niedziela, 2 grudnia 2012

VIII – Urojona wina.

Isbell1012: Nareszcie. Cały weekend nad tym siedziałam i nareszcie jest. Mam nadzieję, że was się spodoba. Co więcej, wasze blogi będę nadrabiać przez cały ten tydzień, bo weekend miałam strasznie zawalony wszystkim. I w sumie chyba tyle. Tradycyjnie przypominam o Różowym Pałacu na którym nie pojawił się póki co rozdział trzeci, ale pracuję nad nim :>
PS. Na samym dole w zakładce 'Autorka' podane są różne warianty jak się ze mną w razie czego skontaktować.

 Duff McKagan powoli zaczynał nie wytrzymywać tego wszystkiego co się wokół niego zaczynało dziać. Nikomu nie powiedział o tym co zaszło tydzień temu. Nie chciał mówić, ale stwierdził, że nie da rady dalej funkcjonować jak będzie się z tym kryć. Ten dzień był wyjątkowo spokojny, aż dziwne, ale czasem się chyba miało prawo coś takiego wydarzyć. Postanowił odszukać…kogo? W sumie to z najbliższych miał tylko Lydię. Chłopaki mieli jakiś swoich najlepszych przyjaciół, Axl miał Izzy’ego a Steven miał Slasha. A Duff był sam. Gdyby poszedł w prawo musiałby zobaczyć twarze chłopaków z Cinderelli. Nie chciał tego, bał się ich reakcji na jego widok. Wiedział, że najgorzej będzie teraz z Erikiem, basista bez wątpienia bardzo ubolewał nad utratą przyjaciela. Najbardziej chyba z nich wszystkich. Jeszcze dalej byli Mick, Nikki, Tommy i Vince z Mötley Crüe. Teoretycznie im się nic nie stało, ale oni byli związani z Cinderellą bardziej niż Gunsi i zapewne również mieli do Duffa żal. McKagan nie zdawał sobie sprawy, że to nie jest do końca jego wina. Owszem, źle zrobił, że tam poszedł, ale to nie przez niego broń się zacięła… Gdyby poszedł w lewo minąłby chłopaków ze Skid Row. Oni byli…mieli chyba neutralny stosunek do całego tego zajścia, bo nie okazywali za wiele emocji. Wiedział jednak, że jest im szkoda Jeffa, ale też wiedzieli, że Duff nie miał w zamiarach zabicia kogoś tak nieszkodliwego wobec swoich. Ale wracając do uczuć basisty Gunsów. Blondyn wstał i ruszył wolno w stronę Adlera przedzierając się przy tym przez zapatrzonych gdzieś w przestrzeń kolegów ze Skid Row. Kiedy wreszcie zobaczył jak zwykle skupionego Stevena zmusił się do bardzo bladego i bardzo sztucznego uśmiechu.
- Steve… - zaczął i podszedł do perkusisty.
- Słucham cię – powiedział Adler i spojrzał na przyjaciela. Jednak gdy tylko zobaczył koszmarny uśmiech basisty i on posmutniał. – Coś nie tak…?
- Chodzi o moją zeszłotygodniową rozmowę z… - nabrał powietrza i wolno je wypuścił.
- Rozmowę z Sandrą – zgadł Steven. – Co z nią? Nic nam o tym nie mówiłeś i nie wiem jak ona to przyjęła.
- Wiesz co…
- Duff, no mów.
- Jak ona to przyjęła…szczerze.
- Wiesz, że tak, mów! – zachęcał go niczego nieświadomy przywódca.
- Dobra, powiem szybko i po sprawie! Jak ona to przyjęła? Cóż, zasadniczo to przyjęła to kulką w głowę – powiedział prosto z mostu basista.
- Pro…proszę? – Steven nie wierzył. Nie był w stanie pojąć tego co przed chwilą powiedział mu przyjaciel.
- Mam powtórzyć? Sandra się zastrzeliła – powiedział z kamienną twarzą po raz kolejny.
- Jak to się zastrzeliła!? – powiedział ktoś a Duffowi serce stanęło w gardle. To nie mogła być prawda.
- O nie… - szepnął McKagan i odwrócił się w stronę z której usłyszał to co go tak sparaliżowało. Kilka metrów przed nim stał Eric Brittingham a na jego twarzy malowało się przerażenie. – Eric…
- Co do cholery jasnej ‘Eric’? Sandra nie żyje, tak!? Dobrze zrozumiałem? – basista Cinderelli był wyraźnie wstrząśnięty tym wszystkim.
- Po co przyszedłeś? – zapytał zdezorientowany Steven.
- Chciałem się o coś zapytać, ale widzę, że jest tu o wiele więcej ciekawych spraw niż myślałem!
- To nie jest jego wina! – powiedział głośniej.
- Och czyżby? - Eric również podniósł głos.
- Oczywiście, nie celowo doprowadził do śmierci Jeffa, wiesz o tym bardzo dobrze!
- Wiem, bo doprowadził do tego własną głupotą! Czasami mam wrażenie, że jest tak samo głupi jak i wielki!
- Od kiedy niby tak myślisz?
- Od… - zaciął się. – Odkąd nam to pokazał…
- Czyli od śmierci Jeffa – Adler wiedział, że zbił z Erica z tropu. Basiści zawsze się lubili, ale jak się okazało Brittingham był bardzo przywiązaną do zabitego osobą i było mu po prostu ciężko sobie z tym wszystkim poradzić.
- A czy to istotne? Był nieuważny! – wybuchnął poszkodowany. – Jak do tego doszło? Co ona zrobiła, jak?! – złapał McKagana za ramiona i zaczął nim potrząsać.
 Duff spojrzał na niego a potem na Stevena. Był w proszku, przez głowę przechodziły mu raz bardzo mądre myśli a raz bardzo głupie w stylu ,,kłóciły się trzy blondynki’’. Jeszcze raz popatrzył na stojącego przed nim Erica z załzawionymi oczami. Wiedział, że to łzy bezradności. Nagle przed oczami stanęły mu złe wspomnienia.
,, - Ehm, ja nie umiem ci tego powiedzieć, ale spróbuję…Jeff…on…on nie żyje.
- Pro…proszę? McKagan, żartujesz sobie ze mnie? Bawi cię to do cholery?!
- Nie żartuję. Został zastrzelony…i…
- Nie. Nie, nie NIE! Co ty pierdolisz?! Przestań się błaźnić, nie wierzę ci!
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym żartować…
(…)
- Niemożliwe…no przecież ja się zabiję…!
- Nie mów tak, przepraszam…
- 'Przepraszam' nikomu życia nie wróci!
(…)
- TO PATRZ.
- NIE MOŻESZ, NIE, STOP!’’

- STOP! – ryknął Duff i wyrwał się z tego kłującego w erce uścisku basisty z…zaprzyjaźnionego zespołu.
- Wszystko w porządku? – zapytali równocześnie towarzyszący mu.
- Nie wiem już kto ma rację, ale wiem jedno…to ja doprowadziłem do śmierci i to ja na nią zasługuję, niech to cholerstwo już się skończy, ja chcę zobaczyć synów, ja chcę być w swoim domu, chcę uścisnąć Jeffa, chcę żyć jak żyłem i grać!
- Wszyscy tego chcą… - szepnął Eric. – Ale nie możesz tak mówić…mnie trochę poniosło…
- Nie. Ty cały czas miałeś rację. To moja wina. Jestem wielkim i głupim…kretynem i to TY miałeś tą cholerną rację!
- Duff…
- Fajnie było, ale walczcie beze mnie – i to powiedziawszy pobiegł gdzieś, nie wiadomo gdzie pozostawiając Stevena i Erica samych.

^^^^^^^^^

- Jak to poszedł, bo chyba nie rozumiem? – zapytała Lydia patrząc na Stevena jak na idiotę.
- Zwyczajnie poszedł…raczej uciekł. Patrzył się chwilę na Erica, jakby miał wizję. Nagle krzyknął ‘STOP’ powiedział co on o tym wszystkim myśli i pobiegł… - powiedział w wielkim skrócie Adler.
- Zostawił nas…?
- Nie wiem. Wątpię, Duff taki nie jest.
- No właśnie – westchnęła i usiadła na ziemi. Spojrzała jeszcze raz na Stevena. – Dlaczego on uciekł? Miał chyba jakiś powód, prawda? Na pewno miał, powiedz mi, proszę…
- Ja ci mogę powiedzieć, ale uwierz, że będzie to dla ciebie szok. Chyba jeszcze większy niż ten, kiedy to dowiedziałaś się o zastrzeleniu Jeffa.
- Błagam, już mi o tym nie przypominaj. Ja chcę tylko wiedzieć dlaczego mój mąż nas…zostawił – spojrzała poważnie na Stevena.
- Wiesz, że miał powiedzieć Sandrze o śmierci narzeczonego, prawda?
- Wiem, byłam przecież przy tym! Co to ma wspólnego ze zniknięciem Duffa!?
- W sumie to bardzo wiele…wszystko.
- Jak, kurwa, wszystko? – Lydia zaczynała panikować i tracić cierpliwość.
- Poszedł do Sandry, powiedział jej o tym co się stało a ona nie wytrzymała tego i się zastrzeliła. Przez to McKagan, jak stwierdził, ma o jedną osobę na sumieniu więcej – niemal wyrecytował.
- Co?-  ruda patrzyła na Stevena.
- Dokładnie to co usłyszałaś…
- Zabiła się?...
- Tak.
- I Duff…on – łzy zaczęły jej spływać po policzkach – on uciekł…żeby nikogo więcej nie skrzywdzić…?
- Stwierdził, że on zasługuję na tą samą karę i sobie poszedł – westchnął.
- Nie zatrzymaliście go?!
- Nie – Steven poczuł się trochę głupio. – Po prostu nas wryło…mnie i Erica…
- Gdzie on teraz jest? – głos jej drżał a oczy wylewały coraz więcej łez.
- Kto?
- Brittingham, do cholery jasnej! Nie wiesz przecież gdzie Duff poszedł…!
- Nie wiem…powinien być tam gdzie reszta Cinderelli.
 Lydia spojrzała na niego jakby to on spowodował, że jej mąż tak prostu uciekł a ją zostawił tak naprawdę samą. Miała tylko Alisę. Wzięła głęboki wdech i szybkim krokiem ruszyła w stronę gdzie powinien być poszukiwany przez nią basista. Kiedy wreszcie dotarła, zastała tylko Toma i Freda. ,,Gdzie on, kurwa, jest?!’’ – pomyślała zaciskając zęby. Rzuciła Keiferowi pytające spojrzenie. Chciała żeby powiedział jej gdzie jest teraz Eric, ale nie była w stanie otworzyć ust. Tom patrzył na nią jak na ducha. Wyglądał jakby wiedział o co Lydia chce go zapytać. Odwrócił głowę w stronę lekko zdezorientowanego kolegi z zespołu.
- Gdzie? – zapytała w końcu i podeszła bliżej wokalisty.
- Gdzie jest Eric? – domyślił się Tom.
- Tak. Ty wiesz, prawda…? – zawahała się.
- Poszedł…
- NO PIERDOLISZ! – ruda traciła nad sobą panowanie.
- Szukać McKagana – dokończył i spojrzał na nią.
- Poszedł za nim?
- Tak nam przynajmniej powiedział.
- W którą stronę poszedł? Mów, błagam cię!
- Nie pójdziesz tam sama.
- No to pójdę ze Stevenem, proszę, mów gdzie on poszedł!
- Idź po Adlera. Ja i Fred też pójdziemy. Zawołamy tu dwójkę z Mötley Crüe, chwilę popilnują…
- Już idę…tylko szybko do nas, tam – wskazała głową na miejsce skąd przyszła – przyjdźcie!
- Spokojnie, idź.

^^^^^^^^^

 Nikt nie miał tak naprawdę pojęcia gdzie dokładnie byli. Las a w nim wiele skał, kamieni. Ale Tom uważał, że to właśnie tu udał się poszukiwany przez Lydię Eric. Żona McKagana szła na szarym końcu. Myślami była w Ameryce. Co się w niej teraz działo? Co z dziećmi? Dizzy, Michelle…co oni robili? Nie miała pojęcia. W dodatku teraz wszyscy muzycy i ich drugie połówki musieli się starać dwa razy bardziej niż przedtem, w końcu do atakujących Niemców dołączyli Rosjanie. Śmierć była już wszędzie. Cholernie bolał ją fakt, że człowiek człowiekowi jest w stanie wyrządzić taką straszną krzywdę. Dopóki nie została tu przeniesione nie wiedziała nic o tym jakie naprawdę są realia wojny. Co ci ludzie musieli przechodzić. Nie wiedziała też kto już zginął. Nie chciała wiedzieć. Jedynie to to, co powiedział Steven a on nie mówił wszystkiego. Chyba sam nie chciał tego rozpowszechniać, nie chciał siać paniki. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś z ich grupy (poza Jeffem) może już nie żyć. Zasadniczo nigdy nie chodziła dalej niż od stanowiska Gunsów do Mötley’ów. Z zamyślenia wyrwał ją głos Stevena.
- Są! – szepnął jej do ucha.
- Napraw… -  zasłonił jej usta ręką.
- Ciszej – spojrzał błagalnym wzrokiem a ruda pokiwała twierdząco głową.
- Gdzie oni są?
- Tam – wskazał na stojących za jedną ze skał pozostałych jeszcze chłopaków z Cinderelli.
 Lydia podeszła do nich wolno i zobaczyła to co tak bardzo chciała zobaczyć. Jej mąż siedział oparty o jedną ze skał i patrzył gdzieś w przestrzeń podczas gdy stojący obok Eric cały czas coś mówił. Kobieta postanowiła wsłuchać się w to co mówił blondyn.
-…wiem, że nie chciałeś, ale zrozum, że mnie wtedy najzwyczajniej w świecie poniosło! Był moim przyjacielem, chyba rozumiesz, że mną wstrząsnęło to co się stało. Ty nie możesz chcieć umrzeć za to co się stało…im.
- Przedtem mówiłeś inaczej – powiedział wolno Duff i spojrzał na swojego rozmówcę.
- Ale nigdy nie życzyłem ci śmierci! Broń Boże, nigdy! – bronił się Eric.
- No dobrze, ale…
- Ale co?
 Lydia przyglądała i przysłuchiwała się rozmowie dwóch basistów aż nagle zawołał ją Steven. Stali na tyle daleko, że nie słyszeli o czym teraz rozmawiali pozostawieni blondyni. W pewnym momencie zwrócili uwagę, że ktoś, chyba Duff, zaczyna mówić coraz głośniej. Nie wiedzieli czemu, Eric cały mówił normalnie ignorując McKagana. Nagle usłyszeli wrzask i trzy strzały. Lydii zrobiło się ciemno przed oczami a kolana się pod nią ugięły. Nie wierzyła w to co przed chwilą usłyszała a tym bardziej nie chciała tego widzieć. Złapała Stevena za ramię i odszukała wzrokiem Toma i Freda. Poczuła nagle to co kilkanaście dni temu. Wstrząsy. Wszystko zaczęło się trzęść…wirować.
- Veronica  - szepnął Tom i zaczął biec w stronę z której tu przyszli.
,, Każdy z nas jest kimś niepowtarzalnym. Nie czyń siebie samego przedmiotem kompromisu, bo jesteś wszystkim, co masz…’’
 I tak po raz kolejny znikło wszystko.


9 komentarzy:

  1. No to Dufffy przestał wytrzymywać nerowow, to co się dzieje. W sumie, to mu sie nie dziwe. Na jego oczach zastrzelili Jeffa, na jego oczach Snadra się zastrzelila. Miał prawo się podłamać, ha. A do tego czuje się w tym wszystkim taki samotny. W sumie, to przez moment miałam takieg stracha, że on tez sobie coś zrobi, ale jednak nie.. i dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zauważyłam rano rozdziału i nie doczytalam..;P
    No i co mam napisać.? Jest zajebiscie, z każdym rozdziałem coraz lepiej. Ciągle jest jakąś akcja, coś się dzieje. Ale nie pędzisz też jakoś bardzo. Na tyle szybko, żeby nie zaczęło się robić nudno i na tyle wolno, żeby się w tym wszystkim nie gubić.
    Biedny Duff ma depreche.:( Szkoda mi go strasznie. I wciąż nie mogę się przyzwyczaić do takiego Popcorna.xD
    Czekam na nowy r..:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytam za chwilę
    Nowy rozdział: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli rozumiem, że czas próby Janis się skończył, tak? W sumie to czytając to czuje się jak oni. Rozumiem o co chodzi, ale nie pojmuje tego. Nie wiem co to ma na celu, dlatego czekam na dalszą część.

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślałam, że Duff jest silny psychicznie, ale w sumie to każdy ma mu za złe to, co się stało. Nawet niesłusznie posądzają go o śmierć Jeffa i Sandry, a przecież to nie jego wina. To jest wojna, to normalne, że ludzie giną... Choć niekoniecznie można powiedzieć, że śmierć na wojnie jest normalnością.
    Znów wszystko znikło? Co teraz będzie? I co to za strzały?

    OdpowiedzUsuń
  6. cały czas mnie trzymasz w tej niepewności i tajemniczości. uwielbiam to. ahh. :D z rozdziału na rozdział nic mi się nie nudzi, zawsze coś się dzieje, jest jakaś akcja.
    szkoda mi Duffa. mam nadzieję, że niedługo mu przejdzie i jakoś "wyliże się" z tej... chyba depresji. nie wiem jak to nazwać...
    POPCORN W DALSZYM CIĄGU ABSOLUTNY FAWORYT. jest niesamowity, serio. jeszcze w żadnym opowiadaniu które czytałam nie był takim... kimś. :D
    looool, właśnie jak pisałam komentarz słuchałam muzyki, która sobie sama leci i się tak zmienia, no i włączyło mi się "Don't cry". aż mi się płakać zachciało.. o___O :D (ZOSTAWIŁAM KOMENTARZ NA ZAKAZANYCH FONTANNACH, W KOŃCU UDAŁO MI SIĘ POCZYTAĆ. <3)
    zapraszam do mnie na nowy: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. lubię to trzymanie mnie w niepewności, tajemniczy klimat. :D z każdym rozdziałem jest lepiej, zawsze coś się dzieje, nie jest nudno.
    szkoda mi Duffa. mam nadzieję, że niedługo wyliże się z tej swojej... chyba depresji... inaczej tego nazwać nie umiem.
    POPCORN ABSOLUTNY FAWORYT. nie czytałam jeszcze żadnego opowiadania, w którym byłby takim... kimś. :D wszędzie robią z niego największego ćpuna albo taką duszę towarzystwa z wiecznym zacieszem, a tutaj proszę.
    + zostawiłam komentarz na fontannach, sprawdź. :)
    zapraszam do mnie na nowy: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Nowy rozdział You're Crazy :33 (-.-) http://stories-from-garden-of-eden.blogspot.com/

    A gdzie mój komentarz?! :OOOO
    Taki chuj, byłam pewna, że pisałam! ;___; Cóż, w wolnej chwili napiszę... Ale byłam pewna! ;___;

    OdpowiedzUsuń
  9. Osz cholera o.o co się stało?! Matko bosko! Nie mam nerwów do pisania, więc od razu pędzę dalej! (chyba będę już zawsze tak robić: czekam aż pojawią się wszystkie rozdziały i dopiero zaczynam czytać xD)
    Świetny rozdział, a Stevena to ja wielbię, postawię mu ołtarzyk ;P

    OdpowiedzUsuń