mamy zrobić. A potem…a potem zmobilizujemy resztę i wszyscy się zbuntujemy. Nie mamy zamiaru siedzieć tu i narażać życia za chore wizje nie wiadomo kogo. Tak? – spojrzała na resztę przyjaciół. Ci pokiwali twierdząco głowami wywołując równocześnie uśmiech na twarzy czarnowłosej.
 Nagle usłyszeli dzikie wrzaski dochodzące z korytarza. Zrezygnowany Izzy podszedł wolno do drzwi i uchylił je na tyle by mógł wystawić przez nie głowę i zobaczyć co się dzieje. W sumie to mógł się spodziewać, że owe wrzaski były wydawane przez ich barwnych kolegów z Mötley Crüe. Kiedy tylko czwórka wyraźnie szczęśliwych mężczyzn, a raczej dzieci, zobaczyła zdezorientowanego Stradlina czym prędzej do niego podbiegła.
 Kiedy tylko stanęli obok Izzy’ego, czarnowłosy nie wiedział co ma powiedzieć ani myśleć. Są gdzieś w Paryżu, nawet nie wiedzą jaki jest rok, a Vince i jego czarnowłosi przyjaciele wyglądają co najmniej tak jakby bawili się na największej imprezie w Los Angeles, a ich płyta zajęłaby pierwsze miejsce na liście Billboard.
- I co? – zapytał nagle blondyn uśmiechając się do gitarzysty rytmicznego Gunsów. – Jak wrażenia?
- Chyba cię nie rozumiem… - szukał pomocy błądząc wzrokiem po równie roześmianych twarzach Nikkiego, Tommy’ego oraz Micka.
- Stardlin, upiliście się już? Wojny nie ma! Jesteśmy we…Francji – spojrzał na resztę zespoły, by upewnić się czy na pewno mówi prawdę.
- Ach, no tak! Rzeczywiście, mamy powody do radości! Jesteśmy w Paryżu! To tylko parę tysięcy kilometrów od domu i ponad dwieście lat! Jaki ja głupi, idźcie lepiej, zaraz zawołam chłopaków i dziewczyny to sobie wszyscy razem poświętujemy, co ty na to Neil?
- Tak. – odpowiedział blondyn patrząc w swojego rozmówce jak w obrazek, a Izzy nie wiedział czy wokalista Mötley jest najzwyczajniej w świecie pijany czy tak głupi, że nie zrozumiał ironii.
 Zapadła cisza. Stradlin przyglądał się po kolei każdemu z uśmiechniętych kolegów. Milczenie przerwał Tommy.
- Crazy Horse, Paris, France! – niemalże ryknął i spojrzał znacząco na resztę zespołu.
- Zapomniałem imiona, zapamiętałem romanse! – krzyknął Nikki, a do Izzy’ego dotarło, że ich impreza rozwinęła się na tyle, że nadeszła pora na śpiewanie piosenek pasujących do sytuacji.
- Mam zdjęcia trójkąta miłosnego! – dodał Mick i odwrócił swoją ciągle uśmiechniętą twarz w stronę jeszcze bardziej radosnych Nikkiego i Tommy’ego.
- Muszę tym złamać francuskie prawa! – powiedział śpiewne Vince po czym uśmiechnął się po raz kolejny do Stradlina i wraz ze swoimi kolegami pobiegł gdzieś w głąb korytarza.
 Zrezygnowany Izzy zamknął drzwi i spojrzał na siedzących w pokoju przyjaciół czekających na wyjaśnienie co, a raczej kto spowodował taki hałas. Nagle wybuchnął niekontrolowanym, nerwowym śmiechem. Slash wstał z kanapy i podszedł do drugiego gitarzysty.
- Co się stało? – zapytał.
- Wiesz co… - czarnowłosy usiadł obok swojej żony i spojrzał na Mulata. – Co się stało…? Cóż, nasi koledzy z Mötley nie widzą chyba jaka jest powaga sytuacji, w której się znaleźliśmy i w niczym im nie przeszkadza kontynuowania ich całorocznego sylwestra.
- No chyba nie są pijani? – zapytała Lydia, ale po chwili zorientowała się jak bardzo oczywiste pytanie zadała.
- Nie wiem sam. Albo są pijani albo bardzo głupi.
- Aż tak bardzo?
- Biegają po tym korytarzu ciesząc się i śpiewając swoje piosenki.
- Czyli, że to co zwykle – stwierdził Axl i uśmiechnął się mimo woli. Chyba nigdy nie darzył zespołu Vince’a jakąś wielką sympatią, ale nie miał też powodów, by ich nie lubić. Nie ukrywał, że ten blondyn i jego banda potrafili być bardzo irytujący. Były pomiędzy tymi dwoma zespołami kłótnie, wzloty i upadki. Jak w każdej znajomości, ale przynajmniej można było się z nimi napić i poimprezować.
 Przetrwała wojnę dziewiątka siedziała dość spokojnie w pokoju i czekała. Czekała, aż ktoś powie im co mają teraz zrobić. W liście wyraźnie było napisane, że również spotkają się z jego autorem. Kiedy byli w Polsce, osobą, która naprowadziła ich na to gdzie mają się udać była małomówna kobieta. Wpadła do ich pokoiku i dała do zrozumienia, że powinni znaleźć się wtedy w domu, który widzieli z okna. A teraz? Co? Nikt nie przychodził, a oni sami nie wiedzieli gdzie mają pójść. Musieli liczyć się też z tym, że każda próba opuszczenia pokoju może zakończyć się spotkaniem prawdopodobnie niczego już nieświadomych glamowców.
 Slash siedział w dość sporym fotelu i gładząc włosy opartej o jego kolana Julii patrzył gdzieś w przestrzeń. Rozmyślał nad tym co Steven powtarzał przez prawie całą wojnę. Blondyn nie bał się, był spokojny i opanowany…jako jedyny wtedy myślał logicznie i nie panikował. Zawsze można było z nim porozmawiać, a on wiedział co robić w każdej sytuacji. Był przywódcą…może nawet i generałem. A teraz? Siedzi z Pandorą na skraju łóżka i wygląda jak tykająca bomba; w każdej chwili może wybuchnąć. Przedtem wpadł w furię. Wyglądał jakby chciał pozabijać wszystkich dookoła, co by było gdyby to właśnie on wyszedł to kilka godzin wcześniej na korytarz zamiast Izzy’ego? Są dwie opcje: albo biegałby teraz z nimi z nadzieją, że to właśnie oni mają rację i nie ma się czym przejmować albo zbierałby ich zmasakrowane przez siebie ciała z owego korytarza.
 W pewnym momencie ktoś wszedł do pokoju. Ku zdziwieniu wszystkich tym kimś okazał się być Scotti Hill, gitarzysta Skid Row.
- O co chodzi? – zapytała Patti, która była wyraźnie pozytywnie zaskoczona tą wizytą i podeszła do nowoprzybyłego.
- Ja po was tak zasadniczo – powiedział i uśmiechnął się lekko.
- Po co? – fuknął Steven.
- No…na rozmowę. Dowiecie się co nas tu czeka i tak dalej. Coś jak było z Janis.
- Ty i reszta Skid już byliście? – zapytała Alisa.
- Tak, no właśnie dlatego po was przyszedłem. To znaczy, my byliśmy na samym początku i dostaliśmy za zadanie zwoływać kolejne zespoły.
- I jak wrażenie po rozmowie?
- Dobrze, chyba nie będzie tak źle. Trzeba będzie myśleć.
- To już wiemy – wtrącił Slash i spojrzał na resztę zespołu i dziewczyny, a na końcu na Scotti’ego. – Idziemy w takim razie.
 Kiedy wyszli z pokoju zastali na korytarzu resztę Skid Row. Nie wyglądali na zdołowanych ani przybitych czy przerażonych. Drugi gitarzysta, Dave, puścił do nich oko i ruszył przed siebie, a za nim cała reszta. Steven Adler tylko wlókł się na samym końcu. Słowa Scotti’ego i uśmiechnięte twarze reszty nie wiele go pocieszyły. Był rozbity.
 Zatrzymali się przed drzwiami niczym nie różniącymi się od innych. Chłopaki, którzy ich tu przyprowadzili dali im znak, by weszli do środka. Tak też uczynili. Axl otworzył drzwi i weszli do pokoju. Ten był o wiele większy niż ich. Był wręcz wielki. Na środku stał fotel, a w nim ktoś siedział. Podeszli bliżej i znów doznali szoku. Była Janis, więc w sumie mogli się domyślić, że jest opcja spotkania Jima Morrisona. Był to jednak pewien szok, nic dziwnego.
 Były wokalista The Doors wskazał głową na kanapę stojącą naprzeciwko. Gunsi i ich ukochane usiedli posłusznie i wlepili oczy w Jima. Dokładnie tak jak jakiś czas temu w Janis.
- Witajcie w Paryżu – uśmiechnął się Morrison.
- Możemy przejść do konkretów – zapytał wolno Slash. – Najpierw konkrety…
- Oczywiście, nie ma tu się nad czym rozczulać. Jak zapewne zauważyliście macie na sobie te same ubrania co w dniu imprezy. I zapewne zastanawiacie się dlaczego nagle je dostaliście z powrotem, mam rację? Mam. Już wam mówię. Jesteśmy teraz w pięknej, osiemnastowiecznej Francji. Jak zapewne wszyscy wiemy, w tych czasach ludzie ubierali się nieco inaczej. Zawsze elegancko, a do teatrów, oper czy na bale jeszcze dostojniej. Suknie, smokingi, poupinane włosy, białe koszule…rozumiecie?
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Wy nie macie takich ubrań, a jak wyjdziecie na ulicę tak jak siedzicie teraz, tu i przede mną to zostaniecie ulicznym pośmiewiskiem, wyrzutkami, nie będziecie mieli tu życia. Mało tego, nie wykluczone, że znajdą się i tacy co kobiety uznają za czarownice.
- I co, że niby na stos pójdziemy? To chyba średniowiecze – zakpiła Pandora.
- Uwierz mi, że dla niektórych to nie będzie żadnym problemem – rzekł. – Już ja o to zadbam! – dodał po chwili i zaczął śmiać. Śmiał się jeszcze bardziej widząc zakłopotanie na twarzach kobiet oraz Gunsów. Nie wiedzieli czy żartuje czy mówi prawdę.
- Dobra, ale co w związku z tym? – zapytał po chwili Axl.
- Co w związku z tym? Będziecie musieli uruchomić swoją kreatywność i sami zrobić takie właśnie stroje. Możecie w dowolny sposób przerobić to co macie na sobie, użyć tego co macie w pokoju…ewentualnie wyjść i coś ukraść, ale to wasza decyzja.
- I tyle? – zapytał z niedowierzaniem Steven. – Naprawdę musimy tylko przerabiać ubrania?
- Tak. Teraz pytanie TYLKO czy AŻ. Bo patrząc stroje niektórych z was to może być problem. A wystarczy, że jedno zawali, a wszyscy możecie zostać zgubieni. Musicie sobie nawzajem pomagać i będzie dobrze. Ja nie jestem taki jak Janis, nie chcę was wystawiać na jakieś chore próby wojen.
- To dobrze – uśmiechnęła się lekko Patti i spojrzała na Axla.
- Owszem…macie jeszcze jakieś pytania?
- Tak – zaczęła nagle Lydia. Głos nagle zrobił jej się twardy i zimny. – Czy…co z Cinderellą? To znaczy…
- Ach, no tak – Jim zorientował się do czego dąży żona zmarłego basisty. – Czy Eric żyje?
- Właśnie – mruknęła nie wiedząc czy dobrze robi pytając o to.
- Cóż…tak. Pan Brittingham żyje, ale przechodzi przez pewne załamanie.
- No tak – miała pewną satysfakcję z tego, że Eric przechodzi teraz przez to, przez co Duff musiał przechodzić dwukrotnie.
- Coś jeszcze?
- Ja…tak z czystej ciekawości – zaczął Izzy – czy był już tu cudowny zespół Mötley Crüe?
- Nie, teraz powinien przyjść, a czemu pytasz? – Jim uniósł brew.
- W takim razie życzymy powodzenia w rozmowie, bo teraz może być trudno dogadzać się z nimi.
- Poradzę sobie – uśmiechnął się. – Idźcie już.
 I wyszli. Szli w stronę pokoju, w którym przesiedzieli cały dzień, a po drodze po raz kolejny spotkali chłopaków ze Skid Row. Sebastian Bach i Rachel Bolan wyglądali na zrezygnowanych podczas gdy reszta ich zespołu z trudem panowała nad tym, by nie zacząć się śmiać. Nic dziwnego. Musieli przekonać już niekontaktujących Crüe do tego żeby z nimi poszli.
- Powodzenia i wam – szepnął roześmiany Slash do stojącego na skraju Scotti’ego.
 Gitarzysta tylko spojrzał na przechodzących i w ich sercach po raz pierwszy od dawna zagościła nadzieja na coś dobrego. Zobaczyli wielki, prawdziwy i na pewno szczery uśmiech. Może nie wszystko było jednak takie ponure jak myśleli?

^^^^^^^^^

- Wiecie…mam pomysł – powiedziała nagle Pandora odwracając się od okna w stronę usypiających już przyjaciół.
- Hm? – mruknęła Patti.
- Skoro mamy sami robić te stroje to tak pomyślałam, że moglibyśmy poprosić o jakąś drobną pomoc…
- Crüe -  zgadła Alisa i uśmiechnęła się.
- Tak, no właśnie.
- W sumie to można by…mają głowy do strojów. Mają i mieli na samym początku kariery – rozważał Rose. Nie lubił prosić o pomoc, ale w tym wypadku nie miał nic przeciwko. W końcu...to miało wyjść mu na korzyść. 
- Ale najpierw muszą wytrzeźwieć – skomentował Slash i śmiejąc się oznajmił, że najlepiej by było gdyby już poszli spać. Im prędzej zaczną tą dziwną maskaradę tym lepiej.

26 komentarzy:

  1. tak na początek... dziękuję za komentarz u mnie za to "wsparcie wirtualne" od w pewnym sensie bliskich mi osób. jakoś przez to czytanie opowiadań i wymienianie komentarzy można się do kogoś przywiązać. :)

    komentarz co do rozdziału... hmm... czy jest to jeden z Twoich lepszych? nie wiem. zawsze wszystkie mi się podobały, w pewnym sensie czułam się, jakbym to ja była jedną z bohaterek. wszystko to sobie wyobrażałam. w dodatku ten niesamowity klimat. do tej pory nie wiem jak to robisz, że w każdym rozdziale (i tutaj i na fontannach) potrafisz trzymać w takim napięciu, utrzymywać ten tajemniczy klimat. ja tak np. nie potrafię i chyba za to i za Twoją wyobraźnię podziwiam Cię najbardziej.
    wydaje mi się, że w opowiadaniu było więcej Crue niż Skid Row. bo w sumie tylko wymienili kilka słów ze Scottim i widzieli Sebusia i Rachela. a z Crue była tam jakaś wymiana zdań, byli kilka razy wspomnieni. :D chociaż dziwi mnie jeszcze to, dlaczego akurat oni zostali wybrani za pomoc przy strojach. według mnie oni ociekali takim kiczem, lukrem i pedalstwem, że brak mi słów. w szczególności Vince. mam na ścianie jakieś jego zdjęcie, na którym jest w takim biało-różowym obcisłym kostiumie. Mick śmigał w butach na obcasach (wszystko pobiło zdjęcie, na którym miał jakieś białe kozaczki), pamiętam fotkę Tommy'ego w kabaretkach. niby wszyscy tak wtedy wyglądali, ale oni i pewnie jakiś jeszcze zespół (np. Hanoi Rocks) trochę przesadzali. ja tam bym na ich miejscu chciała, żeby pomogli mi przy strojach Skid Row (zawsze w sumie dobrze wyglądali), Gunsi też dobrze wyglądali, no i... KISS. :DDD
    idąc dalej... najbardziej podobała mi się ta wstawka o tym, jak Izzy wparował do pokoju Motley i przeprowadzał z nimi "rozmowę". :D aż sobie "girls, girls, girls" włączyłam.
    no właśnie, wracając jeszcze do tych strojów. oni mają to przerobić na takie eleganckie i wyjściowe rzeczy? była o tym mowa, a skoro chcą wynająć Motley do pomocy... to powodzenia. :D

    WSZYSTKO ŁADNIE, PIĘKNIE, CZEKAM NA WIĘCEJ!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, o gustach się nie dyskutuje. Ja uwielbiam styl Motley, a zwłaszcza za czasów Shout At The Devil. Jedyni i niepowtarzalni. A to co napisałaś...różowy Vince, białe kozaki Micka...kropki Nikkiego, kwiatki na legginsach Tommy'ego - cału urok ery Theatre Of Pain <3
    Moim zdaniem mają i mieli głowę do strojów i właśnie dlatego postanowiłam, że oni mogą pomóc. Generalnie to wszyscy będą sobie pomagać, bo mniej więcej na tym polega ich aktualne zadanie :)
    I na koniec to bardzo dziękuję, bo miło czytać coś takiego :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Sami mają sobie stroje uszyć? O.O Ale, że jak? Chyba z zasłon, bo nie innego pod ręką nie mają? Skóra Slasha się nada? :P Paryż *_* Może któraś z dziewczyn zadurzyła by się w jakimś arystokracie, co?

    OdpowiedzUsuń
  4. ten blog... to opoiwadanie... to jest jakis jeden wielki Mind Fuck! dosłownie!
    miałam już dawno to zrobić gdy się hm... wpisałaś u mnie (blog duffowa-dust-n-bones) i gdy znalazłam gdzieś polecenie Twojrgo bloga na fb...
    ło K U R W A! nie wiem co masz w głowie ale to kocham!
    w życiu nie widziałam i nie czytałam czegoś takiego jak to opowiadanie! i w zyciu już takiego nie przeczytam (chyba ze ktos załośnie będzie probowal to kopiowac)
    ale... o ja jebię... jeszcze nie doszłam do siebie...
    i... McKagan... Joe... ;( tego nie mogę przeżyć...
    czy mogę liczyć że powiadomisz Duffową o nowości?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, bardzo mi miło, że tak uważasz :) Sama również nie spotkałam się z takim opowiadaniem, więc postanowiłam napisać coś takiego, mimo, że nie wiedziałam co z tego wyjdzie. Jak ktoś by zaczął kopiować to...byłaby to jego pierwsza i ostatnia przygoda z opowiadaniami na blogu.
      Bardzo dziękuję i oczywiście, nie ma problemu z informowaniem :)

      Usuń
    2. mnie już ktoś żałośnie próbował kopiować :D ba! nawet się u mnie z tym czymś zareklamował! xd

      Usuń
    3. Boże, kretynizm poziom master o.O

      Usuń
  5. HAHAHAHA, może mam coś z glowa, ale cholernie mnie to rozsmieszyło XD
    Mają sobie uszyc stroje? Do tego jalis materiał by się przydal, anie z firanek będą robić... jak sobie wyobrażam slasha z igla, to śmiać mi sie chce XD
    Mało ambitny komentarz, ale zawsze xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie masz coś z głową, a komentarz...każdy się liczy :D

      Usuń
  6. Hahahahahaha scena z Motley genialna, pomysl na rozdzial-genialny, cale opowiadanie- G-E-N-I-A-L-N-E-!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. No dobra, staram się wyobrazic sobie Axla w sredniowiecznym wdzianku i obawiam się, że moja wyobraznia tego nie ognira.
    Hmm, w sumie, to to zadanie nie wydaje się być takie trudne. Przebrać sie tak, aby wpasować się w otoczenie. No do walki na froncie, to przecież to jest w sumie nic. Ale jednak to ja sobie myslę, że tu jest jakich haczyk. No przecież nie przerobią tych ubran co mają na sobie, bo to chyba nie możliwe. Aby zdobyc nowe, to muszą wyjsc na dwór, a tam mogą zostać zlinczowani. W samych gaciach wyjsc tez nie moga, bo też ich zlinczują. No cóz, w sumie, to jednak jest to taka trochę sytuacja bez wyjscia i naprawdę trzeba trochę pomyslec.
    Nie mam pomysłu, jak to wszystko może się rozwiazac :D

    A napiszę jeszcze, że jestem zdzwiona, iż Steven tak wybuchnął. Przez całą pierwsza czesc taki spokojny był, a tu już nie wtrzymał i mu nerwy pusciły. Ale miał prawo chłopak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, to zadanie jest łatwiejsze i trudniejsze równocześnie. Sama nie umiem jeszcze tego określić, bo pomysł na takie właśnie zadanie zrodził się bardzo spontanicznie.
      A co do Adlera - tak. Musiał dać nerwom upust ;)

      Usuń
  8. zapraszam na nowy do mnie: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  9. nowy: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. <3
    Przepraszam, że nie komentowałam jeszcze... :c Jutro powinnam znaleźć chwilę :3
    A póki co... Tsa...
    Najbardziej nieudany comeback w historii, czyli
    http://stories-from-garden-of-eden.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Nowy rozdział: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Jezuu, nie wyrabiam z blogami..:( No ale w końcu przeczytałam.:)
    Motley..*_* I mój mąż Snake..:D Dobra, do rzeczy. Morrison, Król Jaszczurow (xD).. Taa, tak jakoś by do niego nie pasowało, gdyby im kazał łowić rekiny or sth.;) Zadanie.. Ciekawe. Jak to Rose wspomniała: niby proste, ale trudne. Ciekawa jestem, jak sobie poradzą... Jak Motleye szybko nie wytrzezwieja to może być ciężko..xP I z czego to uszyją.. No nic, zobaczymy..;D Nie wiem, czy rozdział najlepszy. Jeden z lepszych na pewno, ale i tak ubóstwiam wszystkie..;D Pozdrawiam..;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, rozumiem, spokojnie.
      Bardzo się cieszę, że się podobało i dziękuję :)
      Pozdrawiam również ;*

      Usuń
  13. Przede wszystkim wiedz, że jestem tu z Tobą od początku i póki żyję nie zamierzam Cię opuścić. Ani Twojego bloga. Czasami robią mi się zaległości, mam niewiele czasu, ale pamiętaj, że od zawsze podziwiam i doceniam to co robisz. :) a naprawdę umiesz pisać. I nawet rozdziały, które uważasz za nudne, dobrze mi się czyta.
    Fajnie, że opo idzie do przodu, niecodzienny pomysł z tymi strojami ;) ale powiem tak: jest Francja, jest Jaszczur, jest Bach, nie ma wojny -jest impreza :D trochę szkoda, że Duff poległ, ale też czasem wymyślam dużo makabryczniejsze rzeczy, więc już chyba nic mnie nie zdziwi. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem i bardzo Ci za to dziękuję :D
      No, i oczywiście bardzo dziękuję za miły komentarz :)

      Usuń
  14. Nowy na: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Nowy na: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  16. O ja pierniczę o.o to jest to! Już sobie wyobrażam dziewczyny w sukniach z zasłon, a chłopców w strojach z obicia krzeseł xD To jest świetne! Co z tego, że jutro sprawdzian z matmy? Idę nadrabiać dalej ;*

    OdpowiedzUsuń