Był wieczór. Duff McKagan siedział na balkonie który już z trudem trzymał się ściany hotelu w którym mieszkał. Patrząc na bezchmurne, ciemniejące już niebo wciąż myślał o tym co spotkało go wczoraj. ,,To jest nie możliwe. Kurwa. To się nie wydarzyło naprawdę" - myślał. Naszedł go naprawdę dziwny jak na taką osobę jaką był pomysł. Postanowił to zapisać w swoim notatniku. Miał w nim zapisane numery telefonów do rodziny. Szybko położył notatnik na balkonowym stoliku i wyciągnął z kieszeni ledwo już piszący długopis. ,,Muszę to napisać najlepiej jak umiem!" - pomyślał Duff i pochylił się nad kartką.
,,Przedzierając się przez krzaki zastanawiałem się czy ja naprawdę słyszę tą muzykę. Czy od tego gorąca tylko mi się wydaje, że coś słyszę. Jednak z kroku na krok dźwięki gitary i wokal były coraz głośniejsze. W pewnym momencie zobaczyłem dwóch chłopaków. Ten co śpiewał stał w po kostki w niewielkim strumyczku. Miał długie rude włosy. Drugi z nich siedział na trawie i grał na gitarze. Stałem chwilę za drzewem i słuchałem ich. ,,Dobra, trzeba coś zrobić" - pomyślałem. Raz się żyje!
- No chłopaki, trzeba wam przyznać, że macie talent - powiedziałem kiedy skończyli grać i wyszedłem ze swojej kryjówki.
Spojrzeli na mnie a potem na siebie. A potem jeszcze raz na mnie i na moją gitarę. Jeden z nich, ten z ciemnymi włosami za ramiona i z gitarą patrzył na mnie tak, jakby mnie już kiedyś widział. Z pewną fascynacją.
- Dzięki - powiedział rudy i uśmiechnął się - Jak na ciebie mówią? Bo nie wyglądasz na takiego co posługuję się prawdziwym imieniem - zapytał bez żadnej krępacji.
- Masz rację. Mówią na mnie Duff. Duff McKagan. A na was? Też chyba nie używacie swoich prawdziwych imion.
- Nie, nie używamy.Ja jestem Axl a to jest Izzy - powiedział Rose i wskazał na siedzącego obok Stradlina.
- Grasz na basie? - zapytał mnie Izzy.
- Tak. Już od dłuższego czasu. A co? - zapytałem.
- Nie, nic. Tylko...mało jest basistów w Lafayette.
- Ach...ja nie jestem...Ja jestem z Indianapolis.
Axl i Izzy spojrzeli po sobie. Zobaczyłem błysk w oku rudzielca a gitarzysta uśmiechnął się.
- Siadaj - powiedział Axl - po co taki gość jak ty przyjechał do takiego miasta jak Lafayette?
- Powiedz nam coś o sobie. Wydajesz się być kimś kogo szukamy...- dorzucił Izzy.
,,Kogo szukacie? Przyszły zespół?" - pomyślałem.
- Ok, powiem w skrócie. Mam 18 lat i postanowiłem zjeździć całą Indianę w poszukiwanie takich gości jak ja. Czyli przyszłych rockmanów. Chcę być kimś! Chcę mieć zespół. Szukam kogoś takiego jak...jak wy - powiedziałem i spojrzałem na nich.
- Zagrasz nam coś? Taką basową solówkę - zasugerował Axl.
- Mogę spróbować.
Izzy patrzył się na mnie jak na obrazek. Nie dawało mi to spokoju. Zapytałem go, czy coś nie tak.
- Co...nie. Wszystko w jak najlepszym porządku. Graj - odparł.
Zagrałem im taką swoją własną kompozycje. Nic specjalnego. Siedzieli w spokoju i słuchali mnie. To było zajebiste uczucie tak grać i widzieć, że ktoś się tym zainteresował. Byłem z siebie dumny. Kiedy skończyłem oni wstali i Izzy powiedział: ,,Ciebie właśnie szukaliśmy. Witaj w naszym świecie, skurwielu". Teraz to ja na niego patrzyłem jak na obrazek.
- Kurwa, gdzie ty byłeś przez cały ten czas? - zaśmiał się Axl.
- Czekajcie, bo chyba nie rozumiem. Chcecie żebym do was dołączył? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Nie. To my dołączymy do ciebie. Jedziemy z tobą do Indianapolis. Szukamy perkusisty i jeszcze jednego gitarzysty i gramy! - zawołał Axl.
- Ale Izzy jest gitarzystą. Na chuja nam jeszcze jeden?
- No wiesz - rudy spojrzał na uśmiechniętego Stradlina - uparł się, że będzie gitarzystą rytmicznym.
Byłem wniebowzięty. Znalazłem swoich! I to w tym pieprzonym lesie! jedziemy razem do mojego miasta i...nie, nie wierzę! I gramy! Jednak później uświadomiłem sobie jedną rzecz: nie mam kasy na pociąg. Powiedziałem im o tym. Izzy podszedł do mnie i dźgnął mnie swoją gitarą w plecy.
- A myślisz, że my mamy? - zapytał i zaśmiał się - Właśnie o to chodzi.
Nie wiem o co mu chodziło ale też się zaśmiałem.
- Już ja się zajmę transportem. Axl, ty skombinujesz jakieś żarcie. A ty Duff...załatwisz nam jakiś hotel w stolicy? - zapytał Izzy.
- No jasne!
- Dobra chłopaki, zbieramy się. Pojutrze jedziemy. Gdzie mieszkasz, McKagan? - zapytał Axl.
- Pojutrze?! - wykrzyknąłem - W tym hotelu przy dworcu. Macie mój numer telefonu - dałem im zmiętą kartkę z koślawymi cyframi.
- Tak, pojutrze. Dzięki. Izzy, bierz psa i idziemy.
Czarnowłosy zniknął na chwile za krzakami po czym wrócił z dobermanem.
- Fajny pies. Jak się nazywa - zapytałem.
- Tak jak właściciel - rzucił Axl - Jeff.
- Jeff?
- To moje prawdziwe imię. Jeffrey - oświecił mnie Izzy - Dobra, spadamy. Do usłyszenia, Duff!
- Cześć.
Stałem jeszcze chwile w miejscu i parzyłem jak moi nowi znajomi się oddalają. Po pięciu minutach odwróciłem się i z gitarą na plecach wróciłem do hotelu. ,,Zaczyna się coś nowego. Zajebiście jest być teraz mną" - pomyślałem."
Duff spojrzał na kartkę. Jeszcze nigdy chyba nie napisał tak długiego "wypracowania". Nagle zadzwonił telefon basisty.
- Halo? - powiedział.
- No witaj! - usłyszał w słuchawce głos Axla - Izzy mówi, że jutro o 15 pod hotelem mamy zbiórkę.
- Pod moim hotelem?
- No kurwa tak. Bądź gotów na wszystko! Dobranoc.
Rozłączył się. Osiemnastoletni McKagan nie posiadał się ze szczęścia. ,,Nie wiem jaki transport załatwiłeś Izzy, ale wiem, ze to będzie najlepsza podróż w moim życiu. Fuck yeah!" - pomyślał po czym zamknął oczy by snuć piękny sen o karierze. Sen, który już wkrótce miał stać się rzeczywistością.
No i się zaczęło... ;-) jestem ciekawa, jak spotkają Stevena i Slasha.
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że już mam pewien pomysł. Będzie albo w 4 albo w 5 odcinku :)
OdpowiedzUsuń