sobota, 3 listopada 2012

V - Naprawdę się zaczęło...

Isbell1012: Nareszcie jest ten nieszczęsny piąty odcinek. Jak go pisałam myślałam, że umrę. Doskonale wiedziałam co ma się w nim znaleźć, ale za nic nie mogłam się za to zabrać. Jakoś jednak w końcu powstał. Nie wiem co o nim myśleć, nie jestem z niego w pełni zadowolona, ale chyba nie jest źle.
Tak swoją drogą przepraszam RedCuckoo i innych za ten niewinny halloweenowy link kryjący się pod słowem ,,ostatni'' w poprzednim rozdziale :D Oprócz tego zapraszam na nowe opowiadanie o innej tematyce  Zakazane Fontanny oraz napisałam coś o sobie w zakładce ,,Autorka''.
Chyba tyle z informacji, zapraszam do lektury :)

- Do twarzy ci w zielonym, Axl – powiedział wolno Izzy patrząc na rudzielca.
- Tobie też, przyjacielu – zmusił się do uśmiechu.
- Wszystkim wam pięknie w zielonym, ale teraz nie to jest najważniejsze – mruknął lekko podenerwowany Steven. Spojrzał na całą swoją grupę, każdy miał dokładnie taki sam mundur z biało-czerwoną flagą na ramieniu. Blondyn zaczynał się niepokoić. Trzecia grupa zniknęła jakieś dwadzieścia minut temu a oni zostali tu sami. Wiedział, że wszyscy są przerażeni. Popatrzył na Stradlina tulącego czule swoją żonę. Duff rozmawiał z Lydią trzymając ją za rękę. Axl i Patti stali w miejscu i patrzyli się na siebie a Julia i Slash oparci o siebie plecami prawdopodobnie próbowali zasnąć. Reszta grupy zachowywała się spokojnie. Steven odszukał wzrokiem Pandorę. Jego ukochana stała w rogu piwnicy i wiązała swoje długie włosy w kucyka. Adler podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.
- Teraz się chyba boisz…? – zapytała niepewnie i położyła ręce na ramionach przywódcy.
- Kochana, ja nie umiem ci tego wytłumaczyć, nie wiem dlaczego, ale…nie odczuwam jakiegoś strachu. Wiem, że będzie bardzo, cholernie niebezpiecznie, ale ja nie umiem się bać teraz. Po prostu nie umiem i podejrzewam, że Janis ma z tym coś wspólnego – stwierdził.
- Nie koniecznie musi to być sprawka Joplin. Może zawsze tak miałeś tylko nie było żadnej okazji by się o tym dowiedzieć? – spoważniała jeszcze bardziej. – Co widziałeś w tej pustce o której wspominałeś?
- To co widziałem było złe. Złe, ale bardzo prawdziwe, nie zdziwiłbym się jeżeli to był obraz proroczy. Widziałem las a przed nim wielką łąkę. Wiesz, takie gigantyczne pole, może to jest chyba lepsze określenie. Nikogo na nim nie było a ja słyszałem, że gdzieś w oddali chodzi kilka osób. Nagle zrobiło się cicho a tak po  około kilkudziesięciu sekundach coś tak kurewsko huknęło, że myślałem, że mnie ogłuszyło, ale na szczęście nie. Okazało się, że była to bomba… - zamilkł.
- Nie, to nie może być prorocze! Steven, błagam! – wtuliła się w niego.
- Pandoro, obiecuję, że nic wam się nie stanie. Musicie mi uwierzyć, bo tylko to pozostało – mówił spokojnie gładząc związane włosy przerażonej kobiety. W pewnym momencie zobaczył, że zaczynają jaśnieć. Nadszedł już ich czas. – Już!
- Co? O Boże! Nie...
- Weźcie bronie, szybko! – ryknął.
 Wszyscy byli posłuszni Stevenowi i wykonali jego polecenie. Kilka sekund później wszystko znikło po raz kolejny. To był już chyba znany proces…

^^^^^^^^^

 Janis siedziała na środku wielkiej łąki, tej samej co Steven widział kilka godzin temu. Doskonale wiedziała, że już za chwilę pojawi się tu druga grupa i będzie mogła zobaczyć miejsce w którym spędzi najbliższe kilka dni, może tygodni. Nie wiedziała tego, ale najwyższy czas zacząć myśleć ile czasu zabawią tu muzycy. W końcu trzeba było powiedzieć Jimowi, następny ‘czas’ należał do niego. A tak swoją drogą gdzie był teraz Morrison? Do tej pory zawsze chętnie jej towarzyszył, nawet w tedy kiedy tego nie chciała…on był. A teraz go nie ma, teraz kiedy chciałaby z nim porozmawiać. Chciała, żeby on również zobaczył jak radzą sobie muzycy na polu bitwy. W końcu tylko tu, tylko teraz jest taka okazja…chyba. Nagle poczuła, że ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Uśmiechnęła się, bo doskonale znała ten dotyk.
- Jesteś – powiedziała i spojrzała na siadającego obok niej Jima.
- Chciałaś, to jestem – uśmiechnął się. – Dlaczego jeszcze ich nie ma? Ich, wroga…
- Spokojnie! Tak bardzo chcesz zobaczyć jak ludzie chcą doprowadzić ten kraj do…do niczego? – zapytała zaskoczona Janis.
- Wiesz…tak w sumie to i nie i tak. Chcę zobaczyć jak muzycy sobie poradzą, chcę zobaczyć Doorsów jak będą walczyć!
- Kochany, nie chcę cię zmartwić, ale Doorsi już walczą.
- Jak to już walczą? – zdziwił się.
- Naprawdę nie wiedziałeś? Żartujesz sobie ze mnie, Jimie?
- Nie, mówię zupełnie poważnie. Skoro tak…to gdzie są?
- Ty naprawdę nic nie wiesz? Ronnie ci nic nie mówił?
- Nie – uśmiechnął się mimo woli – to gdzie oni są?
- Twoi Doorsi są w Gdańsku…Westerplatte!
- W takim razie i ja tam będę. Muszę ich zobaczyć.
- Idź...tęskniłam za twoim brakiem umiejętności logicznego myślenia – śmiejąc się położyła się na trawie i spojrzała na znikającego, również śmiejącego się Morrisona. Nagle usłyszała, że ktoś się zbliża. Z powrotem usiadła. – Już najwyższy czas, im prędzej zaczniemy tym prędzej… - westchnęła i zniknęła tak jak przed chwilą Jim.

~~~

- Boże, zabiją nas!
- Spokojnie, nie jest źle, panujemy nad sytuacją.
- Co to było?
- Jak to 'co'? Strzały, jest trochę więcej niż jeden rodzaj broni…zachowajcie spokój, proszę was…
- To nie jest takie proste! Zrozum to, nie każdy doznał jakiegoś olśnienia i nie każdy może sobie spokojnie siedzieć podczas gdy tam giną ludzie!
- Tak niczego nie załatwisz, nie możesz ich wszystkich uratować. Uwierz mi, że teraz radzą sobie lepiej niż gdybyś tam był.
- Skąd ta pewność?
- Po prostu to wiem, nie wiem skąd, ale wiem...!
- Nie rozu…
 I znowu usłyszeli ten przeraźliwy huk…

~~~

 Mijał już drugi dzień odkąd druga grupa ze Stevenem na czele siedziała w długim, wąskim rowie będącym okopem. Wyglądał on zupełnie tak samo jak opisała go Alisa. Slash od wczoraj nie odzywał się do swojego przyjaciela perkusisty. Wiedział, że to jego wina, nie powinien był chyba tyle mówić. W końcu to nie on, nie Axl, tylko właśnie Steven widział coś czego im nie było dane. Saul siedział oparty o ściankę okopu i patrzył się gdzieś w niebo. Nagle zobaczył, że Adler schodzi ze swojego stanowiska i idzie w jego stronę. Przeszedł jednak obok niego obojętnie i podszedł do wołającego go Rachela Bolana, basisty Skid Row. Hudson znowu westchnął i zamknął oczy.
- Kiedy w końcu raczysz się ruszyć – zaczął stojący nad Mulatem, zażenowany przywódca – mógłbyś mnie zastąpić? Muszę iść zobaczyć co się dzieję w innej części tego cholernego...tunelu.
- Tak, jasne…Steven? – zaczął speszony Slash.
- Co? Znowu ci coś nie pasuje?
- Nie, posłuchaj mnie, to nie jest tak…
- Jak? Wysłowisz się, bo mam na głowie trochę więcej niż ty.
- Wiem – westchnął – przepraszam cię. Musisz też zrozumieć, że po pierwsze: nie każdy jest tak opanowany w takich sprawach, a po drugie: to ty jesteś najbardziej zorientowany w tym wszystkim, ty byłeś w tej białej pustce…
- Masz częściowo rację…ale w jednym się mylisz. Nie wiem nic więcej niż wy. W tej pustce widziałem  dokładnie to samo miejsce w którym teraz jesteśmy i słyszałem ten sam huk, który przerwał naszą wczorajszą rozmowę. Nic ponad to.
- Naprawdę nie wiesz nic więcej? – Slash nie mógł uwierzyć. Czyli, że Steven zawsze taki był? Znał go przez praktycznie całe życie a dopiero teraz, w takiej chwili widzi jaki naprawdę jest jego najlepszy przyjaciel? – To znaczy, że…
- Nie ma czasu – uśmiechnął się blondyn. – Idź już lepiej na moje miejsce a ja idę tam…zobaczyć jak sobie radzi nasz najbardziej Glam Metalowy ‘oddział’.
- Mówisz o Mötley’ach i Cinderelli –zgadł. Steven pokiwał tylko głową i szybkim krokiem oddalił się. Slash spojrzał na miejsce gdzie do tej pory siedział blondyn i udał się tam.
 Jakieś pół godziny później Steven wrócił i podszedł do leżącego z bronią Slasha. Po minie Mulata mógł odczytać, że coś się wydarzyło.
- Strzelałeś…? – niemalże stwierdził blondyn.
- Tak, skąd wiesz? – powiedział lekko roztrzęsionym głosem Saul.
- Widzę to po tobie. Ręce ci się trzęsą…kto to był?
- Nikt. Naprawdę. Wydawało mi się, że ktoś tam jest i strzeliłem…nie słyszałeś tego?
- Nie wiem tak szczerze. Może słyszałem a nie zwróciłem na to uwagi…chłopaki u których byłem są dość spory kawałek stąd – zamyślił się. – Uważaj z tymi strzałami, dobra?
- Wiem, wiem…przepraszam, ale rozumiesz chyba, że jestem tu…jesteśmy tu drugi dzień i chyba nie tylko ja mam jeszcze pewne problemy.
- No, na pewno nie tylko ty!
- Oni…? – zapytał Slash myśląc o swoich kolegach których to przed chwilą Steven zaszczycił swoją obecnością.
- Tak, no właśnie oni. Ale nie wnikaj, proszę cię – spojrzał na ręce przyjaciela. – Idź do jakiegoś mniej widocznego miejsca albo usiądź, za bardzo się trzęsiesz by strzelać w razie czego.
- Na pewno? Siedziałeś tu całą noc i pół dnia…
- Uwierz mi, nie tylko ja.
- Ale ty najdłużej.
- Saul, proszę cię – Steven położył rękę na ramieniu Mulata – idź.

^^^^^^^^^

 Noc mijała spokojnie. Spokojniej niż poprzednia, to na pewno. Zeszłej było słychać wiele strzałów, huków. Ale jeszcze nikt nie zbliżył się na tyle do okopu by zostać postrzelonym przez muzyków. Większość czuwała jednak na swoich stanowiskach. Steven był najbardziej czujny. Wiedział, że nie spał długo, ale nie odczuwał póki co zmęczenia fizycznego. Z psychiką bywało gorzej, ale dawał radę. Musiał. Nagle zauważył, że w jego stronę idzie Eric Brittingham, basista Cinderelli. Wyglądał co najmniej tak jakby wysadzono pół Polski.
- Co się stało? – zapytał zaskoczony Adler.
- Joe Perry – wychrypiał.
- Co z nim?
- Nie ma go…
 Cisza.
- Błagam, nie mów mi nawet, że…
- Joe Perry nie żyje do cholery! – powiedział chyba nieco za głośno Eric.
 Nogi Stevena nagle się ugięły. Stracił czucie. Jakaś jego część umarła.
- Boże, naprawdę się zaczęło – szepnął.




16 komentarzy:

  1. Rany, idziesz z tymi rozdziałami jak burza. Nie zdążyłam przeczytać czwartego, a tu już piąty!

    Wiesz, w mundurze to potrafię sobie jedynie Slasha wyobrazić. I hm... Wydaje mi się dość przystojny :D
    Ha, Steven jest tu praktycznie głównym bohaterem, świetnie. Tak bardzo brakuje Stevena jako przewodnika w tych wszystkich opowiadaniach.
    Ciekawa jestem, w jakich jeszcze miastach toczona jest bitwa muzyków z naszymi nieprzyjemnymi sąsiadami. Mamy Doorsów i Gdańsk, kto jeszcze i gdzie?
    Ja poproszę o więcej Skid Row w tym opowiadaniu, jeśli się da. :)
    Wiedziałam, że Glam nie da sobie rady na tej wojnie, a przynajmniej będzie im to kiepsko szło.
    Co się stało z Joe, jak to się stało? O rany! ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo weszłam na bloga, patrzę, a tu nowy rozdział już. I takie wielkie moje zdziwienie!
    I bardzo Ci za to wdzięczna jestem! U mnie na Stevena trzeba jeszcze trochę poczekać, no i pierwszych skrzypiec to on tu w sumie nie gra.
    Ja na Skid Row mam fazę od roku.
    A ja mój długi weekend marnuję, sama nie wiem na co :D Ale jak zjem popcorn (i nie mam na myśli Stevena) to może zacznę coś pisać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmierciłaś Perry'ego? Tak serio serio?! Ja mam tylko nadzieję, że nasi Gunsi wrócą cali i zdrowi do normalnego wymiaru, albo przynajmniej w nim odżyją na nowo. Steven na razie sprawdza się bardzo dobrze w swojej roli. Jest opanowany (na ile to możliwe) i stara się myśleć racjonalnie. Oby tak dalej. I tak, jak koleżanka powyżej proszę o więcej wydarzeń z udziałem Sebastiana i spółki ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że Sebastian już nie śpiewa z nimi.
    Tak, dlatego napisałam nawias, żeby nie było wątpliwości :D

    OdpowiedzUsuń
  5. JOEEEEE, NIEEEEEEEEEEE, NIE PRZEŻYJĘ TEGO. :<
    nie no, dobra, nie mam wyjścia. sama uwielbiam uśmiercać w moich opowiadaniach, a innych się czepiam. :D zresztą, znając to opowiadanie, on może zmartwychwstać. :D
    hmm, wydaje mi się jeszcze, że będą jakieś konflikty w tej drugiej grupie. Cinderella, Skid Row, Guns N’ Roses, Mötley Crüe... jeszcze Poison brakuje. :D to nie jest według mnie dobre połączenie. przewiduję kłótnie i inne. :D
    cieszę się też, że uwaga jest tak bardziej na Stevenie skupiona. Popcorn przywódca, haha. :D Paradise_City ma rację, więcej Skid Row. :) ja bym jeszcze troszkę więcej Crüe chciała. :) czekam na więcej oczywiście i zapraszam na kolejny do mnie: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO, KOCHAM CIĘ *_________*
    Tak się cieszę, że ty szybko piszesz XD
    Jest zajebiście jak zawsze, kocham rozmowe Janis i Jima. Steven jest taki opanowany i... myślący! :OOOOO To się nie zdarza!
    Jak można było uśmiercać PERRY'EGO?! MÓJ JOE! :CCCCCCCCCCCC
    TU JEST MINUS " - "
    A TAK TO JEST SUPER, PISZ DALEJ, PROSZPROSZPROSZ <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Joe zginął za wolność Polski. Uczcijmy to minutą ciszy.





    Doba, a teraz co do rozdziału. Jeny, przypominają mi się czasy, kiedy to siedziałam na lekcjach historii i musiałam suchać o II wojnie. Maskara. Hmm, ale w sumie, to ja chcę Ci tu podsunąc pewnego pomysła. Ogólnie, to jak już piszesz to opowiadanie, to mi się marzy jakaś tam nic porzoumienia między zespołami, a Polakami, bo jednak wlaczą razem, nie? I wiesz? Mam takiego pomysła. Nie wiem, czy u Ciebie Slsh umnie rysować, ale jak umie, to mogłabys zrobić takie coś, ze on by rysował polskim żołmierzą portery, za fajki czy coś tam. Bo tak było w rzeczywstosci, że ci co mieli jakiś talent rysowali za fajki, puszke miesa, a potem ci co mieli ten rysunek, to wysyli go do domu, do rodziny. No to taka moja mała sugestia :)

    Hmm, Steven opanowany. Najbardziej opanowany. Haha, dobra, jakoś tak cieżko mi sobie tu wybrazić Stevena w tej roli, ale ok. Jak już wczesniej pisałam, to jest to coś jednak innego.

    A co do Twojego drugiego bloga. Narazie nie musisz mnie informować. Dodałam go do obserowaany, aby pamiętać, że on jest, ale narazie po prostu nie mam czasu aby się za niego zabrać :(

    OdpowiedzUsuń
  8. nowy: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Serdecznie zapraszam na szósty rozdział opowiadania: http://sunsethollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. o jaa, teraz jakoś już zajarzyłam o co chodzi.Steven jaki opanowany, i Perry ;c Właściwie, zastanawiam się jak to będzie dalej, a jeśli zabiją kogoś z Gunsów ?! o.O Przeczytałam to rano i o tym rozmyślałam. Ogółem mistrzowskie, tylko czekam aż się rozkręci.

    OdpowiedzUsuń
  11. zajebisty rozdział, przeczytałam całe opowiadanie od początku zeby sobie przymniec i to jest naprawde przezajebiste *-*
    I dzięki za pomoc z blogiem ;))

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapraszam na 4 rozdział http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Nowy rozdział: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. zapraszam na 8. rozdział. :) http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeśli lubisz opowiadania o Guns N' Roses może moje Cię zainteresuje. Serdecznie zapraszam na: http://used-uphas-beens.blogspot.com/!

    OdpowiedzUsuń
  16. Wtedy! Wtedy, a nie w tedy xD Szatanu mnie nauczyła i teraz zapamiętam do grobowej deski. No a rozdział... miodzio na moje oczy i umysł *_* ale Perry'ego Ci nie wybaczę ;______; końcówka była tak naturalnie sklecona, taka prawdziwa, że płakać mi się chciało ;_; zarówno w momencie rozmowy Slasha i Stevena, jak i tej ostatniej wiadomości... ach...czytam dalej!

    OdpowiedzUsuń