- To nie jest możliwe –
szepnęła Alisa i spojrzała na Izzy’ego, Lydię i na końcu na Stevena. – To nie
jest możliwe…kto…mógł?
- Kto mógł to zrobić? –
domyślił się Adler. Popatrzył się na roztrzęsioną Szwedkę a potem na resztę
dziewczyn będących prawie tak samo przerażonych jak Alisa. – Wszystko wam powiem,
ale nie teraz i nie dzisiaj. Nadejdzie czas, na pewno – oparł się o ścianę. On,
reszta Gunsów oraz dziewczyny siedzieli teraz w tym samym domu co na początku
tego wszystkiego. Steven postanowił zebrać swoich przyjaciół i ukochaną na coś
co nazwał naradą. Ale tak naprawdę to chciał z nimi po prostu porozmawiać,
zanim może być za późno…
- Kto ci powiedział o
Jego śmierci? – zapytał wolno Axl zaciskając pięść.
- Eric z Cinderelli.
Wczoraj, kilka godzin po tym jak kazałem ci iść odpocząć – spojrzał na Slasha –
podszedł do mnie. Wyglądał jakby był świadkiem rozstrzelania własnego zespołu,
przepraszam za to porównanie, ale tak mi się to skojarzyło…zapytałem go co się
stało. A on w tedy na mnie popatrzył wzrokiem zwątpienia i powiedział, że Joe
nie żyje. Absurd. To był dla mnie absurd, do czasu aż znowu nie zabrano mnie,
Patti Smith i Iana do tej cholernej pustki. Tam zobaczyliśmy jak do tego…doszło
– głos zaczął mu się załamywać.
- Nie chcemy czekać –
powiedziała drżącym, ale stanowczym głosem Pandora i podeszła do blondyna. –
Powiedz nam o tym, może to nas w jakiś sposób ostrzeże przed czymś…? I skąd Eric o tym wiedział?
Steven popatrzył na czarnowłosą i zamyślił się
na chwilę. Może miała racje? Może gdyby już teraz powiedział im dlaczego Joe
zginął wiedzieliby czego należy się bać najbardziej albo jak postępować w
danych chwilach? Tylko, że…to co zrobił Perry nie pasuje do każdej
sytuacji…chyba. Nie wiedział tego, ale Pandora chyba miała trochę racji.
Westchnął i objął ukochaną w talii.
- Więc? – zapytała
półgłosem Lydia ściskająca ze zdenerwowania rękę Duffa.
- Cóż, w takim razie
powiem wam to teraz a reszcie…w najbliższym czasie – zaczął. – Jak już mówiłem,
wszystko to wydało mi się absurdem i czymś w jakiś sposób niemożliwym.
Niemieccy żołnierze skądś się dowiedzieli, że część tych którzy bronią
Westerplatte nie jest z Polski tylko z Ameryki. Kiedy Joe oddalił się, nie wiem
i raczej nie dowiem się po co, został otoczony przez wrogów. Chcieli go sobie 'przywłaszczyć'. Myśleli, że skoro walczy za Polskę a tak naprawdę nie ma z nią
nic wspólnego to nie będzie miał nic przeciwko przyłączyć się do większej armii i
walczyć przeciw atakowanym, w końcu nie ma nic do stracenia.
- To przechodzi ludzkie
pojęcie! – warknął Slash. – Jak tak w ogóle można, no kurwa, to nie jest
normalne!
- Wiem, daj mi skończyć –
Steven mimo gotujących się w nim emocji kontynuował relacjonowanie zdarzenia z
Gdańska. – Niemcy byli przekonani, że jak Joe do nich dołączy, to reszta
Aerosmith i niewykluczone, że inni ‘nasi’
uczynią to samo. Mylili się. Perry powiedział im, że gdyby się zgodził,
skazałby siebie, przyjaciół i innych na…na koniec, chyba tak to określił. W
tedy stracili cierpliwość już zupełnie i postawili jasno sprawę. Oznajmili mu,
że albo po dobroci do nich dołączy albo zostanie zastrzelony. Ten tylko się
zaśmiał i powiedział jedno zdanie… Nie chcę nic stracić. Stracił życie, ale jemu nie o to chodziło. Kiedy
to widziałem, myślałem, że zaraz ja je stracę. Kiedy upadał, odwrócił głowę w
stronę z której tu przyszedł. Tam stał Steven Tyler, patrzył na konającego i wyglądał
na…nie da się tego opisać. Ja bym tak wyglądał gdyby coś takiego stało się ze
Slashem, odpukać!
- Tyler widział śmierć
swojego przyjaciela…taką śmierć – Axl zacisnął pięść jeszcze mocniej i spojrzał
na podchodzącego do niego Stradlina. –Coś jeszcze!?
- Tak, została…najlepsza…część,
nie wiem czy ‘najlepsza’ to dobre słowo, ale w tym przypadku…nie ważne – blondyn nie umiał się wysłowić, dlatego postanowił od razu przejść do rzeczy. – Nie tylko
Steven widział jak Joe upada po raz ostatni. Nagle ci Niemcy którzy postrzelili
gitarzystę zaczęli upadać. Jeden po drugim. Chyba nie tylko dla mnie było
wielkim szokiem, gdy okazało się, że to właśnie Scorpionsi ich zastrzelili. A
ten, który zabił Joe’go został postrzelony przez Tylera. I tyle. Ach, Brittingham dowiedział się tego od Janis. Powiedziała mu, bo...nie wiem w sumie dlaczego akurat jemu, ale na pewno miała jakiś powód.
- To brzmi ja jakaś
zupełna fikcja – powiedział Izzy kręcąc z niedowierzaniem głową. – Walczymy z
idiotami, mam takie wrażenie. Z zupełnym brakiem wyczucia tego co się powinno a czego nie.
- Raczej nie zaprzeczę –
powiedział Steven i spojrzał przez okno. Wiedział, że trzeba wracać do okopu.
Ci co tam zostali nie poradzą sobie sami. – Chodźcie już.
- Glam sobie nie poradzi
– mruknął Axl. – To znaczy ten pełny…Glam – poprawił się, bo wiedział, że
określenie Glam jako styl może pasować i do niego. Mu chodziło o całokształt.
- Dlaczego? – obruszył
się Steven.
- A nie?
- Nie koniecznie. Są
zagubieni, tak to wygląda. Nie jest jakoś źle, Axl.
^^^^^^^^^
Od śmierci Joe’go minęły już cztery dni. Mało
czy dużo? Dla grupy drugiej i trzeciej mało, bo przed nimi jeszcze co najmniej
drugie tyle…co najmniej. A dla pierwszej dużo, bo Joplin mówiła, że będą bronić
Westerplatte do siódmego września. Dziś był piąty, zostały im niecałe dwa dni.
Co będzie później? Prawdopodobnie tylko Janis to wie.
Ten dzień mijał dość spokojnie, Pandora, Julia
i Alisa dopiero od dziś siedzą w okopie. Steven stwierdził, że potrzebują
więcej ludzi, bo już doszło kilka razy do ataku. Póki co nie stracili nikogo,
ale lepiej być gotowym na wszystko. Duff i Slash od rana byli z siebie bardzo
dumni, ponieważ udało im się zauważyć ukrywających się trzech wrogów i
zastrzelić ich zanim oni mogli to zrobić z nimi.
- Steven…? – zaczął gitarzysta
Skid Row, Dave Sabo podchodząc do blond przywódcy.
- Hm? – mruknął Adler nie
podnosząc wzroku. Zaczynało się ściemniać, więc musiał jeszcze bardziej wyostrzyć
wzrok jak chciał zobaczyć zbliżającego się nieprzyjaciela.
- Powiedz, dlaczego
wszyscy musimy czuwać? Jesteśmy tu od pięciu dni a postrzeliliśmy zaledwie
dziesięciu wrogów.
- Wy postrzeliliście
dziesięciu wrogów. Tylko wasza część. Ja z Gunsami i gośćmi z Def Leppard mamy
na koncie z piętnastu a Glam – wskazał głową na drugi koniec okopu, bo tam
siedziały główne zespoły Glam metalowe – sześć.
- Sami Glamowcy
zastrzelili sześć osób? – zdziwił się Dave. – Myślałem, że oni…
- Źle myślałeś –
uśmiechnął się Steven. – Nie wiem czemu WSZYSCY tak myślicie. Wasz styl też
można zaliczać do Glamu, więc o co chodzi?
- Nie, ale zawsze
wydawało mi się, z tego co słyszałem, że im idzie tak…średnio – zmieszał się.
- Bo szło, ale teraz jest
coraz lepiej, nawet bardzo dobrze. Mają jeszcze na dodatek 'niewygodne' miejsce, trudno tam
kogoś zobaczyć. Radzą sobie, Dave... Może już wrócisz do swo… -Stevenowi
przerwało kilka strzałów oraz krzyk…Duffa? – Co do cholery!? – zestresował się
Adler. Półtorej minuty później otoczyła go reszta Gunsów, Skid Row i dziewczyny
będące z nimi w okopie.
- Co to było? –Julia drżała.
– To był krzyk Duffa, jestem pewna.
- Nie wiem co to było,
ale trzeba tam iść. – powiedział stanowczo Steven. Sytuacja wydała mu się na
tyle dziwna i stresująca, bo krzyk McKagana dochodził z części gdzie powinny być tylko i wyłącznie takie zespoły jak
Cinderella i Mötley Crüe, nie Guns N' Roses ani poszczególni członkowie tego
zespołu. Duff powinien być bliżej strony należącej do Kiss czy Skid Row. – Co ten
kretyn może tam robić? – zapytał i ruszył szybkim krokiem w stronę z której
usłyszeli krzyk. A za nim cała reszta.
- Boże święty, nie! –
ryknęła Alisa gdy zobaczyła Veronikę klęczącą przy kimś i popychając Stevena
podbiegła do przyjaciółki.
^^^^^^^^^
- Pierdolę! Dlaczego…co…McKagan!
– Adler tracił nad sobą panowanie. Spojrzał na Szwedkę trzymającą za rękę
Veronikę którą to tulił Tom Keifer. Izzy, Slash i Axl patrzyli z przerażeniem
na Duffa a chłopaki ze Skid Row na Stevena. Julia i Pandora szeptały coś między
sobą podczas gdy Fred Coury i Eric Brittingham rozmawiali z Mötley Crüe.
- Nieee… - powtarzał
basista Gunów kryjąc twarz w dłoniach.
- Jak, kurwa, jak to się stało?!
- Zabiłem go…rozumiecie
to!? Własną głupotą zabiłem kogoś takiego!
Steven po raz pierwszy odkąd tu był uronił łzę
wielką jak groch i spojrzał na leżącego na ziemi Jeffa LaBara, gitarzystę Cinderelli.
Leżał bezwładnie a na twarzy miała już na zawsze malować się…odpowiedzialność?
Nie ma chyba takiego wyrazu twarzy, ale ten tak wyglądał.
- Jak…dlaczego i jak to
się stało?
- Przyszedłem tu, nie
wiem nawet po co! Gdyby nie to, to Jeff by żył!
- Duff, nie odchodź od
tematu, wiemy, że trudno ci jest, ale kontynuuj – powiedziała wolno Julia.
- Ekhm…zacząłem rozmawiać
z Erikiem i z Fredem aż nagle Tom krzyknął, że ktoś tam jest. Ten ktoś celował we mnie.
Chciałem do niego strzelić, ale karabin się zaciął – Duff mówił coraz szybciej
i coraz mniej wyraźnie – i w tedy ten gość strzelił a Jeff…a Jeff mnie obronił.
Zasłonił mnie i strzelił do tego który we mnie celował. Ale oczywiście ten cały
wróg też strzelił i skończyło się tak, że obaj nie żyją w czym LaBar nie żyje
tylko i wyłącznie z mojej winy! To ja powinienem leżeć na jego miejscu, to jest
do chuja moja wina, bo przyszedłem tu bez żadnego powodu i naraziłem
wszystkich na śmierć z własnej głupoty! DLACZEGO DO CHOLERY NIE MA TU JAKIEGOŚ
SYSTEMU NIEWINNOŚCI, BOHATERSTWA I DEBILIZMU!?
- Nie chcę tu nikogo
urazić, ale…nie zaprzeczę – powiedział Eric i popatrzył z odrazą na Duffa.
- To jest niemożliwe… -
powiedział raz jeszcze Duff.
- Ty powiesz to Sandrze –
powiedział poważnie Tom gładząc swoją żonę po włosach.
- Komu?
- Narzeczonej Jeffa.
McKagan spojrzał na niego z przerażeniem i pokiwał twierdząco głową po czym zamknął oczy z nadzieją, że gdy je
otworzy będzie z powrotem w Ameryce.
- Na stos rzuciliśmy nasz życia los, na stos, na stos - zanucił cicho Axl i zwrócił głowę ku ciemniejącemu niebu.
Ja pierdole.. myślałam , że coś się z Duffem stało.. weź tak nie rób więcej xD a rozdział zajebisty ;3
OdpowiedzUsuńWoow! Cała się trzęse <3 Jest super <3
OdpowiedzUsuńhahah ! napisałam przed tobą drugi anonimie ! teraz jestem pierwszym anonimem ! tyle masz tych anonimów , że sie chyba zaczne podpisywać XD
OdpowiedzUsuńpierwszy anonim Inteligent :3 XD
Czekaj... zawał mi mija... Kurwa, zaraz chyba mi serce wyskoczy z piersi...
OdpowiedzUsuńCZEMU DO CHOLERY TAK MNIE PRZESTRASZYŁAŚ?!
BOŻE, MYŚLAŁAM, ŻE DUFFOWI COŚ SIĘ STAŁO ;_______;
Nie wybaczyłabym ci! (Pomińmy to, że w swoim opowiadaniu sama zabiłam Duffa XD)
Ja pierdziele, ty to tak zajebiście opisujesz, że chcę się czytać to codziennie po kilka razy! *________________*
Jesteś geniuszem! Mówiłam to już, prawda? XD
No mniejsza, pisz szybko, bo nie wytrzymam *.*
Ah i jeszcze Axl nucący "Legiony" *.* Moja ulubiona pieśń o wojnie.
Ja się nadal domagaim interagracji zespołów z Polakami. Bo mam wrażenie, że na tej wojnie, to są tylko zespołu i Niemcy. No i jeszcze Rosjan też trzeba dać, ale domagam się Polaków! Bo strzele focha, haha.
OdpowiedzUsuńHmm, dobra, to zginął kolejny. W sumie, to i tak długo się trzymają, bo parę dni już tam są, a tylko dwóch stracili. Jedyne co mi nie pasuje, to dziewczyny w okopie. Cóż, przez mojego historyka, który uwielbiał temat wojny, to mam na to wszystko bardzo realistyczne i kanoniczne spojrzenie i mi baba w okopie nie pasuje, bo baby w czasie wojny siedziały w miescie, w fabrykach i pracowały na wyrób broni. No ale tym nie nie przejmuj, bo to mój mózg nie daje ponieść się fikcji literackiej.
Rodział zajebisty...pamięć o kraju?
OdpowiedzUsuńno w każdym razie...Jezus Jezus JEZUS!! już myślalam że coś z Duffem nie tego..:c
Ps czy tylko ja pierwsze co robie jak wchodze na twojego bloga to znęcam sie nad tymi rybkami o tu na samym dole??
Podpis: Lizzy Page ;D
Obiecuję, że nadrobię. Następne 2 tygodnie zapowiadają się masakrycznie, po części to moja wina (ambicje). Ale już niedługo będę ze wszystkim na bieżąco.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie do zabawy (zatagowałam Cię). Oczywiście bez jakiegokolwiek przymusu :)
TEŻ MYŚLAŁAM NA POCZĄTKU, ŻE DUFFA POSTRZELILI CZY COŚ! :<
OdpowiedzUsuńale Jeffa też szkoda. jestem ciekawa, co Duff powie jego narzeczonej. no i jak ona zareaguje. haha, teraz przypomniała mi się taka historia, że chłopak rozstał się z dziewczyną, a ona potem przyszła do niego i strzeliła mu prosto w jaja pistoletem do paintballa. teraz wyobraziłam sobie właśnie tę narzeczoną Jeffy'ego jak bierze karabin i strzela w Duffa... :D
NIE, DOBRA, KONIEC ŻARTÓW. :D ale mam gorączkę, więc rozumiecie, trochę świruję.
dalej nie potrafię odżałować tego Joe'ego... dzielny... przeciwstawił się wrogowi... w dodatku przystojny... ciekawi mnie kto będzie następny. :< jak zabijesz kogoś z Motley, Skid Row lub Gunsów to padnę... umrę... :<
czekam na kolejny! <3
woowo, świetny blog, będę tu zaglądać :>
OdpowiedzUsuńno i zapraszam: http://gunsnroses-story.blogspot.com/
Zapraszam na rozdział 5 http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńTak proszę o dalsze informowanie. Miałem chwilowy zastój weny
OdpowiedzUsuńSlash hud
zapraszam na ostatni rozdział "Unnamed Feelings" :) http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNowy rozdział: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTo już wiem, jak zginął Joe. Uniósł się honorem, jestem pod wrażeniem, bo przecież walczył w obronie zupełnie obcego kraju. Tak, tylko, że teraz Polska jest również ich ojczyzną.
OdpowiedzUsuńDuff nie powinien siebie obwiniać, gdyby go tam nie było, również mogło dojść do jakiejś tragedii. To jest wojna, a nie zabawa i muszą pogodzić się z tym, że śmierć jest na wyciągnięcie ręki.
O ja pierniczę o.o ZAJEBISTY ROZDZIAŁ!
OdpowiedzUsuńMam tylko jedną uwagę: "wtedy" piszemy razem xD
A co do posta to jest cholernie emocjonujący i żałuję, że dopiero teraz go przeczytałam ;c no kurde, dlaczego mam czas tylko rano w niedzielę?! Biedny Joe i Jeff! D: McKagana nie rozumiem, znaczy po co tam polazł to nie bardzo wiem, ale widocznie tak miało być. Lecę czytać dalej i gratuluję tak odważnych pomysłów! ♥