- Zaraz nie wytrzymam… -
powiedział wysoki blondyn i oparł czoło o kierownicę. – NIE WYTRZYMAM NO! W TYM
MIEŚCIE ZAWSZE MUSZĄ BYĆ TE CHOLERNE KORKI!
- Spokojnie, Duff,
spokojnie – odpowiedział wolno rudzielec siedzący obok kierowcy. – Wszystko
mamy pod kontrolą.
- Nic nie ma pod
kontrolą, Axl. Przedszkole zamykają za pół godziny a jak tak dalej pójdzie to tam
nawet w rok nie dojedziemy!
- Nie dramatyzuj –
spojrzał przed siebie – masz zielone, jedź.
Te słowa wystarczyły by Duff wrócił do życia.
Jechali już tą mniej zatłoczoną częścią Los Angeles. Dochodziła siedemnasta
czyli ta godzina o której, przynajmniej według Lydii, zamykają przedszkole.
Blondyn spojrzał na Axla i poprosił go by szukał jakiegoś wolnego miejsca w
którym można by zostawić auto. McKagan pierwszy raz od roku miał odebrać swoich
synków z przedszkola i był tym lekko zestresowany, ale i uradowany. Do tej pory
to jego żona zajmowała się zabierania dzieci do domu czy odwożeniem ich do
dziecińca.
- A co z Cyndi? – zapytał
Duff kiedy wreszcie zaparkował.
- Patti ją odebrała
wcześniej i teraz ona, Panora i Steven się z nią bawią – odpowiedział Axl.
- W trójkę? A reszta?
Wybacz stary, ale w ogóle nie jestem ostatnio zorganizowany.
- No wiem, zauważyłem.
Slash i Julia pojechali do centrum po zakupy a Alisa z Izzym planują to
całe…przedsięwzięcie. A Lydia czeka na dzieci w domu, nie?
- No kurwa, tak jasne! –
zaśmiał się.
- Co cię tak rozbawiło?
- Uważaj, bo Izzy
pozostawiony sam w towarzystwie żony będzie w stanie coś zrobić! Skupi się,
będzie myślał logicznie…
- Oj daj spokój! Było
minęło, już się chyba przyzwyczaił…chodź po te dzieci, bo zaczynasz pieprzyć
głupoty – to powiedziawszy wyskoczył z auta. McKagan zrobił to samo i ruszył z
przyjacielem w stronę drzwi przedszkola.
Kiedy weszli do budynku w którym codziennie
bawiły się dzieci, uczyły się w miarę pożytecznych rzeczy czy po prostu
siedziały, od razu powitała ich ciemna blondynka średniego wzrostu będąca
wychowawczynią grupy do której należeli Brian i Roger. Była najwyraźniej dobrze
przygotowana na powitanie basisty Guns N’ Roses, ale widok Axla lekko ją chyba
speszył.
- Pan McKagan –
powiedziała i zaśmiała się nerwowo – Pan chyba pierwszy raz odbiera dzieci,
prawda? Zawsze robiła to pani Lydia a dziś się dowiedziałam, że osobiście
przyjedzie po nie Duff McKagan! A wraz z nim Pan Rose, tatuś naszej kochanej
Cyndi!
- Hej, spokojnie. Teraz
jestem zwykłym ojcem przyjeżdżającym odebrać dzieci z przedszkola – powiedział
rozbawiony przemówieniem kobiety Duff. – Grzeczni byli?
- Przepraszam – zmieszała
się – Tak, dzisiaj wyjątkowo byli spokojni. Proszę za mną, bawią się w sali.
Axl i Duff w towarzystwie wychowawczyni weszli
do pokoju w którym przebywali chłopcy McKagana oraz jeszcze kilkoro innych
dzieci. Kiedy ruda istota siedząca na dywanie podniosła główkę, na jej twarzy
pojawił się radosny uśmiech.
- Rodzer, tata! Tata i
wujek! – zawołał.
- Tata psysed, Brianku?
–zaciekawił się blondynek i spojrzał tam gdzie jego braciszek – Tataaaa!
Obaj chłopcy wstali i podbiegli do
roześmianego Duffa i Axla. Rudy chłopiec od razu wtulił się w nogę swojego
wysokiego ojca a blondynek popatrzył na Axla.
- Wujek, tata po nas
psysed! Nie mama!
- Widzę Rogerku –
powiedział Rose i wziął chłopca na ręce.
- Dobra, jedziemy teraz
do mamy, cioci Patti i Cyndi, tak? – zapytał Duff dzieci a one zawołały radosne
‘Tak’. – Cześć! – zawołali w czwórkę do zdezorientowanej przedszkolanki i
wyszli z budynku. Kiedy doszli do auta, McKagan zapiął swoje pociechy w
fotelikach. Ku jego zdziwieniu, chłopcy wyjątkowo nie protestowali. Usiadł więc
za kierownicą i nie słuchając tego co mówił do niego Axl, ruszył w stronę domu.
^^^^^^^^^
- Cio robis? – zapytała
mała Cyndi podchodząc do mamy, która właśnie usiłowała otworzyć drzwi Axlowi,
Duffowi, barciom, Izzy’emu oraz Alisie.
- Otwieram drzwi,
kochanie – sapnęła blondynka. Kiedy wreszcie jej się udało do domu w pierwszej
kolejności do domu wbiegli Roger i Brian. A za nimi Duff, Axl i Stardlinowie. Zapanował
jeden wielki chaos. Trzeba było coś z tym zrobić jak chcieli osiągnąć to co
przez pół dnia planowali Izzy z Alisą. Nagle do salonu wszedł Steven. I to
wystarczyło, kiedy tylko dzieciaki zobaczyły wujka od razu pobiegły w jego
stronę.
- Dobra – zaczął Izzy –
Steven i Pandora się teraz chwilowo zajmą małymi a my sobie ustalimy wszystko
co jest nam NIEZBĘDNE do tej całej imprezy, jasne?
- Tak – powiedzieli
chórem.
Steven razem z pociechami przyjaciół zniknął
gdzieś w głębi domu Axla i Patti. Izzy, Duff, Lydia, Alisa musieli poczekać na
Slasha i Julię z zakupami. Rozsiedli się na wielkiej, czarnej kanapie.
Siedzieli tak przez pięć minut aż Duff zaproponował by się czegoś napić.
Oczywiście wszyscy ulegli. Jakieś kwadrans później do domu wparował Slash obładowany
siatkami a za nim Julia z bardzo ładnie zapakowaną paczką.
- No, jak fajnie, że na
nas poczekaliście – powiedział Mulat mierząc wzrokiem butelkę białego wina
stojącego na ławie.
- Nic nie wypiliśmy –
rzuciła Alisa – siadajcie, bo musimy to szybko ustalić i wyręczyć Stevena.
Siedzi tam z dziećmi od pół godziny.
- Dobraaa – zaczęła Julia
odstawiając paczkę – proponuję, żeby Izzy nam coś powiedział, bo on się tym
głównie zajmował.
Wszyscy przyznali jej rację i spojrzeli na
Stradlina.
- No to tak. Mamy jutro,
czyli w piątek, taką imprezę integracyjną w jakimś, nie wiem jeszcze jakim,
lokalu wynajmowanym przez naszych wspaniałomyślnych kolegów z Mötley Crüe i…
- Dlaczego to my
organizujemy imprezę jak oni wynajmują lokal? Trochę mi się to pojebane wydaje…
- przerwał Slash.
- Bo my się tym razem
zajmujemy! Pytania na końcu. No i z Alisą doszliśmy do wniosku, że jutro tak
gdzieś około szesnastej pojechalibyśmy już na miejsce i powoli zaczęli tam to
wszystko ogarniać. Oczywiście chłopaki z MC już tam będą. Impreza zaczyna się o
dwudziestej i…
- Dlaczego ona się nazywa
integracyjna jak my już jesteśmy bardzo dobrze zintegrowani? – Slash po raz
kolejny się wtrącił.
- KURWA, mówiłem, że
pytania na końcu! Bo tak ją sobie nazwaliśmy, lepiej tak brzmi! No, wiem, że na
pewno zadacie mi pytanie co z dziećmi. A ja już mam to wszystko ustalone.
Mianowicie, dzieci będą pod opieką wujka Dizzy’ego i cioci Michelle. Oni się
zgodzili, więc komentarz jest chyba zbędny. Co więcej, na imprezie będą nasi
znajomi z Cinderelli, Veronica – uśmiechnął się do Alisy i Lydii – Aersomith i
tak dalej i tak dalej. A nawet i szwedzcy znajomi mojej szanownej małżonki,
czyli Europe. I chyba tyle, pytania?
- No rzeczywiście taka
mała impreza – powiedział z ironią Duff i zaśmiał się.
- Sugerujesz, że nasz
przyjaciel Dizzy Reed się zgodził zaopiekować dziećmi? – zapytał zaskoczony
Rose.
- Tak, tak właśnie. Nie
sugeruję tylko stwierdzam fakt. Już? Wszystko jasne? – Izzy spojrzał na Slasha
– Pokarzcie co kupiliście.
- O! No i to jest pomysł
– Hudson wstał z kanapy i podszedł do jednej z czterech dużych reklamówek
leżących na stole – Tak w skrócie, kupiliśmy kilka butelek Jacka Danielsa,
jakieś wina, ser pleśniowy, oliwki, kabanosy, jakieś ciastka…i takie inne
pierdoły.
- No to świetnie,
zapowiada się zajebiście, ale jest już dziewiętnasta i ja idę wykąpać małą –
powiedziała uśmiechnięta Patti.
- Też się zbieramy do
siebie, kochanie – powiedziała Lydia do Duffa – Musimy jeszcze jakoś uśpić
chłopaków. A wy przekażecie Stevenowi i Pandorze to co tu ustaliliśmy, tak? –
ruszyła na poszukiwanie Adlera i dzieci.
Niecałe dziesięć minut później McKaganowie
opuścili dom Axla i Patti. Może i zrobiliby to wcześniej, ale Roger za nic nie
chciał kończyć zabawy z wujkiem Stevenem oraz Cyndi. Trzeba było zabrać go siłą
co oczywiście zakończyło się płaczem małego blondynka podczas gdy rudy chłopiec
śmiał się z braciszka swoim wysokim głosikiem. Alisa i Izzy także wrócili do
siebie. Podczas gdy chudziutka blondynka
Axla kąpała i usypiała małą, rudzielec powtarzał Adlerowi i Pandorze wszystko
co powiedział im Stradlin. Czarnowłosa była niezwykle podekscytowana
nadchodzącą imprezą, Steven zresztą też, ale tak samo jak Slash nie mógł
zrozumieć czemu chłopaki z MC wynajmują lokal jak to oni, Gunsi, organizowali
jedzenie i całą resztą. Kiedy Patti z powrotem zeszła do salonu, Axl dał znać
by goście się wynosili.
- To do jutra! – zawołała
śpiewnie Pandora gdy opuszczali dom wokalisty.
- Pa! – odpowiedziała
blondynka i usiadło obok swojego chłopaka – Oj, Axl. Patrz jak to się wszystko
ułożyło.
- Widzę, kochana…a wiesz
jak dla mnie się to zaczęło?
- No, założyłeś zespół,
przyjechaliście do L.A…tak?
- Po części, ale mi
chodzi o to, że kiedyś, kiedy śpiewałem dla publiczności po raz może trzeci
zobaczyłem tam taką jedną co oczy miała jak z najbłękitniejszego nieba a jej
włosy przypominały mi o ciepłym i bezpiecznym miejscu, gdzie chowałem się jako
dzieciak i modliłem się by błyskawice i deszcz cicho mnie omijały… -uśmiechnął
się do ukochanej.
- Sweet child… - szepnęła
śpiewnie i wpiła się w usta rudzielca.
- Właśnie tak… - spojrzał
jej w oczy i zaczął śpiewać ,,Sweet Child O’ Mine’’ – chodź! – powiedział i
wstał z kanapy ciągnąc dziewczynę za sobą. Tańczyli tak śpiewając do czasu aż
mała się nie obudziła na ‘piciu’. A potem tańczyli dalej i dalej. Do upadłego,
bo tego szczęścia nic im nie może odebrać.
^gdzieś w centrum Los Angeles^
- Na co patrzysz, mój
drogi? – zapytała Janis podchodząc do stojącego na dachu wieżowca Jima.
- Na nic. Myślę tylko… -
odpowiedział.
- Wiesz, że już jutro
rozpętamy piekło dla muzyków, ale niebo dla przyszłości…?
- Jak to? – zaciekawił
się. – Już jutro?
- Tak, jutro znaczna
część ‘porywanych’ przez nas zespołów, wokalistów wybiera się na jedną i tą
samą imprezę. Widziałam jak opiekuńczy Axl Rose, mądry Steven Adler, sprytny Slash,
odpowiedzialny Duff McKagan, kochający Izzy Stradlin i ich kobiety o tym
rozmawiali – uśmiechnęła się. – Ronnie już wie. Wiedział o tym przede mną.
- Ty to zaczynasz,
prawda? Zaczynamy od wojny a ona jest twoja.
- Nie mylisz się. Ja się
tym zajmę i śmiem twierdzić, że mam już wszystko zaplanowane.
- Zdradzisz mi to…?
- Nie – zaśmiała się –
dowiesz się jutro. Będzie to dla nich wielki szok, ale zniosą go raczej spokojnie.
Impreza będzie dla nich niezapomniana, tak jak mówili…
- Ach, kiedyś też się
chodziło na imprezy – rozmarzył się Morrison – Ja, Ray, Robby i John…
- Wiem, że ci ciężko. Mi
też. Ale pociesz się tym, że już niedługo twoi Doorsi cię zobaczą! A póki co mamy
siebie nawzajem. Jesteśmy teraz wszystkim i niczym, Jim. Choć, pokarzę ci coś.
- Co masz na myśli?
Janis wzięła towarzysza za rękę i skoczyła z
wieżowca ciągnąc go za sobą. Spadali tak razem a ona kazała mu przywołać sobie
najmilsze wspomnienia. Kiedy wreszcie wylądowali na chodniku, pomiędzy ludźmi,
spojrzała na Jima.
- I co? Co czułeś?
- Życie…widziałem całe
swoje życie w locie. Minęło tak szybko jak… - nie mógł się wysłowić.
- Kiedy spadałeś,
widziałeś jak szybko minęło twoje życie. Tak naprawdę ono trwało tyle i ten
lot, kochany.
- Nie rozumiem…
- Za dużo pytasz, za dużo
myślisz. Skończ z tym.
- Czasami nie umiem cię
zrozumieć. Po co to wszystko było?
- Wiem – uśmiechnęła się
– ja siebie też czasem nie rozumiem. Chcesz czasem żeby twoi przyjaciele
przeszli na ten świat, do ciebie, prawda?
- Tak, ale…
- Daj mi skończyć.
Żałowałeś kiedy lot się skończył, kiedy twoje wspomnienia się urwały, prawda? –
spojrzała na potakującego Jima. – No właśnie. Życie jest wspaniałe, daj im je
poczuć. Nie bądź samolubny. Jimie, za kilkadziesiąt lat złączysz się z nimi i
znowu będziecie razem. Zrozum to. Oni nie muszą już umierać…tak jak ja i ty.
Rozumiesz o co mi chodzi?
- Ja… - patrzył się
prosto na Janis. Miał w głowie mętlik. – Masz rację. Jestem…oni mają swoje
życie a ja…ja je straciłem, bo…rozumiem twoje przesłanie. Nie bez powodu
nazywano cię Perłą. Taka osoba jak ty to skarb, dobrze, że jesteśmy tu razem.
Inaczej bym zwariował do reszty. Dziękuję…
- Nie dziękuj, patrz –
wskazała na niebo. Chmury ułożyły się w kształt twarzy ich przywódcy. –
Widzisz?
- Widzę, dlaczego on…
- Podoba mi się wasze
podejście – usłyszeli głos Ronniego mimo, że nie było go w pobliżu – Jeżeli
będziecie z Nimi rozmawiać tak jak teraz ze sobą, uda się. Wiem, że dobrze
zrobiłem was wybierając…
Janis spojrzała na Jima. Pożegnała się z nim i
pobiegła w głąb L.A. Przechodziła przez ludzi a oni nawet nie zdawali sobie z
tego sprawy. Morrison uświadomił sobie, że on również musi ruszać. Nie mógł
tkwić tu aż do zakończenia pierwszego etapu…gdzie teraz iść? Tam gdzie Doorsi
siedzą oczywiście. Już miał ruszać gdy nagle coś go zatrzymało. Nie chciał iść do swoich przyjaciół. Chciał przyjrzeć się tym mężczyzną o których opowiadała Janis.
Dobra... nadal nie kumam, o co chodzi z tą wojną, ale pewnie niedługo mnie oświecisz ;)
OdpowiedzUsuńGunsi wydają się tacy szcześliwi... szkoda, że chcesz zakłócić ich spokój, ale z drugiej strony, dzięki temu twoje opowiadanie będzie nie powtarzalne...
Bliźniacy Duffa *_* Mały Rudzielec i Blondynek :)Słoodkie
Mała pani Rose... awww :)
Rozumiem, że w tej całej 'wojnie' maleństwom nic się nie stanie.
Ogólnie rozdział genialny :) Czekam na 'Spotkanie Integracyjne'.
Tak, tak, tak. Wszystko się wyjaśni już w następnym rozdziale :) Dziękuję bardzo!
UsuńZapowiada sie naprawdę bardzo ciekawie! Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńNowa notka na http://can-you-feel-the-air.blogspot.com :>
OdpowiedzUsuńKurcze, nie wiedziałam czy cię inforowac, bo coś tam napisałaś, ale... No nie ważne xD
Super! Fajnie się zapowiada. Ale ja nie mam takich wujków. *n* eh...
OdpowiedzUsuńTeż nie mam :c
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńNo dobra, rozwalił mnie już sam początek. Nie wiem, dlaczego, ale wizja Gunsi + dzieci, to mnie zawsze jakoś tak bawi.. naprawdę... chyba dlatego, że tak naprawdę, to nie potrafię sobie tak tego wyobrazic, haha. No ale dobra... skoro blizniaki są już w przedszkolu, to maja już jakieś 3 lata i Duff dopiero teraz pierwszy raz je odbierał? No nizle, haha.. ale dlaczego dopiero teraz? Ej, no.. moge sie tu przyczepic, ze nromalnie, jak dzieci, to baba ma wszystko około nic robic, prawda?
Korki to naprawde mogą byc czasem bardzo stresujące, cos o tym wiem i nie raz dre sie trzymajac kierwonice samochodu, tak jak drze sie Duff w tym rozdziale. Szkoda, jednak ze to normalnie tak nie pomoga. Chociaz mozna sie jakos odtresowac, ha.
Nawet blizniaki sie troche zdziwiły, ze tatuś je odebrał.
Noo, a tak to fajna z nich wszystkich rozdzinka, fajna...
A druga częsc. Dobra, tak nie do konca wszystko jarze, co do tego wszystkiego, wiec jakos tak sie wypowiadac na ten temat nie bede, bo nie chce wplnac zadnej głupoty.
wątek z Janis i Jimem genialny! teraz cały czas będzie mi chodził po głowie tekst: "jutro rozpętamy piekło dla muzyków, ale niebo dla przyszłości". :)
OdpowiedzUsuńDuff i Axl odbierający dzieciaki z przedszkola! jak uroczo! :D
no i: "[...] pytania na końcu", "dlaczego ona nazywa się integracyjna [...]", "KURWA, mówiłem, że pytania na końcu!" :DDD
no i co tu więcej mogę powiedzieć... czekam na kolejny rozdział. :) <3
No to ja się bardzo cieszę, że się podoba :)
Usuńhttp://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ zapraszam na krótkie, chore i dziwne opowiadanie-dodatek o tym, jak to Steven i Mała spieprzyli genialny plan Pana Boga :D
OdpowiedzUsuńhttp://myhistory-gunsnroses.blogspot.com/ - nowy zapraszam
OdpowiedzUsuńKOCHAM CIĘ <3
OdpowiedzUsuńTO JEST ŚWIETNE. ZACHWYCILI MNIE GUNSI Z DZIECIACZKAMI :3 INTEGRACYJNY IMPREZA... ALE TO JEST MĄDRE. TA ROZMOWA JANIS I JIMM'EGO. TO SIĘ TAK CIEKAWIE ZAPOWIADA... JA CHCĘ JUŻ NOWY! PROSZĘ, BŁAGAM! MASZ TAKI ŚWIETNY STYL, TAK FAJNIE SIĘ TO CZYTA. ZAJEBIOZA!
Miło mi bardzo <3 W piątek nowy, tak myślę.
UsuńAxl Rose oazą spokoju? W dodatku fajnym wujaszkiem? No nie mogę w to uwierzyć. Co jak co, ale po Axlu to bym się tego wcale nie spodziewała. To już Steven bardziej mi pasuje na wujka, od którego można wyskubać ostatnie pieniądze na górę słodyczy :D
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, co to za impreza będzie. Przygotowania jak widzę już rozpoczęte. Coś mi się zdaje, że ta wojna będzie dotyczyła niesprawiedliwego podziału pracy (MC - wynajem lokalu, a Gunsi - reszta).
Ostatnio czytałam w jakiejś gazecie (chyba stary 'Teraz Rock') wywiad z Manzarkiem, w którym mówił wiele ciekawych rzeczy o Doorsach, o których wcześniej nikt nie wiedział.
Zapraszam na rodział 7 na http://during-the-november-rain.blogspot.com/ . ^^
OdpowiedzUsuńps. Sorrki, że tak późno informuję ... tak się złożyło, niestety.
U mnie nowy rozdział. Zapraszam do czytania i komentowania ;)
OdpowiedzUsuńhttp://welcome-to-the-jungle-motherfucker.blogspot.com/
Ooo, udało Ci się odzyskać bloga, zajebiscie!
OdpowiedzUsuńChyba po prostu wcześniej wyłączyłaś opcję dostępności bloga.
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwszy rozdział opowiadania pisanego z kolegą.
http://back-from-cali.blogspot.com/
To spoko, dobrze, że już wszystko odzyskałaś :)
OdpowiedzUsuńNowy rozdział: http://nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com/2012/10/rozdzia-22.html
OdpowiedzUsuńTo czekam niecierpliwie.
OdpowiedzUsuńTeż go lubię ;)
Świetne! Dlaczego ja wcześniej tego nie czytałam?! o.o grrr! Popadam w szał, więc aby tego uniknąć, szybko coś naskrobię i spływam do II rozdziału xD
OdpowiedzUsuńNo więc, jak to ja, muszę się przyczepić do paru literówek, np. "mężczyznom", bo chodziło o liczbę mnogą, więc nie może być "mężczyzną"; "wgłąb" piszemy razem; "Kiedy wreszcie jej się udało do domu w pierwszej kolejności do domu wbiegli Roger i Brian." coś za dużo tych domów...no i tyle ważniejszych, a teraz przejdźmy do konkretów. Duff i Axl są genialni! Uwielbiam ich xD Dziewczyny też są super, dzieciaki (Brian i Roger! *_*), Slash, Steven i Izzy, Dio, Janis i Morrison *____* Doskonale opisujesz takie najprostsze sytuacje, z którymi np. ja mam zawsze problem, a do tego całość czyta się tak lekko i przyjemnie, że już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D Aaa! Jeszcze zapomniałam zapytać, skąd wzięłaś to nazwisko "Andbygd" ? haha, nie umiem tego przeczytać! xD
P.S. Rybki wariują *_*