Właśnie w tym miejscu zakończymy. Witam was w epilogu drugiego opowiadania. Co chciałabym tu zawrzeć, w tym co właśnie czytasz, mój drogi czytelniku? Chciałabym w pierwszej kolejności podziękować przede wszystkim Wam. Za to, że byliście ze mną, że czytaliście, czekaliście na nowe rozdziały i co najważniejsze - komentowaliście. Tutaj oczywiście również proszę o komentarz. Bo to koniec Civil War. Chciałabym też podziękować Lidzi, która była pomysłodawczynią naszej rudej bohaterki, żony Duffa - Lydii. Ona wykreowała jej postać w dziewięćdziesięciu procentach i za to dziękuję. Dalej, chciałabym też podziękować tym, co komentowali tak, że zapamiętam na to bardzo długo. Rose, gwiazda.rocka, Carlie Bon Jovi (dawna Paradise_City), Duzzylash, Ninde i na pewno ktoś jeszcze, ale wypisując nie jestem w stanie się wymienić wszystkich. W każdym bądź razie - bardzo wam dziękuję i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną w następnym opowiadaniu. Jego fabuła znajduje się TUTAJ.
I chyba nie pozostało nic więcej jak tylko zaprosić do lektury, więc...zapraszam.
***
Houston, 16 maja 2010r.
Ten list.
Dwudziestego piątego listopada dwutysięcznego
dziewiątego roku świat dowiedział się, że Ronnie James Dio ma raka. Jakież to
dziwne uczucie widząc, że fani przeżywają tą informację bardziej ode mnie,
chorego. Wmawiano mi, że muszę zacząć z tym walczyć. Pod ich namową zacząłem.
Ale na co to było, skoro teraz leżę w szpitalnym łóżku? Zegarek wskazuje
pierwszą dwadzieścia. Jestem słaby. Czuję, że od tygodnia słabnę. Najpierw z
dnia na dzień, a teraz z godziny na godzinę, minuty na minutę. Piszę list.
Piszę sam do siebie, nikt inny już nie byłby w stanie go przeczytać. Ręka
trzęsie mi się tak bardzo, że aż trudno jest mi pisać. Ale piszę. Po co? Dobre
pytanie. Wciąż pamiętam, że kiedyś…widziałem jak Jim Morrison zarzucał Janis
Joplin, że przeczytała jego list. List, który Jim napisał do siebie. Mówił, że
to pomaga, że czasem nikt nie zrozumie ciebie lepiej…niż ty sam. Ale gdzie ja
widziałem Jima Morrisona kłócącego się z Janis Joplin? Nie był to koncert. To
było jakby we śnie, ale najbardziej świadomym śnie jaki mógł istnieć. Oni byli
już duchami, a ja żywym i prawdziwym mężczyzną. Jeszcze silnym. Byłem ich
mentorem…cóż za fikcja. A może i nie? Ale nie tylko nasza trójka tam była. Tam
były prawie wszystkie zespoły i ci, co występowali indywidualnie w latach
osiemdziesiątych i wcześniejszych. Walczyli. Walczyli za sprawę muzyki rockowej
i metalowej. Walczyli, by przetrwała i nie zginęła nigdy. To ja byłem
pomysłodawcą tego wszystkiego. Rozmawiałem z martwymi jak równy z równym, ale
wiedziałem, że oni uważali mnie za swojego przywódcę. Ale…po co to było?
Dlaczego dopiero teraz przywlekam sen sprzed ponad dwudziestu lat? Dlaczego
nigdy wcześniej o nim nie myślałem tak jak tu i teraz…?
Czuję, że
umieram. Czuję, że to koniec. Już nie mam siły. Czas najwyższy odejść stąd i
spotkać naprawdę Jima Morrisona i Janis Joplin. Jak i całą resztę. Całe życie
mam przed oczami. Wszystkie koncerty, twarze wszystkich fanów. Występy na
wszelakich festiwalach muzyki metalowej i nie tylko. Koncerty, które
supportowali ci nierozgarnięci idioci z Mötley Crüe. Wykonanie ,,Smoke On The
Water’’ u boku Iana Gillana. Koncert z udziałem niesamowitej kobiety jaką jest
Doro Pesch. Wszystko to pamiętam. Ale już nic więcej nie będzie. Koniec.
Nie
pozostało mi już nic. Najgorsze będzie patrzeć na tysiące fanów, którzy
dowiedzieli się o śmierci swojego idola. Dla niektórych nawet i…Boga. Ale nie
pozostało już naprawdę nic. Uśmierzyć swój ból mogę tylko odchodząc z tego
świata do świata wiecznego. Ja ich nigdy nie zostawię. Prawdziwe szczęście da
mi fakt, iż ludzie nadal będą słuchać tego co stworzyłem z Rainbow, Elfem,
Black Sabbath i w końcu z Dio. Więc koniec.
Dziękuję Ci, Ritchie. Ritchie Blackmore i Ronnie James Dio. Stwórcy Tęczy. Wierzyliśmy, że
złapiemy tęczę. Złapaliśmy, przyjacielu. Dziękuję, Ritchie.
,,The time has come
He must be undone
By the morning
Many times before
The tyrants opened up the door
Then someone cries
Still we close our eyes
Not again’’
He must be undone
By the morning
Many times before
The tyrants opened up the door
Then someone cries
Still we close our eyes
Not again’’
Ronnie
James Dio,
a dla prawdziwych…Ronald James Padavona.
Dziękuję,
przyjacielu. Dziękuję…
^^^^^^^^^
Alisa siedziała nieruchomo na kanapie i
patrzyła tępo w stronę telewizora. Obok niej leżała przewrócona szklanka, z
której wypływała wciąż woda tworząc równocześnie sporą plamę na czarnej
poduszce. Szwedka spojrzała wolno w stronę zegarka. Była prawie osiemnasta,
czyli, że wkrótce powinien wrócić Izzy i wraz z nim resztą zespołu wraz z
żonami i dziećmi. Kobieta wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Przypomniała
sobie jak w dwutysięcznym była na koncercie Dio w Oslo. Ona, Lydia, Julia,
Patti, Pandora, Gunsi…wszyscy. Przypomniała sobie jak nie raz i nie dwa
zamykała się w pokoju w celu odetchnięcia i słuchała Rainbow. I nagle to
wszystko się urwało. Odszedł idol, odszedł…Bóg. Łza spłynęła jej po policzku i
nagle usłyszała, że ktoś wszedł do domu. Spojrzała w stronę drzwi. Po chwili
podbiegł do niej dwunastoletni Robert, najmłodszy syn Slasha i Julii. Patrzyła w
jego ciemne oczy i dostrzegła w nich kryjące się pytanie ‘Ciociu, dlaczego
płaczesz?’. Przeniosła wzrok na stojących dalej. Czternastoletnia Caroline,
najmłodsza córka Axla i Patti mówiła z kolei coś do rozkojarzonego wujka
Stevena. Alisa znów przymknęła oczy. Widziała jak w latach osiemdziesiątych
rudzielec tracił głowę dla małej Cyndi. Teraz jego mała Cyndi ma prawie
trzydzieści dwa lata i razem z mężem mieszka gdzieś w okolicach Nowego Jorku,
czyli na drugim końcu Ameryki. Widziała też uroczych chłopczyków Duffa i Lydii,
Briana i Rogera. Teraz chłopcy mają po trzydzieści trzy lata, mieszkają z
żonami w dzielnicy Westwood, w Los Angeles. Widziała też dziewiętnastoletnie
bliźniaki Stevena i Pandory. Uroczą Karen, która wygląda teraz dokładnie tak
jak matka w latach osiemdziesiątych i szalonego Sebastiana z charakterem ojca.
Wszyscy mieli dzieci z wyjątkiem niej. Ona nie mogła. Nie miała dzieci. A teraz
straciła i swoją gwiazdę…
- Hej, Alisa, co jest? –
spytała ruda siadając obok wieloletniej przyjaciółki.
- Jak to…? – spytała z
niedowierzaniem. – Nic nie słyszeliście? Nie wiecie co się stało?
- Nie, jakoś jak
siedzieliśmy przez cały boży dzień w domu Adlerów czekając aż Axl i Patti wrócą
z Nowego Jorku to się jakby odłączyliśmy od świata – uśmiechnęła się. – A
dlaczego nie pojechałaś z nami?
- To lepiej posłuchajcie
sobie wiadomości – szepnęła wstając z
kanapy i poszła do do kuchni zostawiając równocześnie przyjaciół i ich dzieci
samych sobie.
- Włącz te wiadomości –
powiedział Duff siadając obok żony.
Lydia spojrzała na zdezorientowanych
przyjaciół siadających dookoła niej i odkładając mokrą poduszkę włączyła
wiadomości. Zobaczyli w nich fragment koncertu. Najpierw nie wiedzieli czyjego,
ale po chwili dojrzeli Ronnie’go. Chwilę potem na ekranie pojawił się urywek z
koncertu Rainbow i potem Black Sabbath.
- ,,Dziś
pękło mi serce. Ronnie odszedł o godzinie siódmej czterdzieści pięć rano w dniu
szesnastego maja. Przed jego spokojną śmiercią zdążyła pożegnać go rodzina i
wielu przyjaciół. Wiedział jak bardzo go kochaliśmy. Bardzo doceniamy okazane
nam wsparcie i miłość. Proszę o kilka dni prywatności, abyśmy mogli uporać się
z tą straszą stratą. Wiedzcie, że Ronnie kochał Was wszystkich, a jego muzyka
będzie żyła wiecznie". Tak napisała żona zmarłego dziś rano wokalisty na
stronie muzyka. Przypomnijmy, że Ronnie James Dio zmarł z powodu raka żołądka,
miał sześćdziesiąt siedem lat – powiedziała kobieta prowadząca wiadomości po
czym na ekranie pojawił się kolejny fragment koncertu.
- Co… - wyksztusił Axl i spojrzał na siedzących dookoła.
– Dio nie żyje? Czy to są, kurwa, jaja jakieś?
- Z takich rzeczy się nie żartuje – szepnął najmłodszy
Hudson i pobiegł za Alisą do kuchni.
- Robert! – krzyknął za nim Slash, ale uświadomił sobie,
że nic to nie da. Dla wszystkich z nich było to trudne, bo szanowali Dio jak
mało kogo. Ale oni są dorośli i wiedzieli, że prędzej czy później to nastąpi.
Robert był jeszcze młody, a Ronnie był jego ulubionym wokalistą i kochał tego
człowieka. Pokój młodego był cały w plakatach Dio, Rainbow i Black Sabbath z
okresów płyty ,,Heaven And Hell’’.
- Nie wiem co powiedzieć – powiedziała wolno i cicho
Lydia. – Przecież on…
- On nie umarł – powiedziała po chwili wahania Pandora. –
On…jest, ale…
I milczenie.
- Ciocia ma rację – powiedział po niemalże półtora
godzinnej ciszy Robert, który właśnie wszedł do salonu.
- Proszę?
- Mówię, że masz rację. On nie umarł. On tutaj jest, z
nami. On nas kocha. Tak samo jak my jego. On jest nadal, tylko już nigdy nie
wystąpi na żywo. Może dlatego, że nie otrzymywał takiego szacunku jaki mu się
należał? Może dlatego, że świat zaczęła ogarniać era zmutowanego popu? Ciocia
Alisa też bardzo mądrze powiedziała taką jedną rzecz…nawiązującą bardzo do mnie
i do takich jak ja i ona. Do tych, co uważali go za największą inspirację.
- Co powiedziała? – spytał Izzy podchodząc do młodego.
- Zacytuję… ,,Kiedy poznałam Rainbow i głos, osobowość
Ronnie’go, miałam wrażenie, że wygrałam życie. Ale chyba je straciłam, gdy
dowiedziałam się, że Dio nie żyje. Od zaledwie parunastu godzin’’.
- Zawsze miała takie myśli – uśmiechnęła się Julia.
- Miałam i będę mieć – odparła Szwedka wchodząc do salonu
i stając obok Roberta. – Ronnie był dla mnie kimś. Największą inspiracją, zaraz
obok Stonesów. I bardzo wam dziękuję za to, że kiedyś dostałam na urodziny bilety na
koncert w Oslo. Dziękuję, że byliście ze mną. I dziękuję chłopakom, że
załatwili możliwość porozmawiania z nim osobiście.
- Że też musiałem być taki mały – fuknął Robert
poirytowany faktem, że jego rodzice byli na koncercie Dio podczas gdy on już
żył.
- Nie przejmuj się – powiedział po chwili milczenia Duff –
masz to szczęście, że twoi rodzice jak i wujowie, ciotki, chuj, że dobrani…
- McKagan, słownictwo – upomniała męża Lydia.
- No przecież wiesz, że już znał to słowo. Ale jak mówię,
młody, wiedz, że jak będzie możliwość i potrzeba poznania cię z kimś kogo
słuchasz, lubisz, kochasz, wielbisz to wystarczy powiedzieć. Jak staruszkowie się nie
zgodzą to zawsze możesz dać znać wujkowi Michaelowi.
- Komu? – spytał chłopiec.
- Widzisz, twoje imię sceniczne zjadło prawdziwe –
zaśmiała się Patti.
- Chodziło o mnie – zwrócił się do Roberta. – Wiesz, tak
się składa, że to zajebiste imię, którym posługuję się na co dzień nadałem
sobie sam, normalnie jestem Mich…
- Michael Andrew McKagan, wiem. Wyłączyłem się na chwilę –
speszył się chłopiec.
- No właśnie. Więc wiedz, że masz we mnie wsparcie.
- A jakbyś chciał pogadać o twórczości Dio w Rainbow,
Black Sabbath czy gdziekolwiek indziej, to wiesz, że ja zawsze chętnie - uśmiechnęła się Szwedka.
- W rodzinie też masz wsparcie, kochanie – powiedziała Julia
i spojrzała na potakującego Slasha.
- Masz wsparcie w nas wszystkich, jesteśmy jedną, wielką
rock n’ roll’ową rodziną – wtrącił z entuzjazmem Steven.
- Jesteśmy już nią dwadzieścia pięć lat. W tym samym
składzie. Były wzloty i były upadki. Ale jesteśmy – podsumował Izzy i położył
rękę na ramieniu pozytywnie zaskoczonego młodego Hudsona.
- Było nas pięciu przeciwko całemu światu. I tak już
pozostanie – i to było zdanie kluczowe. Wypowiedziane przez autora słynnego
cytatu. Wokalistę, który zajął miejsce za Ronnie’m Jamsem Dio na liście stu
najlepszych wokalistów wszech czasów. I tym samym zdaniem zakończył wszelkie
wizje, schizy. A złe wspomnienia zaczęły na dobre znikać. Bo w końcu mieli
siebie nawzajem.
Wielka rock n’
roll’owa rodzina.
^^^^^^^^^
- Umarł – szepnęła nie wierząc w to co chcąc nie chcąc
słyszała od rana.
- Umarł – potwierdził jej towarzysz i uśmiechnął się
lekko.
- I z czego ty się cieszysz?
- A czemu nie? Ludzie i tak oddawali mu za mały szacunek.
A teraz będziemy mogli z nim być do samego końca. Wielka trójka, Janis.
- Ależ teraz również mogliśmy, z tym wyjątkiem, że nas nie
widział.
- Widział nas, nie pamiętasz tego co było pod koniec lat
osiemdziesiątych?
- Tego nie było, Jim…
- Nawet nie udawaj. Wiesz, że tak tłumaczyć mogą to sobie
ci żywi. Że to był sen czy cokolwiek innego. Duchy nie śpią, więc nie oszukuj
się.
- Niechętnie przyznam rację…więc co teraz?
- Teraz przywitajcie się ze starym znajomym – powiedział bardzo
dobrze znany im głos.
- Witaj, tym razem w szeregach...naszych – powiedział Jim i
spojrzał na towarzyszkę.
- Tak jak powiedziałeś…teraz jesteśmy razem.
- Na zawsze – potwierdził Ronnie. – Tak powiedziałem i
tak będzie.
- Więc co teraz? – Janis powtórzyła pytanie.
- Wieczność. Wszystko i nic. Nie ma się już nad czym
zastanawiać. Życie się potoczy samo.
- Ale…
- Życie trwa nadal, przyjaciele. To, że już nie ziemskie
nie znaczy, że żadne.
,, My hands are tied
For all I've seen has changed my mind
But still the wars go on as the years go by
With no love of God or human rights
'Cause all these dreams are swept aside
By bloody hands of the hypnotized
Who carry the cross of homicide
And history bears the scars of our civil wars’’
For all I've seen has changed my mind
But still the wars go on as the years go by
With no love of God or human rights
'Cause all these dreams are swept aside
By bloody hands of the hypnotized
Who carry the cross of homicide
And history bears the scars of our civil wars’’
Zatem sen - czy jednak prawda?
Koniec,
do zobaczenia
w już zupełnie innym,
a tym samym świecie.
Świecie, w którym
wygrywa silniejszy.
W świecie, w którym
rock n’ roll znaczy
więcej niż
wszystko.
ja ...ja wlasciwie nie wiem co mam napisac. pamietam jak zaczynalas pisac pierwsze opowiadanie , jak wchodzilam na twojego bloga kilka razy dziennie i tak bylo zawsze. nie wiem dla czego , ale jakos tak wyszlo , ze nie bylo mnie z toba od pewnego czasu na tym blogu...i chcialabym cie za to cholernie przeprosic (staram sie pisac kultularnie.XD)nie wiem dla czego przestalam na jakis czas czytac tego bloga, bo piszesz wspaniale. Weszlam przed chwila na fb , a ty napisalas, ze to epilog. Bylam w szoku nie powiem, ze nie , czas mi ostatnoi strasznie ucieka , nawet nie wiem kiedy. przeczytalam i rycze , jak pojebana. obiecuje ci , ze nadrobie te zaleglosci na tym blogu i nie zostawie cie juz nigdy <3
OdpowiedzUsuńdobra, to brzmialo troche dziwnie xD hahah troche za bardzo sie wczulam.xD sorry za bledy , ale mi sie jezyk w kompie przestawil -,- czekam na kolejne opowiadanie , pozdrawiam cie serdecznie i pojebanie xD
Inteligent Rose <3
O matko moja, jesteś tu ze mną od samego początku? No to gratuluję i cholernie mi miło, że uważasz właśnie tak, nie inaczej. Takie komentarze mnie motywują, napędzają i nie wiem co jeszcze, aż chce się pisać!
UsuńBardzo dziękuję w takim razie i...do zobaczenia w następnym opowiadaniu :D
podziękowałaś miiiiiiii <3
OdpowiedzUsuńnie wiem za co, ale to dla mnie zaszczyt. Chciałam napisać taki piękny, długi komentarz, ale po tym epilogu brakło mi słów. Dosłownie.
Jak Dio zasnął na dłuższy okres czasu, to jeszcze nie byłam świadoma, ile będzie dla mnie teraz znaczył. Zodtał w pewien sposób moim mentorem. On nie umarł. On żyje w nas. Mają rację. Mało brakowało i popłakałabym się czytając ten list. Człowiekowi się wydaje, że jak on umiera, to umiera cały świat. Tutaj Ronnie tak nie pomyślał. Pamiętał o fanach. Wiedział, że będzie z nimi cały czas.
Ale to przykre, bo wielu ludzi, którzy są "wielkimi fanami rocka" nawet o nim nie słyszało. Albo "coś im się o uszy obiło". Kiedy to jest legenda ! No ale w końcu ... pierdolona era techno.
Rodzinka Gunsów nierealna, ale byłoby pięknie, jeśli to byłaby prawda. Ale nadal wierzymy w ich wielki come back !
Przez Ciebie wydaje mi się, że Janis teaz stoi obok mnie z Morrisonem i Dio. Chociaż, kto wie, może tu stoją ? I uśmiechają się, bo o nich pamiętamy ?
We belived, we'd catch the rainbow ...
Po pierwsze bardzo dziękuję za podziękowanie. Już chyba pisałam, jak bardzo milo było czytać opowiadanie, tak inne od innych ;) Nie mogę doczekać się kolejnego, bo naprawdę bardzo ciekawie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńNowy na: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com
Odebrało mi mowę ;__; Nie wiem, nie wiem czemu płaczę. Bo przecież Dio nie żyje już od dawna, a nie płakałam nawet wtedy. A teraz tak :o Ale to chyba bardziej ze wzruszenia, nie ze smutku... Po prostu... Po prostu masz cholerną rację :o Oni wszyscy nie umarli, oni wciąż żyją gdzieś w nas, we wspomnieniach ludzi, którzy ich znali...
OdpowiedzUsuńTak pięknie to napisałaś, że nie znajduję odpowiednich słów na komentarz. Po prostu mnie tym rozbroiłaś. To chyba najlepszy epilog, jaki czytałam, a z pewnością najlepszy spośród tych blogowych. Z takim talentem trzeba się urodzić xD
Wielka rock'n'rollowa rodzina... Chciałabym, żeby tak było...
Gdyby moje życie też skończyło się taki epilogiem, mogłabym spokojnie sobie nie żyć i być dumna.
I oczywiście nie mogę się już doczekać tego nowego opowiadania, bo zapowiada się genialnie, a do tego już znam Twój geniusz, więc na pewno nie będę zawiedziona :o
Brawo za to opowiadanie, było świetne. Wątpię, żebym kiedyś o nim zapomniała...
Hej :)
OdpowiedzUsuńEkhm.. dobra, od kiedy wiem, ile masz lat, to jak czytam to co piszesz, to czuję się wzruszona faktem, że młodzi ludzie (mówię, jakbym ja miała już jakieś 80 lat, Boże) mają takie pasje, chce im się, a nie tylko żuć gumę pod sklepem i udawać wielce dorosłe, bo mają papierosa w gębie i co drugie słowo mówią "kurwa". Moja Droga jesteś po prostu zajebista, a tym epilogiem pokazałaś, że masz talent, masz potencjał, masz wszystko, to co powinien mieć pisarz. Wiem, nie nazwiesz teraz siebie pisarką, bo pewnie myślisz sobie, to samo jak ja "A takie sobie tam moje wypociny" ale ja tak nie myślę. I mówię Ci, że jeśli będziesz pisała dalej i będziesz już w moim wieku, to naprawdę... będzie można porównać Cię do czołówki. Ja kiedy miałam tyle lat co Ty, to nie potrafiłam napisać nawet jednego prostego zdania, a co tu mówić o opowiadaniu, co tu mówić o tekście, który wywołuje właśnie takie emocje!
No właśnie, emocje. Nie wiem, może jest to spowodowane moimi wczorajszymi praktykami w hospicjum, a temat tego epilogu był mocno naznaczony tematem śmierci, ale miałam ochotę się poryczeć, tak po prostu. I jak napisałam wczoraj u siebie na facebooku - czasami, kiedy widzimy śmierć na własne oczy, to dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, iż ona istnieje i dotyczy każdego. Eh.. bo tak, jeśli mamy swojego ukochanego muzyka, jeśli on jest naszym bogiem, i tak dalej. To się w sumie, nie zastanawiamy nad tym, że kiedyś on odejdzie, a my zostaniemy, bo jesteśmy od niego młodsi. No dobra, taka jest odpowiednia kolej rzeczy, że najpierw on, a potem my. Ale przychodzi taka chwila, kiedy słyszymy, że nasz ukochany muzyk nie żyje, nie ma go.. jest w innym świecie. Cóż, ja jeszcze w sumie takiego czegoś nie przeżyłam, bo wszyscy moi kochani się jeszcze jakoś trzymają. No może nie licząc Michaela Jacksona, ale aż jakaś tam wielką fanką też nie byłam. Jednak czasami się boję, że usłyszę taką informację i zaryczę się na śmierć. Ni nie będzie mnie nawet wtedy obchodziło, że mam już ponad trzydziestkę, trójkę dzieci i powinnam być poważna, haha.
Ale dobra, bo odbiegłam trochę od tematu. Ah, no to tak, wywołałaś tym epilogiem we mnie naprawdę silne emocje i w sumie, nie wiem co mam myśleć. Nie mogę się jakoś ogarnąć. Szczęka ciągle tarza mi się po mojej zasyfiałej podłodze. Już Ci pisałam pod poprzednim rozdziałem, że poruszyłaś ważną kwestię. Artyści nie umierają tak po prostu. Artyści, nie ważne kto.. muzyk, pisarz, malarz, poeta, czy jeszcze ktoś inny, są nieśmiertelni. Pozostają w Nas, w sercach swoich fanów i w swoich dziełach. I to jest właśnie takie magiczne i piękne. Tak, jak pisał już Homer, że zbudował sobie pomnik, mając na myśli swoje wypociny. No cóż, minęło tysiące lat, a ludzie wiedzą, kim był Homer, więc jakaś w tym potęga jest, prawda?
Jest mi jedynie szkoda, że wszyscy w sumie mają rodziny, dzieci i tak dalej, a Alisa nie.. bo nie może. Tak mi się zrobiło mi jej nagle szkoda, bo sobie wyobraziłam ją, w całej tej zbieraninie. Wyobraziłam sobie ją, kiedy patrzy na swoje przyjaciółki i widzi w nich matki, a ma świadomość, że ona nigdy tak nie.. no chociaż zawsze można dziecko adoptować. Zrobi się też wtedy bardzo dobry uczynek dla świata, hah.
Ah, nie wiem, co mogę więcej napisać. Ostatnie słowa, po prostu już mnie tak "dobiły" - to o tym innym świecie - że nie wiem.. naprawdę, Rose zaniemówiła, ah.. dziwne, prawda?
Jesteś po prostu świetna!
Pozdrawiam Cię cieplutko :*
Przy czytaniu ostatniego rozdziału i epilogu prawie się popłakałam. Świetnie to napisałaś, ogólnie masz wielki talent. To opowiadanie jest super. Zajebiście to ujęłaś, to o śmierci muzyków... oni zawsze będą w naszych sercach. ŚWIETNE!
OdpowiedzUsuńprzeczytałam. Na informatyce, ale przeczytałam ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że informować. O tym II blogu też możesz. Piękne. Masz świetny styl. Bajecznie piszesz. O Szatanie, łzy w oczach. Nie jestem w stanie nic napisać. Emocje. Wiesz jak to jest, nie?
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz to u mnie jest rozdział 2
http://sad-but-true-life.blogspot.com/2013/04/rozdzia-2.html
Na The Day That Never Comes powinien być niedługo rozdział. (xxangryxxagain.blogspot.com) Jeśli chcesz to wpadaj. Czytałaś coś u mnie?
Zostałaś przeze mnie nominowana do The Versatile Blogger Award ♥
OdpowiedzUsuńUff! W reszcie zmusiłam się do nadrobienia tegoż cuda! Na początku muszę Ci pogratulować zarówno pomysłowości jak i chęci do stworzenia czegoś zupełnie innego. Sama pewnie nigdy bym się na takie coś nie odważyła, więc wielki szacun ode mnie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie jest za późno i nie obraziłaś się na mnie za AŻ TAKIE zwlekanie.
Cóż...nie wiem od czego zacząć. Wszystkie rozdziały były na naprawdę wysokim poziomie, poza kilkoma literówkami wszystko było świetnie napisane, przemyślane. Widać, że pisałaś i piszesz nadal z wielką pasją, co ostatnio zauważam jako rzadkość. Nie ukrywając, najbardziej spodobał mi się właśnie ten post. Mimo, że to epilog i jest mi smutno, bo chętnie przeczytałabym więcej rozdziałów to kamień spadł mi z serca, kiedy wszyscy wrócili do domu. Cali i zdrowi. Ta wersja starych Gunsów cholernie mi się spodobała! Robert Hudsonów skradł moje serce.
Nawet pomijając fakt, że do tej pory nie rozumiem kilku kwestii, to było wielką przyjemnością przeczytać całe to opowiadanie. Ciekawa forma, akcja w czasie wojny i w czasach średniowiecznej Francji, tego nie da się splagiatować, bo nie ma drugiego takiego opowiadania! Steven i Slash jako 'przywódcy' chyba się sprawdzili, smutne i wesołe chwile dopełniały się wzajemnie, wszystkiemu towarzyszył pewien niepowtarzalny klimat. Dzięki Tobie udało mi się dokładnie odtworzyć cały obraz w głowie. Niesamowite zdarzenia i opisy, wszystko świetnie napisane. Wykreowanie postaci takich jak Janis i Jim było chyba najlepsze. Tego jeszcze nie czytałam! xD
Rozmowy duchów, przenoszenie w czasie i inne takie nie są co prawda w 100% w moim guście, aczkolwiek tutaj zmiażdżyłaś system. Mój mózg od teraz funkcjonuje zupełnie inaczej, mam nawet inny światopogląd!
Geniuszu Drogi, obiecuję, że w najbliższym czasie zabiorę się również za Twoje obecne opowiadanie, ale jako przerywnik nadrobię sobie jakiegoś innego bloga (swoją drogą...kiedy ja zaczynałam przygodę z blogosferą to nie było ich aż tylu o.o).
Pozdrawiam, życzę weny i udanych wakacji :)
P.S. Nie mam już pomysłów na dłuższe komentarze ;_;