Witam was w prologu do nowego opowiadania - Saints of the Paradise City. Mam nadzieję, że prolog uznacie za zachęcający. W porównaniu do dalszej części tego co będzie się działo jest bardzo przyjemny, spokojny...życiowy. W połowie tygodnia mam zamiar zamieścić opisy bohaterów, bo jak to leży w mojej tradycji to pojawia się na blogu w drugiej kolejności.
Proszę o pozostawienie komentarza z opinią bądź kliknięcie reakcji. Ponad to, zaktualizowałam zakładkę 'Autorka', 'Informowani' i 'Wasze', także zapraszam do zapoznania się z nimi. Stworzyłam też bloga, na którym znajdują się opowiadania archiwalne -> KLIK.
Co więcej? Całość, całe opowiadanie i wszystko chciałabym zadedykować Weronice. Bo bez niej...nie byłoby tego. Dziękuję Ci, siostro ♥
Przepraszam za błędy i zapraszam do lektury!
***
Anglia, czerwiec, rok 1966
- Nie, nie! Idziesz ze
mną, słyszysz? – oznajmiła sześcioletnia dziewczynka i nieudolnie odgarnęła
swoją blond grzywkę z zielonych oczu. – Alice!
- No co? – spytała rok
starsza brunetka i spojrzała na swoją towarzyszkę. – Zawsze chodzimy tam gdzie
ty chcesz, raz idziemy tam gdzie ja, rozumiesz?
- Ale ty zawsze chcesz iść
do niego! – pisnęła i podbiegła do starszej dziewczynki łapiąc ją za rękę.
- Nie prawda!
- Prawda! Głupia,
zakochałaś się w nim! On jest większy od ciebie! – krzyczała.
- Veronica, cicho bądź!
Nie prawda, kłamiesz, sama jesteś głupia! – wykrzyczała siedmiolatka i wyrwała
dłoń z uścisku małej na tyle szybko i silnie, że blondynka przewróciła się prosto na
beton. – PRZEPRASZAM! – ryknęła po chwili i ze łzami w oczach klęknęła przy
poszkodowanej.
- E..ej…! - wychlipała
Veronica i spojrzała na przerażoną brunetkę. – To przez ciebie!
- Przepraszam…
- Łokieć mnie boli – chlipnęła
po czym pomachała wolno obtartą ręką przed twarzą Alice.
- Boli cię, bo jest
rozwalony – stwierdziła siedmiolatka po czym dodała - zaniosę cię do domu.
- Zaniesiesz mnie? – momentalnie przestała łkać i spojrzała na towarzyszkę oczami wielkimi jak talerze.
- No... – zawahała się po
czym na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech odwracający uwagę od załzawionych,
brązowych ślepek – tak, zaniosę cię!
- Jej! – pisnęła blondynka
i zarzuciła swoje rączki na szyję starszej. – Tylko mnie nie upuść!
- Nie upuszczę, cicho już
i się nie ruszaj – sapnęła Alice, która przebierając szybko nóżkami starała się
jak najszybciej dostarczyć Veronicę do domu, w którym powinna być zarówno jej mama, mama blondynki i jak dobrze pójdzie to jej piętnastoletni idol.
^^^^^^^^^
- Co się stało? –
zapytała wysoka czarnowłosa kobieta, która właśnie podbiegła do dwóch
nowo przybyłych dziewczynek. – Dlaczego ją niesiesz? Alice?
- Bo… - zaczęła brunetka
po czym wzięła kilka głębokich wdechów – bo ona się przewróciła i sobie łokieć
rozwaliła.
- Nieprawda! – krzyknęła Veronica
kiedy tylko stanęła na trawie w swoim ogródku. – Mamo, ona mnie popchnęła i się
przewróciłam i sobie zdarłam łokcia i rękę i mnie to boli!
- Wcale, że nie! –
odparła atak starsza dziewczynka. – Ciociu, nieprawda! Ona mnie chwyciła z
całej siły za rękę i ja rękę wyrwałam i ona się przewróciła!
- Nie, mamusiu, nie! Ale
to dlatego, że ona znowu chciała iść do niego, bo ona się zakochała i…
- Nie! To ona chce cały
czas siedzieć z ciocią Heleną i Emmą i bawić się z małym Stevenem i Michaelem!
A ile można z takimi małymi dziećmi siedzieć!?
- Ale spokojnie, hej,
dziewczynki – powiedziała mama Veroniki po czym spojrzała na swoją
przyjaciółkę, która właśnie pojawiła się w ogródku.
- Usłyszałam krzyki i
piski, więc stwierdziłam, że zobaczę co się tu dzieje. I co zastałam? Alice i Veronicę – powiedziała kobieta i
podeszła do swojej córki. – Alice, co jest?
- Nic – burknęła
brunetka.
- Veronica?
- Zakochała się i chce
żebym wszędzie za nią chodziła i patrzyła na tego swojego…
- Cicho bądź! –pisnęła siedmiolatka.
- Marto, jak widzisz…sprawy
sercowe – zaśmiała się mama Alice i spojrzała na swoją czarnowłosą
przyjaciółkę. – W kim ona się zakochała, Veronico?
- W nim! – krzyknęła blondynka
i wskazała palcem na długowłosego chłopaka, który szybko zbliżał się w stronę ogródka.
- O, wysoko mierzysz,
kochana. Widzisz, Lena, ty miałaś w młodości słabość do jego ojca to teraz twoja
córka ma słabość do jego potomka – zaśmiała się Marta po czym objęła swoją córeczkę.
- Wcale nie – żachnęła się
Alice i wbiegła do domu, w którym mieszkała Veronica.
- Jest mama? – spytał długowłosy
chłopak, który właśnie wszedł do ogródka.
- Cześć młody –
powiedziała wciąż roześmiana Marta. – Nie ma jej jeszcze, ale niedługo
powinna z tatą przyjść.
- A kto w ogóle jest?
- Ja! – krzyknęła Veronica
i wyswobodziła się z objęć matki. – Hej!
- A…cześć – mruknął chłopak.
– Dzieci są…?
- Jak widzisz jest
Veronica. A w domu jest Alice – powiedziała Lena.
- A Frank?
- A Frank z rodzicami
przyjdzie później.
- Zajebiście – mruknął i
skierował się w stronę domu.
- Idę z tobą! – krzyknęła
blondynka i pobiegła za chłopakiem.
- Jak ojciec, zupełnie
jak ojciec, nie? – spytała Marta przyjaciółkę kiedy dzieci zniknęły im z pola
widzenia.
- O tak, identyczny… -
westchnęła Lena.
Istotnie, przybyły chłopak był drugim synem
niezupełnie rozważnych państwa Deal. Zasadniczo to można powiedzieć, że każde
ich dziecko było pewną 'wpadką'. Całe lata pięćdziesiąte jego rodzice siedzieli w
klubach w Los Angeles i nawet nie pamiętali, że mają dzieci. Oczywiście nie
siedzieli tam sami. Rodzice Alice, Veroniki i wspomnianych przedtem Franka,
Michaela i Stevena też tam byli. Jednak obecni państwo Deal zawsze byli
najstarsi. Najstarsi i najgłupsi. Teraz już tak nie jest, ale nie minęło jednak
zupełnie. Całe lata pięćdziesiąte pamiętają jak przez mgłę. Jednak kiedy to w
roku ’58 na świat przyszedł Frank… Ale nie, to za bardzo odbiega od tematu. To jest…odrębna
historia, która ujawni się w swoim czasie.
^^^^^^^^^
- Zagraj coś jeszcze! –
krzyczał roześmiany ośmioletni chłopiec, Frank, i patrzył się na swojego starszego
mentora.
- A od kiedy grasz na
gitarze, Bo…Bobby…tak, od kiedy grasz na gitarze, Bobby? – zapytała Alice nie
odrywająca wzroku od siedzącego przed nią chłopaka.
- Dlaczego ‘Bobby’? –
spytał zdezorientowany długowłosy brunet odkładając na chwilę gitarę.
- Nie wiem. Zawsze
słyszałam, że rodzice mówią do ciebie 'Bob'. A to brzmi tak poważnie, pomyślałam,
że może będzie ci miło jak powiem inaczej... – zmieszała się dziewczynka i
zaczęła szukać pomocy patrząc na uśmiechniętą Veronicę. Ta zaś miała wzrok
wlepiony w brązowawą gitarę leżącą zaledwie pięćdziesiąt centymetrów od niej.
- Nie, no dobrze…ale nikt
tak wcześniej do mnie nie mówił – uśmiechnął się.
- To będę pierwsza…?
- No…tak. A gram…w sumie
to mam do czynienia z gitarą od dziesięciu lat, ale gram na poważnie jakieś
siedem.
- A trudno jest grać…?
- Na początku. Potem to
jest cudowniejsze od czegokolwiek innego. Jak chcesz to mogę cię nauczyć,
przynajmniej spróbować – powiedział i wywołał tym niesamowite zaskoczone na
twarzach otaczających go dzieci. Pierwszy raz słyszały takie zdanie
wypowiedziane przez twardego i zdecydowanego piętnastolatka, którym był Bob
Deal.
- No… - zawahał się.
Zorientował się, że teraz każdy będzie chciał zostać jego uczniem. Uczniem
najlepszego młodego gitarzysty w niewielkim angielskim miasteczku, Over. –
Taaak, nie ma…problemu.
- A są takie gitary co
mają cztery struny! – powiedział z wyższością Frank.
- Są. I to są gitary
basowe.
- To ja chcę grać na
takiej właśnie!
- A to tego już się sam
musisz uczyć.
- Umiesz grać na takiej z
sześcioma strunami i nie umiesz na takiej z czterema? – zdziwiła się blondynka.
– Bez sensu. A co robi bas?
- Gra – zaśmiał się
krótko. – W zespole musi być też basista. Gitarzysta to nie wszystko, młoda.
- A ty masz zespół? –
spytała Alice.
- Nie mam. Jeszcze…
- Czyli będziesz miał? –
zapytał z nadzieją w głosie Frank.
- Będę. I to będzie
zespół cieszący się najgorszą sławą – powiedział rozmarzonym głosem młody Deal.
- To masz już ba…basistę!
– zadeklarował ośmiolatek i zarzucił z klasą swoimi półdługimi włosami.
- A może być dwóch
gitarzystów? - dopytywała siedmiolatka.
- Może, pewnie. I…dzięki,
Frank – uśmiechnął się do chłopca.
- To ja z Alice założymy
własny zespół i będziemy od was lepsze! – oznajmiła Veronica obejmując siedzącą
obok brunetkę.
- O czyżby?
- Zobaczysz, będziemy
najpopularniejsze na świecie!
- Wiesz…kłóciłbym się.
Ale przed nami lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte. Mam dziwne wrażenie, że
wtedy na rynku muzycznym będzie prawdziwa rewolucja. I zobaczymy kto wygra,
Veronica.
- Nie rozumiem co mówisz –
powiedziała patrząc na niego jak na geniusza i idiotę w jednym.
- Skoro chcesz być
gitarzystką i razem z Alice mieć zespół to możesz być o tyle spokojna, że
zrozumiesz.
- Czyli będziemy sławni,
Bob? – zmienił nieco temat Frank.
- Będziemy…będziemy –
westchnął. Wiedział, że jeżeli chce osiągnąć to o czym marzył musi udać się do
Ameryki. Tam będzie najłatwiej. Ale jeżeli tysiące innych młodych z marzeniem bycia
gwiazdą muzyki pomyślało o tym w tym samym momencie i co gorsza, zamierzało to
zrealizować… Walka na szczyt będzie długa, męcząca i zapewne trzeba będzie się
liczyć z ofiarami.
Jednak żadne z nich wtedy nie podejrzewało, że
to co miało się stać w marzeniach, stanie się naprawdę. Bob jedynie myślał,
przypuszczał ‘co by było gdyby’. A
Veronica, Alice i Frank? To były tylko dzieci. Ale nie takie zwykłe. Jedyne
dzieci, które w tak młodym wieku wyznaczyły sobie cel, do którego miały dążyć
do końca.
Chociaż…w sumie może to i lepiej? Może lepiej,
że nie znali przyszłości?
To jest po prostu świetne! Dzisiaj usłyszałam o Twoim blogu i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału! Nie mam zielonego pojęcia, co będzie dalej, ale zaczyna się świetnie!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: www.use-your-patience.blogspot.com
Mam nadzieję, że Ci się spodoba :)
Dziękuję bardzo, na bloga zajrzę i dodałam do informowanych :)
UsuńOdpisalam tobie u mnie, ale na wszelki wypadek tutaj potwierdze: TAK INFORMUJ MNIE xd
OdpowiedzUsuńo lol, wyczuwam pana Marsa *u* i zajedwabiste opowiadanie.
OdpowiedzUsuńRozpisałam się przy Fontannach, to tu nie będę c;
to takie słodkie, 8 lat różnicy ;3
i też chcę mieć u niego lekcje gitary, proszęproszęproszęęęęęęę. Dziewczynki mają świetne plany na przyszłość, nie ma co. Pisz szybciutko pierwszy rozdział !
Keep on rockin' !
8 lat różnicy, owszem...uroczo!
UsuńLekcje? Sama bym takie chciała, ale na swojego obecnego nauczyciela nie narzekam, hah.
Dziękuję bardzo :)
Zapraszam na nowy rozdział Zagubionego Księcia.
OdpowiedzUsuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
Ps: Przeczytam...
O mój Morrisonie!
OdpowiedzUsuńMyślałam, że ten wstęp był zajebisty, ale prolog bije go na głowę, poważnie. No i co mogę jeszcze powiedzieć? Ten cały klimat zajebiście (tak, wiem, że naużywam tego słowa) do mnie przemawia, wiesz, aż się czuje to, co było w dzieciństwie i może nawet zaczyna się za tym tęsknić, ale doskonale wiem, że nie w tym rzecz, tak więc ... nic ci więcej nie napiszę, bo siedzę na fotelu, a szpilki wbijają mi się w dupę i czekam na rozdział pierwszy : 3
Nie mam z prologu takiej satysfakcji jaką mam za dalszych części, ale skoro się podoba to dobrze.
UsuńBardzo dziękuję :)
No cześć ;) Może nie zacznę tak słodko, jak moje poprzedniczki, bo mam kilka takich uwag, którymi chciałam się z Tobą podzielić, także trzymaj się, podobno jestem wredna xD
OdpowiedzUsuńTrudność pisania w narracji trzecioosobowej polega na tym, że musisz skakać z postaci do postaci, opisywać myśli, spostrzeżenia itd. bohaterów. Bez tego ani rusz, bo wychodzą Ci same dialogi przerywane 'tu poprawiła sobie włosy, mrugnęła do niego, uśmiechnęła się nieśmiało', a to jest moim zdaniem NUDNE. Bezuczuciowe. Nie mówię Ci, że masz zacząć tak robić, niee, wyrażam po prostu swoje zdanie. Narracja trzecioosobowa nie jest łatwa, dlatego podziwiam Satanae, czy innych, którzy piszą w tej narracji. Pomimo wszystkiego prolog wydaje się całkiem hajny, pomysł - niebanalny. Wydajesz się być dobra w swoim 'fachu', że tak powiem, widać, że wiesz co i wiesz jak. Zapowiada się ciekawe opowiadanie, będę zaglądać czasem ;)
Wiem, że raczej mi nie wypada, ale kurwa no... Zapraszam do siebie, może zechcesz mi odpowiedzieć na komentarz, albo zaciekawi Cię ten szajs, który stworzyłam xD loving-stream.blogsapot.com
Pozdrawiam
Bean.
Chwała ci, Bean! Odpiszę na twoim blogu.
UsuńCóż przeczytałam całe poprzedni opowiadanie i niesamowicie pokochałam.
OdpowiedzUsuńTutaj jeszcze za bardzo nie ma o czym mówićm bo krótki prolog. Ale zaciekawia, trochę komiczny trochę pogmatwany ale taki w sam raz.
W każdym razie czekam na kolejny rozdział i tym razem postaram sie komentować każdy bo przy ostatnim opowiadaniu się nie uało.
Nie musisz mi pisać tych pwiadomień bo w sumie i tak wchodzę na tyle często ze zauważę nowy rozdział. A nie chcę ci marnować czasu :)
Pozdrawiam Dieblica
Bardzo dziękuję za miłe słowa :)
UsuńTo nie marnowało czasu, spokojnie.
http://stories-from-garden-of-eden.blogspot.com/2013/04/i.html
OdpowiedzUsuń+Matko, to opowiadanie jest/będzie(?) takie inne od Civil War! Że aż zupełnie, jakbym znalazła nowego, a równie zajebistego bloga xD W sensie ja nie wiem jak Ty to robisz, że każde jest zupełnie inne, a wszystkie cudowne xD
Jakie one słodkie :3333 Te dziewczynki znaczy :33
Steven i Michael? Serio, hę? *_*
Kocham Cię, no serio no. Przecież wiesz <3 Przepraszam za chujowy komentarz, ale jestem zmęczona (od paru tygodni, cotam xD) ;__; Następny będzie lepszy ;__;
Dla mnie to przede wszystkim liczy się to, że komentarz jest W OGÓLE. Dziękuję ci Lizzie bardzo, do ciebie oczywiście zawitam jutro lub w najbliższej wolnej chwili!
UsuńMnie tam ten prolog nie satysfakcjonuje, ale cieszę się, że się tobie podoba, dziękuję ;*
Ej, bo nie wiedziałam jak skomentować Civil War i nie skomentowałam w końcu..;c To teraz się zajmę tym opowiadaniem, a jak będziesz chciała, to jak znajdę chwilę, to skomentuje CW, ok? :)
OdpowiedzUsuńMick.. *.* No ja się nie dziwię, że Alice się zakochała..;D Iii.. Lekcje u Marsa, seriously?? Ja też chcęęęęę! Dobrze, że mają już plany na przyszłość. Jak teraz zaczną, to łatwiej im przyjdzie zrealizowanie.:) A tak btw to moja mama stwierdziła, że jeśli chodzi o muzykę, to jej pokolenie zawaliło, bo słuchało pokolenia poprzedniego (choć wiadomo, ze kilka fajnych zespołów powstało) i było zajęte naszą produkcją (xD), żebyśmy teraz my mogli coś zmienić na tym dzisiejszym prawie do reszty zjebanym rynku muzycznym. Także szykuj się na powstanie, reformę i nie wiem co jeszcze, Isbell..;D Z resztą najwyższy czas na powrót do korzeni, a coś czuję, że niedługo to nastąpi, bo na całe szczęście rock N' roll jest nieśmiertelny i prędzej czy później da o sobie znać..;) Tak wyjechalam z tym tematem, bo nie wiem co napisać o prologu..xD No ale mi się bardzo podoba i mam nadzieję, że następne rozdziały będą równie genialne..;D
Czekam na kolejny i pozdrawiam..;*
Haha, dziękuję bardzo :D
Usuńmiło będzie poczytać coś o Crue. zajebiście, że o nich piszesz. w dodatku z całego zespołu najbardziej lubię Micka i on chyba będzie miał taką główną męską rolę, więc.. genialnie :)
OdpowiedzUsuńprolog bardzo miły, przyjemny, lekko się czytało. uwielbiam, gdy w opowiadaniu pojawiają się dzieciaki, w szczególności takie, które marzą mają jasno postawione cele w życiu, chcą dążyć do realizacji marzeń, chcą być najlepszymi muzykami na świecie. takie wspomnienia chyba czyta mi się najlepiej :)
CZEKAM NA ROZDZIAŁ! <3
Powiem tyle; Wciąga jak bagno!
OdpowiedzUsuńLecę na bohaterów i czekam na dalsze rozdziały!!!!!