Steven Adler i Slash już siedzieli w pociągu. Mieli za chwilę ruszyć. Po półgodzinnej kłótni z konduktorem Adlerowi udało się go przekonać by umieścił jego perkusję w ostatnim, pustym wagonie który miał być przeznaczony dla zwierząt. Niestety nie dostano zgody nie przewożenie danym pociągiem czworonożnych przyjaciół ludzi więc dlaczego nie można by dać tam perkusji? Zadowolony z siebie Steven siedział przy oknie. Wciąż był w wielkim szoku, że jedzie do Indianapolis razem ze swoim najlepszym przyjacielem. Nie mieli żadnych pieniędzy. Nawet nocleg był niepewny. ,,Co my właściwie robimy?" - myślał blondyn. Spojrzał na Slasha. Miał zamknięte oczy. Nic dziwnego. Przez prawie całą noc i połowę tego dnia przekonywał babcię do wyjazdu. Wmówił jej, że to taki szkolny projekt. Dwóch uczniów musi pojechać do stolicy stanu, by zobaczyć się z tamtejszymi. Taka jakby wymiana w jedną stronę. Na początku staruszka była nie do końca przekonana. Jednak Slash wymyślał coraz większe kłamstwa i tak zakręcił w głowie swojej babci, że w końcu mu uwierzyła.
O 15:30 pociąg ruszył. Saul już spał. Steven doszedł do wniosku, że też się prześpi. W końcu nie wiedział kiedy natrafi się kolejna okazja na wypoczynek.
Pociąg leniwie wtoczył się na stację w Indianapolis o 18. Slash usiadł koło przyjaciela i poklepał go po głowie. Steven otworzył oczy i zobaczył uśmiechniętego Slasha.
- Witaj w nowym życiu, Adler - powiedział Saul i uśmiechnął się jeszcze szerzej - Idź po swoją perkusję.
Steven nie odpowiedział. Spojrzał przez okno. Nie wierzył. Naprawdę był w Indianapolis. Szybko wstał i pobiegł do ostatniego wagonu. Chwilę później wrócił. Slash musiał pomóc przyjacielowi zabrać się z tymi wszystkimi bębnami i talerzami. Z trudem przedarli się przez tłum ludzi tłoczących się na dworcu. Lecz kiedy ujrzeli ulicę miasta byli już przekonani, że odnajdą tu to czego już tak długo szukają.
^^^^^^^^^
- No panowie, jesteśmy w... - powiedział Dizzy - w waszym wymarzonym Indianapolis. Chłopaki?
Spojrzał na siedzącego obok Duffa. Basista miał oczy wlepione w przednią szybą vana, ale chyba nie już nie kontaktował. Kierowca odwrócił się do tyłu Axl leżał rozwalony na podłodze i spał jak zabity. Obok leżał zwinięty w kłębek Izzy. Twarz miał przykrytą swoim kapeluszem. Dizzy spojrzał na zegarek. Była trzecia nad ranem. Spojrzał jeszcze raz na swoich towarzyszy i uśmiechnął się. Zjechał na pobocze. Siedział tak bezczynnie przez pięć minut aż w końcu nacisnął klakson. Duff podskoczył na fotelu jak oparzony po czym przetarł oczy. Izzy stanął na równe nogi przez co uderzył głową w dach vana. Za to Axl tylko się zatrząsł i spokojnie usiadł po turecku na podłodze. I spojrzał najpierw na trzymającego się za głowę i klnącego Stradlina. Potem na dochodzącego wciąż do siebie, zaspanego Duffa i na końcu na rozbawionego Reeda.
- Dizzy, powiedz mi - zaczął Axl -czy...
- Czy ciebie kurwa pojebało do reszty?! - wydarł się Izzy przerywając przy okazji rudzielcowi - Jak ja mam do cholery jasnej grać, jak ten idiota trąbi sobie w środku nocy nad moim uchem?!
Dizzy zaczął się śmiać a Axl podniósł się i podszedł do poszkodowanego. Uśmiechnął się do niego i powiedział: ,,Dzięki stary. Czytasz mi w myślach, to właśnie chciałem powiedzieć".
- Nie ma za co - odpowiedział Izzy i rzucił mordercze spojrzenie śmiejącemu się Dizzy'emu.
- Chłopaki, trąbienie w nocy to jedno ale...czy wy widzicie gdzie my jesteśmy? - zapytał Duff i spojrzał na pozostałą trójkę. Oczy miał jak talerze.
Axl i Izzy podeszli na kolanach do okienka i spojrzeli przez nie.
- Axl, trzymaj mnie...- wykrztusił gitarzysta.
Rose w odpowiedzi rzucił się Izzy'emu i Duffowi na szyję. Potem przyczołgał się do kierowcy vana i powiedział: ,,Dzięki, Dizzy".
- Zawsze do usług - zaśmiał się brunet - Chodźcie chłopaki. Zostawię tu auto, przyjdziemy po nie jutro.
Wszyscy zgodzili się z Dizzym. Doszli do wniosku, że do hotelu pójdą jutro a dziś pozwiedzają miasto. Walizki i gitary zostawili w vanie.
Cały czas szli brzegami miasta. Centrum chcieli zobaczyć kiedy porządnie wypoczną. W pewnym momencie Axl zakomunikował wszystkim, że jest głodny i nie idzie dalej jak czegoś nie zje. Wszyscy byli z resztą głodni. Najgorsze było jednak to, że była za dziesięć czwarta. Czyli wszystkie normalne sklepy spożywcze są pewnie zamknięte. Drugi problem był taki, że nie mieli kasy. Tylko Dizzy miał niecałego dolara.
- Dobra, zrobimy tak. Ja i Dizzy pójdziemy do tego nocnego sklepu po drugiej stronie ulicy i zobaczymy co tam jest. Może gumę do żucia chociaż uda nam się kupić - powiedział Duff i spojrzał na Reeda. Brunet pokiwał głową.
- Ok, to wy idźcie a ja tu zostanę z Axlem - powiedział Izzy.
McKagan i Reed szybko przebiegli na drugą stronę ulicy i weszli do sklepu. Axl spojrzał na Izzy'ego.
- Widzisz, przyjacielu. A jeszcze przedwczoraj siedzieliśmy na schodach przed twoim domem. A teraz? Siedzimy na chodniku w stolicy naszego stanu. I nie mamy zasranych pieniędzy. To jest życie. Życie na krawędzi, Stradlin - powiedział rudzielec i uśmiechnął się.
- Tak. W oczach tych ludzi jesteśmy niczym. Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie zagramy pierwszy koncert. Kiedy znajdziemy gitarzystę prowadzącego i perku... - Axl przyłożył palec do ust Izzy'ego przerywając mu.
- Cicho - szepnął - słyszałem coś.
- Uciekajcie! Już! - wykrzyczeli razem Duff i Dizzy wybiegając ze sklepu - Szybko!
Kilka sekund później wybiegło z niego dwóch ochroniarzy. Biegli zaraz za nimi. Axl i Izzy szybko wstali i pobiegli przed siebie. Za nimi biegli basista i Reed. A za nimi z kolei ochroniarze. Axl biegł pierwszy. Nie wiedział gdzie mają uciekać.
- Biegnij szybciej, bo nici z kariery! - darł się Duff.
Nagle Axl zauważył wąską dróżkę koło dwóch krzaków rosnących nieopodal drogi. Skręcił w nią a za nim Izzy i cała reszta.
- Biegną za nami jeszcze? - wydyszał Rose.
- Już chyba nie. Dobrze było iść taką drogą tuż obok lasków, nie? - zapytał Dizzy.
- Tak...O kurwa! - wykrzyknął Axl i stanął jak wryty. Prosto na nich jechał rower a na nim dwóch chłopaków. Izzy, Duff i Dizzy wpadli na zszokowanego wokalistę. Axl przewrócił się a na niego poleciała reszta chłopaków.
Jedyne co słyszeli to: ,,Steven, jak ich zabijemy tym pieprzonym rowerem to ja zabiję ciebie! Już nigdy nie siedzisz przede mną!"
Weeeeeeee, Duff śpiący z otwartymi oczami, Indianapolis, Slash i Steven ma rowerze... Genialny rozdział, najlepszy wg mnie. ^-^
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba :D
UsuńBoziu, to takie słodkie *.*
OdpowiedzUsuńSteven już nie siedzi z przodu! ; ) Podoba mi się jeszcze bardziej, więc nie ględzę tylko czytam. :D
Steven pecha przynosi xD
Usuń